Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Z rozkazu Stalina
Próby wybielania lewicowych zbrodniarzy, w których ścisłej czołówce plasuje się Józef Stalin, nie są niczym nowym (przynamniej odkąd istnieje lewica i jej ideologie). Szczególne zdumienie muszą budzić takie próby podejmowane z „prawicowych” pozycji. Stalin bywa w nich przedstawiany jako polityk „zwykły”, myślący pragmatycznie, w przeciwieństwie do sfanatyzowanych doktrynerów rewolucji, tworzących polityczną gwardię Lenina i Trockiego. Realizm Stalina pozwolił mu jakoby doprowadzić państwo sowieckie, pozostawione przez Lenina w stanie postępującego rozprzężenia i coraz mniejszej sterowności, do konsolidacji i wewnętrznego ustabilizowania.
Przejęcie władzy przez Gruzina miało też przynieść nowy, bardziej odpowiedzialny kurs w polityce zewnętrznej ZSRS: doktrynę „permanentnej rewolucji”, destabilizacyjną dla całego ładu międzynarodowego, zastąpiła koncepcja budowy socjalizmu w granicach jednego państwa, w wyniku czego Związek Sowiecki stał się bardziej przewidywalny i mniej niebezpieczny dla innych ośrodków siły na mapie świata, co otwierało drogę – wcześniej nieistniejącą – do wypracowania z nim jakiegoś modus vivendi.
Tak, mniej więcej, biegnie tok narracji charakterystycznej dla środowisk, które z uporem godnym lepszej sprawy usiłują skonstruować „prawicową” apologię sowieckiego komunizmu począwszy od czasów Stalina (do czego dochodzi często prymitywna symplifikacja w postaci podziału na zły „międzynarodowy” komunizm Lenina i Trockiego oraz dobry „narodowy” komunizm Stalina). Jej propagatorzy wszelako starannie przemilczają pewien aspekt Stalinowskich rządów, ponieważ zadaje on kłam twierdzeniom o politycznym ucywilizowaniu się ZSRS w ich okresie. Podjęta przez nowego przywódcę WKP(b) reorganizacja w Związku Sowieckim umożliwiła mu, między innymi, prowadzenie bardziej agresywnej polityki w stosunku do państw europejskich. Niedługo po objęciu przezeń władzy wyraźnie nasiliła się w nich aktywność sowieckich służb wywiadowczych oraz współdziałających z nimi struktur sterowanej z Moskwy III Międzynarodówki. Aktywność owa przejawiała się szczególnie jaskrawo w morderstwach politycznych na osobistościach znanych z antykomunistycznego i/lub antysowieckiego nastawienia, popełnianych przez przemierzających Europę emisariuszy Stalina.
W 1926 r. w Paryżu od kul bolszewickiego agenta Samuela Schwartzbarda zginął emigracyjny prezydent republiki ukraińskiej, ataman naczelny Szymon Petlura – były sprzymierzeniec Polski w wojnie przeciw bolszewizmowi. W 1927 r. w Warszawie bolszewicy uwięzili w siedzibie sowieckiego poselstwa, a następnie zamordowali polskiego obywatela nazwiskiem Trajkowicz. Uczynili to w odwecie za wcześniejszy zamach (udany) na posła ZSRS Piotra Wojkowa – uczestnika mordu na carze Mikołaju II i jego rodzinie – dokonany przez Borysa Kowerdę, Rosjanina z polskim obywatelstwem (przy czym polskie sądy skazały Kowerdę na dożywotnie więzienie). W 1930 r., ponownie w Paryżu, ofiarą morderstwa padł Noe Ramiszwili, pierwszy premier niepodległej republiki Gruzji, podbitej przez wojska sowieckie w 1921 r. Ramiszwili sprawował też w gruzińskim rządzie funkcje ministra spraw wewnętrznych i ministra wojny – na tym ostatnim stanowisku odznaczył się jako organizator gruzińskiej armii. Po zniszczeniu niepodległej Gruzji przez Armię Czerwoną działał w międzynarodowym antysowieckim ruchu prometejskim i był osobistym znajomym Marszałka Józefa Piłsudskiego, który podczas swej krótkotrwałej politycznej emerytury w latach dwudziestych gościł go u siebie w Sulejówku. Prawdopodobnie z sowieckiej inspiracji zginął również, w Truskawcu, inny wybitny przedstawiciel prometeizmu – polski geopolityk i naczelnik Wydziału Wschodniego MSZ Tadeusz Hołówko (1889-1931). Został zastrzelony przez szeregowych członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, lecz emigracyjne kierownictwo OUN o zamachu dowiedziało się post factum i samo było nim zaskoczone. Mord na sanacyjnym antykomuniście w niczym nie służył politycznym interesom ukraińskich nacjonalistów; wręcz im szkodził, ponieważ Hołówko należał do najbardziej pro-ukraińskich polskich polityków, a jego zabójstwo nastąpiło tuż przed planowanym rozpatrzeniem na konferencji Ligi Narodów skargi ludności ukraińskiej na tzw. pacyfikację Galicji Wschodniej, gdzie Ukraińcy zamierzali się zaprezentować jako bezbronne ofiary polskich represji. Raport ze śledztwa przeprowadzonego w tej sprawie przez służby specjalne Wojska Polskiego wskazywał czerwoną Moskwę jako najbardziej prawdopodobnego zleceniodawcę zamachu. Istnieją również przypuszczenia, że w wyniku otrucia przez sowiecki wywiad zmarł w Paryżu jeden z wodzów rosyjskiej Białej Gwardii, gen. Mikołaj Judenicz (1862-1933). Z całą zaś pewnością za sprawą bolszewików zamordowany został w 1937 r. w Szwajcarii funkcjonariusz sowieckiego wywiadu Ignacy Reiss, po tym, jak odmówił wykonania rozkazu powrotu do ZSRS. Rok później w Polsce miało miejsce jedno z najbardziej odrażających zabójstw dokonanych przez czerwonych poza granicami Związku Sowieckiego. W kościele w Luboniu k. Poznania komunista Wawrzyniec Nowak kilkoma strzałami z pistoletu uśmiercił tamtejszego proboszcza ks. Stanisława Streicha, gdy ten wstępował na ambonę, by wygłosić kazanie. Ten mord, w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych, miał charakter czysto terrorystyczny – stanowił próbę uderzenia w istniejący ład normatywny i społeczny, dla zastąpienia go popłochem i moralnym chaosem.
Nie wszystkie jednak zbrodnicze zadania emisariuszy Stalina wieńczyło powodzenie. Niektóre ich akcje spotykały się ze zdecydowanym przeciwdziałaniem. Za przykład niech posłuży nieudany zamach sowieckich agentów na sanacyjnego wojewodę wołyńskiego Henryka Józewskiego (1892-1981) w 1932 r. Józewski, jako były szpieg – weteran polsko-sowieckiej wojny wywiadowczej lat 1917-1920, znał bolszewików zbyt dobrze, by pozwolić sobie na patyczkowanie się z nimi. Oddział specjalnie przezeń wyselekcjonowanych policjantów wytropił i osaczył zamachowców, po czym zgładził ich pod osłoną nocy. Ciała zostały porzucone na cmentarzu, jako przeznaczone na widok publiczny memento dla komunistów. Sanacyjna dyktatura nie miała litości dla żywiołów antypaństwowych.
Ożywienie w Europie wywrotowej i terrorystycznej działalności komunistycznych siatek po przejęciu władzy w ZSRS przez Stalina dobitnie świadczy, że polityk ów bynajmniej nie „utemperował” rewolucji bolszewickiej, ani tym bardziej jej nie zakończył – jak utrzymują niektórzy jego apologeci, w tym i ci chcący uchodzić za prawicowych. Dokonał innej przemiany. Mechanizm ten uwidocznił się jeszcze podczas Wielkiej Rewolucji Antyfrancuskiej. Po kimś, kto – jak Robespierre – rozpoczął niszczenie starego porządku rzeczy we wszystkich dziedzinach, musiał przyjść ktoś – jak Bonaparte – kto następnie skodyfikował dorobek rewolucji, ujął go w spójny system, umacniając, a nie likwidując rewolucyjny despotyzm. Podobnie w Związku Sowieckim jakobinizm Lenina ustąpił miejsca napoleonizmowi Stalina – sprawniejszemu, bardziej agresywnemu, gotowemu, by artykuły nowej, diabolicznej wiary roznieść na bagnetach żołdactwa po całym kontynencie.