Taniec Maldorora i Anarchy
 Wielebny ATW

Jak przystało na rasowego postmodernistę, postanowiłem wziąć tym razem na warsztat modele wykreowane przez laty przez martwych, białych facetów i zinterpretować je po swojemu. Maldoror to postać z powieści Izydora Ducasse'a (Lautreamonta), symbolizująca zgorzknienie, czarną rozpacz i bunt przeciw światu. Fragmenty "Pieśni Maldorora" przytoczyliśmy w którymś z numerów MI. "Anarcha" to koncepcja znanego chyba wszystkim Ernesta Jungera z powojennego okresu jego twórczości.

Niewielu z obecnie żyjących pamięta jeszcze czasy, kiedy to Maldoror i Anarcha wędrowali przez świat. Mówią, że można było niekiedy zobaczyć, jak tańczyli i śpiewali – razem lub osobno – wśród ruin opuszczonych budowli, na szczytach wzgórz bądź na zmurszałych, rozsadzanych przez chwasty traktach, łączących ubogie wówczas i odległe od siebie ludzkie siedziby. Ci, którzy ich wtedy widywali, przysięgali, że w tańcu nieomal nie dotykali stopami podłoża, a ponieważ taneczny był prawie każdy ich krok, zatem rzec można, że większość czasu pozostawali kilka cali ponad ziemią, jakby okazując swój dystans do otaczającej rzeczywistości. Jednocześnie jednak byli dziećmi swojej epoki, czego znakiem może być to, iż obecnie – w czasach odbudowy i wzrastania nowego Imperium – już się ich nie widuje. Z tego powodu niektórzy w ogóle powątpiewają w to, że kiedykolwiek istnieli, traktując ich jako postacie legendarne, w symboliczny sposób wyrażające dwa sposoby odnoszenia się do ówczesnego świata.

Tak się jednak składa, że ja sam widywałem Maldorora i Anarchę w latach wczesnej młodości. Zdarzało się to co prawda rzadko, jednak każde z tych spotkań było tak znamienne, że nawet dziś – po wielu dziesiątkach lat – gdy zamykam oczy, znów widzę ten obraz: dziwne, tajemnicze postaci na tle zachodzącego słońca, nieco rozmyte, nie do końca dające się ogarnąć wzrokiem, a tym bardziej opisać. Widziałem ich, ale jakie mieli rysy twarzy, jakie były szczegóły i barwy ich strojów...? Niepodobna orzec jednoznacznie. Może więc rację mieli ci, którzy mówili, że Maldoror i Anarcha to byty zrodzone z gleby tamtych lat – zbuntowane dzieci Ducha Czasów, zawierające w sobie tak wiele, że nieopisywalne w kategoriach banalnych, materialnych konkretów.

Zawsze chadzali własnymi drogami i na ogół były to odmienne drogi, niekiedy jednak natrafiali na siebie i wówczas splatali się w nowym tańcu, łączącym w iście karkołomny sposób figury pląsów każdego z nich. Wirowali tak niczym trąba powietrzna, a ponieważ trudno było wtedy rozróżnić, kto jest kim, więc ludzie rozmaicie interpretowali owo niecodzienne zjawisko.
Jedni mówili, że walczą ze sobą na śmierć i życie, że jest w tym groza śmierci i odwieczne zmaganie przeciwstawnych sił. Inni twierdzili, iż tańczą w przyjaźni, dopasowani jak dwaj bracia, a więcej ich łączy, niż dzieli. Wreszcie byli i tacy, którzy starali się połączyć oba te wyjaśnienia w jedno, mówiąc, że to co prawda pojedynek - jednak o naturze sportowej rywalizacji raczej, aniżeli wojny zrodzonej z gniewu. Mieliby zatem mocować się jak dwa dopełniające się żywioły, złączone poprzez wspólny sprzeciw wobec dominującego Ducha Czasu, różne jednak co do sposobu swego buntu. Któż może wiedzieć, jak to było naprawdę?

Z pewnością obaj zrodzili się z niezależności i jako reakcja na postępujący rozkład wszystkich rzeczy. Tam jednak, gdzie Anarcha przedstawiał sobą arystokratyczną godność, odrobinę nostalgii za minionym światem oraz dumne spojrzenie w przyszłość, a wreszcie dystans i ironię w stosunku do bieżących procesów – tam Maldoror uosabiał wściekły lament, bezkierunkowe wzburzenie i jałową kontestację.
Z drugiej jednak strony na samym dnie swej czarnej duszy, pod głębokimi pokładami zgorzknienia, skrywał Maldoror tragiczne pragnienie odczuwania i okazywania miłości. Była to bolesna tęsknota za utraconą niewinnością, ustawicznie tłumiona falami złości – i wciąż nie dająca się wygasić do końca. Kto wie, być może zjawisko to – tak kontrastujące z chłodem i opanowaniem Anarchy – choć w części łagodziło okrutną postawę Maldorora?

Zaczynali w tym samym punkcie: w dekadencji, albowiem „dekadencja jest utratą nieświadomości”, jak wiemy od jednego z dawnych poetów. Oni przebijali zasłonę tejże nieświadomości i zrywali maski pustosłowia, posiadali bowiem umiejętność spoglądania na świat z góry, z lotu ptaka - lecz gdy Anarcha stawał się szlachetnym orłem lub jastrzębiem, Maldoror przybierał postać czarnego kruka rozpaczy, jeśli nie wręcz sępa ścierwojada, z rozkoszą dziobiącego skrawki padliny.

Zdaje mi się, iż pierwotnie byli jednością w bezruchu owego przebudzenia z nieświadomości. Z początku jedynie oglądali, spostrzegali, słuchali i próbowali zrozumieć to, co ich otaczało. Gdy jednak postanowili uczynić pierwszy krok naprzód, nastąpiło gwałtowne rozdarcie na dwie osobowości, które podążyły odrębnymi szlakami.


Taniec...
Ciąg dalszy...

Maldoror stał się przejaskrawioną karykaturą Anarchy, Anarcha zaś wyidealizowanym i oczyszczonym Maldororem. Ich opozycje były proste: honor i pycha, odwaga i brawura, święty gniew i wściekła furia, a można by wymienić jeszcze wiele innych, podobnych.
Anarcha zatem poruszał się w swym tańcu w sposób wzniosły, zarazem jednak jego ruchy były żywe i drapieżne. Ujarzmiał tygrysa lub sam nim był. Niekiedy śpiewał czysto, niekiedy zaś ochryple, zawsze jednak z mocą i pewnością tego, co chce osiągnąć.

Maldoror przypominał ranne, upiornie skowyczące zwierzę. Był szaleńcem targanym napadami obłędu na przemian z okresami beznadziejnego odrętwienia. Zdarzały się też rzadkie chwile, kiedy tkwiące w nim paradoksalne pragnienie ukojenia znajdowało swe ujście w smutnych, improwizowanych chansons. Nawet jednak ta krótkotrwała delikatność skrywała w sobie podskórną grozę.
Wspólny wir Maldorora i Anarchy wymykał się natomiast prostym porównaniom i opisom. Czy było to wybuchowe zderzenie dwóch biegunów, czy może wyrafinowane coniunctio oppositorum? – prawdopodobnie nigdy nie będziemy tego wiedzieć.

Działo się to wszystko w ponurych czasach rozpadu państw, kultur i narodów. Był to okres, gdy we wszystkich dziedzinach wielkie struktury rozsypywały się na drobne odłamki, wśród których brodzili tacy jak ja – zwykli, szarzy ludzie epoki. Trudno mi orzec, czy wolałbym, aby młodość moja przypadła na czasy obecne, na dni postępującego renovatio i zabliźniania się ran. Sądzę, iż głupstwem jest w ogóle myśleć o czymś takim. Każdemu przypada jeden tylko żywot, a gdyby nawet prawdą było to, co mówią o wędrówce dusz, wówczas i tak nie miałaby ona znaczenia, skoro w kolejnych wcieleniach mamy nie pamiętać poprzednich.
Ja przetrwałem czas rozkładu i choć wiele z tego, co wtedy się działo, zatarło się w mej pamięci, to jednak obraz dwóch tancerzy, których tak trudno napotkać obecnie, na zawsze utkwił w moim umyśle. Co dzieje się z nimi teraz? Czy schronili się gdzieś daleko, na niedostępnych rubieżach znanego świata? Czy złowrogi Maldoror jest martwy i przepadł? A może przedarł się przez noc duszy, by odnaleźć ulgę i oczyszczenie? Czy dzielny Anarcha zachował wewnętrzną godność i pewność siebie, chroniąc je przed nikczemnością podłego plebsu? Czy obaj docenili impet rodzącego się na naszych oczach Imperium? Jeśli tak, to być może są teraz wśród nas, incognito krocząc ulicami miast. A może po prostu przestali być potrzebni – i rozpłynęli się podczas nastania nowego świtu jak mgła o poranku? Wierzę, iż jeśli tak było, to powrócili do swojej pierwotnej jedności, zaś to, co mieli w sobie dobrego, przeniknęło w serca najlepszych z obecnie żyjących.


Prokonsul ATW

31