Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Mateusz Machaj: Witold Kwaśnicki (1952–2022), wspomnienie

Witold Kwaśnicki (1952–2022), wspomnienie

Mateusz Machaj

Było słoneczne popołudnie 2 października 2000 roku, kiedy bramy Uniwersytetu Wrocławskiego przekroczyło ponad stu pierwszoroczniaków, zasiadających w amfiteatrze i wyczekujących z ekscytacją kontaktu z wyższą nauką. Jaki był pierwszy wykład zaczynających studia ekonomii? Mikroekonomia.

Nie tylko oni byli jednak w tym dniu debiutantami. Na salę wkroczył szczupły, delikatnie łysiejący brunet w ciemnym garniturze. Tym bohaterem po drugiej stronie katedry był 48-letni profesor, rozpoczynający całkowicie nowe akademickie życie, które miało dostarczyć mu przez kolejne 22 lata przygód, jakich się nie spodziewał. Sięgnął po pisak i powolnie notował na tablicy swoje imię i nazwisko, mówiąc: „Nazywam się Witold Kwaśnicki”. Odwrócił się w naszą stronę, a następnie bez przekonania z powrotem w stronę tablicy, pisząc już drżącą ręką „prof.” i dodając słabo słyszalnym głosem: „Jestem profesorem, ale ja nie lubię tytułów”. Jeden ze studentów odwrócił się do swojego kolegi i powiedział: „O, fajnie, chce nam się przypodobać, że niby nie lubi tytułów” – to słowa rzucone na wiatr, szybko bowiem stało się jasne, że wszelkie kontakty z prof. Kwaśnickim to było coś zupełnie innego niż wszystko. Zawsze, każdym swoim gestem, mową ciała, niebywałą elegancją, intonacją i słowem chciał mieć stuprocentową pewność, że nikogo nie wprowadza w uczucie dyskomfortu i że nie buduje zbędnego dystansu.

Kilkanaście miesięcy później na wykładzie z makroekonomii zasiadł student pierwszego roku prawa i prezes wrocławskiego oddziału KoLibra. Skąd się tam wziął? Wpadłem na niego w przerwie między zajęciami i jak to często bywało, powymienialiśmy między sobą uwagi o naszych prowadzących. Powiedziałem, że idę akurat na wykład z makroekonomii, więc spytał z przekąsem: „A z kim to masz? Pewnie z jakimś etatystą”. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i odparłem: „A wiesz, chodź ze mną, to sobie posłuchasz”. Poszedł ze mną. I sobie posłuchał. Między innymi o Tannehillach. Ostatni raz miał tak wielkie oczy, gdy w dzieciństwie oglądał „E.T.”. A jakiś czas później został prezesem Koła Naukowego Ogólnej Teorii i Ekonomii i pierwszym prezesem Instytutu Misesa.

Witek uwielbiał rozmawiać z ludźmi na tematy wszelakie. Obojętnie, czy były to pogadanki na temat koszenia trawy, najnowszego tekstu Edmunda Phelpsa czy muzyki Krzysztofa Komedy, bo czerpał przyjemność z rozmowy z każdym, okazując swoją zaraźliwą i nieograniczoną serdeczność. W dobie rosnącego pośpiechu nigdy nie odmawiał sobie, by zamienić trochę więcej słów ze swoim rozmówcą, obojętnie, czy było to załatwienie administracyjnej sprawy, czy egzamin dyplomowy. Zawsze z optymizmem patrzył w przyszłość, choćby nie wiadomo w jak przygnębiających barwach się rysowała. Gdy już wiedział, że jest śmiertelnie chory i nigdy w życiu nie wypije ani kropli alkoholu, w trakcie jednej z naszych długich rozmów powiedział: „Mój drogi, o tym moglibyśmy jeszcze dłużej pogadać. Zrobimy to kiedyś, gdy razem napijemy się metaksy”.

22-letnią karierę akademicką prof. Kwaśnickiego traktuję niezwykle personalnie, gdyż jego nowa życiowa ścieżka pokryła się chronologicznie z moją nową ścieżką. Jego pierwszy dzień na uniwersytecie to mój pierwszy dzień na uniwersytecie. Miałem z nim podstawowe kursy ekonomiczne, mikroekonomię i makroekonomię, których trzon programowy budował po raz pierwszy w swoim życiu, przenosząc się wtedy na nowo utworzony kierunek ekonomii na Uniwersytecie Wrocławskim. Byłem jego magistrantem, doktorantem, pracownikiem. Tworzyłem z nim koło naukowe i „kolokwia Cassirera”, w trakcie których mogłem się przekonać, że dla mojego profesora nauka nie kończy się na oficjalnych programach nauczania. Słowo „uniwersytet” od zawsze oznaczało dla mnie Witolda Kwaśnickiego.

Profesor od wielu lat zaangażowany był w działalność społeczną i edukacyjną. W pewnym momencie można było się zreflektować, że trudno znaleźć w Polsce organizację wolnościową, która nie korzystałaby z jego merytorycznego wsparcia. Instytut Misesa zawdzięcza bardzo wiele profesorowi. Zawsze nas wspierał merytorycznie i nie tylko, zarówno jeśli chodzi o udział w organizowanych wydarzeniach, jak i redakcje przygotowywanych książek. Znacząca część obecnej i przeszłej kadry Instytutu to jego uczniowie i dyplomanci. Miał ogromną satysfakcję z kształcenia swoich następców i niezaspokojony głód z tym związany. Kiedy na planowany półformalny jubileusz dwudziestu dwóch lat jego pracy zapraszałem Jego intelektualnych przyjaciół z Krakowa, Warszawy, Szczecina, Lublina, Białegostoku czy nawet Denver, nikt się nie zawahał. Nikogo nie musiałem namawiać na przyjazd.

Witku, dzięki Ci za 22 lata uniwersytetu w najlepszej możliwej odsłonie. Zawsze powtarzałeś studentom na początku ich intelektualnej ścieżki, że powinni być principled, prepared and patient. Byłeś bowiem przekonany, że trzeba być zasadniczym i przygotowanym, a wtedy prędzej czy później doczeka się swoich sukcesów. Akademickie dzieci, które po sobie pozostawiłeś, wezmą to sobie do serca.

A zresztą, kiedyś Ci o tym poopowiadam. Gdy razem napijemy się metaksy.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.