Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Andrzej Bobkowski: „Spotkanie. Opowiadania” (Uśmiech z góry)

„Spotkanie. Opowiadania” (Uśmiech z góry)

Andrzej Bobkowski

[…]

Dwa kolejne utwory pisarz ogłasza we fryburskich „Horyzontach” i brukselskim „Orle Białym”. Pisze sporo i szuka swojego miejsca. Uśmiech z góry odwołuje się do zeszłowiecznej konwencji nasyconego autentyzmem realistycznego obrazka. Ten zbiorowy, socjologiczny i psychologiczny portret mieszkańców paryskiej kamienicy niesie w sobie wizerunek powojennej polaryzacji ideologicznej Francuzów. Agresywny i zyskujący na sile komunizm, który ostatecznie zniechęci Bobkowskiego do dalszego pobytu we Francji (prawda, nie tylko on, ale on szczególnie), zderza się tu z nawykowym konserwatyzmem, tradycyjną religijnością katolicką. Walkę tę komunizm ostatecznie przegra, ale i katolicyzm nie wyjdzie z niej zwycięski.

[…]

Krzysztof Ćwikliński, „Ja wiem, że nic wielkiego nigdy nie napiszę…”

Uśmiech z góry

Wchodzi się tu z wielkiego podwórza bocznymi schodami. Tam, na wprost, są te szerokie kamienie z niebieskim dywanem opadającym z piątego piętra jak kaskada. Nasze są drewnianym, sześciopiętrowym korkociągiem. Tamte wiodą do wielkich i statecznych mieszkań prawdziwych lokatorów. Nasze wkręcają się aż pod dach, biegnąc stromo do labiryntu korytarzy i pokoików „tych z góry”, jak mówi pogardliwie konsjerżka. Dla niej nie jesteśmy lokatorami. Jako wolni ludzie paryskich dachów nie uznajemy tyranii jaskiniowca z parterowej „loży”.

Jacques, rzutki pracownik metra, powiedział jej raz, że kiedy on pluje z góry na dół, to jej się przez próg przelewa. Nie może mu tego przebaczyć. A gdy polewa rano wyłożone kafelkami podwórze, M. de Saint-Esprit, urzędnik państwowy, pyta zawsze z miłym uśmiechem: Ça pousse bien?1 Polska pokojówka hrabiego de Farges jest zbyt godna, by rozmawiać ze „stróżką”; jak przystało na Magdę, którą zwą Mademoiselle Madeleine. Nie mówiąc o tym, że gdy comtesse de Farges wyjeżdża, Magda całkowicie ją zastępuje i podobno nie tylko jada z M. le Comte przy jednym stole… Biały w różnokolorowe łaty piesek M. Guillou, farbiarza wrzosów, nieśmiertelników i innych wiecznych kwiatów do trwałych wieńców i na kominki, robi zawsze pod bramą to, co powinien robić na ulicy. Konsjerżka podejrzewa ich o zmowę, ale M. Guillou uśmiecha się i cedzi spod bretońskich wąsisk: Quelle méchante bête2. Mówiąc to, na pewno nie myśli o swoim Friquet3. Z Eliane, modelką w domu mody Ardanse4, stosunki zerwane są od lat; Eliane zrobiła zamach stanu: nie odbiera żadnych listów. Chcąc uniknąć cenzury korespondencji, z której mogłoby wynikać, że obnoszenie sukien na pokazach modeli u Ardanse nie jest jedynym źródłem jej dochodów, odbiera listy na poste-restante…5 Toteż często można słyszeć, jak wnikliwa madame la concierge6 kwaka w narożnym bistro: „Ona wróciła dziś po południu nie wyszedłszy rano” lub: „Takie wstają, gdy chcą wypocząć”. Tu wojna jest wieczna. Ale ataki trafiają na uśmiech Eliane, na ten nasz uśmiech z góry.

Tam w górze nie ma gazu, nie ma elektryczności. Są: wiatr, słońce, księżyc i gwiazdy. Wzrok kładzie się na bezkresnym morzu dachów. Gdy jest pogoda, są one niebieskie i spokojne; gdy nadciągają chmury i wiatr zaczyna w nie walić gwałtownymi uderzeniami, stają się szare i zimne. Deszcz marszczy ich gładką powierzchnię, a z ich grzbietów, jak z grzbietów fal, wicher porywa tumany wody, by cisnąć nią z hukiem w oszklone luki nad nami. Rwie się na strzępy pajęczyna dalekiej wieży Eiffla7, znika we mgle biała jak głowa cukru Sacré-Coeur8. Wiatr łomoce drzwiami, chodzi po korytarzach; nieruchome, czarne zbroje osłon na kominach nadstawiają mu żelazną pierś w gwałtownych obrotach. A gdy znowu błyśnie słońce, gdy granatowe plamy nieba odbiją się w lśniących płaszczyznach, nastaje cisza, głęboka i dobra.

Wieczory są tu dłuższe niż tam, w dole. Gdy na ulicach i w przepaścistych podwórkach jest ciemno, tu trwa długi półmrok. Potem zaczynają drgać gwiazdy i światło księżyca, zimne i białe, zlewa się z ciepłym i żółtym blaskiem lampy naftowej. Rano pierwsze wiązki promieni pomarańczowego słońca wpadają płaskim lotem tu; zapalają się czerwienią szyby małych okienek, różowią kominy. Nad czarnymi i milczącymi jeszcze kanionami ulic ścielą się niebieskawe opary. Z nich, według wzorów tajemnej alchemii, powstanie na resztę dnia paryska mgiełka.

I wiosna też jest tu prędzej. Zanim wystawy Vilmorina9 na quai de Mégisserie zakwitną barwnymi torebkami nasion i Samaritaine10 zamieni się w wielki skład polewaczek, grabi i klatek z drobiem; zanim na pont au Change11 zaczną rosnąć dwa razy w tygodniu szkółki drzewek i na chodnikach wzejdzie zielona szczotka sadzonek jarzyn i kwiatów, my już czujemy jej nadejście. Dzień za dniem wygina coraz bardziej łuk słońca, a zaspana mucha obsuwa się z szyby w swych pierwszych wędrówkach.

Ćwierkanie wróbli jest inne, gdy kąpią się w rynnach, w wodzie stopionego szronu.

Mijały tu dnie jasne, noce spokojne; mijały zimy, krótkie wiosny. Letnie słońce walcowało blachę dachów na gorąco, studziła je jesień. Długo różowiły się one od neonów Montmartre’u, Bulwarów i Montparnasse’u. Dwadzieścia jeden salw ogni sztucznych rozsypywało się nad nimi co rok w bukiety czternastych lipców po tamtej wojnie. Potem przyszła znowu ciemność, rozświetlana łunami pożarów, odległych wybuchów i gwiazdami świetlnych pocisków. Dawny, dobroduszny uśmiech z góry stał się złośliwy i podziemny.

W te długie wieczory M. Guillou głośniej czytał Ewangelię po łacinie, źle wymawiając niezrozumiałe słowa. Na procesjach jego kongregacji podziwiali towarzysze tę jego łacinę bardziej niżeli piękną chorągiew, z której jest zawsze tak dumny. Teraz biegał na jakieś tajemnicze zebrania i miewał długie narady z Jakiem. M. de Saint-Esprit zrobił się małomówny i często chodził do pracy z teczką wypchaną jakimiś papierami. Do Jacques’a schodzili się młodzi ludzie w kanadyjkach, tupiąc ciężkimi butami po schodach. Eliane czytała bezkresne Przeminęło z wiatrem1212 i Muson13, zbiegając z Magdą na dół, gdy zaczynały wyć syreny.

W głębokim dworcu metra Pigalle14 bywało wesoło. Czasem, późnym wieczorem widziało się, jak z tamtych wielkich schodów wyślizgiwała się smukła sylwetka wysokiego chłopaka w bardzo nowym i niezgrabnym ubraniu. Magda mówiła, że raz słyszała, jak ktoś rozmawiał z jednym z nich po angielsku. Uśmiechnęliśmy się i Jacques powiedział:

– Tam, na dole, też są porządni ludzie.

Jeden był język, jeden sens zabronionych słów.

I znowu uśmiech stał się, jak dawniej, dobroduszny, gdy po kilku dniach strzałów ryknęły w sierpniowy wieczór na wszystkich ulicach motory GM-ów15. M. de Saint-Esprit patrzył z pogardą na swoją plantację tytoniu w paczkach na balkonie i pochylony nad trójkolorowym sztandarem palił lucky16. Eliane i Magda żuły gumę jak setki tysięcy długich, zielonych chłopców w ciężkich hełmach i mówiły: „OK”. Jacques z patosem Cyrana17 opowiadał o swoich walkach w dzielnicy Batignolles18, a M. Guillou farbował w skupieniu dużo kwiatów do wielu wieńców. Dobry uśmiech mieli wszyscy, nawet konsjerżka.

Andrzej Bobkowski, Spotkanie. Opowiadania, wybrał, opracował i posłowiem opatrzył Krzysztof Ćwikliński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023

Dalej mijały dnie. Tej zimy żelazne piecyki były tak samo zimne jak dachy i rozlana woda marzła na kamiennej posadzce małych pokoików. Ale uśmiechaliśmy się.

Ten uśmiech, już bledszy, rozjaśnił twarze, gdy w majową noc trysnęły nad Łukiem Triumfalnym ognie sztuczne i od Pól Elizejskich dochodził aż tu gwar tłumu. Ale równocześnie M. de Saint-Esprit szeptał cicho w młode listki piennego groszku na balkonie: C’est pas ça, c’est pas ça…19 chociaż Jacques obcałowywał Magdę i Elianę, krzycząc: „Zwyciężyliśmy!”.

Różowiły się kominy rano, zapadały wieczory. Ale nieprzerwana dotąd nić tej ciągłości odwiecznej, tak silnej tu w świetle naftowych lamp, w syku spirytusowej maszynki, zerwała się gdzieś. Zaczęło się gubić wiele nanizanych na nią, jak paciorki, dni równych, pełnych spokoju, dobroci i zrozumienia. Tam, w dole, trąbią z powrotem czerwone taksówki i odzywają się ochrypłym basem waltorni zielone autobusy. Lśnią neonami chromowo-szklane bistra i powróciło gadulstwo. Uczony épicier20 wykłada historię Francji olśnionym klientkom:

Vous savez21, kiedy Ludwik XVI siedział z rodziną w Temple22, to na nich i na dwanaście osób służby szło dziennie sto funtów mięsa, trzydzieści funtów słoniny i siedemdziesiąt jaj, oui, madame23, siedemdziesiąt jaj

Quelle honte24 – dyszy obrażona równość, jakby chodziło o jakieś ostatnie nadużycie Ministerstwa Wyżywienia.

Coś wraca, coś łudzi, że to, co dotąd zawsze wracało, zjawi się i tym razem. Ale w tym świecie, dotąd prostym, coś złamało się także wpół. Nie wraca spokój dni i tu, wysoko. Dobroć i dobroduszność chowają się coraz częściej w zakamarkach pod dachami i choć spojrzenia pozostały te same, widać w nich szare i zimne błyski. Pękło zrozumienie, bo choć wróciły i dźwięczą głośno zakazane tak długo słowa, zmienił się ich sens. Zniecierpliwienie i głucha, nieokreślona obawa przenikająca do głębi rodzą gwałtowność lub przypływ zrezygnowanej bezcelowości. Nie dlatego, że tak rzadko rozchodzi się dziś zapach smażonego na oliwie mięsa, a kolorowe, owocowe wózki przekupek na dole stały się jednostajne i ubogie. Bunt nie wyraża się gorzkim skrzywieniem warg lub cynicznym szeptem. Bunt łączy, jak łączył w tych latach ciemności, a nie rozdziela i łamie. Gdzieś z dołu, może razem z głosami sprzedawców niezliczonych gazet, może ze słowami, co nie uległszy zmianie, mówią w nich dziś kilkoma językami w tej samej mowie, wślizgnęła się zaczepna pogarda myśli drugiego i zabiła nawet obojętność.

Wąsaty M. Guillou sztywno mija Jacques’a, niosąc swoją chorągiew w ceratowym futerale jak pikę. Dawniej młody pracownik metra z uśmiechem słuchał, że kosztowała ona trzy tysiące franków przed wojną, bez drzewca, bez okuć i bez futerału; usypiając w monotonnym szmerze półgłośnych słów, czytanych za ścianą wśród suchych kwiatów, czuł i rozumiał ich prawdę na pewno, nie rozumiejąc dźwięków, z których zrodził się jego język: Beati, qui persecutionem patiuntur propter iustitiam…25

Dziś gardzi sąsiadem, bo czytał – w wyjątkach – list pasterski kardynała Tuluzy26: „Nazizm nazywa się dziś demokracją, te same metody postępowania, te same”… Przedtem Jacques i kardynał walczyli tak samo i o to samo.

W niedzielny poranek słońca i niebieskich dachów, gdy odwieczne Zaproszenie do walca27 wiruje w pokoju Eliane na płycie gramofonowej, a na balkonie poniżej puchate króliki ruszają pyszczkami, spokój jest tylko pozorny. Jacques spogląda przez okno na rozlaną białość Sacré-Coeur, jak któryś z jego przodków spoglądał na Bastylię. Nie widzi tego, co dostrzegał jeszcze tak niedawno. I będzie się uczył z małej broszury, że już w programie uchwalonym w Gotha2828 w roku 1875 żądano podziału według równych praw i rozsądnych potrzeb jednostek. Z dumą powtórzy: „Już w roku 1875…”. Już dawno mówił podobnie kto inny i dziś sędziwy Monseigneur powtórzy: „Trzeba zmienić porządek, trzeba uczynić go sprawiedliwym, bardziej braterskim…”. Jeden dobry M. Guillou, zapytany nieraz o byle co, nagle zniecierpliwi się i machnie liliowymi od farby rękami. Wyraz salauds2929, kierowany dawniej tylko w jedną stronę, pada dziś często spod wąsów pod innym adresem. A przecież on tak samo pracuje jak Jacques i nie chce władzy człowieka nad człowiekiem. Ale demon rozszczepionych słów doprowadza do tego, że Jacques często bulgoce w uniesieniu: „Lenin mówił, iż nie jest ważne, czy zginie trzy czwarte ludzkości, byleby jedna czwarta, pozostała przy życiu, była z nami”. Wtedy M. Guillou obrzuca go spojrzeniem, w którym mówi mu to samo, wyobrażając sobie jednak inaczej przekonania tej pozostałej przy życiu części.

W wąskich korytarzach mijają się już inni ludzie i rzadziej pukają wieczorami do swych wąskich drzwi. Z dołu, może z wilgotnych piwnic, wczołgała się aż tu nienawiść. Wiatr zmierzwia w paczkach na balkonach młodą zieleń pelargonii i wielkimi płatami uderzeń opada na dachy. Gdy uspokoją się sprawy dnia i pluszowy mrok opada na miasto, a w dole krztusi się stary samochód wśród brzęku akordeonu, M. de Saint-Esprit stara się odgadnąć tajemnicę tego, co nie może już wrócić. „Konfucjusz30 głosił, iż pierwszym obowiązkiem nowo wstępującego na tron władcy nadwyrężonego imperium było odbudowanie definicji, ustalenie treści słów, ponieważ każde słowo działa nieuchronnie zgodnie ze swą treścią”. Te słowa działają dziś w myśl treści rozumianej inaczej przez Jacques’a, inaczej przez Guillou. Definicje stały się igraszką uczuć. Wolność? Każdy z nich chciałby jej tylko dla siebie. Równość? Między kim? Czy między tymi, których nowa Deklaracja Praw podzieliła na ludzi i na pracowników? Na ludzi i nadludzi? Jacques uważa się dziś za nadczłowieka. A gdy zrobi to jeden, zaczyna się licytacja nieludzka w swych skutkach… Jacques’owi wydaje się, że rozwiązał problem społeczny, bo nie widzi, że dzień, w którym zostanie on rozwiązany, będzie także ostatnim dniem naszego istnienia. Do tego, co mistrzowie Jacques’a podsumowali sto lat temu i co jeszcze ciągle ich następcy każą mu uważać za skończony rachunek, doszły i dochodzą stale nowe liczby, coraz szybciej i coraz większe… Guillou ma może nad nim tę wyższość, że podświadomie bardziej wierzy w wieczną ewolucję ludzkości i dlatego instynktownie nienawidzi wszystkich ram, w które chce się ją wcisnąć siłą, ustalić w jednej formie. Bo dla niego nie ustrój, lecz człowiek zbliżony do Tego, o którym czyta po łacinie, jest ostatnim wyrazem ewolucji człowieka. Dlatego nie mogą się porozumieć. Jacques’owi wydaje się, że horyzont dostrzeżony jego oczami jest brzegiem: tymczasem za tym horyzontem jest inny. Ale Jacques nie dostrzega go, bo nie idzie naprzód, i nie chce iść naprzód, choć wydaje mu się, że kroczy na czele… C’est pas ça, c’est pas ça…

Mniej cieszy dziś nastroszony prosto w górę dym z kominów zwiastujący pogodę, mniej uspokaja miarowy tik-tak budzika idącego miarowo w przód. Ku czemu? Śmieszna uwaga Eliane, że królik M. Guillou tak rusza pyszczkiem, jakby miał sztuczne szczęki źle dopasowane, nie budzi śmiechu, i pęk żonkili na jej toalecie nie jest tak złoty jak dawniej. Gdy konsjerżka wyjdzie z „loży” krokiem przetłuszczonej kaczki i kwaknie coś złośliwego, rzadziej pada wesoła odpowiedź.

Jak brudna, jesienna mgła wiszą często nad dachami obawa i zawód. Wślizgują się na nasze schody, lubią chodzić po tamtych. Magda nieraz ze złośliwym zadowoleniem opowiada o nich, a Jacques uśmiecha się tajemniczo. M. de Saint-Esprit mniej czyta i gdy tylko może, biega do Hôtel Drout31 brzdąkać na wystawionych na licytację fortepianach. Twierdzi, że go to uspokaja i nic nie kosztuje. Farbuje swoje kwiatki i trawki M. Guillou. Wieczorem zapala lampę naftową, zakłada okulary i czyta półgłosem po łacinie. Z uchylonego na balkon okna dolatują czasem całe zdania i padają w mrok nad miastem. Płyną słowa mocne, jasne, niefaryzejskie: Quid me tentatis, hypocritae?32

Uśmiecha się stary Guillou, łagodnie i szczerze. Jak dawniej. Może czuje, że niewzruszone prawdy płyną jedynie stamtąd, znad dachów…

Uśmiech z góry

PIERWODRUK: „Horyzonty” (Fryburg) 1946, nr 6.

PRZEDRUKI: „Tygodnik Powszechny”, Kraków, 1947, nr 19; A. Bobkowski, Zmierzch…, dz. cyt., s. 18–28; A. Bobkowski, Punkt równowagi…, dz. cyt., s. 18–28.

Andrzej Bobkowski, Spotkanie. Opowiadania, wybrał, opracował i posłowiem opatrzył Krzysztof Ćwikliński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, ss. 504, oprawa twarda, ISBN: 978-83-8196-552-1.


1 Ça pousse bien? (franc.) – Wszystko w porządku?

2 Quelle méchante bête (franc.) – Co za wredna bestia.

3 Friquet (franc.) – wróbel.

4 Ardanse – paryski dom mody znajdujący się przy rue de la Bienfaisance 37, istniejący w latach 1900–1945.

5 poste-restante (z franc.) – poczta pozostająca, oczekująca; rodzaj dostarczania korespondencji pod adres urzędu pocztowego, nie pod adres zamieszkania odbiorcy.

6 madame la concierge (franc.) – pani dozorczyni.

7 wieża Eiffla – wieża o ażurowej konstrukcji kratowej z kutej stali o wysokości 312 metrów wzniesiona w 1889 roku według projektu Maurice’a Koechlina i Émila Nouguiera powstałego w biurze konstrukcyjnym Gustave’a Eiffela (1832–1923) z okazji Wystawy Światowej w Paryżu; miała upamiętnić stulecie wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej i być symbolem francuskiej potęgi technicznej. Wywołała tak gorące spory, że zamierzano ją rozebrać, od czego odstąpiono ostatecznie w roku 1906.

8 Sacré-Coeur – bazylika Najświętszego Serca wzniesiona na szczycie wzgórza Montmartre w Paryżu w latach 1876–1914 według projektu Paula Abadiego (1812–1884) w stylu eklektycznego historyzmu.

9 Vilmorin – francuska firma ogrodnicza produkująca i sprzedająca nasiona, założona w roku 1743 przez Pierre’a Andrieux, nadwornego botanika Ludwika XV, początkowo jako sklep przy quai de la Mégisserie (w pobliżu Luwru i Ogrodów Tuileries), następnie jako Dom Vilmorin-Andrieux, który od 1766 roku sprowadzał do Europy z Ameryki Północnej rośliny egzotyczne i zasłynął pierwszymi w świecie katalogami wydawanymi specjalnie dla rolników. Firma Vilmorin miała siedzibę w Verrières-le-Buisson i była w posiadaniu rodziny do 1972 roku. Wtedy to firmę kupił René Hodée i przeniósł ją do La Ménitré w Dolinie Loary. Trzy lata później sprzedał firmę Grupie Limagrain, która w 1986 roku zmieniła nazwę z Vilmorin-Andrieux na Vilmorin SA. Obecnie specjalizuje się ona w produkcji i handlu nasionami warzyw i kwiatów oraz drzew i krzewów do przydomowych ogródków, wytwarza także środki ochrony roślin.

10 Samaritaine – duży dom towarowy w centrum Paryża budowany etapami w latach 1869–1910 według projektu belgijskiego architekta Frantza Jourdaina (1847–1935). Nieczynny od 2005, wznowił działalność w roku 2021.

11 pont au Change – kamienny most łukowy na Sekwanie w Paryżu, łączący wyspę Cité z dzielnicą Châtelet. Został wzniesiony w roku 1860 w miejscu starego mostu, który ze względu na prowadzony tam handel był nazywany Mostem Wymiany lub Mostem Kupców, a ze względu na ciasną zabudowę domów, warsztatów i sklepów – Mostem Ptaków.

12 Przeminęło z wiatrem (tyt. oryg. Gone with the Wind) – napisana w latach 1926–1936 jedyna powieść amerykańskiej pisarki Margaret Mitchell (1900–1949), wydana w roku 1936, sfilmowana trzy lata później; jej akcja rozgrywa się w stanach południowych (Georgii, Luizjanie) w czasie wojny secesyjnej i po niej. Powieść osiągnęła światowy sukces i ogromną popularność.

13 Muson (właśc. La Mousson) – francuski tytuł powieści The Rains Came (1937) amerykańskiego prozaika Louisa Bromfielda (1896–1956), której francuski przekład autorstwa szwajcarskiej pisarki i tłumaczki Berthe Vulliemin (1894–1970) ukazał się w 1939 roku w Paryżu. Akcja powieści toczy się w Indiach w okresie dominacji brytyjskiej i opowiada o losach Europejczyków przebywających w fikcyjnym księstwie Ranchipur; jej narratorem i głównym bohaterem jest Thomas Ransome, osiadły od lat w Indiach inżynier, niegdyś znakomity konstruktor, obecnie notoryczny alkoholik, który zbiegiem okoliczności spotyka tu swoją byłą kochankę. Powieść cieszyła się dużym powodzeniem i została dwukrotnie zekranizowana: w 1939 i w 1955 roku. W pierwszej wersji rolę Ransome’a zagrał George Brent, w drugiej – Fred MacMurray.

14 Pigalle – stacja metra w Paryżu na placu Pigalle oddana do użytku w roku 1902.

15 GM (właśc. General Motors) – amerykański koncern motoryzacyjny założony w roku 1908, jedno z największych przedsiębiorstw na świecie, które w okresie II wojny światowej produkowało samochody i silniki dla potrzeb armii amerykańskiej, m.in. ciężarówki G-508, nazywane „Jimmy”, których dostarczono wojsku ponad pół miliona, i pojazdy amfibijne DUKW, zwane „kaczorami”, które wzięły udział w inwazji na Normandię i walkach na Pacyfiku.

16 lucky (właśc. Lucky Strike) – marka amerykańskich papierosów produkowanych od roku 1871, podczas II wojny światowej rozprowadzanych pośród żołnierzy armii amerykańskiej w ramach tygodniowego przydziału, co spopularyzowało je w Europie; w początkowym okresie po wojnie UNRAA (zob. przypis 86 na s. 447) przesyłała je w swoich paczkach także do krajów okupowanych przez Związek Sowiecki.

17 Cyrano (właśc. Savinien Cirano de Bergerac, 1619–1655) – pisarz francuski, przedstawiciel libertynizmu, autor śmiałych i nowatorskich komedii i tragedii, a także wydanego pośmiertnie fantastycznego dyptyku powieściowego Tamten świat (1657), który uważany jest za pierwszy w historii utwór z gatunku science fiction.

18 Batignolles – dzielnica Paryża, do roku 1860 wieś na obrzeżach miasta, częściowo zachowała wcześniejszy charakter, przez co jest dziś atrakcją turystyczną. Podczas tzw. powstania paryskiego w dniach od 19 do 25 sierpnia 1944 roku toczono walki o niewielkim natężeniu, ograniczające się do chaotycznych strzelanin ulicznych, w trakcie których nieliczni i słabo uzbrojeni powstańcy atakowali patrole niemieckie, w pozbawionej obiektów strategicznych dzielnicy nie dochodziło do walk. Stosunek Bobkowskiego, naocznego świadka wydarzeń, do powstania paryskiego był ironiczny. Tak je relacjonował: „Od samego rana ruch. Odgłosy bezładnych rozmów w bramie […] To już koniec, powiewają chorągwie, tłum na ulicy. […] Okazuje się jednak, że to jeszcze nie koniec. Są to tymczasem samodzielne odruchy Francuzów. Niemcy wcale Paryża nie opuścili. Po południu odgłosy strzelaniny ulicznej. Samochody niemieckie jadące ulicami strzelają od czasu do czasu na wszelki wypadek. Już nikt nie wychodzi na ulicę. […] W bramie stoją lokatorzy dwóch kamienic i gadają. Gdy słychać strzały, konsjerżka zatrzaskuje wrzeciądze i wszyscy gadają podwójnie. Strzały cichną, brama zostaje ostrożnie otwarta i najodważniejsi siadają na ławce na bulwarze. Ulica jest pusta i tłumek gwarzy od bramy do bramy. […] W mieście operetkowa strzelanina. […] Przez całe przedpołudnie strzelanina na mieście. Po południu wszystko cichnie i na murach pojawiają się afisze. Dzięki obietnicy Niemców nieatakowania gmachów publicznych zajętych przez tymczasowe władze i obietnicy wycofania się z Paryża, pomiędzy Résistance i Niemcami zostało zawarte zawieszenie broni. Wspaniale, postrzelali, nadmuchali Niemcom pająków do tyłka i po jednym dniu ugoda. I Niemcy, i oni przestają pukać, ludzie wychodzą sobie na spacer i po herbacie. Spokojnie czeka się na łaskawe wkroczenie Amerykanów. Jak w bajce dla grzecznych dzieci. A kiedyś, kiedyś wszystko razem będzie się nazywać «bohaterskim zrzuceniem jarzma okupanta przez patriotów francuskich i lud Paryża» itd. Wygląda na to, że całe przedstawienie zaczęło się za wcześnie, że źle obliczyli czas, myśląc, że Amerykanie wejdą już dzisiaj. Więc prędko zrobili zawieszenie broni. Tym smętnym resztkom Niemców oczywiście to dogadza, bo wolą poddać się regularnemu wojsku i Amerykanom niż tej «bohaterskiej» hołocie. Pod wieczór poszliśmy się przejść […] nad Sekwanę. Po ulicach jeżdżą hucznie i buńczucznie samochody Résistance z kilkoma pętakami wewnątrz, uzbrojonymi w korkowce. […] Nad Sekwaną jest cisza. Na nieruchomych barkach i berlinkach suszy się bielizna, na brzegu chodzą kury i skaczą króliki z barek i berlinek, które mają «wychodne», a obok siedzą niewzruszeni wędkarze. Na niektórych domach powiewają ostrożnie flagi francuskie. Pod bramami siedzi tłumek i słucha opowiadań «bohaterów». Wieczorne komunikaty mówią, że Amerykanie są w Melun, w Fontainebleau, że idą na Montagris. W Warszawie piekło. Tam się nie pertraktuje i nie gada. […] Wieczorem nie łapiemy żadnego komunikatu, bo elektryczność gaśnie po dwudziestu minutach. Pod wieczór wyszliśmy na spacer. Spokój i cisza. […] Od rana słychać działa. Na mieście znowu strzelanina. Teraz są już pewni, że lada chwila wejdą Amerykanie, więc zaczęli na nowo pukaninę. Paryż «walczy». […] Na wszystkich ulicach tłumek siedzi przed domami. Nastrój rewolucyjny. Nikt nie pracuje i dopiero teraz widzi się ten cały peuple de Paris [lud Paryża – przyp. K.Ć.]. Oni wszyscy teraz są. Na naszym bulwarze można jeszcze wytrzymać, ale w okolicznych ulicach i uliczkach tłum króluje. Oczywiście nastrój wojowniczy […] W gazetach wielkie tytuły: Paris conquiert sa liberté par les armes, Paris s’est libéré lui-même [Paryż wyzwolił się zbrojnie, Paryż samodzielnie wywalczył wolność – przyp. K.Ć.] i w ogóle cała Francja uwalnia się sama przy skromnej zaledwie pomocy Aliantów. Za tydzień w ogóle przestanie się mówić o Amerykanach i Anglikach. Kogut – trudno o lepszy symbol tego narodu. Całe to bractwo rajcujące po bramach i w bistrach trzepie skrzydłami i pieje, potrząsa grzebieniem – i czeka na amerykańską czekoladę i konserwy. A gdy z daleka nadjeżdża motocykl niemiecki, w przeciągu trzech sekund ulica jest pusta, bramy zamykają się i przy dziurkach od klucza następuje walka wręcz, żeby «zobaczyć». Paryż «walczy». «Ce Soir» pisze, że o godzinie 15-ej natarcie Niemców na Ratusz i Prefekturę Policji zostały odparte pomimo użycia przez Niemców czołgów, że «Paryż jeży się od barykad», że na Place de la République i na Boulevard de Bonne-Nouvelle walki «przy użyciu lekkiej artylerii». Kukurykuuuu. Bo ja o 4-ej jestem na Place Voltaire, a więc o kilometr od République i widzę, jak tłum wskakuje nagle do bram. Przejeżdżają Niemcy, rzucają na wszelki wypadek dwa granaty pękające z takim hukiem, że w trzy minuty po ich wybuchu nikt nie ośmielił się wystawić nosa. Pod wieczór wychodzimy na spacer. W bramach domów, nie wiadomo skąd, sprzedają sałatę i rzodkiewkę. Kupujemy na zapas. Chowamy się na chwilę w jakiejś piekarni, bo ulicą przejeżdża motocykl niemiecki, strzelając na wszystkie strony. I Niemcy się boją, i ludzie się boją – wszyscy się boją. Według wieczornych komunikatów w Warszawie ciężkie walki. […] Upalna noc. Na ulicy padły dwa (słownie: dwa) strzały. To Paryż walczy. […] Na ulicach od czasu do czasu kilka strzałów. O pół do piątej otwieram radio i słyszymy nagle, że «Paryż jest wolny». Reportaż z ulicy w Nowym Jorku, krzyki ludności i śpiewy na wiadomość o uwolnieniu Paryża. Potem przemówienie naszpikowane jedynym i oceanicznym patetyzmem: «Po czterech dniach krwawych walk Paryż uwolnił się. Data 23-go sierpnia pozostanie na zawsze datą… Ten Paryż, który ugiął się, ale nigdy nie załamał»… Coś nawala w tej historii robionej na kredyt, bo właśnie gdy radio ryczy o uwolnieniu Paryża, przelatują nad nami samoloty i artyleria niemiecka strzela do nich tak, jak się to już jej dawno nie zdarzyło. A gdy wychodzimy przed dom, dowiadujemy się, że na Place Daumesnil budują barykady. […] Idziemy zwiedzić barykady. Trochę kostki powyrywanej z jezdni, kilka starych łóżek i kuchenek pościąganych ze strychów, okoliczne ławki, kilka worków z piaskiem i trochę ściętych gałęzi z drzew. Do fotografii w sam raz. Gdyby motyl tupnął, rozleciałoby się to od razu. […] Jeżdżą samochody i rozrzucają ulotki. Jedna wielka farsa z doskonale wyreżyserowanym «nastrojem». I wszyscy grają świetnie. […] Można się ubawić i cały świat rozweselić. Niestety, cały świat będzie to brał bardzo poważnie. Prawdopodobnie data 23-go sierpnia przejdzie do historii jako data uwolnienia Paryża, choć nikt na oczy nie widział alianckiego żołnierza. Ale to dobrze ułożone. W ten sposób Paryż «uwolnił się sam». Boję się tylko, żeby Niemcy nie mieli dosyć tej zabawy w powstanie i nie zrobili gdzie prawdziwej masakry dla nauczki. Jak dotąd przeważająca ilość trupów i rannych rekrutuje się z gapiów. […] Jeszcze jeden dzień oczekiwania. Leje deszcz. Już nie strzelają, bo prochy zamokły. […] Na mieście cisza”. A. Bobkowski, Szkice piórkiem. Francja 1940–1944, t. 2, Paryż 1957, s. 432–43.

19 c’est pas ça… (franc.) – to nie tak…

20 épicier (franc.) – sklepikarz (zwyczajowo w odniesieniu do właściciela sklepu spożywczego).

21 Vous savez (franc.) – Wie pani.

22 Temple (franc.) – zbudowany w roku 1240 w centrum Paryża zamek templariuszy, który po zniesieniu zakonu stał się jedną z rezydencji królewskich; podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej przekształcony w więzienie polityczne, w którym w latach 1792–1793 przetrzymywany był król Ludwik XVI wraz z rodziną. Zburzony na rozkaz Napoleona I w latach 1808–1810.

23 oui, madame (franc.) – tak, proszę pani.

24 Quelle honte (franc.) – Jakiż wstyd!

25 Beati, qui persecutionem… (łac.) – „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości” (Mt 5,10 wg Jakuba Wujka). Ostatnie z ośmiu błogosławieństw wypowiedzianych przez Jezusa na Górze Błogosławieństw na północnym brzegu jeziora Genezaret.

26 Kardynał Tuluzy – właśc. Jules-Géraud Saliège (1870–1956), arcybiskup Tuluzy od 1929 roku. W 1933 roku oficjalnie potępił antysemityzm, od 1939 niósł pomoc uchodźcom z Hiszpanii i Polski, ratował Żydów i protestował przeciwko ich deportacji; przeciwnik rządu Vichy, 23 sierpnia 1942 roku ogłosił list pasterski potępiający działania Niemców i ich francuskich kolaborantów, który pomimo zakazu wydanego na polecenie Pierre’a Lavala odczytano we wszystkich kościołach Francji, a później kolportowano w odpisach wśród wiernych. Uzyskał w tym czasie tak wielki autorytet, że choć w roku 1944 podjęto próbę jego aresztowania, to jednak zrezygnowano z niej m.in. ze względu na stan zdrowia arcybiskupa, który po przebytym udarze był częściowo sparaliżowany. Pomimo niechęci Piusa XII pod presją rządu francuskiego mianowany kardynałem na konsystorzu 18 lutego 1946 roku; kapelusz kardynalski wręczył mu nuncjusz apostolski abp Angelo Roncalli, późniejszy papież Jan XXIII. 8 lipca 1969 roku odznaczony pośmiertnie przez Instytut Yad Vashem tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

27 Zaproszenie do walca – (tyt. oryg. Aufforderung zum Tanz, właśc. Zaproszenie do tańca) – walc koncertowy w stylu brillant wczesnoromantycznego kompozytora, wirtuoza i dyrygenta niemieckiego Carla Marii von Webera (1786–1826) skomponowany w roku 1819 na fortepian na cztery ręce; obecnie wykonywany w wersji symfonicznej w instrumentacji Hectora Berlioza (1803–1869).

28 program uchwalony w Gotha – kompromisowy program przyjęty przez Socjaldemokratyczną Partię Robotniczą i Powszechny Niemiecki Związek Robotniczy podczas odbywającego się od 22 do 27 maja 1875 roku kongresu zjednoczeniowego w Gotha w Turyngii, którego efektem było powstanie Socjalistycznej Partii Pracy Niemiec. Przyjęty wówczas dokument został ostro skrytykowany przez Karola Marksa jako sprzeczny z ideą rewolucyjnego znoszenia stosunków kapitalistycznych.

29 salauds (franc.) – dranie, sukinsyny.

30 Konfucjusz (właśc. Kong Qiu lub Kong Zhongni, in. Kongfuzi, 551–479 p.n.e.) – filozof chiński, twórca filozoficzno-religijnej doktryny konfucjanizmu. Jego oryginalne dzieła nie zachowały się, stąd głoszone przezeń nauki znane są z dzieł jego uczniów i ich następców. Koncentrowały się one głównie na zagadnieniach społecznych. Najważniejszymi wartościami stworzonego przezeń systemu były: lojalność oraz użyteczność jednostki wobec państwa i społeczeństwa.

31 Hôtel Drouot – paryski dom aukcyjny istniejący od roku 1852.

32 Quid me tentatis… (łac.) – „Czemu wystawiacie mnie na próbę, obłudnicy?” (Mt 22,18 wg Biblii Gdańskiej). Słowa Jezusa wypowiedziane w świątyni do uczniów faryzeuszy i zwolenników Heroda podczas sporu o płacenie podatku cesarzowi rzymskiemu.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.