Ortodoksja
Zygmunt Kubiak

Jest to artykuł, który da się interpretować bardzo rozmaicie. Jeżeli na przykład odniesiemy go do epoki, w której powstał, do ówczesnych okoliczności i uwarunkowań - to wówczas można postrzegać go jako zawoalowaną próbę uzasadnienia postawy przyjętej przez aktywistów grupy "Dziś i Jutro"; gdy natomiast pominiemy ów kontekst czasu i miejsca, wtedy mamy do czynienia z tekstem odnoszącym się do spraw ogólnych, istotnych zawsze. Jakie wówczas jest przesłanie autora? Cóż, rzecz napisano tak, że wiele środowisk mogłoby uznać "Ortodoksję" za swoją. Oczywiście tradycjonaliści z niesmakiem spojrzą na wyrazy sympatii dla Emanuela Mouniera, myśliciela posądzanego wszak o skłonności "modernistyczne" i "progresistowskie"... ale zawsze przecież można się odnieść do reszty tekstu (gdzie nawiasem mówiąc nurt "modernistyczny" w ścisłym tego słowa znaczeniu jest potępiony). Sądzę, że ta reszta tekstu może być bronią również dla "rewolucyjnych konserwatystów", "postkonserwatystów", "archeofuturystów" i innych dziwnych "-stów", którzy są obecni wśród czytelników i autorów Młodzieży Imperium - albo po prostu dla wszystkich "szukających drogi" po "prawej stronie labiryntu", rzecz jasna przy inspiracji katolickiej. Mowa bowiem w "Ortodoksji" o relacji forma-treść, o weryfikacji przeszłości, o wyzbywaniu się złudzeń, o stosunku do historii i przyszłości. Momentami niedaleko tu do pojęcia "czasu osiowego"... Oczywiście tekst nie jest pisany z pozycji "konserwatywnej rewolucji" czy choćby "narodowego radykalizmu" (który też przecież był próbą osadzenia tradycji w realiach nowoczesności) - ale można niektóre jego stwierdzenia wpisać w interesujący nas kontekst... bo gdy mowa o ogniu, buncie, radykalizmie - a zarazem trwaniu przy wiecznych fundamentach - to czy nie trąci to Jungerem?
Ktoś mógłby zaoponować, że doszukuję się w artykule Z. Kubiaka zbyt wiele, że jego przesłanie to w gruncie rzeczy banalna i zarazem wieloznaczna konkluzja o treści mniej więcej takiej: "Trzeba trzymać się ortodoksji i stałej Prawdy, a jednocześnie nie skostnieć, nie obumrzeć wewnętrznie, tylko być żywym i dynamicznym". Fakt, trudno znaleźć "środowisko ideowe", które czyniłoby cnoty ze skostnienia i gnuśności - i każda, również "reakcyjna" czy wręcz "konserwatywna" grupa będzie się tych cech wypierać. Problem jest jednak taki, że zbyt często zapomina się o takich banalnych prawdach. Czasem więc warto przeczytać coś pozornie oczywistego, potraktować to jako uszczypnięcie budzące ze snu, jako chluśnięcie w twarz zimną wodą.
A poza tym oczywiście "Ortodoksja" jest jakimś dokumentem dziejów PAXu i jego ideologii - i stąd osoby zainteresowane tematem powinny z nią się zapoznać.

W czasie świąt Pięćdziesiątnicy, gdy Apostołowie zebrani byli w Wieczerniku i gdy ukazały się nad ich głowami płomienie, narodził się Kościół Katolicki.
Już przedtem dokonało się Odkupienie. Chrystus przełamał smierć. Po Jego wniebowstąpieniu pozostała w Jerozolimie grupa wiernych wyznawców. Już nawet jeden z nich został przez samego Mistrza wyznaczony na najwyższego Pasterza. Ale ci wyznawcy jeszcze nie stanowili Kościoła. Gdyby pozostali i nadal tylko gronem przyjaciół złączonych wspomnieniem najdziwniejszej przygody swego życia, tradycja chrześcijańska przechowująca się z pokolenia na pokolenie byłaby i tak największym dobrem ludzkości: źródłem najgłębszego niepokoju i najwyższej nadziei. Niektórzy ludzie tak właśnie patrzą na Kościół: widzą w nim potężny prąd ideowy, bardzo wzniosły, ale oparty na siłach ludzkich. Nawet z takiego punktu widzenia Kościół jest niezwykłym, jedynym w świecie, zjawiskiem. Nie da się z Nim nic porównać: żadna inna organizacja religijna nie ma tak czystej i konsekwentnej linii rozwoju, żadna nie potrafi łączyć tak zdobywczego prozelityzmu z tak wspaniałą niezależnością wobec egoizmów cywilizacyjnych.
Ale gdy patrzy się na Kościół od wewnątrz, wtedy dopiero dostrzega się istotne źródło Jego tajemniczej siły. Jest On napełniony działaniem Ducha Świętego, który czuwa nad tym, by cała treść posłannictwa Chrystusowego została przechowana dla wszystkich ludzi we wszystkich czasach. Cała treść – to znaczy nie tylko doktryna, ale również życie chrześcijańskie. Łaska, sakramenty. W takim właśnie szerokim ujęciu trzeba rozumieć chrześcijańskie pojęcie ortodoksji, wierności Kościołowi.

Słowo ortodoksja kojarzy się czasem z pojęciem jakiegoś ograniczenia, a nawet pewnej ciasnoty. Takie skojarzenie, nieobce wielu współczesnym katolikom, jest smutnym wynikiem prądów partykularystycznych, które wycisnęły swe piętno na obliczu nowożytnej kultury katolickiej. Trzeba pamiętać, że podczas gdy Kościół w swoim nadprzyrodzonym działaniu jest zawsze w pełni uniwersalistyczny, o tyle kultura katolicka może w wielu dziedzinach, wskutek ludzkiej słabości, sprzeniewierzać się swojemu uniwersalistycznemu posłannictwu. W czasach nowożytnych rozwinęło się w wielu środowiskach katolickich negatywne, defensywne pojęcie ortodoksji, jakże dalekie od dynamicznej, buntowniczej wiary najwierniejszych synów Kościoła: Atanazego, Augustyna, Tomasza.


Ortodoksja...
Ciąg dalszy...

Według wskazań defensywnej ortodoksji, wierność Kościołowi miała polegać na lękliwej nieufności wobec wszystkiego, co nowe i buntownicze – w dziedzinie nauki, kultury, w stosunku do ruchów społecznych. Bodaj że Emanuel Mounier biadał nad zaślepieniem katolików, którzy dopuścili do tego, by pojęcie myśli wolnej mogło kojarzyć się z ateizmem. Przypomnijmy sobie, ilu to katolików jeszcze nie dawno, a nawet dziś – uważa wiarę religijną za spokojną przystań, do której można się schronić po burzach młodości. Iluż katolików jeszcze dziś pojmuje swe posłuszeństwo władzom kościelnym jako obowiązkową daninę, którą w zakreślonych formalnie granicach wypłaca się skrupulatnie, ale właśnie po to, by w innych dziedzinach mieć upragniony spokój. Pismo Święte, które tak wielu gorszy, musi tych ludzi wyprowadzać z równowagi przede wszystkim przez zawartą w Dziejach Apostolskich relację o żarliwym sporze między Pawłem a Piotrem.
Żeby zrozumieć sens tego sporu, trzeba pamiętać o tym, że Duch Święty zstąpił do Wieczernika nie po to, by zapewnić Apostołom spokojne życie w rodzinnym mieście, ale po to, by już na cały ziemski los odebrać im wszelki spokój, by ich rozesłać po całej ziemi i stawiać co dzień przed zadaniami przerastającymi ludzkie siły.

Negatywna koncepcja ortodoksji wywołała nieobliczalne szkody, których rozmiar dopiero dziś sobie w pełni uświadamiamy. Gdy przeciwko niej pojawiła się reakcja, jakże często była ona obciążona tymi samymi nieporozumieniami. Katolicy, którzy utracili zmysł uniwersalizmu, a jednocześnie nie chcieli iść za przykładem Kartezjusza i „odłożyć wiarę na bok”, ceniąc ją jako ubezpieczenie na wszelki wypadek – pragnęli wnosić do kultury katolickiej elementy nowe, ale jakże często robili to właśnie kosztem wierności wobec doktryny Kościoła, w której przyzwyczaili się upatrywać siłę konserwatywną. Najjaskrawszym przykładem jest tu herezja modernizmu, dla której słowo „postęp” było świętym zaklęciem. Jeżeli dziś jeszcze określenie „katolik postępowy’ budzi tyle nieporozumień, to dlatego, że kojarzy z nim pojęcie jakiegoś „rozluźnienia” ortodoksji, jakiegoś katolicyzmu „liberalnego”. Przyczyny tego nieporozumienia tkwią zarówno w postawie konserwatywnych jak i radykalnych katolików ostatnich czasów, albo raczej w tym zasadniczym źródle, z którego wypływały ich wspólne błędy. Wskutek tych błędów utrzymuje się jeszcze ciągle absurdalny przesąd, że na tle kultury katolickiej stanowisko postępowe, nowatorskie, rewolucyjne – jest już z góry podejrzane, że właściwymi obrońcami ortodoksji są katolicy konserwatywni, którzy z ojcowską pobłażliwością powinni strofować swoich współwyznawców i czekać cierpliwie, aż z biegiem czasu burzliwe myśli wyparują z młodzieńczych głów.
Nie ulega wątpliwości, że dzisiejszy katolicyzm wszedł na drogę walki z tym przesądem. Symbolem tej walki jest może przede wszystkim wielka twórczość Emanuela Mounier, który potrafił połączyć postawę rewolucyjną z niewruszoną i heroiczną wiernością wobec doktryny Kościoła. Dla Emanuela Mounier ortodoksja nie była daniną „lojalności” złożoną kosztem wolności myśli. Była najważniejszym fundamentem tej wolności. Francuski filozof przypomina nam, że ortodoksja w prawdziwym, tomistycznym ujęciu, wyzwala myśl ludzką od partykularyzmu. Musimy pamiętać, że każdy system eksplikatywny, każdy nasz program społeczny niesie w sobie jakieś niebezpieczeństwo partykularyzmu. Zawsze jesteśmy skłonni naszą własną wizję ideową uważać za ostateczne słowo ludzkiej mądrości. Jeśli chcemy się ustrzec od takiego zacieśnienia własnych horyzontów, musimy wsłuchiwać się w głos Kościoła, którego wyroki są skierowane do nas, ludzi umieszczonych w konkretnej epoce, ale jednocześnie przerastają czas, są transcendentne. Ortodoksja to wierność tym perspektywom nadludzkim, dzięki którym ludzkość odnajduje samą siebie. To wierność czemuś, co jest ponad nami. My możemy służyć Kościołowi, ale warto pamiętać, że jesteśmy tylko przedstawicielami pewnego etapu, że spełniamy pewne konkretne historyczne zadanie, po wypełnieniu którego wyłonią się nowe problemy dla ludzi, którzy przyjdą po nas.
Czy my tym naszym następcom potrafimy przekazać uniwersalistyczną, katolicką koncepcję ortodoksji? Czy potrafimy przełamać te wszystkie ukryte herezje, jakie tkwią jeszcze we współczesnej kulturze katolickiej? Herezja jest pogwałceniem uniwersalizmu, sprzeniewierzeniem się wobec obowiązku przechowywania Prawdy. Na czym ma polegać to przechowywanie? Conservatio est continua creatio – powiada św. Tomasz z Akwinu – Zachowuje tylko ten, kto ciągle tworzy. Wiara chrześcijańska jest rzeczywistością dynamiczną. Gdy kładziemy ją pod korzec – znika zupełnie. Przypomnijmy sobie ewangeliczną przypowieść o talentach. Świat, w którym rozwija się Kościół, jest wytrącony z równowagi przez skażenie grzechu pierworodnego. Dlatego właśnie prawdziwa wierność wobec prawdy może polegać tylko na postawie buntowniczej, rewolucyjnej. Nie darmo Duch Święty zjawił się w Wieczerniku pod postacią płomieni, a nad Apostołami wiał wicher. Tak było nie tylko w Wieczerniku. Nigdy, w żadnej epoce Duch Święty nie prowadził Kościoła spokojną i prostą drogą. I chrześcijanie muszą wybierać, czy wobec tego niepokoju mają załamać ręce ze zgorszoną miną statecznych mieszczan, czy też raczej cieszyć się, że przeznaczeni zostali do niemilknącej walki i niegasnącej młodości.

(pierwodruk: „Dziś i Jutro”, nr 19 (285), 13 maja 1951)


Zygmunt Kubiak

34