O upadku funkcji władczej
Tomasz Wiśniewski - "Reaktor"

Jednym z najbardziej doskwierających dziś problemów jest wszechobecna władza państwa. Państwo to, za pomocą swoich instytucjonalnych ramiom- urzędów, a na podstawie prawa przez siebie ustanowionego, nie ma na swojej drodze poważniejszych przeszkód. Powszechność i naturalność ingerencji ze strony "władz administracyjnych" jest faktem dokonanym i powszechnie uznanym; tylko nieliczne środowiska się jej przeciwstawiają. Nieraz jest to tylko krytyka na zasadzie "idea dobra, zawalił człowiek", odbija się to np. w przekonaniu iż socjalizm był dobry, tylko Stalin wszystko spieprzył. Konsekwentna i konstruktywna opozycja wobec tego jest doprawdy rzadka.
Zjawisko to określamy mianem etatyzmu. Ogarnia ono gospodarkę, nauczanie, obyczajowość, a nawet religię- wydawałoby się, że intymne dotąd sprawy obywateli. W gruncie rzeczy jest to stan permanentnego (bo wciąż się dokonującego, trwającego), ale o niejednakowym natężeniu w czasie, totalitaryzmu. A państwa takiej proweniencji już dawno poznikały- tak wydaje się wielu. Otóż nie; dopiero powszechnie wprowadzone mechanizmy demokratyczne ponadawały strukturom i instytucjom państwowym takie uprawnienia.
Równolegle z tym niepokojącym procesem mamy do czynienia z inną, na pozór- odwrotną, tendencją. Chodzi mi o zanik suwerenności. Doświadczamy tego zjawiska na poziomach międzynarodowych- globalnym, kontynentalnym, oraz lokalnym- wewnątrzpaństwowym. Organy państwa pozbawione są możliwości czynnego działania, bez naważenia się na urząźnięcie w różnorakich procedurach. Niemożność podjęcia niezależnej, ale i świadomej decyzji, jest dziś nieodłącznym elementem "sprawowania władzy" w państwie o ustroju demoliberalnym. W gruncie rzeczy w takich przypadkach władza, w swoim prostym i dosadnym znaczeniu, nie istnieje! Państwo nie może już niczego nakazać krótkim, stanowczym słowem. Może wystąpić jedynie z "inicjatywą", najczęściej legislacyjną, za czym to nadciąga fala procedur. Tak to funkcja władcza zanika na korzyść funkcji administracyjnej.

Te przemiany na szczeblu formalno-instytucjonalnym nie pozostają bez związku z przemianami samych ludzi. Oni bowiem zachowują się analogicznie do sterujących ich życiem struktur, praktycznie tak samo. Boją się podjąć jakiegokolwiek działania; czyn ustąpił na rzecz słowa. Jest to związane z ogólnym przeorientowaniem, wręcz przebiegunowaniem mentalności. Chodzi mi tu oczywiście o zmianę patrzenia wertykalnego na system horyzontalny.

Ale wróćmy do głównej osi tematu, czyli strony państwowej. Oczywistym jest, że takie zmiany w funkcjonowaniu państwa nie mogły się dokonać nagle i bez zgrzytów. Kiedy więc to się stało? Odpowiedzi w zasadzie nasuwają się same, źródeł tego prądu należy doszukiwać się w Oświeceniu i jego dziecku, Rewolucji [Anty]Francuskiej, oddającej władzę w ręce ludu. A wiadomo, działanie władzy jest tym skuteczniejsze, im mniej osób ją sprawuje. Z drugiej strony, już w Anglii końca XVII wieku spotykamy zasadę "Król panuje, a nie rządzi"- Rex regnat sed non gubernat. Było to już oczywiście nie tylko po kierowanej przez purytanów rewolucji angielskiej czasów Cromwella, ale i innej, Glorious revolution, "Sławetnej rewolucji", która to obaliła legitymistycznych władców Wysp Brytyjskich z dynastii Stuartów. W tym akurat przypadku suwerenność przeszła z osoby króla na kolektywne ciało parlamentu, a więc władza została rozdrobniona. Warto jednak zauważyć, iż historia ustroju dzisiejszej Wielkiej Brytanii jest dość złożona, a źródeł obecnej formuły parlamentarnej pochodzą również z tradycji średniowiecznych.

Kolejne nadawanie przez monarchów praw wyborczych swoim ludom w XIX wieku. Powoli stawali się oni swoimi własnymi karykaturami. Korzystając z przyrodzonej im władzy sami oktrojowywali konstytucje, władzę tę ograniczające; nie zauważając przy tym finalnej nieodwracalności tej sytuacji, sami wykopali sobie groby. Oczywiście, władców wcześniej krępowały już rozmaite przywileje należne stanom oraz odwieczne instytucje społeczne czy religijne. Te czynniki były jednak integralną częścią ówczesnego ładu, przepojone były tym samym duchem oraz "kompatybilne" z osobą suwerena; na wypracowanie zaś tego stanu rzeczy potrzeba było setek lat. A czym w obliczu majestatu tego organicznego porządku jest prawo stanowione, będące sztucznym i drętwym owocem chwolowych uniesień? Jest to przecież jedynie emanacja pewnych prądów pochodzących ze świata pojętego jako historia, pewien zimny mechanizm; martwe przeciwieństwo Świata-Natury. Na szczęście nie wszyscy monarchowie zaprzedali swoje dusze diabłu Rewolucji. I tak, będący przecież protestantem (a więc reprezentujący trzysta lat tkwienia w herezji) król pruski Fryderyk Wilhelm IV odrzucił ofiarowaną mu przez samozwańczy parlament cesarską koronę Niemiec- stwierdzając, że nie będzie "podnosił korony z błota" (Wiosna Ludów, 1848; mimo tego to właśnie za jego rządów Prusy stały się państwem konstytucyjnym). Ciekawy i wielce wymowny wobec tego jest przykład francuskiego (a więc "z reguły" katolickigo) "króla mieszczańskiego", Ludwika Filipa, który nie tylko łapczywie pochwycił koronę w czasie rewolucji lipcowej 1830, ale dał się za to strącić rewolucji kolejnej- lutowej (1848).
Wszystko to brzmi jak najgorsza, samospełniająca się przepowiednia.

W XX wieku pojawiło się trochę powrotów do bezpośredniej władzy silnej ręki. I tak, mieliśmy systemy autorytarne w Hiszpanii (1936-75), Portugalii (1932-74), Austrii (1932-38)- opierajace się na szacunku do charyzmatycznego zwierzchnika, a więc przepojone bardziej duchem, niż literą. Wszystko to były jednak kontrrewolucyjne dyktatury, bazujące na pojęciu "stanu wyjątkowego", czyli, jak naucza Carl Schmitt, zsekularyzowanego pojęcia "cudu". Czyli były to przykłady dość niepospolite.

Prócz nich spotykaliśmy również dyktatury innego rodzaju, oparte na prostackiej zasadzie "niech nienawidzą, byleby się bali". Mowa oczywiście o niemieckim socjalizmie narodowym, jak i radzieckim- międzynarodowym. One również były jednak wielkimi, rozrośniętymi tworami biurokratycznymi- na tym w końcu polega wszechwładny totalitaryzm. Trudno odmówić tym systemom pewnego rodzaju bezdyskusyjnego posłuchu, ale był on oparty właśnie o zwyczajny strach i paragrafy, niż autentyczny szacunek do sprawowanej godności.


O upadku...
Ciąg dalszy...

Po przedstawieniu tych faktów przejdźmy do omówienia koncepcji postaci państwa. Żeby uzmysłowić następujące tu zmiany, trzeba pokazać je w obrazowy sposób, najlepiej rozbijając oś rozwoju władzy i państwa na trzy kolejne części:

> czysta władza (bezpośrednie i doraźne jej sprawowanie, pod postacią odartej z formalnego balastu decyzji)
> władza (jw.) + struktury państwowe (zinstytucjonalizowane prawodastwo i administracja)/ wzajemne zrównoważenie i pomocniczość tych dwóch funkcji
> (zanik doraźnych nakazów i zakazów jako gwałcących abstrakcyjną "wolność", a przy tym uznanych za nieadekwatne do czasów stabilizacji) + rozrost i dominacja struktur państwowych (jw.)

Taka jest, w minimalnie zarysowanym skrócie, linia rozwoju każdego chyba państwa (jako przedmiotu historii, określonego terytorium i istoty prawnej, a nie synonimu struktur), kultury czy społeczeństwa.
Oczywiście, dla każdego bytu przybiera ona właściwą mu, dla jego warunków, formę. Właściwie przypomina to rozwijający się, kwitnący oraz wreszcie umierający kwiat- czy żywot innego organizmu. Proste odbicie stosunków właściwych naturze.
W miarę więc rozwoju dziejów funkcje stanowiące na początku istotę przedmiotowo rozumianej państwowości, zatracały się na rzecz funkcji wtórnych. Jak bowiem wiemy, wszelka władza pochodzi od Boga, zaś państwo jest wynalazkiem czysto ludzkim. Posiada więc właściwe tworzącemu je człowiekowi ułomności. Tak też było w społeczeństwach pierwotnych, wczesnych formach politycznych. Dlatego też różne zorganizowane siły i narody przeżywają lata swojej świetności w czasie gorących początków swego istnienia- zaś ich krzepnięcie zbiega się z powolnym upadkiem. Blask opada, a na lśniącym dotąd brylancie ujawniają się rysy. Na początku bowiem zawsze mamy czas, gdy konieczne są doraźne rozwiązania. Masa problemów wymaga silnej ręki, dokonującej jak najprostszych działań. Wtedy też ludzie mają wolne i płodne umysły, wyrywające ich z bezczynności. Złudne, a raczej obłudne, poczucie dobrobytu usypia zaś zmysły. Ludzie przestają myśleć i działać samodzielnie, zaprzestają aktywnej troski o samego siebie.
Skoro więc wiemy już, iż życie organizmu politycznego jest analogiczne do życia każdego inego organizmu, wyciągnijmy z tego szersze i konstruktywne wnioski. Okres najintensywniejszego i najpomyślniejszego rozwoju zachodzi oczywiście w młodości. Mimo wszystkich jednak swoich zalet, młodość charakteryzuje się brakiem doświadczenia czy niepotrzebną, nieprzemyślaną brawurą. Z tych cech jednak, organizm polityczny we wczesnym stadium swojego rozwoju robi doskonały użytek. Śmiałość i siła wypływa właśnie stąd. Po upływie tego czasu, ta zorganizowana zbiorowość dojrzewa, zabezpieczając swoje zdobycze oraz podążając obraną wcześniej, wyznaczaną właśnie drogą. Zdobywa cenną praktykę. I, choć jest to czas koniecznej stabilizacji, jest to nieodłączna faza życia zdrowego organizmu. Wraz z doświadczeniem wdrażane są nowe, bardziej wysublimowane metody i rozwiązania, do głosu dochodzi chłodna kalkulacja. Żywioły się równoważą, zapewniając optymalny spokój i porządek. Jak to w państwie, zadaniem rządzących jest jak najdłuższe utrzymanie takiego stanu. Organizm musi być stale ćwiczony w celu trwania w dobrym zdrowiu i niepopadnięcia w marazm. Faza również jest w zasadzie naturalna, ale jej przebieg zależy wyłącznie od umiejętności i intencji, czy też świadomości, lekarza oraz jego pacjenta- czyli osób państwem kierujących oraz ich władzy poddanych. Tak, jest to czekanie na nieuchronną śmierć. Ta może jednak przyjść wśród gwałtownych spazmów, ustawicznych bolów, spokojnego snu, a nawet... eutanazji. Czyli państwo może pogrążyć się w ogniu rewolucji czy wojny domowej, niepokojach politycznych, przeminąć samo- zwyczajnie odejść w odmęty historii, albo popełnić kulturowe czy cywilizacyjne samobójstwo ("z litości"- dla samego siebie?!). To jednak są tylko następstwa uprzedniego postępowania; po prostu żelazna konsekwencja.

Cykl ten nie jest niczym nadzwyczajnym- to zwykły, przyrodniczy determinizm. Chociaż kierujące życiem organizmów zasady czy procesy na zawsze pozostaną do końca niepoznane, to akurat z tą stałością człowiek nie ma co walczyć. Wiele już eksperymentowano na żywych społeczeństwach, ale pojawiała się reakcja obronna, i to zawsze ona wychodziła ze starcia zwycięską ręką. Wszak wszelkie próby inżynierii społecznej ostatecznie przepadły- i tak będzie dalej.

Czyżby więc nasza rzeczywistość wkroczyła już w wiek zaawansowany i naszą powinnością jest bezwolne czekanie na dopełnienia przeznaczenia? Oczywiście, że nie, zwłaszcza patrząc na ten problem z pozycji rewolucyjno-konserwatywnych. Zależy to jednak od specyfiki, mentalności oraz psychiki poszczególnych wspólnot czy jednostek. Niewątpliwie, wiele elementów dzisiejszego świata wkrótce z niego zniknie, może razem z nim. Być może one na swój los zasłużą. Ale, wbrew pozorom, bezrefleksyjny fatalizm również może być ucieczką! Wszak bierność pomaga zapomnieć o problemach... Niektórzy zapewne odnajdą się w ginącym świecie w takiej właśnie roli.

Jakże więc w takich warunkach można ocalić resztki autorytetu i prestiżu, od wieków otaczających władzę? Z odsieczą przybywa nagi miecz decyzjonizmu- pewnego rodzaju powrót do korzeni. Jest to odarta z wyższych treści brutalna siła, przydatna w czasach wyjątkowych, gdy to wszelkie prawa są w zawieszeniu bądź odwrocie. A więc jest to rozwiązanie ostateczne, stwarzające pewne ryzyko- stracenia z oczu szlachetnych celów czy zupełnego ogołocenia władzy z otaczających jej sprawowanie rytuałów. Takie właśnie procesy już nieraz dokonywały się w historii; możemy tu wspomnieć chociażby XVII i XVIII wiecznych monarchów inspirujących się racjonalizmem, praktycyzmem i tego rodzaju nowinkami, hołdującym niedoskonałemu przecież człowiekowi: Ludwika XIV "Króla Słońce", Piotra Wielkiego czy Józefa II. Wszyscy oni, poprzez swoje absolutystyczne zachcianki, zaczęli operować na żywych organizmach swoich społeczeństw. Naruszając wypracowane przez wieki zachowania i instytucje uczynili niebezpieczny wyłom w dotychczasowym świecie Tradycji. To uleganie czasowym i przemijającym modom zemściło się następnie, prędzej czy później, na poddanym im czy ich następcom, ludach, ziemiach, posiadłościach- oraz ich własnych dynastiach. I tak to doszło do dnia dzisiejszego. Stopniowa desakralizacja władzy, hołdowanie radosnej twórczości "intelektualistów"- powoli, acz uparcie umniejszało jej powagę i znaczenie. Ta samowolna redukcja przyrodzonych sobie obowiązków, dokonywana przez książąt, królów, cesarzy- nie była niczym innym, jak pozbywaniem się odpowiedzialności. A ostatecznie to i tak im przyszło ją ponieść- Bożej łasce zawdzięczają chociaż swoje męczeństwo.

Spłycenie, spauperyzowanie odwiecznych funkcji władzy, kompetencji osób ją dzierżących, jakości oraz ilości towarzyszących jej sprawowaniu organów- to wszystko można ujrzeć, przeglądając, pojawiające się po kolejnych dziejowych ruchawkach, konstytucje. Oczywiście mówię tu o historycznym środowisku wyrosłej na żyznym porzymskim gruncie Europy, na której to część cyklu życiowego się składamy. Mimo chronicznych trudności nasz kontynent dzielnie zmagał się z przeciwnościami losu- aż do kiedy gangrena roku 1789 i lat późniejszych- 1848, 1917, 1968, skutecznie ją, Europę, położyły. Do grobu.

Człowiek współczesny boi się sił potężniejszych i dostojniejszych od siebie; dlatego to jego umysł wypiera ze swojego duchowego otoczenia byty nadprzyrodzone, metafizyczne. W zamian tworzy sobie mity odpowiadające swojemu rozumowaniu i wartości. Jest to pokłosie ludzkiej pychy oraz utopijnych żądań egalitaryzmu. "Odwrót" ten jednak nie zakończył się na sferze Sacrum. Integralna natura człowieka nie rozdzieliła się, tak więc owa infekcja laicyzacji i "demokratyzacji" dosięgła i sfery doczesnej. Dziś przekłada się to na coraz niższą jakość najprostszego nawet ludzkiego działania. Ziemia, choćby zbrukana, bez Nieba jałowieje. Już czas to sobie uświadomić. Człowiek mały żąda rzeczy małych- rozmiarem czy też duchem. A demokracja pozwoliła mu te żądania zrealizować.

Przy dzisiejszych absurdach; dziecinnej niemocy a jednocześnie bezgranicznych uprawnieniach urzędów i struktur administracyjnych, postać najmierniejszego nawet władcy epoki przeddemokratycznej i przedliberalnej, jawi się jako uosobienie mądrości i sprawiedliwości. Ω


Reaktor

34