Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Natalia Dueholm: Zło naszych czasów i jak z nim walczyć
Rzeź niewiniątek — tak zaczyna się artykuł w „New York Timesie” z 23 sierpnia 1871 r., będący wynikiem dziennikarskiego śledztwa dotyczącego zabijania nienarodzonych w Nowym Jorku. Tysiące istot ludzkich mordowanych jest, zanim ujrzy światło dzienne, a dodatkowe tysiące dorosłych nieodwracalnie rujnuje swój organizm, zdrowie i szczęście - czytamy dalej. Czy można dziś napisać coś równie celnego i prawdziwego? Kiedyś prasa była naprawdę czwartą władzą i potrafiła przeciwstawić się złu. A dzisiaj?
W artykule tym reporter August St. Clair relacjonował: Zbrodnie te popełniane są w takiej tajemnicy, a sprawcy tak sprytnie nagabują swoje ofiary, że zebranie dowodów i świadków jest prawie niemożliwe. Fakty są ukrywane przed opinią publiczną tak przebiegle, a pozory tak pieczołowicie strzeżone, że jak dotąd ujawniono bardzo niewielki zarys tej okropnej prawdy. Jednak nawet gdyby tylko część wyłapanych przez przedstawicieli „New York Timesa” faktów z potwornego ich ogromu odkryła na papierze ohydną prawdę, czytelnik musiałby wzdrygnąć się na ten zatrważający obraz. Czytanie dziś takiej relacji, choć napisanej lekko archaicznym, dziewiętnastowiecznym językiem, poraża trafnością doboru słów, a przez to swoją prawdziwością. Nie pojawia się w nich terminologia zmyślnie i taktycznie opracowana przez aborcjonistów, a słowo „aborcja” wcale nie jest w nim używane. Czytamy za to czystą prawdę, bez zaciemniania obrazu manipulacjami słownymi i gimnastyką nowomowy.
Trudno dziś uwierzyć, że „New York Times” (NYT) mógł tak stanowczo i udanie bronić życia nienarodzonych. A jednak dla dziennikarzy było jasne, że prawo musi być zmienione, a potem egzekwowane i respektowane. Pisali również wprost, że i tego domaga się amerykańskie społeczeństwo. Z tego powodu ludzie prasy uznali za ważne nie tylko demaskowanie i pokazywanie prawdy, ale również ostre atakowanie lekarzy trudniących się haniebnym procederem i publikowanie ich nazwisk. Gazeta również nawoływała do większego zaangażowania się organizacji prywatnych, a także szczególnie Kościoła i wspólnot religijnych, którym sugerowano mówienie o zbrodni z każdego możliwego pulpitu. Z literatury poświęconej temu tematowi wynika, że gazeta ta stanęła po stronie życia około roku 1870 r. Celem tych publikacji było napiętnowanie braku działań policji w walce z zabijaniem poczętych dzieci (również z jego reklamą), zmiana prawa i utrwalenie moralnych postaw opinii publicznej. Wydawca gazety Ludwik Jennings uważał bowiem, że oprócz prawnego zakazu potrzebna jest świadomość społeczna traktująca tę formę zabójstwa z ogromnym obrzydzeniem. Wiedział również, że aby ten wstręt wzbudzić, trzeba opisywać ludzkie historie przy pomocy niekonwencjonalnego dziennikarstwa (prowokacji, działań pod przykrywką).
Dlatego właśnie kazał swojemu dziennikarzowi odwiedzić nowojorskich aborterów wraz z kobietą pod pozorem szukania pomocy „w kłopocie”. Śledztwo trwało kilka tygodni, rezultatem był tekst „The Evil of the Age” („Zło naszych czasów”), z którego pochodzą powyższe fragmenty. Reporter nie bał się w nim nazwać zabijania nienarodzonych złem w życiu społecznym (…) zakazanym przez prawo Boskie i ludzkie i mówić o hurtowym morderstwie (…) rzadko wyłapywanym, zakłócanym i karanym prawnie. Po odwiedzeniu około dziesięciu aborterów opisał, że kobiety i mężczyźni, którzy są zamieszani w ten skandaliczny biznes, należą, z małymi wyjątkami, do najgorszego rodzaju hochsztaplerów. Zbadał bowiem, że w tym mieście lub w jego pobliżu istnieje duża liczba wykształconych lekarzy i lekarek, którzy żyją i prosperują z tych kryminalnych praktyk. Inni są najpodlejszymi konowałami. Wśród aborterów wymienił nie tylko lekarzy, położne i pielęgniarki, ale również szewca, golarza, kowala i drukarza. Reporter nie miał żadnego problemu z ujawnieniem ich nazwisk, adresów i cen świadczonych „usług”, gdyż rozumiał, że metody [aborcyjne] są nielegalne, nieetyczne i niezmiernie niebezpieczne. Jako przykład opisał „gabinet” doktora Evansa, w którym znaleziono rozkładające się w beczkach z wapnem i kwasem fragmenty ludzkie, uznane za szczątki nienarodzonych dzieci. W kontekście tej ohydnej zbrodni jakże szokująco brzmią słowa jednej z aborterek, Madame Grindle, która uważała, że ratować te dziewczęta to szlachetna praca, [bo] bez jej pomocnej dłoni byłoby tyle zrujnowanych domów, skandali w kościołach i zdezintegrowanych środowisk społecznych. Madame Grindle z rozbrajającą szczerością przyznała w rozmowie z reporterem, że przychodzili do niej senatorzy, kongresmeni, różnego typu politycy, przyprowadzając do niej kobiety z najwyższych sfer. Autor artykułu okazał jednak współczucie kobietom napotkanym u aborterów, stawiając retoryczne pytanie: ile gorzkich wyrzutów sumienia, gorących łez i jęków agonii w tych eleganckich pokojach [gabinetach aborcyjnych]? Z artykułu dowiadujemy się również o trudnościach z opisaniem skali zjawiska: Tylko policja ma jakieś najbliższe prawdy pojęcie o gigantycznych rozmiarach tego zła. Tekst kończy się jasnym przesłaniem, że aby zwalczyć szerzącą się zbrodnię, Potrzeba podjęcia jakichś zdecydowanych i skutecznych kroków.
W trakcie kolejnych lat NYT często pisał na ten temat, pomiędzy rokiem 1869 a 1879 opublikował siedemdziesiąt artykułów opisujących kryminalne sprawy zabijania nienarodzonych. Choć oprócz NYT i sensacyjnej „National Police Gazette” podobne artykuły publikowały również „Tribune” i „Evening Post”, ten konkretny tekst „Zło naszych czasów” przyniósł niezwykle dużo dobrego. Po pierwsze, wzmógł determinację pisma w walce z zabijaniem poczętych dzieci spowodowaną naciskami jednego z aborterów, który próbował szantażować wydawców, aby nie ujawniali tego, czym się zajmuje. Po drugie, przyniósł zatrzymanie co najmniej jednego abortera oraz doprowadził do zmiany prawa. Kilka dni po publikacji tekstu „Zło naszych czasów” nowojorska policja znalazła martwe ciało kobiety w kufrze. Dzięki Augustowi St. Clair policja zatrzymała Jakuba Rosenzweiga, abortera wymienionego w artykule, gdyż reporter zeznał, że ofiarę widział wcześniej w jego gabinecie. Co więcej, w rok po publikacji tego tekstu, w 1872 r., w Nowym Jorku zaistniało nowe prawo umożliwiające łatwiejsze skazywanie za zabójstwo nienarodzonego dziecka z maksymalną karą do 20 lat.
Oprócz dziennikarzy w walce z zabijaniem nienarodzonych ogromną rolę odegrali ginekolodzy zrzeszeni w Amerykańskim Stowarzyszeniu Medycznym (American Medical Association) pod wodzą ginekologa-położnika Horacego Storera. Lekarze rozpoczęli agresywną kampanię już w przededniu wojny domowej. Zaczęli mówić o fizycznych niebezpieczeństwach aborcji. Głosili, że jest sprzeczna z naturą. W swoim raporcie Horacy Storer zdefiniował trzy powody „powszechnej demoralizacji” dotyczącej praktyki zabijania nienarodzonych. Jako pierwszy wymienił pojawienie się pierwszych ruchów dziecka odczuwanych przez matkę jako zupełnie pozbawione znaczenia w procesie regulowania dopuszczalności tzw. przerywania ciąży. Ten punkt widzenia wiązał zresztą z powszechną ignorancją kobiet dotyczącą wiedzy medycznej. Po drugie, częściowo obarczył odpowiedzialnością za stan rzeczy środowisko lekarskie, lekkomyślnie traktujące życie płodowe. A po trzecie, wskazał na poważne defekty prawne, które należało zlikwidować. Według niego doktryna pierwszych ruchów dziecka, których pojawienie się stanowiło granicę dopuszczającą zabójstwo nienarodzonych, była moralnie zła, a więc i takie było prawo. Aby ją zwalczyć, stowarzyszenia medyczne z każdego stanu miały wywoływać naciski na ciała ustawodawcze. Nawiązano współpracę z wszelakimi stowarzyszeniami medycznymi, które również miały wywierać presję na władze stanowe. Lekarzom zależało na wypracowaniu profesjonalizmu przy pomocy kodeksu etycznego, który wiązałby wszystkich lekarzy. Tych, którzy trudnili się zabijaniem dzieci poczętych, nazywali otwarcie zdrajcami. Zależało im na wpływie na prawo, gdyż w ten sposób chcieli odzyskać utraconą pozycję elitarną, opartą na prawach i obowiązkach lekarzy wobec społeczeństwa. Niektórzy z nich byli również sfrustrowani wypowiedziami pewnych sędziów orzekających w sprawach dotyczących aborterów oraz reklamami aborcji pojawiającymi się w prasie, które dzielnie zwalczali. I ich działania przyniosły sukces.
Tak właśnie wspólnymi wysiłkami lekarzy, dziennikarzy, obrońców życia bezpośrednio pomagającym kobietom oraz Kościoła i wspólnot religijnych w ciągu mniej więcej dwudziestu lat XIX w. pojawiły się prawa zakazujące zabijania nienarodzonych w poszczególnych stanach (najczęstrzym wyjątkiem było zagrożenie życia kobiety). Ustawodawcy dali się przekonać, że tzw. przerywanie ciąży w każdym momencie powinno być przestępstwem. Taka sytuacja prawna utrzymała się w USA z niewielkimi zmianami przez 100 lat. Co bardzo ważne, i co potwierdzają zarówno autorzy proaborcyjni (J. Mohr), jak i pro-life (M. Olasky), prawo to przyniosło spadek aborcji. I to samo powinniśmy czynić dzisiaj: wspólnie z lekarzami, psychologami, pedagogami, psychiatrami oraz księżmi niezmordowanie mówić otwarcie o zbrodni aborcji. I wspólnie z obrońcami życia pomagać kobietom i ich dzieciom. Inaczej ta nasza obojętność uczyni nas współwinnymi zła naszych czasów.
Strony redagowane przez Autorkę: