Nihilizm demokracji
Olgierd Sroczyński

I. Dwa racjonalizmy
Czasy nam współczesne określa się mianem dziedzictwa oświeceniowego racjonalizmu, filozofii stawiającej człowieka i jego rozum ponad resztą stworzenia. Bóg umarł, a religia stała się tylko – jak twierdził Ludwig Feuerbach, a za nim Karol Marks – wyalienowaną postacią ludzkich dążeń. Człowiek kierując się kompleksem wyzwoleńca popadł w pychę i sięgnął po władzę Prawodawcy i Sędziego, nie chcąc podlegać nikomu oprócz samego siebie. Dlatego też rzeczą powszechnie wiadomą jest fakt przeciwstawiania wiary i rozumu, religii i racjonalizmu – do tego stopnia, że równoważność pojęć ateisty i racjonalisty jest już niemalże uznawana za aksjomat.

Nie trudno zauważyć, że oświeceniowy racjonalizm miał wiele wspólnego z postawą człowieka, który dopiero co wyrwał się spod władzy rodzicielskiej i chcąc najpełniej użyć nabytej swobody, rozpoczął od praktykowania rzeczy do tej pory zakazanych. Później jednak już droga się rozwidlała i pozostawało bądź to wrócić do naturalnego porządku, bądź zapewnić sobie jego substytut. Im więcej bowiem człowiek wiedział o ubóstwionej przez siebie nauce, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego jak wielu rzeczy nie jest ona w stanie wyjaśnić. „Przesądy pojawiają się w epoce racjonalizmu – pisał w Wiekuistym Człowieku (1925) Gilbert K. Chesterton – ponieważ opierają się one na czymś, co może nie jest identyczne z racjonalizmem, ale ma wiele wspólnego ze sceptycyzmem, a w każdym z nich jest bliskie agnostycyzmu. Przesądy opierają się bowiem na czymś, co w rzeczywistości jest bardzo ludzkim i zrozumiałym: po pierwsze, że tak naprawdę nie znamy praw rządzących wszechświatem, i po drugie, że prawa te mogą być bardzo odległe od tego, co nazywamy rozumem.”

Nie może też dlatego dziwić głęboki związek okultyzmu z XX-wiecznym ucieleśnieniem racjonalizmu, jakim był objawiający się w kilku postaciach totalitaryzm. Człowiek – już niezależnie czy patrzymy nań z perspektywy religijnej czy też z punktu widzenia nowomodnych nauk społecznych – jest, był i będzie istotą metafizyczną, więc brak Boga w sposób konieczny skutkuje kultem cielca. A kiedy bydło sadza się na tronie, to może ono wyłącznie na nim napaskudzić. Św. Tomasz z Akwinu, a za nim cała filozofia scholastyczna, widziała w rozumie ludzkim klucz do zrozumienia praw rządzących stworzonym przez Boga światem. Świat fizyczny jest podległy prawom przyrody, których negować nie sposób, a rolą człowieka jest ich poznanie, dla skuteczniejszego poznania Boga i czynienia sobie Ziemi poddaną. Rozum znający swoje miejsce w hierarchii i mający świadomość narzuconych przez rzeczywistość ograniczeń nigdy nie popadł w pychę i stanowił skuteczną broń przed wszelkimi formami zabobonów, jakie stanowiły podstawę politycznych tragedii.
Dążenie do władzy totalnej opierało się zawsze na założeniu, że rzeczywistość jest chaotyczna, wobec czego sama w sobie jest przyczyną nieszczęść – rolą człowieka zatem jest jej uporządkowanie. Nikt nie zadał sobie pytania dlaczego wedle zamysłu tej konkretnej, a nie innej jednostki – pytanie o to byłoby bowiem bluźnierstwem przeciwko jedynej prawdziwej religii rozumu. Ta jedna, konkretna osoba była Mesjaszem nowej religii, racjonalistycznym Pomazańcem. To on wraz ze swymi kapłanami oceniał co jest dobre a co jest złe, wobec czego jakikolwiek sprzeciw wobec nich nie mógł być uzasadniony. Oświeceniowy nakaz sapere aude! nie przestał obowiązywać – stał się jednak w tym momencie przywilejem tylko jednej osoby lub grupy przez nią wybranych.

II. Architekci moralności
Zburzenie ołtarzy religii przez filozofujących młotem racjonalistów powodowało konieczność wzniesienia nowych, na których swe oparcie znalazłyby równie nowe zasady moralne. Skoro stary porządek był zły, to jego podstawy dobre być nie mogły – należało więc nie tylko zrównać z ziemią gmach starego porządku, ale również wysadzić jego fundamenty w powietrze.

Duch tradycyjnej moralności został tym samym zastąpiony ciałem nowej, ponieważ racjonalistyczny zabobon doprowadził do przekonania, że człowiek jest w istocie tylko lepiej rozwiniętym zwierzęciem, więc nie tylko ukrywanie cielesności, ale również brak jej eksponowania są całkowicie sprzeczne z jego naturą. „Europejczyk przebiera się w moralność – pisał Nietzsche w Wiedzy radosnej (1882) – ponieważ stał się chorym, chorowitym, kalekim zwierzęciem, które ma słuszne powody być „łagodne", ponieważ jest prawie poronionym płodem, czymś połowicznym, słabym, niezdarnym...”
Odzyskanie „człowieczeństwa” miało polegać na wyzbyciu się wszelkich moralnych ograniczeń i dążeniu do mocy, dzięki czemu człowiek miał przybrać na powrót postać bezwzględnego drapieżnika. Wszystkie formy społecznego konstruktywizmu przybrały zatem postać ściśle materialną, somatyczną – niezależnie od tworzonej przez siebie propagandowej otoczki. Duch był niezmienny i wieczny, wobec czego oparte na nim zasady moralne nigdy miały nie stracić aktualności i uniwersalności. Ciało natomiast było łatwo zniszczalne i kompletnie bezbronne wobec czasu, więc nowe zasady atrybutu wieczności uzyskać nie mogły nigdy. Zasady tradycyjnej moralności po prostu były, nie potrzebując „racjonalnego” uzasadnienia – nowe zasady można było modyfikować w zależności od aktualnych potrzeb.

Wskazywanie na tradycjonalistyczny charakter nazizmu wynika w prostej linii z niezrozumienia tej podstawowej zasady. Pozór walki o moralność tradycyjną był instrumentem w rękach socjalistycznej władzy, która dążyła w istocie do zbudowania zupełnie nowego modelu człowieka, klona całkowicie podległego decyzji władzy państwowej. Oficjalna walka z homoseksualizmem czy też aborcją była motywowana tylko i wyłącznie przez jeden cel – liczebne zwiększanie Rasy Panów. Zasada moralna nie dopuszcza wyjątków; tutaj dopuszczano je zbyt często, by w ogóle mówić o zasadzie.
Nagłośniona przez Scotta Lively’ego i Kevina Abramsa (The Pink Swastika: Homosexuality in the Nazi Party, 1995) sprawa homoseksualnego charakteru ideologii nazistowskiej dobitnie oddaje moralną istotę tamtego systemu oraz – co ważniejsze – jego ścisłe pokrewieństwo ze współczesną ideologią demokratyczną. Narodowo-socjalistycznym ideałem był wysportowany, zdrowy Nordyk, więc penalizacji podlegały nie te praktyki, które uwłaczały zasadom moralności, ale te, które stały na przeszkodzie do wytworzenia społeczeństwa złożonego w całości z egzemplarzy Nowego Lepszego Człowieka – a uwłaczanie moralności praktykowaniem homoseksualizmu było tego naturalną konsekwencją. Propaganda antynikotynowa, popularyzacja zdrowego odżywiania, wegetarianizm i wszechobecność seksualnie atrakcyjnego ciała – czy umarło to wraz ze śmiercią systemu nazistowskiego? Wręcz przeciwnie. Działanie „dla dobra ludzkości” i ingerowanie w naturalny ład jest dzisiaj równie popularne co onegdaj. A kiedy ważna staje się ludzkość, człowiek przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

III. "Po nas choćby i potop"
W ten sposób wygląda tocząca współczesność „rewolucja nihilizmu” – idei, w której o. Serafin Rose dostrzegał podstawową filozofię XX wieku. Nihilizm nie negował istnienia Boga jak robił to pospolity ateizm – nihilizm Boga niszczył, zdając sobie doskonale sprawę z wagi swoich usiłowań. Przekonanie to, według o. Rose, „wyrażone zostało najpełniej przez Nietzschego i przez postacie Dostojewskiego w zdaniu: ‘Bóg umarł’, przeto człowiek stał się Bogiem i wszystko stało się możliwe”. Kwestia nihilizmu jest więc kluczowa dla zrozumienia istoty tego, co moglibyśmy nazwać mianem konstruktywizmu, czyli politycznego ucieleśnienia religii racjonalistycznej.
Nietzscheański amoralizm i hedonizm tworzył aksjologiczną pustkę, której wypełnieniem mogło stać się cokolwiek. Filozofia polityczna i jej koncepcja państwa bierze bowiem swój początek w koncepcji człowieka. Założenie o człowieku jako istocie rozumnej, skłania do pozostawienia spraw własnemu biegowi, tak, aby działała jedynie wieczna i niezmienna Tradycja. Z kolei ujęcie człowieka jako zwierzęcia, istoty kierującej się głównie – jeżeli nie jedynie – instynktami biologicznymi wywołuje konieczność powołania pasterza, który zdołałby zapanować nad bezrozumnym stadem.


Nihilizm...
Ciąg dalszy...

Dlatego też właściwym jest powiedzieć, że ślepy racjonalizm, paradoksalnie negujący jakąkolwiek wartość człowieka poza jego cielesnością – bo szkiełko i oko ducha dostrzec nie było w stanie – stał się podstawą zbrodniczych systemów politycznych. I – co w tym momencie najważniejsze – ani trochę nie utracił znaczenia.

Współczesny system polityczny ma za zadanie wzbudzenie głębokiego przeświadczenia o nieistnieniu duchowego wymiaru człowieka, sprowadzenia go tylko do jednego poziomu, co jest użyteczne przy budowaniu naukowych teorii ekonomicznych, ale ma niszczycielski charakter ujęte w postaci etycznego postulatu. Jednostka powinna zrzucić z siebie moralne ograniczenia – głosi obecny w masowej komunikacji message – ponieważ nienaturalnie krępują one jej indywidualność, wyrażaną najpełniej w oddawaniu się instynktom. Konsekwencje łamania tych ograniczeń są nieważne, bo i tak – jak zwykł mawiać jeden z ulubieńców współczesnych ideologii lewackich, John M. Keynes – w dłuższej perspektywie wszyscy kiedyś umrzemy.
Keynes, ekonomista i jeden z najbardziej wpływowych teoretyków współczesnego państwa socjalistycznego, był członkiem tzw. Bloomsbury Group – działającego od 1905 roku stowarzyszenia intelektualistów angielskich, odznaczających się głębokim amoralizmem (głoszących m.in. wyższość „miłości homoseksualnej” nad heteroseksualną i praktykujących promiskuityzm) i aktywnie walczących z tradycyjną kulturą. Zbieżność pomiędzy teoriami polityczno-ekonomicznymi Keynesa, a jego radykalnym antymoralizmem – jak zauważył genialny filozof i ekonomista austriacki, Fryderyk A. von Hayek – jest rzeczą nie tylko nieprzypadkową, ale konieczną. Wprowadzenie w życie postulatów ekonomicznych Keynesa skutkowało wykształceniem modelu pasywnego konsumenta, który miał wchłaniać jak najwięcej – jak na zwierzę tuczne przystało.

Kulturowy nakaz konsumpcji ma bowiem podłoże hedonistyczne i nihilistyczne, powodując nienaturalny wzrost czasowej preferencji człowieka, czyli jego skupienie się na teraźniejszości. Ostatnio bardzo wyraźnie obserwowalna w biznesie ekspansja „singla” jako w niedługim czasie najważniejszego targetu medialnego jest tego wyrazem. Ideałem dla współczesnej kultury jest utrzymujący się w pełni sił produkcyjnych manager, którego nie krępuje już wymuszająca myślenie o przyszłości rodzina – jest prawdziwie wyzwolony spod moralnych ograniczeń, zatem bez reszty może poświęcić się pracy na rzecz „społecznego dobrobytu”, a następnie ów dobrobyt konsumować. Kiedy zaś jego siła produkcyjna ulegnie wyczerpaniu, aby nie stwarzać obciążenia dla systemu emerytalnego powinien poddać się eutanazji. Trudno o bardziej bezlitosny system i napawającą większym przerażeniem perspektywę.

IV. Koniec cywilizacji
Człowiek sprowadzony do roli ulegającego swojej cielesnej naturze zwierzęcia, nie mógł już być przyczyną rozwoju, a jedynie konsumentem jego owoców. Cywilizacyjny postęp, bożyszcze racjonalistów, stał się tym samym niemożliwy, co zaowocowało postmodernistyczną „świadomością wyczerpania” i proklamacją epoki końca historii.
Dlaczego niemożliwy? W koncepcji J.S. Milla, prekursora soc-liberalizmu, o postępie decydowały wybitne jednostki, geniusze mogący „oddychać jedynie w atmosferze wolności”. Mill wolność definiował inaczej niż twórcy liberalizmu anglosaskiego, upatrując jej przeciwieństwo przede wszystkim w uniformizacji społecznej poprzez tradycję i obyczaj. Innymi słowy, wolna była ta jednostka, która nie przyjmowała automatycznie danych obyczajów i poglądów moralnych, ale „rozwijała siebie” – również (a może przede wszystkim) łamiąc obowiązujący obyczaj.
Taka teoria postępu, jak i późniejsza praktyka awangardy, były zdecydowanie antyegalitarne – nie znosiły dążenia do równości, która mogła jedynie zaszkodzić wykształceniu prawdziwych elit. Awangarda zawsze miała w pogardzie „masy”, ogłaszając swoją wyższość i rolę przewodnią. W ten sposób jednak awangarda popadała w paradoks – z jednej strony dążąc do wytyczania nowych dróg w historii, za porażkę poczytywała sobie kiedy pogardzane masy zaczęły nimi kroczyć. Była to postawa romantycznego bohatera, który stojąc na skale wyrażał swoją pozą ból osamotnienia, ale rzuciłby się w przepaść gdyby tłumy przyszłyby mu towarzyszyć.

Pęd do równości zrównał z ziemią wszystkie góry, na których szczytach mogli portretować się awangardyści, wobec czego mówienie o jednostkach wybitnych – nawet w liberalnym, porewolucyjnym sensie – stało się niemożliwe. Lub też odwrotnie – współcześnie każdy mógł ogłosić siebie jednostką wybitną, awangardą czy elitą, której dążenia niezrozumiałe są dla masy. Bo w końcu kto ma zabronić i na jakiej niby zasadzie? Konsekwencją tego procesu było właśnie powszechne panowanie świadomości twórczej niemocy, tak w sztuce, jak i w ekonomii i polityce. Thymos, dusza pożądliwa, nie została wyeliminowana, jednak nihilistyczny marazm faktycznie ogarnął współczesny system, co funduje pytanie o perspektywy przed nim się otwierające. Być może koniec nie jest gwałtownym zdarzeniem, lecz długotrwałym, konserwującym siebie procesem, żywiącym się bezbarwną mieszaniną idei, poglądów, impulsów twórczych i ludzkich historii? Jest to ponad wszelką miarę prawdopodobne, i stwierdzenie „obyś żył wiecznie” staje się największym przekleństwem.


Olgierd Sroczyński

34