O "Człowieku" Ernesta Hello
Jerzy Zagartowski

„Tout y est delicieux
mais delicieuse vol sortout
Est la mer salee ou volent et
crient les geelands”

(Wszystko jest tu rozkoszne,
lecz rozkoszniejsze przede wszystkim
jest słone morze, gdzie
fruwają i krzyczą mewy)

(z pieśni bretońskiej)
Wziąłem po raz pierwszy do ręki tę książkę nie wiedząc nic o autorze. Zadziwił mnie jej styl – prosty, a jednocześnie ukrywający w sobie jakąś cechę wielkości i geniuszu. Całość pt. „Człowiek”, obejmuje szereg maleńkich studiów o wielkiej rozpiętości tematycznej. Niektóre z nich uderzające trafnością swoich spostrzeżeń, wnikliwością analizy przypomniały mi żywo Pascala. Tak nawiązała się moja znajomość z Ernestem Hello. (Większość zasadniczych pozycji Hello została przetłumaczona na język polski, są to „Człowiek”, „Słowa Boże”, „Oblicza świętych”, „Filozofia i ateizm”, wreszcie zbiór szkiców dokonany przez W. Gostomskiego pt. „Studia i szkice”. Na tłumacza czeka m.in. świetny tom pt. „Szale wagi” (Les plateaux de balance), zajmujący ważne miejsce w całokształcie myśli Hello).
Później dowiedziałem się o nim bliższych szczegółów, a z fotografii, znalezionej w jednej z książek, wyjrzała ku mnie jego twarz i oczy, dziwne, demoniczno-marzycielskie, oczy wymykające się banalnym określeniom. Znałem również jego nieciekawe życie. Nieustannie chory, prawie umierający, dożył do 57 lat, przebywając aż do zgonu w małym miasteczku bretońskim Keroman nad brzegiem oceanu, pisząc niezmordowanie rozprawy i szkice filozoficzne. Dzieje jego twórczości przypominają losy norwidowskiego dzieła. Nieczytany przez współczesnych z powodu swojej bezkompromisowej katolickości – został „odkryty” i przewertowany dopiero w pierwszym dziesięcioleciu 20 wieku. Ogromna jego spuścizna – kilkanaście tomów studiów z wielu dziedzin religii, psychologii, filozofii i sztuki czeka jeszcze na rzetelnych komentatorów.
Typem utworu literackiego, w którym Hello wyspecjalizował się jest nieduży objętościowo szkic, w którym autor zamyka wynik swych rozmyślań na dany temat szczegółowy. Zazwyczaj w dużym skrócie, chociaż nie bez pewnej chaotyczności. Hello jest w większym stopniu myślicielem niż artystą, jednak jego miniaturowe essaye posiadają i pod tym względem nieprzeciętną wartość.
Ciekawym eksperymentem jest zbadanie „pierwszego wrażenia”, jakie pozostawia po sobie przeczytane dzieło i wyobrażeń w związku z nim powstałych. Po przeczytaniu „Myśli” wyobraziłem sobie Blaise Pascala obserwującego przez lunetę rozgwieżdżone niebo. W nieskończoność, o jakiej tak często mówi – to nieskończoność bezmiernej przestrzeni, wśród której drżą zawieszone światy, przestrzeni ciemności. Postać Pascala kojarzy mi się zawsze z pojęciem astronoma. Ernest Hello jest również myślicielem, mającym jako obiekt swych poszukiwań obszar zagadnień ograniczony dwiema wytycznymi – człowiek i Bóg, a jednak od razu lektura jego dzieł nasunęła mi wrażenie światła. Gdybym chciał wyrazić plastycznie moje wrażenia nakreśliłbym sylwetkę Ernesta Hello w czerwieni zachodzącego słońca, zapatrzonego w szczyty wielkich gór ewangelicznych Synaju, Horebu, Taboru. Może dlatego przedstawiłbym go właśnie tak, że Hello tkwi w atmosferze Starego Testamentu, księdze blasków i groźnej wspaniałości. Klimat ten przedostał się do dzieła i stał się łatwo wyczuwalny. Z współczesnych nam odczuł to francuski pisarz Stanisław Fumet i swoją książkę o Hello zatytułował „Dramat światła”. Wrażenie owej „gry blasków” podtrzymuje ponadto szkicowy charakter utworów Hello, w których z kanwy rozpracowywanego z umiarkowaną wnikliwością tematu wystrzelają od czasu do czasu myśli o niebywałej trafności, niby świetlne race.
Hello umiłował chwałę i wielkość. Tak jak w odróżnieniu od niego Leon Bloy umiłował pokorę i ubóstwo.
„Wobec św. Wincentego a Paulo – pisze Henryk Lassere – Hello odczuwa jakiś nieokreślony niepokój, umysł jego odwraca się mimowoli do wspaniałości Mojżesza, do blasku Salomona, którego nadludzka mądrość dawała posłuchanie królom ziemi...” (z przedmowy do francuskiego wydania „Człowieka”).
Hello spogląda na ludzkość z wyżyny góry Tabor, na której Chrystus przeistoczył się w oślepiający blask i całą pełnią swej osobowości przeżywa przepych tej sceny.
Ale ponadto Ernest Hello jest poetą ciszy, poetą wielkich przemilczeń. Cisza jaka otacza ów „dramat światła” jest ciszą morza, które ku zachodowi uspokaja swe fale. A Hello mógł poznać morze, gdyż wszystkie jego dzieła powstały nad jego brzegiem.

Ernest Hello stanowi jedną z najdalej wysuniętych czołówek walki o integrację katolicyzmu w literaturze francuskiej. Czołówka ta wchodzi głęboko w okres romantyzmu, który przyznawał wprawdzie katolicyzmowi pewne prawa, między innymi wywoływanie wzruszeń artystycznych, ale wchodzenie jego z konkretnymi normami w konkretne życie – uznałby za krępowanie indywidualności człowieka. Pzykładem chociażby „oficjalny” katolicyzm Lamartine’a.



Ernest Hello...
Ciąg dalszy...

Konsekwentna postawa Hello – katolika, w którym słynne kazania o. Lacordaire’a w Notre Dame obudziły pragnienie walki o wypełnienie ideału religijnego – była wroga epoce. To nic, że kościoły są otwarte już od 1802 roku – Chrystus Pan nie od razu do nich powrócił, ale i wówczas nawet nie miał wstępu w głąb przeżartego atrofią religijną społeczeństwa – tak niekatolickiego, jak i w większości „szyldowego” katolickiego.
Działalność publiczna Ernesta Hello była bardzo krótka. W młodości podjął się wraz z przyjacielem Jerzym Seigneur’em wydawania pisma „Le Croise”, poświęconego pogłębianiu intelektualnemu i ideologicznemu katolicyzmu. Niestety, pismo upadło po wydaniu jedenastu numerów, ponieważ ani burżuazja, ani konserwatywni „uspokojeni” katolicy nie życzyli sobie postawienia sprawy na ostrzu noża. Później zniechęcony obojętną postawą społeczeństwa Hello oddalił się do swojej bretońskiej pustelni, gdzie pisał systematycznie nie zrażając się faktem, że na większość swych książek nie znajduje wydawców, a na artykuły – pism.
Jako taktyk sprawy katolicyzmu Hello wybrał drogę ówcześnie słuszną. Zdawał sobie doskonale sprawę z ogromnych uprzedzeń narodu francuskiego do Kościoła – w dużej mierze, choć nie całkowicie wywodzących się z aliansu Kościoła z tronem, uprzedzeń prowadzących wręcz do aktów nienawiści. Znał relację osób starszych będących świadkami owych niesławnych zajść. Kiedy Napoleon powracał z Elby, tłum, który go niósł przez Lyon krzyczał „A bas les pretres!” Rok 1830 przyniósł we Francji dosyć liczne spustoszenia biskupstw, profanacje świątyń. Idee republikańskie od razu skierowały swe ostrze przeciwko Kościołowi. W Paryżu według plastycznych relacji Alfreda de Vigny – w czasie Rewolucji Lipcowej tłum wlókł przez ulice ogromny krzyż wyrwany z jednej ze świątyń i z okrzykami radości wrzucił go do Sekwany. O tym Hello wiedział ale ciężaru zagadnienia nie położył na stronę walki politycznej, jaką zawzięcie toczył chociażby Louis Veillot na łamach „l’Univers” – lecz na stronę dyskusji merytorycznej, ideologicznej. Uważał, że katolicyzm należy przede wszystkim wzmocnić intelektualnie, przystosować do nowej sytuacji i przyjść z odsieczą starym bojownikom Montalambertowi, Lacordaire’owi, Ozanamowi.
„Nasi wrogowie – pisał Hello – atakują nas bezwzględnie przez podstawy rzeczy, celują w samo serce; wiedzą, że tu zadaje się ciosy śmiertelne. Przeciwnie konserwatyści katoliccy, często żywią przekonanie, że punktem zasadniczym walki jest szczegół. Nie zauważają, że zawsze, przy każdej okazji, w walce, to co jest w niej zasadniczego, to właśnie „zasada”. Temu celowi służyło „Le Croise”.
„...Hello nie należał do partii – pisał o nim współczesny biograf – należał do Chrystusa, do partii Boga. To co go niepokoi to więcej niż kwestia pojedyncza – to jest Sprawa – wielka sprawa, aktualna i wieczna, jedyna i pluralna, religijna i społeczna, artystyczna i literacka, teologiczna i naukowa – jest to Sprawa Boża”.
Zdanie to stanowi doskonałą charakterystykę postawy Hello – „jedności w wielorakości” – zachowania jednej miary do wszystkich faktów. Ta cecha upodabnia go również do Cypriana Norwida.
Program jaki naszkicował Hello w swoim „Croise” będzie realizował z ogromnym wkładem energii i przy wyciągnięciu z niego najdalszych konsekwencji Leon Bloy, a nam współcześnie Jerzy Bernanos.

Świat myśli filozoficznej Hello jest światem wielkości. Myśl jego zbiega ze szczytu, na którym spoczywa, wplątuje się w ludzkie zbiorowisko, ustala związki zachodzące ta między zjawiskami, aby potem powrócić na swoją wyżynę. Wysoki lot tej myśli ustala jej zasadniczy kierunek ku Nieskończoności, ku Bogu. Stąd typ religijności, jaki jest właściwy Ernestowi Hello, to religijność nieprzeciętności, odkrywczości, odnajdywania świata w perspektywach Absolutu. Do najświetniejszych szkiców Hello należy charakterystyka „człowieka miernego”, który żyjąc zawsze w dolinie nie podnosi oczu ku szczytom. I jakże miażdżąca to charakterystyka! Nawet Bernanosowska sylwetka „l’homme bien pensant” nie zdobywa się na taką przenikliwość odkrywczej ironii. Człowiek mierny nie może być katolikiem, gdyby bowiem przyjął w całości program chrześcijaństwa wyszedłby ze stanu swej mierności, jak również przestałby być nim, gdyby naprawdę coś pokochał. Nigdzie u Hello nie spotkałem powtórzenia znanej myśli, że życie jest największą z przygód, ale z myśli jego wynika konsekwentnie, że uczestniczenie w życiu religijnym jest jakąś wielką przygodą o kosmicznym zasięgu. Trzeba mieć odwagę i jakąś wewnętrzną rzutkość, żeby wziąć w niej udział.

Ogromny cień padający z góry Synaj nie zaciemnia Hello wizerunku człowieka współczesnego. Z rzadką intuicją chwyta cechy jego psychiki, zamyka je w schematy wystarczająco obszerne, jednocześnie wystarczająco ścisłe. Przykładem charakterystyka współczesnego skąpca z pod hasła „Enrichissez vous” (w szkicu „Veau d’or” – „Złoty cielec”), o którym Henryk Serre powiedział, że Harpagon Moliera wydaje się być prymitywem w porówaniu z tą sylwetką oddaną z ogromną przenikliwością. „Jest w nim coś z Cuvier’a i Geffroy Saint Hillair’a – pisze ów biograf o Erneście Hello – w jego sposobie usuwania potężną ręką skalistej skorupy z namiętności ludzkiej, docierania do jej głównych podstaw.”
Właściwy dla Hello rozmach w zakreślaniu granic problemu, jest bardzo duży. Od kwestii zasadniczych o zasięgu kosmicznym autor może przejść niemal bezpośrednio do zagadnień szczegółowych. Arcydziełem jest np. szkic, w którym Hello analizuje istotę śmiechu i łez. „Śmiech – pisze – jest wyrazem zerwanej łączności między rzeczami. Śmiejemy się z niewłaściwych wymiarów i kształtów”. Śmiejemy się – idąc za myślą Hello – z zakłóceń ładu i harmonii, zerwanej logiki następstwa faktów. Łzy natomiast są wyrazem łączności, płaczemy na dowód związku uczuciowego z kimś, z tęsknoty lub z odnalezienia. Hello jest nie tylko filozofem, jest ponadto artystą i wśród jego myśli odnajdujemy elementy prawdziwego liryzmu. I w tym wypadku pisząc o śmiechu i łzach poprzez grę subtelnych dociekań dostrzegamy nagle oblicze autora z wysoko sklepionym czołem i włosami roztarganymi przz wiatr nadmorski. Słyszymy głos duszy samotnika z Kleroman:
„...Płyną łzy, gdy człowiek wspomina, bo wspomnienie wytwarza łączność. Płyną – gdy walczy z gorycz morskich wód, gdzie kłębi się plątanina dawno przebrzmiałych uczuć i dawno przegranych walk. Płyną – gdy nawiedzi go radość wzniosła i rwąca – jak błyskawica rozdzierająca głębokie ciemności...”
Z całego dorobku myślowego Ernesta Hello tylko jego uwagi dotyczące sztuki, ściślej literatury stały się dzisiaj nieczytelne. Zastosowanie przy ocenach w tej dziedzinie kryteriów katolickości dało ujemne wyniki.
Opinie Hello o dziełach sztuki wydawane w słusznej zresztą pasji przykładania jednej miary do wszystkich zjawisk i w zrozumiałej opozycji przeciwko krytykom współczesnym nie uznającym kryterium moralnego w ocenie – są jednak stronnicze, niesprawiedliwe, fałszywe. Wszystkie prawie arcydzieła literatury, w których Hello nie dostrzega katolickiego widzenia świata są traktowane przez niego pogardliwie. Pod tym względem horyzontalnością spojrzenia góruje nad nim nasz Norwid, którego ortodoksyjna postawa katolicka godziła się ze sprawiedliwą oceną kulturalnego dorobku całej ludzkości. Tam jednak, gdzie za obiekt swego przenikającego wzroku Hello bierze psychofizyczną naturę człowieka, wiedzę, religię – tam nadal przykuwa głębią porównań, syntez, giętkością myśli. Niedawno odkryty „Norwid francuski” jest chlubną kontynuacją wielkiej tradycji myślicieli francuskich – Pascala, La Bruyera, Vauvernarque’a – przewyższając ich niekiedy o całą nowoczesność ujęcia.

Luźne te uwagi powstały na marginesie „Człowieka” Ernesta Hello. Ta nieprzeciętna książka posiada w sobie pokój, który przekazuje czytelnikowi. Mowa, którą posługuje się Hello jest mową widnokręgu. „Tak mówi widnokrąg – pisze Hello. – Przedmiot zupełnie bliski oślepia wzrok, za nadto bliski zniekształca obraz, oddalony koi, nieskończony unosi. Daleki rzut spojrzenia czyni je pięknym, spokojnym, panującym i czystym”.
Wydaje mi się, że w słowach tych zawarty jest szum fal uderzających o skalisty brzeg Bretanii.

(pierwodruk: „Dziś i Jutro”, nr 7 (273), 18 lutego 1951)


Jerzy Zagartowski

34