Literatura wiary w człowieka
Halszka Krajewska

Tyle już było (i wciąż jest i będzie) na łamach Młodzieży Imperium kontemplowania dekadencji, ubolewania nad rozpadem wnętrza i zewnętrza, poniżenia człowieka (współczesnego i nie tylko) przez wywyższenie Absolutu, tyle ponurych prognoz i słodko-gorzkiej fascynacji melancholią ruin - i tak dalej, i tak dalej...
...że czas wreszcie na coś optymistycznego, krzepiącego, podnoszącego na duchu - nie na promyk światła prześwitujący nieśmiało przez czarne chmury, nie na chwasty wyrastające wśród gruzów, ale po prostu na jasność i ładne kfjatki.
Nawiasem mówiąc, refleksje autorki "Dziś i Jutra" zbiegają się dość mocno z przemyśleniami Adama Doboszyńskiego, który w jednym z numerów przedwojennego tygodnika "Prosto z Mostu" przypuścił atak na prozę Mauriaca, zarzucając jej przesadnie złowrogi, przygnębiający obraz świata i człowieka, mający wynikać z podskórnego jansenizmu autora. Tekst Doboszyńskiego przypomnimy w następnym numerze "Młodzieży Imperium".

Już od dłuższego czasu toczy się na łamach prasy katolickiej dyskusja na temat powieści katolickiej. Szuka się jej definicji, robi się usiłowania, aby znaleźć dla niej właściwe miejsce w nauce o literaturze. Ma to doniosłe znaczenie w obecnej dobie, kiedy silny nacisk kładzie się na stronę ideową dzieła.

Powieść katolicka, jak już pisano, aby była katolicką musi opierać się na katolickiej teorii rzeczywistości, na katolickim ujęciu świata. Aby mogła być wykładnikiem idei, a nie jej profanacją i parodią, musi pozatem spełniać warunki, jakim podlega każda prawdziwa sztuka. Musi ukazywać prawdę o życiu w formie jak najwyższego piękna. Im większa rzetelność w ukazaniu tej prawdy, im wyższy wzlot talentu artysty tym silniejszy efekt u odbiorcy. Wszelka tandeta w sztuce szkodzi idei i obniża jej wielkość. Nic tu nie może być z podciągania pod tendencję katolicką, nic z taniego dydaktyzmu i łatwizny, płytkiego i formalistycznego naświetlania religii.
Bruce Marshall mówiąc o odpowiedzialności katolickiego pisarza stawia na pierwszym miejscu żądanie, aby literatura katolicka była realistyczna, aby przedstawiała rzeczywistość taką, jaka ona jest. Kiedy rozpatruje twórczość Greene’a i Evelyn Waugh’a, dwóch najwybitniejszych katolickich powieściopisarzy angielskich obecnej doby, wypowiada bardzo charakterystyczny sąd: Graham Greene i Evelyn Waugh „wywołują we mnie chęć stania się świętym, podczas gdy autorzy świątobliwych książek często doprowadzają mnie do chęci popełnienia bigamii, stania się anarchistą, albo budzą we mnie pokusę ukradzenia samolotu odrzutowego”.
Powieściopisarz, który nie szuka łatwizny, ale wyjawia uczciwie trudności jakie w życiu napotyka wierzący katolik, prostuje błędne nastawienie do religii, stara się wydobyć z mało ważnych spraw to, co stanowi jej istotę i głębię, spełnia wielkie zadanie. Ukazując prawdę o życiu pisarz katolicki musi rozprawić się z wieloma teoriami i prądami, które tę prawdę zaciemniają. Musi wydać osąd epoki, gdyż on jest za nią odpowiedzialny. W czasach ogromnych przemian literatura katolicka musi się zdobyć na wytyczenie drogi, która prowadzi do pełni ludzkiego życia. Ukazać te ścieżki, na których tę pełnię można osiągnąć. Pełnię nie tylko życia duchowego, ale i życia materialnego. W świetle „katolicyzmu głębi” musi być ukazany człowiek żywy z jego załamaniami i wzlotami.
Nasza powojenna powieść katolicka robiła w tym kierunku pewne wysiłki. Dorobek jej jest jednak niewielki.
Kilka powieści historycznych i kilka próbujących atakować zagadnienia współczesnej rzeczywistości: Malewska, Gołubiew, Grabski, Dobraczyński, Żukrowski i Zawieyski to z grubsza wszystko.
Powieści te były już krytykowane niejednokrotnie. Zarzucano im brak koncepcji historycznej, brak realizmu, papierowość postaci, brak zainteresowania się sprawami społecznymi i brak naświetlenia ich w sposób obiektywny. Tradycyjny sposób argumentacji, nieumiejętne zobrazowanie przełomów u bohatera, przeciążenie intelektualizmem lub zupełny jego brak i w.i. Uderza nas przede wszystkim ich mały dynamizm. Oczekujemy od powieści katolickiej czegoś więcej.
Uznając ogromną śmiałość Dobraczyńskiego w atakowaniu zagadnień współczesnych, niezwykłą zdolność Żukrowskiego w realistycznym oddaniu obrazu życia i tę ekstatyczną niemal dociekliwość intelektualisty Zawieyskiego w odkrywaniu prawd życia wewnętrznego musimy powiedzieć, że dopiero połączenie tych walorów mogłoby stać się tworzywem do ukształtowania realistycznej powieści katolickiej współczesnej dającej pełny i rzeczywisty obraz dzisiejszego życia i na jego podłożu głębokiego i wnikliwego studium o człowieku.
Głównym bowiem zadaniem literatury katolickiej jest człowiek. Przeciwstawienie jego pełni temu kierunkowi filozofii, który wraz z Rudolfem Carnap’em na czele odrzuca w literaturze to wszystko, co jest materiałem doświadczenia wewnętrznego. „Chodzi o to, jak mówi prof. K. Górski omawiając „Rolę pisarza katolickiego w dobie współczesnej” (Tyg. Powsz. Nr 78), żeby światu, który zatracił zdolność wewnętrznego „słuchu”, pokazać z całą potęgą sugestii literackiego języka rzeczywistość duchową doświadczeń rzekomo niesprawdzalnych i nie dających się skontrolować”.


Literatura wiary...
Ciąg dalszy...

Pisarz katolicki musi w oparciu o prawdę psychologiczną ukazać prawa rządzące psychiką człowieka. Prawa równie niezłomne jak prawa fizyczne. Łamanie ich rozbija osobowość ludzką. Pisarz katolicki nie kto inny musi stać na straży pełni człowieczeństwa.
Czujny na wszystko, co temu człowieczeństwu zagraża, musi piętnować błędy epoki. Musi walczyć z szablonem i mechanizacją człowieka, która już na długo przed ostatnią wojną płynęła falą z Ameryki, niszcząc człowieczeństwo i szykując grunt do zwyrodnienia.
Musi bronić współczesnego katolika przed rozterkami i załamaniami dając mu drogowskaz – ukazując mu prawdę o samym sobie. Ale ukazanie wewnętrznego życia człowieka z całym jego bogactwem nie może zniekształcać i uszczuplać materialnego życia człowieka, przeciwnie, dwa te życia muszą być wzajem zharmonizowane. Ten dualizm musi być w pełni zachowany, bo on jest prawem naturalnym. Zadaniem religii jest danie człowiekowi poczucia szczęścia już tu na ziemi. Tego szczęścia względnego i osiągalnego, opartego na ufności w miłosierdzie Boga, w poczucie ładu wewnętrznego płynącego z podporządkowania życia wartościom nadprzyrodzonym, z poczucia spełnionego obowiązku, z możności zgładzenia grzechu i zaczęcia życia od nowa.
Przerzucanie szczęścia tylko na tamten świat, ukazywanie rozterek wewnętrznych i załamań destrukcyjnych ludzi wierzących wydaje mi się niekonsekwentne i niesłuszne. Właśnie religia, której zadaniem jest bronić naturalnych praw człowieka, musi dawać siłę i tężyznę ducha i pozwala przezwyciężać trudności. Jeżeli tego zadania nie spełnia – coś jest nie w porządku.

Katolicka literatura zachodnia począwszy od Mauriaca i Bernanos’a, a skończywszy na Greene’ie nie mówiąc o chrześcijańskim egzystencjaliźmie francuskim, to ponura szarpanina. Ukazywanie katolicyzmu poprzez negację, od strony zła i błędów, od strony „walki z szatanem”. Jedynie Cronin „Kluczami Królestwa” i Marshall „Chwałą córy królewskiej” wnoszą odrobinę światła do tej ponurej makabry. Zastanawiające jest czemu i u nas w pięknej, o wysokich walorach artystycznych powieści Malewskiej „Kamienie wołać będą” zarówno postać bohatera jak i drugoplanowa ogromnie mocna w wyrazie postać Hugona są postaciami tragicznymi.
Grzech łamie jednego i drugiego.
Mateusz, nieprzeciętnej klasy rzemieślnik-artysta, doskonały pracownik, musi z powodu upadku porzucić swą umiłowaną pracę, staje się włóczęgą i żebrakiem, niszczy siebie i swoją żonę. Podobnie Hugo. Nawrócony i pełen zapału do pracy przy budowie symbolicznej katedry załamuje się. W przystępie rozpaczy spada z rusztowania zostawiając dzieło nie ukończone. Nie są to typy konstruktywne. Ich rozterki wewnętrzne niszczą życie doczesne. Nie ma tu harmonii między życiem wewnętrznym a pracą konstruktywną na zewnątrz. Nie jest to właściwa podstawa katolika, o której jeden z filozofów powiedział, „że ma mocno stopami stać na ziemi, a patrzeć na niebo”. To nie są postacie pozytywne, godne naśladowania.

Literatura katolicka musi stworzyć swój typ człowieka pozytywnego, który łączyłby bogactwo życia wewnętrznego z aktywnością zewnętrzną, z pożyteczną aktywnością społeczną.
Dziś, kiedy Polska dźwiga się z gruzów po ostatniej wojnie, kiedy realizm życia woła o jak największą ilość rąk do pracy, potrzeba nam ludzi mocnych duchem, którzy potrafią przezwyciężyć, przekuć swoje wewnętrzne cierpienie i zmaganie w czyn. Tragizm i makabra wsączone do literatury katolickiej muszą być przezwyciężone. Jak słusznie marksiści potępili niszczący energię życia pełen beznadziejności egzystencjalizm, tak i twórczy katolicyzm musi potępić bezproduktywną szarpaninę wewnętrzną.
Chcemy odzyskać wiarę w człowieka.
Oczekujemy od powieści katolickiej słonecznej pogody w podejściu do życia, umiłowania człowieka, wyrównania przeciążonej szali nienawiści, dramatu i zbrodni, którą nas karmiła ostatnia wojna. Wstrząsy i szarpanina stanowczo nie odpowiadają ludziom, którzy tyle ich już przeżyli. Literatura musi liczyć się z psychiką tych, którzy będą ją czytali.
Tęsknimy do harmonii i spokoju, do pogodnego uśmiechu, do miłośnie wyciągniętej dłoni brata-bliźniego.
Chcemy powieści bez nienawiści i makabry, która by ukazała słoneczną twarz prawdy chrześcijańskiej w myśl słów Chrystusa: „A brzemię moje lekkie jest”.

(pierwodruk: „Dziś i Jutro”, nr 3 (269)


Halszka Krajewska


34