Przypowieść o złocie
 Basajew

Rubieże III RP. Karczma. Wbiega do niej zasapany goniec. Na jego twarzy widać wyraźny uśmiech. Tym razem miał do przekazania dobre wieści. W karczmie panował półmrok, kilka pochodni rozświetlało salę. Siedziało w niej niewielu - jak na tę porę dnia - mości panów. Wśród nich rozpoznać można było jednak niemałych wcale magnatów: Donalda herbu Słońce Peru i Mirosława herbu Drzewiec siedzących przy jednym ze stolików, oraz Lecha herbu Kaczka, siedzącego wraz z Władysławem herbu Stach po drugiej stronie sali. Przy tym pierwszym atmosfera była wesoła, a Mirosław, będący wiernym kamratem Donalda, był już w błogim stanie upojenia miodem, którym ciągle od nowa napełniał swój kielich. Obecni podnieśli głowy, by przyjrzeć się gońcowi. W niezbyt oświetlonej sali wyraźnie świeciły czerwone, zapewne od nadmiaru miodu, oczy Mirosława. Wtem goniec przemówił:
-Nasi zwyciężyli Francuza na ziemiach tureckich! Nasi złoto wiozą! Wkrótce przybędą! Przybędą i oddadzą wam hołd. I wam, Donaldzie, i wam Lechu.
Wiadomość ta wywołała nie lada poruszenie wśród obecnych. Mniej zamożni i ważni mości panowie wiwatowali i wznosili toasty. Zapanowała wśród nich euforia. Słychać było wesołe przyśpiewki i zderzanie się kielichów. Zupełnie inna atmosfera panowała wśród magnatów siedzących po dwóch stronach sali. Można było tam wyczuć silne napięcie. Goniec podszedł do Lecha i powiedział mu do ucha:
-Najpierw odwiedzą ciebie, jaśnie panie - po czym opuścił karczmę.


Preparacje...
Ciąg dalszy...

-Należy ich godnie przyjąć Władku, musimy im podziękować. Potem niechaj udadzą się i do Donalda, wszak nie żałuję mu ich towarzystwa. - powiedział pewnie Lech. Władysław patrzył jednak podejrzliwie na stolik Donka, jak pieszczotliwie nazywali swego odwiecznego konkurenta. Widać było, że ten coś knuje...
-Nie możemy go do puścić do tej zaplutej Kaczki! A ty zachowuj się spokojnie Mirku, nie chcę powtórki z sytuacji z twoją żoną! I zamów największy udziec, jaki mają. I dużo miodu! Najlepszego! Nie pozwolę, aby Lech mógł się z nimi spotkać - powiedział Donald, poprawiając swój pas słucki. Po chwili zamówione jadło stało już na stołach, które aż uginały się od jego ciężaru.
-Pijmy i jedzmy, bo nie za nasze, a za chłopskie się bawimy. - dodał Donald.
Nagle drzwi otworzyły się szeroko i do karczmy weszli wojowie, wracający z Turcji. Gdy już podejść mieli do Lechowego stołu, zagarnął ich Donald.
-Do niego później idźcie, mi udziec stygnie, specjalnie dla was zamówiony. Zapraszam, zapraszam goście szlachetni. Później Lecha odwiedzicie.
Tak też się stało. Widząc to Lech srodze się zdziwił i opuścił karczmę...

Po tym opowiadaniu mam trudny orzech do zgryzienia. Czy Donek i Mirek to mężowie stanu, czy tylko drobnomiasteczkowe cwaniaczki?


Basajew

31