Myślenice
 Stanisław Piasecki

Jak to wszystko rozumieć? Jak ze sprzecznych ze sobą i tendencyjnych wiadomości wyłowić prawdę?
Pierwsze wiadomości, podcyfrowane literami P.A.T., brzmiały mniej więcej tak: „Szajka przestępców”, pod wodzą „niejakiego” Adama Doboszyńskiego dokonała nocnego „napadu rabunkowego” na Myślenice. Banda, licząca około 100 osób „dopuściła się szeregu zbrodniczych ekscesów, rabując parę sklepów oraz urządzając napad na mieszkanie starosty i okradając je doszczętnie”. Nadto według „Iskry”: „na posterunku policji członkowie bandy zrabowali pieniądze oraz kilka karabinów starego typu, siekiery i sztaby żelazne”. Dokonawszy tego „banda opryszków pod wodzą Doboszyńskiego skryła się do pobliskich lasów”.

W zupełnie innem świetle przedstawił zajścia w Myślenicach żydowski „Nasz Przegląd”:
We wtorek nad ranem, gdy całe miasteczko pogrążone było we śnie głębokim, wkroczył do Myślenic oddział, złożony z 150 ludzi. Wszyscy oni z pozoru wyglądali na ludzi rekrutujących się z „lepszych” sfer. Oddział prowadził jakiś pan, którego tytułowano „panem inżynierem”. Banda wkroczywszy do miasteczka, podzieliła się na trzy grupy, z których jedna udała się na posterunek policji. Obecnego tam jedynego policjanta rozbrojono i zabrano 17 karabinów (około 50 naboi). Druga grupa udała się do magistratu, gdzie znajdował się w tym czasie stróż nocny. Zamknięto go w oddzielnym pokoju. Trzecia grupa w tym samym czasie zaczęła „hulać”... Chuligani rozbijali drzwi w sklepach żydowskich, wynosili stamtąd towary na rynek i podpalili je. Wódz bandy baczył przytem, by nie rabowano. Dał on rozkaz, aby cały cały towar zniszczyć. To, co nie dało się spalić, kazał podrzeć, potratować, aby nikt z towaru nie miał korzyści.
Inaczej również w oświetleniu żydowskiego pisma wygląda napad na mieszkanie starosty:
Następnie „komendant” wydał rozkaz przerwania komunikacji telefonicznej i wysłał oddział do mieszkania starosty. Przebudzona służąca, otworzywszy drzwi i ujrzawszy nieznajomych, powiedziała, że starosty nie ma w domu. Bandyci wtedy przystąpili do demolowania mieszkania starosty. Wszystkie sprzęty połamano na kawałki, pościel rozpruto i wypuszczono pierze, rozbito doszczętnie wielki aparat radjowy.
Tu „Nasz Przegląd” powtarza wersję o zrabowaniu z mieszkania 1500 złotych, sprzeczną zresztą z poprzednią relacją o pilnowaniu przez dowódcę, by nic nie rabowano, i kończy swój opis zajść tak:
Po dokonaniu dzieła zniszczenia, chuligani udali się na rynek i stąd na rozkaz swego przywódcy, w szeregach, czwórkami, spokojnie opuścili miasteczko, zabierając ze sobą magistrackiego stróża. Cały napad trwał kilkadziesiąt minut i wykonany został z błyskawiczną szybkością. Spowodu przerwania komunikacji telefonicznej dowiedziano się o zajściach dopiero po upływie godziny.

Z innych relacyj prasowych zachowuje się w pamięci szczegół, podany przez „IKC”, że ludzie Doboszyńskiego, idąc na Myslenice, śpiewali po drodze pątnicze pieśni religijne. „Nasz Przegląd” zaś, w powtórnem sprawozdaniu, jeszcze raz podkreślał „żelazną dyscyplinę”:
Cały pogrom został wykonany planowo i z żelazną dyscypliną. Zauważyć można było także u napastników wyszkolenie wojskowe. Na rynku banda nic nie robiła sama, lecz wszystko na rozkaz dowódcy, którego tytułowano „panem inżynierem” lub „panem porucznikiem”, a który przechadzał się z rewolwerem w reku, nie pozwalając nikomu rabować.
Zestawienie tych relacyj pozwala się już lepiej nieco zorientować w charakterze zajść. Kropkę nad „i” stawia „Warszawski Dziennik Narodowy” w korespondencji z Myślenic:
Według informacyj, zebranych przez Waszego korespondenta na miejscu, w Myślenicach i to informacyj dość wszechstronnych (bo pochodzących m.in. i od Żydów), cały przebieg zajść wolny był od jakichkolwiek cech rabunku – dążono tylko do zniszczenia towarów żydowskich, przyczem kierujący akcją ludzie – jak twierdzą świadkowie – specjalną uwagę zwracali na to, by uczestnicy nic ze sobą nie zabierali. Zaginięcie pewnych przedmiotów – i to nie w tych rozmiarach, jakie podają pogłoski prasowe – w mieszkaniu starosty, przypisuje się raczej miejscowym elementom, które bezpośrednio po najściu na mieszkanie starosty – „zwiedzali” je. Starostą myślenickim jest, jak wiadomo, p. Basara, nielubiany bardzo przez miejscową ludność, a specjalną „troskliwością” otaczający wszelkie przejawy ruchu narodowego wśród ludności w jego powiecie. Nie było bodaj ani jednego zebrania narodowego w tym powiecie bez interwencji policji i rozwiązania go.


Myślenice...
Ciąg dalszy...

Jest już jasne: to nie był napad rabunkowy. To był akt polityczny. W ten też raczej sposób przedstawił go w Sejmie premier Składkowski, zapowiadając represje wobec Stronnictwa Narodowego.
Przywódca napadu na Myślenice, Adam Doboszyński, zwany zrazu w komunikatach „niejakim”, potem „inżynierem” (w cudzysłowie), potem inżynierem (już bez cudzysłowu), jest już w interpelacji sejmowej pos. Hyli „inż. Adamem Doboszyńskim, ziemianinem i prezesem Stronnictwa Narodowego w Krakowie”, a w mowie premiera „człowiekiem z wykształceniem”.
Ale i te formalne kwalifikacje nic jeszcze nie mówią. Tak, to prawda, Adam Doboszyński jest inżynierem, człowiekiem z wyższym wykształceniem, porucznikiem rezerwy. Skończył Politechnikę w Gdańsku, Szkołę Nauk Politycznych w Paryżu, z Szkoły Podchorążych wyszedł jako prymus. I był prezesem powiatowym Stronnictwa Narodowego (ostatnio urlopowanym). Ale w młodem pokoleniu narodowem nazwisko Doboszyńskiego znaczy coś znaczenie więcej: to autor „Gospodarki Narodowej”, książki, która ukazała się przed paru tygodniami w drugim już wydaniu, książki formułującej gospodarczo-społeczny program narodowy, oparty na nauce św. Tomasza z Akwinu.

Doboszyński to żarliwy katolik. To katolik nowego typu – jego wyznaniem wiary był zawsze katolicyzm czynny, katolicyzm nie od święta, ale na co dzień, katolicyzm twórczy, przekształcający świat według zasad moralności, tworzący nowy ustrój sprawiedliwości społecznej i narodowej.
Pzed kilku tygodniami zamieścił Doboszyński na łamach „Prosto z Mostu” artykuł, w którym wystąpił ostro przeciw biernemu, kontemplacyjnemu katolicyzmowi francuskiemu Mauriaca i Maritaina, nazywając go katolicyzmem w złym gatunku. A w chwili, gdy w lasach myślenickich odbywał się pościg za Doboszyńskim i jego towarzyszami – ukazał się w Warszawie numer „Buntu Młodych” z ostatnim artykułem Doboszyńskiego, z artykułem o Chestertonie. Pisał w nim Doboszyński: Katolicyzm Chestertona był bojowy, szczęśliwy, uśmiechnięty, paradoksalny. Może się mylę, ale katolicyzm Chestertona był chyba w najlepszym możliwie gatunku, ciągnął jak magnes, podniecał i zarażał.
Nie sposób bez zdania sobie sprawy z sylwetki duchowej Doboszyńskiego usiłować rozwiązać tajemnicę psychologiczną wystąpienia myślenickiego. Doboszyński – to jest typ mistyka czynnego. Głosił swą prawdę w książkach, artykułach, wystąpieniach publicznych. Walczył słowem o ideał – jak go nazywa w „Gospodarce Narodowej” – Godziwej polski. Aż którego dnia musiał się w nim zrodzić imperatyw, że o ten ideał trzeba walczyć czynem, że już dalej czekać nie można.
Działał na własną rękę, bez porozumienia z kimkolwiek, bez wiedzy władz stronnictwa, do którego należał. To jest niewątpliwe. Najście na Myślenice mogłoby mieć doraźne znaczenie polityczne tylko wówczas, gdyby było fragmentem akcji szerzej zamierzonej w całym kraju. Takiej akcji nikt nie planował, jak to się dowodnie okazało po zbrojnym napadzie na Myślenice. Doboszyński porwał się na Podhalu sam.
To też również nie z politycznego punktu widzenia trzeba oceniać to, co się stało w Myślenicach. Ani z punktu widzenia sensowności i celowości szaleńczej akcji. Momentem najważniejszym jest właśnie ta jej szaleńczość i desperackość. W tem jest symptom społeczny, nad którym zastanowić się trzeba.

Jeśli człowiek dużej miary, intelektualista, działacz, gorliwy katolik i niemniej gorący Polak porywa się na krok taki, to motywów szukać trzeba nie tylko w nim samym, ale w warunkach, jakie wytworzyły się w ukochanym przez niego kraju. Musi być jakaś olbrzymia dysproporcja między wizją tej Polski, którą chce zbudować młode pokolenie, a tą Polską, w której żyjemy. Z takiej tylko dysproporcji rodzić się mogą szalone czyny ludzi typu Doboszyńskiego.

I jeszcze jedno: nie jest dobrze, gdy fragment wielkiej tragedji, jaką odsłaniają zajścia myślenickie, sprowadzić się usiłuje do napadu rabunkowego lub warcholstwa. I w każdym razie nie do sprawy myślenickiej mogą się stosować słowa o prezesach i wpływowych działaczach, ukrywających się za „parobkami”. Wypadki myślenickie tem się właśnie różnią od wielu innych, że nie robili ich „parobcy”, wysunięci na sztych przez ukryte kierownictwo, ale ża na czele stanął jawnie, biorąc całą odpowiedzialność na siebie, ryzykując życie własne na równi z życiem swoich ludzi człowiek, który z racji swych zainteresowań i kwalifikacyj osobistych, raczej zwykł siadać przy biurku, niż wychodzić w pole. Pojmano go rannego w górach. Przez tydzień tułał się w lasach w pobliżu granicy czechosłowackiej. Nie przeszedł jej. Chciał zostać w kraju.

(pierwodruk: "Prosto z Mostu", nr 27 (81) 1936)

Stanisław Piasecki

31