Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Zmierzch islamu?
W kontekście żywo dyskutowanej obecnie w Europie roli i pozycji islamu warto wspomnieć o tezach egipsko-niemieckiego politologa i historyka Hameda Abdel-Samada wyrażonych w jego, wydanej w 2010 r., książce Der Untergang der islamischen Welt. Eine Prognose (Upadek świata islamskiego. Prognoza), jak też w wywiadach i publikacjach prasowych. Urodzony w 1972 r. w Gizie jako syn imama, w młodości należał do Bractwa Muzułmańskiego, a od 1995 r. mieszka w Niemczech. W Egipcie obłożony został fatwą. W Niemczech znany jest z reportażu telewizyjnego „Deutschland-Safari” zrobionego razem z Henrykiem M. Broderem.
Abdel-Samad idzie śladami innych radykalnych krytyków islamu jak Turek Turan Dursun, Pakistańczyk Ibn Warraq i Tunezyjczyk Abdelwahab Meddeb, ale jego krytyka podyktowana jest troską i lękiem o przyszłość kręgu kulturowego, będącego nadal jego duchową ojczyzną. Uważa się za dysydenta i pragnie ją ratować tak, jak niegdyś dysydenci z krajów komunistycznych chcieli ratować swoje ojczyzny.
W przeciwieństwie do wielu autorów piszących o islamie jako o zdrowej, silnej, dynamicznej i ekspansywnej religii, Abdel-Samad dowodzi, że potęga islamu to złudzenie, w rzeczywistości jest on słaby i ciężko chory. Obserwujemy postępujący rozkład tej religii, która nie oferuje żadnych konstruktywnych, przekonujących odpowiedzi na problemy współczesnego świata. To prawda, że islam jest religią najszybciej rosnącą pod względem liczebnym, ale liczby niewiele znaczą. Cóż z tego, że na świecie żyje 1,4 miliarda muzułmanów, skoro świat islamski (ściślej: arabsko-islamski – za najbardziej typowy kraj muzułmański Abdel-Samad uważa ojczysty Egipt) poniósł klęskę na każdym polu – gospodarczym, technologicznym, naukowym, intelektualnym, kulturalnym. Nie wnosi wiele albo nawet nic do światowej nauki, sztuki czy architektury, nie istnieje w nim duch twórczości i innowacyjności, nie posiada kreatywnej, produktywnej gospodarki, panuje w nim cywilizacyjny, społeczny i materialny zastój, nie dysponuje efektywnym systemem edukacji, formy jego życia kulturalno-duchowego skostniały, pogrąża się w duchowej izolacji, jego tożsamość uległa zeskorupieniu, jego kultura zastygła w duchowej pustce, kręci się w miejscu wokół własnego ogona. Gdyby arabski islam był firmą, już dawno musiałby ogłosić plajtę. To, czego potrzebuje, to uporządkowana upadłość.
Według Abdel-Samada świat arabsko-islamski nie potrafi wykorzystać wiedzy innych kręgów kulturowych, spóźnił się na pociąg nowoczesności i nie pozostaje mu nic innego, jak stanie na peronie i złorzeczenie maszyniście, czyli Zachodowi. Jego mieszkańcy akceptują nowoczesność, ale tylko od strony konsumpcji – pożądają i kupują nowoczesne dobra konsumpcyjne, chwytają łapczywie narzędzia i produkty nowoczesności, ale nie są zdolni do otwarcia się na sposoby myślenia i postawy duchowe, będące niezbędnymi warunkami dla wytworzenia tych dóbr, narzędzi i produktów. Żyją przeto w stanie swoistej schizofrenii.
Podczas gdy wewnętrznie świat islamu ulega duchowemu, moralnemu i kulturalnemu rozkładowi, na zewnątrz demonstruje postawę agresywną. Jednak źródłem jego agresywności jest słabość, a nie siła. Niby ekspanduje, jednak w rzeczywistości jest to odwrót na płaszczyźnie kulturalnej, społecznej i politycznej. Z jednej strony ma bardzo ograniczone możliwości działania, a z drugiej żyje w nim niepowstrzymany pęd, żeby coś koniecznie zrobić, coś osiągnąć, dlatego szamocze się w poczuciu realnej bezsilności – oczywiście nie znaczy to, że nie jest niebezpieczny dla innych i dla samego siebie, wręcz przeciwnie.
To, co na Zachodzie określa się jako reislamizację świata islamskiego, jest w rzeczywistości tylko zasłoną mającą ukryć rozpad religii. Ostentacyjnie manifestowana wściekłość, religijnie motywowana przemoc, wzrastająca islamizacja przestrzeni publicznej, agresywne eksponowanie symboli religijnych, głośne krzyki islamistów – to jedynie nerwowe, desperackie reakcje na regres, w który popadł. Jego agresywny fundamentalizm i islamizm to próby emocjonalnej, histerycznej mobilizacji, będące oczywistą oznaką dezorientacji, braku pewności siebie i poczucia zamknięcia w pułapce bez wyjścia. To tak, jakby ktoś malował ściany domu, któremu grozi zawalenie.
Zdaniem Abdel-Samada świat arabsko-islamski ma (pod)świadomość własnej słabości i drugorzędności; wpojone mu poczucie wyższości i przewagi nad światem zderza się z twardą rzeczywistością. Stojąc wobec bolesnego faktu, że nie odgrywa w świecie znaczącej roli, jaka rzekomo powinna mu przypaść w udziale ze względu na wielkość jego religii i historii, cierpi na zbiorowy kompleks niższości, którego odwrotną stroną jest megalomania, sny o potędze i agresywne demonstrowanie (pozornej) siły.
Nienawiść, jaką żywi do Zachodu, ma swoje oczywiste źródła w błędnej polityce USA, w polityce Izraela, nierozwiązanym problemie Palestyny. Jednak jej przyczyny tkwią głębiej: w przemożnej potrzebie znalezienia kozłów ofiarnych, które można oskarżać i na które można zrzucić winę za własne niepowodzenia. Ponieważ islam nie czerpie sam z siebie twórczej siły, pozostaje mu tylko kultura oporu – opór ten nie jest oporem wobec prawdziwych przyczyn sytuacji, w jakiej się znalazł, ani też nie prowadzi do rewolucji, dlatego ogranicza się do poszukiwania na zewnątrz odpowiedzialnych za własną nędzę.
Zamiast w samym sobie szukać przyczyn klęski, zamiast dostrzegać własne błędy, przyjmuje się wygodną rolę wiecznej ofiary. Trud krytycznej autorefleksji zostaje zastąpiony piętnowaniem zewnętrznych „wrogów”, których knowania są wyjaśnieniem i usprawiedliwieniem własnej pasywności, niemocy i kulturalnej bezpłodności. W takim świecie rządzi resentyment, zawiść, nieuleczalne rozgoryczenie. Współcześni muzułmanie są bezustannie czymś urażeni – „Jestem muzułmaninem, więc jestem urażony” brzmi tytuł jednego z rozdziałów książki Abdel-Samada – i znajdują upodobanie w tym permanentnym stanie urazy.
Egipski autor nawiązuje do Zmierzchu Zachodu Oswalda Spenglera, przenosząc jego analizy na świat arabsko-islamski. Zastanawia się, czy świat ten zdoła wyjść ze stanu samozawinionej słabości, czy zdobędzie się na „nowy początek” i sam się zreformuje, czy też czeka go upadek i samolikwidacja. Jest w tej kwestii raczej pesymistą. Walka z Zachodem to walka z wiatrakami pożerająca resztki energii obecnych jeszcze w religii, w kulturze, w ludziach, tak potrzebnych dla przeprowadzenia zmian. Aplikowane odgórnie polityczne reformy ponosiły i poniosą fiasko, droga poprzez edukację i oświatę jest zamknięta, „europeizacja” i modernizacja niemożliwa. Arabsko-islamski świat przypomina Titanica na krótko przed katastrofą, stoi samotny i podziurawiony pośrodku zimnego jak lód oceanu nowoczesności i nie wie, skąd ma przyjść ratunek. Pasażerowie trzeciej klasy drzemią dalej i nie przeczuwają nadciągającej katastrofy, bogaci wsiadają do niewielu łodzi ratunkowych i znikają, niektórzy chcą nawet zarobić na nędzy, duchowni powtarzają te same hasła, zagrzewając do wytrwania, tak zwani reformatorzy islamu przypominają salonową orkiestrę grającą do końca, aby pasażerom dać złudzenie normalności – grają melodie reformy, wiedząc, że i tak nikt już nie słucha.
Współczesny arabski islam to religia naznaczona piętnem śmierci. Być może jest niereformowalny. Zakrzepłe struktury władzy religijnej i politycznej oraz klanowa organizacja społeczeństwa stoją na przeszkodzie jego odnowy – przy czym zaznaczyć należy, że wielu muzułmanów za reformę i zmianę uważa otwarcie na nowoczesne dobra konsumpcyjne. Proces rozkładu będzie więc trwał, islam jako polityczna i społeczna idea, jako kultura – upadnie. W tym procesie uwzględnić tez należy inne czynniki: rosnące milionowe masy biednej, niewykształconej ludności bez perspektyw na lepsze życie, malejące zasoby, niedobór wody. Jedyne źródło siły świata arabsko-islamskiego to ropa naftowa, ale jeśli jej zabraknie albo jej ceny znacznie spadną, wówczas konflikty się zaostrzą. Co się może stać, kiedy to ciężkie ciało islamu leżące w środku świata, upadnie? W swojej książce, wydanej w 2010 r., Abdel-Samad prognozował, że wiele islamskich państw się rozpadnie, nagromadzone energie społeczne nieznajdujące konstruktywnego ujścia znajdą je w wojnach domowych, przemocy, chaosie; świat arabsko-islamski będzie się zwijał w przedśmiertnych drgawkach, będzie się rzucał i miotał w agonii, zanim umrze. Rozpoczną się wielkie wędrówki ludów, wzrośnie napór na Europę fal imigracji z krajów islamskich, z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki. I to właśnie się dzieje.
PS
Za obecne złe stosunki świata islamskiego z Zachodem odpowiada także sam Zachód, który, zdaniem francuskiego filozofa i religioznawcy Rémi Brague’a, gloryfikuje islam i eksportuje własną samonienawiść, np. potępia „wyprawy krzyżowe”, o których świat islamski wcześniej w ogóle nic nie wiedział. W wywiadzie dla austriackiej gazety „Die Presse” udzielonym w 2008 r. Brague mówi, że świat islamski o swoim ogromnym wpływie na rozwój Zachodu dowiedział się od zachodnich naukowców; od nich czerpał argumenty o swojej wielkości. Tymczasem wielki wkład islamu do kultury europejskiej to legenda. Brague kwestionuje popularyzowaną od dawna tezę, że Europa dużą część wiedzy starożytnych poznała za pośrednictwem islamu. Owszem, pośrednicy pochodzili z kręgu cywilizacji arabsko-islamskiej, ale żaden z arabskich tłumaczy nie był muzułmaninem. Wszyscy to byli chrześcijanie z wyjątkiem jednego czy dwóch, którzy należeli do wspólnoty sabejczyków. Nie znamy żadnych muzułmanów, którzy dla celów badawczych nauczyliby się nie-islamskiego języka – wyjątek to, raczej nieortodoksyjny, muzułmanin, filozof Al-Biruni. Islam jako wspólnota religijna miał zerowy wpływ na rozwój nauki i filozofii w Europie, twierdzi Brague.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2014/12/30/zmierzch-islamu