Portret kata
Józef hr. de Maistre

Bóg, chcąc sprawić, by ludzie rządzili ludźmi, przynajmniej zewnętrznie, powierzył władcom najwyższą prerogatywę karania zbrodni i tu przede wszystkim są oni jego reprezentantami.

(...)

Z owej straszliwej prerogatywy (...) wynika konieczność istnienia człowieka, co wymierza za zbrodnie kary wyznaczone przez sprawiedliwość ludzką. I rzeczywiście człowieka takiego znajduje się wszędzie, choć w żaden sposób nie potrafimy wyjaśnić, jak to się dzieje, bo rozum nie wykrywa w naturze ludzkiej żadnej pobudki zdolnej decydować o wyborze tego zawodu.

Przypuszczam, panowie, ze zbytnio przywykliście do rozmyślań, by nigdy nie przyszło wam zastanawiać się nad katem.

Czymże jest owa niezrozumiała istota, co nad wszystkie zawody przyjemne, popłatne, uczciwe, a nawet szacowne, których mnóstwo stoi przed siłą lub zręcznością człowieka, przekłada męczenie i uśmiercanie swych bliźnich? Ta głowa, to serce – czyż są takie same jak nasze? Czyż nie ma w nich czegoś szczególnego, obcego naszej naturze?


Portret...
Ciąg dalszy...

Co do mnie, nie wątpię w to. Zewnętrznie jest taki sam jak my, rodzi się tak samo jak my, lecz jest to istota niezwykła i na to, by zaistniała w rodzinie ludzkiej, trzeba specjalnego dekretu, jakiegoś FIAT potęgi stwórczej. Stworzenie jej jest takim samym aktem jak stworzenie świata. Spójrzcie, co o nim myślą inni ludzie, i pojmijcie, jeśli potraficie, jak może on o tym nie wiedzieć, względnie się tego nie bać! Ledwie władza wyznaczyła mu domostwo, ledwie się doń wprowadził, a już inne domy cofają się tak daleko, by je stracić z oczu. Pośród owej samotności i tej swoistej próżni, co tworzy się wokół niego, żyje sam ze swą kobietą i dziećmi, dzięki nim znając głos człowieka: bez nich znałby tylko jęki...

Pada ponury sygnał: jakiś najnędzniejszy sługa sprawiedliwości puka do jego drzwi i oznajmia mu, że jest potrzebny. Wychodzi, przybywa na plac publiczny, pokryty zbitym, falującym tłumem. Rzucają mu truciciela, ojcobójcę, świętokradcę. Chwyta go, rozciąga na leżącym krzyżu i przywiązuje doń, unosi ramię: zapada wówczas straszliwe milczenie i słychać tylko trzask kości, pękających pod drągiem, i wycie ofiary. Odwiązuje ją, przenosi na koło: zdruzgotane członki oplatają szprychy, głowa zwisa, włosy jeżą się, a usta szeroko otwarte wydają od czasu do czasu tylko kilka krwawych słów, wzywających śmierci. Skończył; serce mu bije, ale z radości. Winszuje sobie, mówiąc w duszy: „Nikt nie łamie kołem tak dobrze jak ja.” Schodzi, wyciąga rękę splamioną krwią, a sprawiedliwość rzuca mu z daleka kilka sztuk złota, które unosi przez szpaler ludzi, odsuwających się od niego ze zgrozą. Siada do stołu, je, potem kładzie się do łóżka, zasypia.
A nazajutrz, budząc się, myśli o wszystkim innym, tylko nie o tym, co uczynił wczoraj. Jest-że to człowiek? Tak: Bóg przyjmuje go w swych świątyniach i pozwala mu się modlić. Nie jest przestępcą. A jednak żadne usta nie zgodzą się wypowiedzieć na przykład, że jest cnotliwy, że jest uczciwym człowiekiem, że godzien jest szacunku etc. Żadna pochwała moralna doń się nie stosuje, bo wszystkie kładają jako warunek stosunki z ludźmi, a on nie utrzymuje żadnych.
A jednak cała wielkość, cała potęga, cała dyscyplina spoczywa na kacie: on jest postrachem i więzią społeczności ludzkiej. Zabierzcie światu ów niepojęty czynnik, a w jednej chwili ład ustąpi miejsca chaosowi, trony upadną i społeczeństwo zniknie.

Bóg, który twórcą zwierzchności, jest również twórcą kary: On rzucił naszą ziemię pomiędzy te dwa bieguny, gdyż Jehowa jest panem obydwu biegunów i na nich każe się obracać światu. Istnieje tedy w kręgu doczesnym boskie i widome prawo karania zbrodni i prawo to, tak stałe jak społeczeństwo, któremu zapewnia trwałość, wykonywane jest niezmiennie od początku rzeczy: zło, istniejąc na ziemi, działa stale, a zatem musi koniecznie być stale hamowane przez karę. I rzeczywiście widzimy, że na powierzchni globu wszystkie rządy prowadzą stałą działalność, by zapobiegać poczynaniom zbrodni lub je karać: miecz sprawiedliwości nie posiada pochwy – zawsze musi albo grozić, albo uderzać.

Tłum. Janusz Trybusiewicz


Józef hr. de Maistre

34