Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Bogusław Czechowicz: Janie Žižka, uwolnij nas od kompleksów naszych!
Sześćset lat, jakie upłynęły od husyckiej rewolucji, znakomity czeski historyk tej epoki, profesor Petr Čornej, uświetnił potężną monografią jednej z najważniejszych postaci tamtych dramatycznych wydarzeń. Książka dotyczy Jana Žižki z Trocnova1, włodyki z południowych Czech, który z czasem usadowił się na zamku Kalich w północnych Czechach. Przez większość swojego życia trudnił się rozbojem – był zwykłym bandytą, któremu pomógł i wstawił się zań u króla Wacława IV wpływowy Jan Sokol z Lamberka. To pod nim Žižka jako najemnik wojował po stronie Władysława Jagiełły w wielkiej wojnie z zakonem krzyżackim, toczonej w latach 1409–1411 i uświetnionej polsko-litewskimi zwycięstwami pod Grunwaldem i Koronowem. Wróciwszy do Czech, rycerz wsłuchał się w głos Jana Husa i jego kontynuatorów w dziele naprawy zachodniego chrześcijaństwa. Jeden z tych głosów – ostatni punkt husyckiego manifestu znanego jako Cztery artykuły praskie – mówił o bezwzględnym karaniu grzechów (dodajmy: bez względu na stanową przynależność), a tych miał Jan Žižka bez wątpienia na sumieniu wiele, choć nie wiadomo dokładnie ile, bo wieloletnia kwerenda archiwalna Petra Čorneja (a przed nim wielu innych) pokazała, że o działalności husyckiego hetmana sprzed około 1410 rokiem prawie nic nie wiadomo. Czeski historyk uważa, że Žižka przystąpił do husytów i stał się „bożym bojownikiem” właśnie po to, by w imię czystej wiary odkupić swoje dawne grzechy. Odkupienie to było czteroletnim pasmem zwycięstw wojsk husyckich nad krucjatami, które miały zdławić czeską herezję i umocnić czeską władzę prawowitego następcy zmarłego u progu rewolucji króla Wacława IV – jego młodszego brata Zygmunta, zarazem króla rzymskiego i węgierskiego (późniejszego cesarza).
Jan Žižka, mimo iż leciwy (około lub ponad sześćdziesięcioletni) i ślepy od młodości na jedno oko, nie przegrał żadnej bitwy. Zreformował taktykę wojskową, czyniąc z czeskich husytów być może najlepsze wojsko ówczesnej Europy. Cechowała je żelazna dyscyplina, której zasady sformułowano w regulaminie wzorowanym na zakonach rycerskich. Ten sam Žižka był jednak fanatycznym zbrodniarzem, wycinającym w pień nikomu nieszkodzących adamitów (sekta uważająca, że należy żyć jak Adam i Ewa w raju – rzec można: prekursorzy naturyzmu) czy załogi zamków lub mieszkańców miast, które zdobywał; palący i niszczący w imię… problemów ze swoim sumieniem? Husycka rewolucja wyrosła z pięknych idei naprawy chrześcijaństwa, zmieniając się wszakże w machinę do zabijania i niszczenia. Twarzą tej machiny został na wieki Jan Žižka z Trocnova, choć fanatyków było tam więcej, począwszy od praskiego kaznodziei Jana Želivskiego, poprzez księdza Ambroža z Hradca Králové, aż po wodza, który po zmarłym w 1424 roku Žižce przejął „pałeczkę” – Prokopa Wielkiego2.
Ten koncept czeskiego historyka jest interesujący z kilku powodów. Po pierwsze, pokazuje mało uświadamianą rolę i władzę, ba! – potęgę władzy, jaką dysponuje historyk. Jest to władza sędziego, który nie tyle nawet orzeka o winie lub niewinności przedmiotu swego biograficznego opracowania, ile – niczym kolegium kardynalskie – decyduje o jego nieomal świętości lub jej przeciwieństwie – o wiecznym potępieniu. Oczywiście wyroki te mogą się przeplatać z wyrokami innych sędziów czy gremiów orzekających, które mogą kończyć się inną sentencją. Niemniej prace te i ich konkluzje uczestniczą w wielowiekowym procesie oskarżania i wybaczania, karania i odpuszczania win.
Petr Čornej, jak na przyzwoitego, to znaczy kompetentnego, rzetelnego i koniec końców uczciwego historyka przystało, nie ukrywa win Jana Žižki, a nawet snuje domysły co do tego, że było ich więcej, niż przekazały nam źródła. Tym samym pokazuje, że jeśli ustawia się w roli sędziego skłaniającego się ku mowie adwokata niż oskarżyciela, to czyni to z pełną świadomością eschatologicznego balastu, jaki obciąża sumienie husyckiego bohatera. Usprawiedliwienie dla jego poczynań, tych sprzed około 1410, jak i po 1420 roku, znajduje on właśnie w próbie zajrzenia do sumienia Jana Žižki. Grunt to dla historyka nader niebezpieczny, ale nie sądzę, by należało odstępować od wkraczania nań. Badając przeszłość, zajmujemy się także religijnością dawnych społeczności czy jednostek, ich mentalnością, co więcej – mamy na ten temat całkiem sporo źródeł. Potrafimy – lepiej lub gorzej – rekonstruować klimat ideowy, w jakim dana osoba żyła. Mamy więc przesłanki do tego, by pytać o motywy działania czy intencje tego czy innego bohatera naszych studiów.
Petr Čornej koniec końców Žižkę usprawiedliwił, rzec można – jako sędzia uniewinnił. Ten wyrok ma przy tym charakter precedensowy, bo dotycząc najwybitniejszego husyckiego hetmana, jest zarazem wyrokiem odnoszącym się do całego ruchu husyckiego. Nie jest to pierwsze orzeczenie tego typu. W czeskiej historiografii podobne sentencje padają od wieków, de facto od czasów samej rewolucji husyckiej3, a ich nasilenie przypadło na XIX i XX wiek. Różnica między nimi a tym, co zaproponował Petr Čornej, polega na tym, że (zwłaszcza) historycy XX wieku szukali usprawiedliwienia w czynnikach zewnętrznych, napięciach religijnych, społecznych, narodowych, politycznych czy jak je tam zwać. Współczesny badacz husytyzmu niczym spowiednik sięgnął do sumienia hetmana ludobójcy, zarazem hetmana bohatera. Nie narzucał nam przy tym swojej próby interpretacji motywów, jakie kierowały „bożym bojownikiem”, a jedynie ją zaproponował. Przyznam, że rodzi ona moje obawy z pewnego powodu, ale do tego, o jaki powód chodzi, wrócę po napisaniu kilku akapitów o czym innym.
Do tego, by stanąć na czele husyckich wojsk, skłaniać mogły Žižkę i inne przesłanki. Po pierwsze, całe życie wojował – legalnie (w szeregach polskiej armii przeciw Krzyżakom) i nielegalnie (jako bandyta na pograniczu austriacko-czeskim), ale wojował – na tym się znał. Miał też zapewne charyzmę. Szukał okazji, by te swoje cechy i umiejętności wykorzystać, przy czym w przypadku przedstawiciela niższych warstw szlacheckich – biednego włodyki – nie należy wcale porzucać myśli o tym, że po prostu chciał się wreszcie dorobić. Wiem, że to bohaterom nie przystoi, ale przecież to bardzo ludzkie, normalne i nie ma się czego wstydzić. W końcu fanatyk też człowiek. Możliwe też, że Žižka ciągnął za sobą na tyle okazały wóz złej sławy, że był postacią poddaną ostracyzmowi. Husycka rewolucja, jak każda rewolucja, dawała szansę na odnalezienie się wśród ludzi, którym czyjaś nieciekawa przeszłość nie przeszkadzała. Wtopił się Jan z Trocnova w środowisko sfrustrowanych Czechów (tzn. nie wszystkich, ale tych, którzy nie byli zadowoleni z istniejącej sytuacji, jaka zaistniała w dobie nieporadnych i w swej nieudolności nazbyt długich rządów Wacława IV), którzy w ideologii formułowanej przez Jana Želivskiego, mówiącej o wyjątkowości Czechów, ich predestynacji, wyższości nad innymi nacjami, znajdowali pocieszenie i nadzieję. Sześćdziesięcioletni, niezbyt zasobny rycerz – ówczesna sześćdziesiątka to znacznie większy balast niż obecna – zobaczył szansę na nowe otwarcie, z racji wieku już zapewne ostatnie. Nie ma podstaw, by wątpić, że charyzmatyczny wódz ciągnący za sobą innych sam był głęboko przekonany o słuszności husyckich postulatów (tzn. postulatów husytów, a nie samego Jana Husa). Nie ma też powodów, by widzieć w jego działaniach po 1419 roku efekt jakiegoś przełomu o charakterze – powiedzmy – psychologiczno-eschatologicznym. Malowany na romantyczną modłę przez Petra Čorneja obraz grzesznika, który – niczym Paweł z Tarsu – przeciera oczy i nawraca się, nie przekonuje, głównie dlatego, że Žižka bandyta i Žižka wódz robią dokładnie to samo – sieją śmierć i nieszczęście. A cel środków wciąż nie uświęca. Zresztą, postawienie się legalnej władzy – a ta należała do Zygmunta, a nie praskich tłumów – to żaden powód do chwały.
Czesi – ściślej: większość Czechów – od wieków uważają jednak, że tak. Tak jak husyci, którzy po 1420 roku usiłowali wykonywać władzę królewską w państwie, nie rozumiejąc tego, czym ono jest, tak i pokolenia ideowych spadkobierców Husa i Žižki, trwając na gruncie historiograficznego zafałszowania czeskich dziejów, uważają, że Zygmunt to ich czarna owca. Z przykładów takiego myślenia i pisania można by stworzyć antologię obszerniejszą niż dzieła zebranie wszystkich grafomanów świata, więc tu podam tylko jeden, z dnia przedwczorajszego (a „dziś” jest 16 lipca 2020 r.). Otóż w artykule prasowym Bitva na Vítkově: Žižkovi šlo o krk, smrt po pádu ze svahu nakonec našli křižáci (Bitwa na Vitkowie. Žižce szło o gardło, śmierć po spadnięciu ze stoku stała się udziałem krzyżowców) opublikowanym na portalu denik.cz Jaroslav Krupka w rozdziale o znamiennym dla poruszanej kwestii tytule Popravy v Polsku (Egzekucje w Polsce) napisał: O wyprawie krzyżowej zadecydował Zygmunt już w marcu 1420 roku we Wrocławiu na sejmie Rzeszy, kiedy to wykorzystał obecność książąt Rzeszy, których wsparcia w planowanej wyprawie krzyżowej bardzo potrzebował. Na decyzje o siłowym objęciu władzy nad krajami czeskimi skłoniły go z pewnością wydarzenia z listopada 1419 roku, kiedy to husyci zawładnęli całą Pragę łącznie z twierdzą Wyszehrad i zainicjowali wyprawy na obszar całych Czech4. Po prostu dramat! Autor tych słów nie wie (albo wmawia nieprawdę czytelnikom), że Wrocław w 1420 roku nie leżał w Polsce, ale był – podobnie jak cały Śląsk i inne kraje koronne (Morawy czy Łużyce) – częścią państwa czeskiego, które przez wieki nazywało się Korona Królestwa Czech. Zygmunt nie mógł przecież zwoływać sejmu Rzeszy w Polsce, bo – po pierwsze, Polska do Rzeszy już wówczas od wieków nie należała (polscy historycy uważają, że nigdy nie należała, ale to inna sprawa…), po drugie – jakimż to prawem miałby Luksemburg zwoływać zjazd w państwie, w którym nie miał żadnej władzy.
Autor tych słów w zasadzie bredzi, pisząc dalej: We Wrocławiu Zygmunt, chcąc zastraszyć Czechy i pozyskać w nadchodzącej wojnie książąt niemieckich, wsparł zakon krzyżacki w ich konflikcie z Polską, a co więcej – pozwolił na publiczną egzekucję 23 wrocławskich demokratów, którzy pozwolili sobie na podobne powstanie jak prascy husyci5. Ci „wrocławscy demokraci” to zbuntowane pospólstwo, które w 1418 roku zdobyło ratusz Starego Miasta i zabiło rajców, przejmując władzę w mieście, co król Wacław IV (król czeski, nie polski) bezradnie legitymizował. Czy byli to demokraci? Powiedzmy, że to punkt widzenia, i wyraźmy nadzieję, że zwolennikiem wszelkich defenestracji autor cytowanych słów pozostanie nawet wówczas, gdy ktoś wpadnie do jego redakcji i otworzy okna…. Ważniejsze jest to, że Jaroslav Krupka nie wie albo oszukuje, pisząc, że wrocławianie zrobili coś podobnego co prascy husyci. Było odwrotnie – prascy husyci naśladowali w czasie praskiej defenestracji w 1419 roku czyn mieszczan wrocławskich z roku 1418!
To tylko drobny przykład, czym karmieni są od lat, od wieków, Czesi. Karmieni są protezą historii swego państwa, która pozwala im potem w komentarzach pod artykułami kładącymi cień na ich bohaterach pisać, że Žižka był wspaniały i krytykowanie go to… – i tu katalog zarzutów: herezja, policzek narodowi, „pisanie historii na nowo” czy wręcz zdrada. A dlaczego tak? Ano dlatego, że wtedy – piszą w tych komentarzach niektórzy – cała Europa Czechów się bała, a teraz ma ich za nic. Czyli upragniona norma w relacjach międzyludzkich to strach, zagrożenie, obawa. Czecha się trzeba bać, bo to najlepsze lekarstwo na jego kompleksy?
Na szczęście nie wszyscy Czesi tak sądzą. Nie wszyscy uważają, że szacunek i uznanie można wzbudzać tylko strachem. Jest wiele innych dróg, by je osiągnąć; chciałoby się rzec – dróg kulturalnych, cywilizowanych. Boję się jednak sposobu, w jaki rozgrzesza się teraz Jana Žižkę. Bo jeśli ci spośród jego ideowych następców, którzy poprzez sięganie do historii epatują dziś wolą wzbudzania szacunku przemocą, pójdą kiedyś drogą swego husyckiego idola, to nic dobrego nie wróży.
Jeszcze mniej optymistyczne jest to, że uświadomiwszy sobie z czasem niegodziwość szacunku wymuszonego siłą, szukać będą oni rozgrzeszenia na przykład w rzezi adamitów – takich czy innych, współczesnych adamitów. Zawsze się przecież jacyś znajdą.
Może lepiej, zamiast straszyć i potem czyścić swoje sumienie cudzym cierpieniem, poczytać najpierw i pomyśleć – z akcentem na to drugie.
1 Petr Čornej, Jan Žižka: Život a doba husitského válečníka, [Litomyšl 2019].
2 Dla Czechów był to Prokop Holý, czyli dosłownie Łysy, choć tu chodziło raczej o brak zarostu na twarzy.
3 Bogusław Czechowicz, Widzenie arcybiskupa, czyli dlaczego rewolucja husycka wybuchła w Pradze, in: Klio viae et invia. Opuscula Marco Cetwiński dedicata, ed. Anna Odrzywolska-Kidawa, Warszawa 2010, ss. 661–664.
4 O křížové výpravě rozhodl Zikmund už v březnu 1420 ve Vratislavi na říšském sněmu, kde využil přítomnosti říšských knížat, jejichž podporu v připravovaném tažení nezbytně potřeboval. K rozhodnutí domoci se vlády nad českými zeměmi vojenskou silou jej zřejmě dovedly události z listopadu 1419, kdy husité ovládli celou Prahu až na pevnost Vyšehrad a zahájili tažení napříč Čechami. [dostęp: 14 lipca 2020 r.]
5 Ve Vratislavi pak Zikmund ve snaze zastrašit Čechy a získat pro nadcházející válku na svou stranu německá knížata podpořil německé řádové rytíře v jejich územním sporu s Polskem, a navíc nechal veřejně popravit 23 vratislavských demokratů, kteří se pokoušeli o podobné povstání jako pražští husité.