Refleksje na gorąco z koncertu Der Blutharsch
Trajan

Parę osób miało ochotę przyjechać, ale z różnych względów sobie odpuściło, więc chciałbym podzielić się radością. No właśnie, chciałbym...
I tak dobrze, że impreza się w ogóle odbyła, zamęt jej towarzyszący stanowił kiepskie auspicje. Organizatorzy problem z biletami jednakowoż rozwiązali, nie zoczyłem, aby ktokolwiek miał jakieś problemy, więc można uznać, że OK. Ludzi było sporo, jakieś stokilkadziesiąt osób, znaczy dopisali.
Impreza zaczęła się z dużym poślizgiem o 20:45 od Bain Wolfkind, w praktyce śpiewającego koleżki z podkładem z playbacku. Nawet to było przyzwoite, chociaż nie ruszyło mnie specjalnie. Zagrał parę utworów i cześć.
Gdzieś przed 22-gą na scenie zainstalował się Lina Baby Doll z elektronicznym arsenałem, czyli Deutsch Nepal. Rozpoczął się industrialno-darkambientalny rytuał. Nie podejmuję się powiedzieć, co z bogatego dorobku DN zostało zaprezentowane, ale repertuar został dobrany świetnie. Mimo braku oprawy multimedialnej albo choćby wygaszenia świateł dźwięki płynące ze sceny tworzyły gęstą atmosferę, wbijającą w ziemię. Sam Lina zachowywał i wyglądał jak nawiedzony. Coś w rodzaju bisu (utwór ze splitu z TMLHBaC) odbył przechadzając się wśród publiczności z mikrofonem i wydobywając z siebie inkantacje po czym, menel jeden, skąpał się w piwie i zniknął. Występ ogólnie świetny.


Relacja z Der Blutharsch...
Ciąg dalszy...

W okolicach godziny 23 na scenie zainstalowała się gwiazda wieczoru. Pięciosobowy rockowy skład, dwie gitary, bas, klawisze, perkusja. No i niestety... Repertuar ograniczał się w praktyce do ostatnich dwu czy trzech płyt, zawierających ciężki, psychodeliczny rock. Ta muzyka jest w porządku na płytach, ale na koncercie, przy fatalnej akustyce (wokalu Albina Juliusa nie było praktycznie słychać), zamieniła się szybko w jednorodną breję. Chwilowym ożywieniem był tytułowy utwór z „Time Is Thee Enemy”, przyjęty zresztą najbardziej entuzjastycznie przez publiczność. Jedyną żywą osobą na scenie był młody gitarzysta, reszta niestety odwaliła trasową chałturę. Poprawnie, po DDR-owsku. Oczywiście w takim składzie nie mogło być mowy o klasycznych utworach z „Pleasures Received In Pain” czy „Der Sieg Des Lichtes...”. Grali niby ponad godzinę, z dwoma bisami, ale... Cholernie daleko od wszystko OK.
Warto było zobaczyć ten koncert, ale z uwagi na Deutsch Nepal. Blutharscha mogę powiedzieć, że nie widziałem. To, co było, to jakaś inna orkiestra, jedyną pozostałością z dawnych czasów jest Eisernes Kreuz na krawatach. Niech Albin przyjedzie kiedyś ze składem i instrumentarium umożliwiającym granie starych numerów, wtedy pogadamy. W takiej formie, jak teraz, to zawracanie dupy. Great rock'n'roll swindle.
Pozdrawiam z tego miejsca Dziemaka i Anię.
A w ramach dobrych wiadomości - w marcu w Poznaniu mają zagrać - uwaga, uwaga - Von Thronstahl!


Trajan

10