Jesteś tutaj: Publicystyka » Rick Agon » Współczucie w kontekście

Współczucie w kontekście

Rick Agon

To będzie wojna pomiędzy Dobrem a Złem. Dobro zwycięży. — stwierdził George W. Bush. Praktycznych skutków tych słów jeszcze nie znamy, ale zakładam, że demokratyczny świat zamierza obmyć Afganistan w potokach krwi terrorystów. Terroryści będą rzeczywiści lub mniemani, prawdę poznamy za wiele lat. Potoki krwi realne będą aż do bólu.

Jeśli powtórzy się schemat z Iraku, nasze gazety zapełnią się informacjami o zabitych terrorystach, a afgańskie szpitale zapełnią się dziećmi bez nóg, kobietami bez twarzy i innymi bandytami. Może Amerykanie posiadają inteligentne bomby, ale nie sądzę, by te bomby były na tyle bystre, żeby odróżnić terrorystę od przechodnia. Wielu mieszkańców Kabulu i Kandaharu będzie żałować, że nie zastosowało strategii obronnej a la World Trade Center: skoku z okna wysokiego budynku. Decyzje trzeba podjąć szybko, bo już niedługo w Kabulu i Kandaharze nie będzie wysokich budynków. Od wielu lat obserwujemy tajemniczą korelację między opowiadaniem się przez Amerykanów po stronie sił Dobra a znikaniem wysokich budynków. Tym razem nie da się wykluczyć, że cały kraj zmieni się w równinę, himalaiści bezpowrotnie stracą kilka wierzchołków Hindukuszu, a Kabul okaże się powtórką z Alamo.

Powyższa ironia nie świadczy o tym, że nie umiem sobie wyobrazić, co znaczy stracić bliskiego człowieka w zamachu terrorystycznym. Po prostu umiem sobie wyobrazić jeszcze kilka innych rzeczy. Z moich wyobrażeń wynika, że odczucia pasztuńskiego rolnika z kraju talibów, który wdepnął na minę zainstalowaną przez mudżahedinów (popieranych przez Amerykanów), nie różnią się specjalnie od doznań brokera skaczącego z okna World Trade Center. Oczywiście lepiej współczuć tylko temu ostatniemu niż nikomu. Ale po co zatrzymywać się w pół drogi? Tym bardziej że polityczny podtekst tej dysproporcji jest dosyć klarowny.

Świat ma obecnie jednego Suwerena — Stany Zjednoczone. Kiedy mówienie o jakimś ludobójstwie jest w interesie Suwerena, mówi się o nim. Kiedy mówienie o ludobójstwie podkopywałoby autorytet Suwerena, media milczą jak grób. Właśnie na tym polega bycie Suwerenem: Jego wola jest najwyższym prawem, a kiedy trzeba, zastępuje wszelkie prawo. Dlatego w przypadku zamachów w Nowym Jorku i Waszyngtonie naprędce sklecono całą akcję promocyjną. Przeraża tempo, z jakim przerobiono tragedię tysięcy ludzi na setki spotów reklamowych, specjalnych wydań tygodników i innych promocji („Tylko u nas świeże wiadomości z Nowego Jorku. Nie odchodźcie od odbiorników”). Nawet Britney Spears było przykro. Szczególnie zadbano o personalizację ofiar: przez wypowiedzi ich rodzin i przyjaciół zbudowano więź emocjonalną między nami i zmarłymi. Służy to wzbudzeniu naszej nienawiści do sprawców zamachu. Nienawiść jest w interesie Suwerena, ponieważ użyje jej do usprawiedliwienia dalszych posunięć na płaszczyźnie międzynarodowej. Będą one związane z rozpętaniem kampanii walki z ideą suwerenności państwowej, co pozwoli ściślej zespolić prowincje z imperialną stolicą. Potem nadejdzie czas walki z „fanatyzmem i fundamentalizmem”. Elity polityczne tych prowincji imperium, które usiłują działać bez porozumienia z Suwerenem, zostaną zdemaskowane jako „fanatycy i fundamentaliści”, a następnie fizycznie zlikwidowane albo poddane reedukacji. W ten sposób nasz słuszny odruch oburzenia zostaje wprzęgnięty w cudze interesy polityczne. Z tego powodu jestem w rozterce. Szczerze współczuję rodzinom ofiar w World Trade Center, ale nie chce bawić się w psa Pawłowa. Świeczki w oknie nie zapaliłem. Zachowałem ją dla mieszkańców Kabulu, Trypolisu i Bagdadu. Wszystko przed nimi.

Tak się dzieje, gdy mówienie o tragedii jest w interesie Suwerena. Z drugiej strony nigdzie nie słyszymy o tym, że pociski ze zubożonym uranem, jakimi w 1991 r. bombardowano Irak, okazały się nie być tak zubożone, jak się wydawało. W wyniku tego w rejonie Basra liczba zachorowań na raka wzrosła z 1,7 tys. rocznie do 22 tys. Wiele dzieci, które się tam rodzi, bardziej przypomina larwy niż ludzi. Czemu z ich matkami nie robi się wywiadów? Czemu nie przerywa się wiadomości, by powiedzieć, że w Bagdadzie urodziło się kolejne dziecko z dwiema głowami i wnętrznościami na wierzchu? Mówienie o tym jest już wbrew interesom Suwerena.

Znając kontekst polityczny tragedii WTC i Pentagonu, czuję, jak cierpnie mi skóra, gdy Bush nazywa swoją wojnę konfliktem Dobra ze Złem. Prawdziwa wojna sił Dobra i Zła nie ma nic wspólnego z awanturami ziemskich kacyków i satrapów, a już na pewno nie z konfliktem neopogańskiego Zachodu z islamskim Południem. Obawiam się, że Waszyngton tego nie rozumie. W czasie wizyty Busha na ruinach WTC tłum skandował — USA, USA, USA, USA!, a Bush zapowiedział — Ci którzy nas nie znają, wkrótce nas poznają (…) Dziękuję Wam za Wasze poświęcenie. Niech Bóg błogosławi Amerykę. Sądzę, że w błogosławieniu kraju, w którym w ostatnich dekadach dokonano 30 mln aborcji, Bóg może się okazać nieco bardziej powściągliwy, niż życzyłby sobie jego prezydent.

Jeśli Ameryka szczerze chce się zaangażować w konflikt Dobra ze Złem, nie musi wykazywać swojej przewagi militarnej. Wierzymy w nią na słowo, bez oglądania bryzgających na wszystkie strony szczątków „terrorystów”. Wolelibyśmy ujrzeć coś, co nas naprawdę zadziwi. Przewagę moralną Waszyngtonu. Zamiast słuchać deklaracji, ilu islamistów zginie za jednego Amerykanina, zobaczyć sprawców przed niezawisłym sądem. Sądem, którym będzie rozstrzygał sprawę w oparciu o domniemanie niewinności i wszystkie zasady cywilizowanego procesu karnego.

Jednak by tak się stało, Bush musiałby przeciwstawić się sile dużo bardziej śmiercionośnej niż terroryści – zabójczemu urokowi sondaży opinii publicznej. Kiedy masy czegoś się domagają, obojętnie w jakiej sprawie, nieszczęście wisi w powietrzu. W szczególności, gdy powołując się na „święte zasady demokracji”, żądają „zmasowanego odwetu”. Wygląda na to, że możność oglądania afgańskich matek zeskrobujących swoje dzieci z ulicy przyniosłaby Amerykanom ulgę (In God we trust). Nie zdziwię się, jeśli na jankeskich bombach będą montowane kamery telewizyjne. Fajnie jest jeść chipsy i patrzyć, jak terroryści szybko biegają na widok naszych chłopców za sterami bombowców (a biegają tak szybko, że aż im kredki wypadają z piórników). Tylko bez zbliżeń, bo my tu jemy.

Jeśli Bush da odpór tym roszczeniom, okaże się jednym z tych mężów stanu, których popiersia będą modne nawet w czasach, gdy już nikt nie będzie pamiętał, na jakim kontynencie leżały Stany Zjednoczone.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.