Z poradnika konserwatywnego dekadenta
 Wielebny ATW

I. Na szlaku dekadencji.
Powiedzieć dziś, że żyjemy w czasach marnych, zakrawa na truizm i oczywistość – w każ-dym bądź razie w smutnym światku konserwatystów, gdzie każdego dnia popłakuje się nad powszechnym upadkiem obyczajów, wszechobecną bylejakością, rządami motłochu i po-krewnymi zjawiskami. Ów zrzędliwy nastrój pogłębia się z każdą dekadą od ponad dwustu lat, kiedy to europejski plebs zerwał się z łańcucha, podnosząc cokolwiek niedomyte dłonie na nie tak znów świętych (a nieraz zwyczajnie zguśniałych) arystokratów. W późniejszych latach reakcjoniści mieli tylko więcej powodów do narzekania. Z ciekawszych wymienić można tu burżuazyjny kapitalizm, demokrację parlamentarną, powszechne prawo wyborcze, anarchistycznych dynamitardów, dzicz sowieckiego bolszewizmu, „szalone lata 20-te”, jesz-cze bardziej szalone lata 60-te i wreszcie współczesne nam apogeum postmodernistycznej pstrokacizny. I choć w istocie rzeczy nie sposób zaprzeczyć tej radykalnej krytyce, podejmo-wanej przez konserwatystów, to jednak będzie ona jałowa, o ile nie odpowiemy sobie na py-tanie: jak żyć, jak odnaleźć się w tym naszym współczesnym świecie?

„Życie w epoce dekadencji może być nawet przyjemne” – powiedział niegdyś Milton Friedman i jest w tym stwierdzeniu nutka prawdy. Europa Zachodnia od ponad półwiecza trwa w słodkim błogostanie, ale wydaje się, iż słodycz ta jest jedynie różowym lukrem po-krywającym nader brzydko pachnącą zgniliznę. Należy mieć nadzieję, że owe „szybkie życie, szybka śmierć / cudowne lata – przed końcem świata” (Dezerter) skończą się w nie tak znów dalekiej przyszłości w wyniku natłoku konfliktów socjalnych, politycznych i etnicznych. Tym niemniej obecnie „la belle epoque” wciąż jeszcze trwa, możemy zatem wrócić do zasadnicze-go pytania: jak przetrwać?

II. Trudność heroizmu i tryumf skurwysyństwa.
Trudno obecnie o heroizm. Po pierwsze: mało kto o nim tak naprawdę marzy, po drugie: na-wet jeśli już postawić sobie takie pragnienie, to jak zabrać się do realizacji? Faktem jest, że poprzednie epoki dawały tu więcej pola do popisu. Wspomnieć tu wystarczy słodko-gorzkie, romantyczne zrywy narodowo-rewolucyjne wieku XIX, okopy pierwszej wojny światowej, niespokojny okres międzywojenny, w którym nietrudno było zapisać się do którejś z licznych bojówek prawicowych lub lewicowych, wreszcie: drugą wojnę światową z jej polami bitewnymi i działalnością konspiracyjną. Mieszkańcy „bloku sowieckiego” mogli jeszcze na kilka lat zaszyć się w lasach i toczyć bój z hordami czerwonej zarazy, potem jednak wszystko uto-nęło albo w betonowej szarości (Wschód), albo w tandetnym, multikolorowym i multikulturowym kiczu Zachodu.

Pierwszą przeszkodą na drodze do heroizmu jest pełzający i powszechny trymuf skurwysyństwa. Prawda jest bowiem taka, że nieraz już w historii szczytne hasła i górnolotne idee okazywały się przykrywką dla czyichś brudnych interesów, zimnej gry o władzę i bogactwo lub realizacji obłąkańczych planów zbawienia świata. Fakt ten dotyczy – wbrew temu, w co wiele osób chciałoby wierzyć - nie tylko komunistów, rewolucjonistów i podobnych cudaków, ale nawet zdawałoby się najszlachetniejszych, najbardziej wzniosłych i zmitologizowanych ruchów patriotycznych, rojalistycznych i niepodległościowych. Macki agentury, błysk srebrników i wybujałe ambicje nie oszczędziły żadnego skrawka historii. Trafnie pisał o tym Aldous Huxley: „Z historią jest jak z mięsnym pasztetem – nie należy patrzeć, jak się go przyrządza.”

Trzeba zatem bardzo uważać, by ewentualne poświęcenie, przelew krwi i w ogóle swą aktywność uskuteczniać na rzecz spraw rzeczywiście wartościowych, by nie stać się mięsem armatnim, naiwnie walczącym za tych, którzy podczas każdej wojny, bitwy lub bijatyki w barze chowają się w kiblu na tyłach lokalu – i wychodzą, gdy jest już po wszystkim. Wspo-mnieliśmy o tym, że w dawniejszych czasach bohaterowie mieli więcej pola do popisu. Istotnie – nie zmienia to jednak faktu, że wielu owych bohaterów walczyło na darmo, a po ich trupach ktoś wspinał się do góry.


Drugi problem, gdy mowa o uskutecznianiu heroizmu takiego, jak ten, który znamy z dokonań wandejczyków, frankistów, cristeros, Żelaznej Gwardii lub też polskiego podziemia lat czterdziestych – to jest stosunkowo niewielkie ryzyko. Jako rzecze prorok beatników, Wil-liam Burroughs: „Dla zachodniej klasy średniej niebezpieczeństwo jest rzadkością i objawia się w postaci nagłego, losowego szoku”. I to jest faktem. Ryzyko nadaje heroizmowi głębszy wymiar. Istnieje zasadnicza różnica między działalnością współczesnych środowisk antysystemowych (tak z prawa, jak i z lewa), dla których na ogół szczytem zagrożenia jest medialna blokada lub okazjonalne pałowanie podczas ulicznych wystąpień – a działalnością w warunkach autentycznej walki na śmierć i życie. Mówiąc o ryzyku należy uwzględnić także jego najbardziej podstawowy aspekt – a mianowicie widmo bólu fizycznego. Wiele i często mówi się o bólu psychicznym i duchowym, ludzie nieraz pochopnie stawiają ciężar męczarni psychicznych ponad ciężarem tortury fizycznej. Śmiem powątpiewać w taką tezę – niestety bowiem człowiek jest tak naprawdę niskim zwierzęciem i częstokroć to właśnie wizja potencjalnego cierpienia fizycznego – np. nogi oderwanej odłamkiem, kuli tkwiącej w kości, za-grożenia dla genitaliów etc. – najsilniej paraliżuje działania. Z drugiej jednak strony, jak już powiedzieliśmy, właśnie walka i towarzyszące jej uczucia bólu, niepewności, agresji i zmę-czenia mogą być także bodźcem pchającym do przodu. Wszystko zależy od postawy i wychowania konkretnej osoby, od posiadanych przez nią zasobów odwagi i determinacji.

Jednakowoż w przyjemnych czasach upadku trudno o taką drogę heroizmu – nie toczy się żadna wojna, żadna rewolucja, nawet społeczne rozprzężenie rzadko przeradza się w regularne zamieszki. A jeśli już, to ryzyko bycia wykorzystanym przez manipulujące wydarzeniami sieci agentury i zrobienia z siebie pożytecznego idioty – wystarczająco odstręcza od pochop-nego chwytania za szabelkę. Pozostaje zatem uskuteczniać heroizm oraz w ogóle intensywne, ciekawe życie w panujących miłościwie okolicznościach. Cóż więc ma począć konserwatysta w świecie ruin, szczególnie, gdy jest jeszcze młody? A przynajmniej – takim chce się czuć...
III. Doktryna Przebudzenia.
„Nauczyli cię giąć kark do kolan
i wycierać im buty krawatem,
swe marzenia składasz w formie podań,
oto ty – przeciętny obywatel!”
(KSU – „Przebudzenie Ofiary Systemu”)

Konserwatywna rewolucja rozpoczyna się wtedy, gdy zdzieramy zasłony nierzeczywistości, gdy wynurzamy się z brudnej piany demokratyczno-liberalnych fikcji literackich, abstraktów i bezużytecznych pojęć, gdy z głęboko przeżywaną radością, z uśmiechem zwycięstwa przyjmujemy na siebie powiew chłodnego wichru. Jako iż „prawda nas wyzwoli”, przeto pierwszym warunkiem stania się konserwatywnym dekadentem jest przeżycie prawdy o tym, iż świat to miejsce piękne. Ważne jednak, jak rozwiniemy to stwierdzenie.

Są tacy, którzy chcieliby spoglądać na świat przez różowe okulary, dostrzegać jedynie rzeczy gładkie, miękkie i miłe. Jest w tym pragnienie całkowitego zapomnienia o rzeczach nieprzyjemnych i bolesnych, pragnienie błogiego samo-oszukania się. Nie trzeba chyba mówić, iż nie o takie „piękno świata” nam chodzi.
Bliżej prawdy są ci, którzy dochodzą do wniosku, iż co prawda świat piękny w pełni nie jest, ale można z niego wydobyć piękne zjawiska, akcentując to, co harmonijne i szlachetne. Ale prawdziwy konserwatywny rewolucjonista, „człowiek z żelaza najnowszych czasów”, idzie dalej. Tajemnica – wielka, ale trudna do przyjęcia - tkwi bowiem w tym, że świat naprawdę jest piękny, że rzeczywistość istotnie jest cudowna: „zarówno jej wielobarwność, mozaikowość i wielokształtność, jak i jej twardość, kanciastość i ostrość” (T. Gabiś).

Właśnie o tych trzech ostatnich elementach zapomina się zbyt często. A jednak i one mają swój sens, jak wszystko zresztą. Najpełniejszy wyraz temu daje Ernest Junger: „Musimy wierzyć, że wszystko jest sensownie uporządkowane, w przeciwnym razie stoczymy się ku gromadzie wewnętrznie uciśnionych, zniechęconych, poprawiaczy świata albo będziemy żyli z dnia na dzień jak cierpliwe zwierzęta”. Porządek wszystkiego. Wyższy poziom egzystencji, na którym ujawnia się sens cierpienia, bólu, śmierci, wojen i głodu. Nawet to, co zdaje się nie mieć sensu na poziomie podstawowym, to z czym walczymy, nawet ów wspomniany tryumf skurwysyństwa – staje się na tym etapie zrozumiałe jako rodzaj egzaminu, sprawdzianu, który nam wyznaczono. Ukochanie świata i pogodzenie z nim – ale nie wykluczające dynamizmu i aktywności, a wręcz do niej zachęcające. Ukochanie świata – nie „pomimo”, ale „właśnie dlatego”. Jest to – przynajmniej z początku – bardzo trudne.
INSTRUKCJA PIERWSZA:

Obudź się! Otwórz oczy, nabierz zimnego powietrza i rozejrzyj się dokoła. Być może łatwiej będzie ci w górach, w dzikiej puszczy, na rozległej pustyni, oko w oko z przyrodą, „na wiel-kim wzgórzu, tam gdzie wiatr rozwiewa strach” (Moskwa), być może jednak nastąpi to w sercu wielkiego miasta, w tłumie ludzi pędzących do nikąd, w gwarze rozmów o niczym. Sta-niesz z boku i nagle wybuchniesz śmiechem, dojrzysz blask słońca nawet w najpaskudniejszy, szary i mglisty poniedziałkowy dzień. Serce zabije silniej, zniknie lęk i poczucie duszności. Ale kto wie – możliwe, że w pierwszej chwili nawet tego nie zauważysz, dopiero po wielu, wielu dniach stwierdzisz, że twoje postrzeganie świata jest głębsze i silniejsze niż dawniej?

„I z powrotem człowiekiem się stałeś
jeszcze wczoraj – przeciętny obywatel!”
(KSU)

IV. Twórczość.
„Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.”
(Leopold Staff – „Kowal”)

Kluczem do wzbudzenia w sobie intensywności przeżywania jest poczucie tworzenia jako opozycja do banalności pracy mechanicznej. Rozróżnienie to (oraz analizę twórczości) nader trafnie przedstawia Bolesław Piasecki, wódz przedwojennej Falangi i prezes powojennego PAXu. W obu zjawiskach Piasecki dostrzega element konieczności, ale: „Konieczność ta jednak w odniesieniu do pracy rodzi poczucie przymusu, w odniesieniu do twórczości – wyzwolenia w ukojeniu. (...) Praca jest wynikiem konieczności zewnętrznej. Twórczość jest wynikiem konieczności wewnętrznej.” (B. Piasecki – „Kierunki”, PAX 1981).
Cały „sekret mnicha” polega na tym, by w życiu znaleźć sens, a w każdym bądź razie – by nadać mu sens. Gdy w pełni pojmiemy aforyzm Jungera o „sensownym uporządkowaniu”, wtenczas będziemy mogli wkroczyć na drogę twórczości. Pyta Piasecki: „Cóż to jest jednak wewnętrzna konieczność tworzenia?”. I odpowiada: „Płynie ona z przeżycia oczywi-stości istnienia prawdy, dobra czy piękna”.

Jak może przejawiać się twórczość? Najprostszym, ale zarazem rozległym przykładem może być tu sztuka. Komponowanie muzyki, malowanie obrazów, rzeźbienie, pisanie prozy i poezji – to najbardziej oczywiste formy twórczości. I zarazem jedne z najintensywniejszych, gwarantujące szczególne przeżycia. Tworzenie sztuki staje się też pewnego rodzaju namiastką tego heroizmu, o którym mówiliśmy wcześniej, a który dziś jest tak trudno osiągalny.
Drugą formą twórczości może być np. odkrycie naukowe, jak choćby satysfakcja z ukończenia, pełnego przeprowadzenia dowodu matematycznego. Wielu wybitnych matematyków twierdziło, że właśnie w ścisłości dowodu oraz świadomości dokonanego rozumowania kryje się największe piękno. Zresztą w innych dyscyplinach również można uprawiać twórczość, rozprawiając się z barierami w medycynie lub fizyce, pokonując „opór materii”.

Ale w istocie rzeczy ani sztuka jako taka, ani np. praca naukowa sama w sobie – nie są twórczością, jeśli sami nie odczuwamy, nie postrzegamy ich w ten sposób. Ostateczny wyraz temu daje Bolesław Piasecki, pisząc: „Praca będzie stawać się twórczością, jeśli powodująca ją konieczność zmieniać będzie swój charakter przymusu zewnętrznego na wewnętrzny. (...) Traktując rzecz krańcowo, twórczością może być zamiatanie ulicy, a koncertowanie – pracą mechaniczną”.

To jest istota rzeczy. I to zarazem prowadzi nas do kolejnego etapu, którym jest odbiór zjawisk i ich postrzeganie.


Z poradnika...
Ciąg dalszy...


V. Life is Life!
„Po długiej bezczynności,
straconych dniach i nocach,
zaczynasz zastanawiać się,
co mogłeś zrobić źle...”
(K88 – „W pogoni za swym cieniem”)

Intensywny odbiór zjawisk to także domena konserwatywnego dekadenta czasów współcze-snych. „Człowiek żyje, przeżywa i myśli naprawdę tylko wówczas, gdy nie jest letni, jest wtedy, gdy jest całym sobą - krwią, muskułami, sercem, zmysłami, nerwami i mózgiem.” (T. Gabiś). Siłą rzeczy konserwatysta rewolucyjny jest pewnego rodzaju dekadentem i dandysem – albowiem jest dzieckiem swoich czasów, jednakowoż dzieckiem krnąbrnym. Ten jego dandyzm powinien przejawiać się w cynicznym, ironicznym stosunku do świata, ale równie istotne jest wychodzenie z marazmu, poszukiwanie wrażeń możliwie wysokich.
Maurice Barres, startujący wszak z pozycji nihilistycznego estety („Kult mojego Ja”) doszedł ostatecznie do wniosku, że emocje takie, jak poczucie więzi z wielowiekową tradycją, poczucie poświęcenia dla wielkiej sprawy, heroizm nacjonalistyczny i religijny – to wrażenia przebijające wszystko inne. Pytanie brzmi: jak uskuteczniać tę intensywność przeżywania w kolorowym błogostanie obecnej dekady?

Ernest Junger w wieku osiemnastu lat wyruszył do Legii Cudzoziemskiej, rok później – na front pierwszej wojny. Amerykańscy konfederaci starli się z Jankesami w krwawej woj-nie, hiszpańscy falangiści i karliści nacierali na siły „republikańskie”, polscy patrioci brali udział w konspiracji i partyzantce antyniemieckiej i antysowieckiej, Yukio Mishima uwieńczył aktem seppuku swój sprzeciw wobec okcydentalizacji Japonii. OK, powiecie, ale to było dawno. A dziś?
Kluczem jest zrozumienie, że ta duchowa partyzantka i wędrówka jest możliwa nawet i tu, w tej chwili, na szlaku codzienności. Oczywiście – zawsze pozostanie tylko namiastką tamtych wrażeń, niemniej to już coś w porównaniu z powszechną przeciętnością i marazmem.
INSTRUKCJA DRUGA:
Przeczytaj u Evoli o mistyce gór, o tym, że: „W górze, blisko nieba i lodowych szczelin - pośród ciszy i milczenia wielkości szczytów; w gwałtownie rozszalałych wichurach i burzach śnieżnych; wśród oślepiającej jaskrawości lodowców; lub pośród bezwzględnej i straszliwej wertykalności skalnych oblicz - możliwe jest ponowne przebudzenie (...) symbolu przezwy-ciężenia, prawdziwie duchowego i męskiego światła oraz nawiązanie kontaktu z pierwotnymi siłami zaklętymi w kończynach ciała.”
Przeczytaj u Jungera o stalowym huraganie pierwszej wojny, o bruderszafcie ze śmiercią na ostatnim piętrze hotelu „Raphael”, o upadku rustykalnej utopii „Na Marmurowych Skałach”, o wizjach narkotycznych w „Drogen und Rausch”. Przeczytaj u Mishimy o „Umiłowaniu Ojczyzny”. Przeczytaj – koniecznie! – „Płonące Dusze” Leona Degrella i pa-miętne zdanie: „My też mieliśmy po dwadzieścia lat...”

A potem żyj tym wszystkim. Nie musisz od razu być niezwyciężonym herosem, nie musisz nawet być młody. Wystarczy tylko chcieć. Dostrzegać wielobarwność przyrody, sens zmęczenia wędrówką, sens ćwiczeń fizycznych i wysiłku umysłowego. Satysfakcję z walki ze słabościami, z ukończenia zadania, ale także satysfakcję z przeżywania muzyki i plastyki. Ostrożnie ze wspomaganiem – butelka taniego wina nie jest zła, gdyż rozwesela duszę, pogłębia przeżycia i dodaje lekkiego posmaku dekadencji, ale łatwo jest przekroczyć granicę i gorzko tego żałować. Jeszcze trudniej jest z narkotykami – nie kreują one nowych światów, ale jedynie otwierają pewne bramy w mózgu. Evola i Junger eksperymentowali z tym i owym, ale jak poucza baron: „kropla lub dwie mogą bez pomocy doprowadzić do przelania się”.

Uczestnicz zatem w „mistycznej wspólnocie awanturniczego serca”.

„Nie słuchaj złych proroków,
nie ufaj obcym głosom,
rób zawsze to, w co wierzysz,
i ciągle idź do przodu!”
(K88)

VI. Poczciwość i cynizm.
Ironia jest bodaj najlepszą bronią przeciw szaleństwu świata. Jest oczywiście sposobem na zachowanie godności w natłoku bierności i słabości, ale ma także przewagę nad jałową irytacją i głębokim oburzeniem – albowiem pozwala zachować wewnętrzny spokój i nie dać się ponieść romantycznym emocjom. Ironia daje się pogodzić z chęcią życia i poznawania świata, który przecież tak pięknie służy naszemu poczuciu humoru (a nie tylko smutkowi, jak chciałby Emil Cioran).

Gdybyśmy mieli załamywać ręce i płakać rzewnie nad wszystkim tym, co nas otacza, życie stałoby się nieznośne – i zapewne życie co poniektórych konserwatystów-restauracjonistów takie właśnie jest. Ale na całe szczęście pozostaje jeszcze wybuchowa mikstura duchowa konserwatywnego dekadenta: szczypta ironii z kroplą cynizmu i okazjonalnym zgrywaniem kabotyna – czy nawet nihilisty. Ironiczny komentarz pozwala celnie ugodzić w gardło „potwora mieszczańskiej ideologii”, rozprawić się z demoliberalną mitologią.
Poczucie humoru w połączeniu z demonstracyjną pogardą dla wszystkich nowomodnych wartości powala przeciwnika w sposób zaskakująco skuteczny. Szyderczy komentarz, uszczypliwy cytat, gra skojarzeń i udane przedrzeźnianie deprymują zarówno szarlatanów (wściekłych, iż odkryto ich maskaradę), jak i naiwnych ideowców oraz szarych zjadaczy codziennej pstrej papki medialnej.

Przy tym pamiętajmy, że bycie cynikiem konserwatywnym dalekie jest od nikczemności – mało tego, stoi wręcz w opozycji do niej. Dostrzeganie i ukazywanie przywar, głupstw i zwykłej podłości nie uprawnia jeszcze do przyzwalania na nie i tym bardziej do samodzielnego babrania się w tym wszystkim. Poczciwość to równie istotny element, jak ironia. Tylko na pozór brzmi naiwnie stwierdzenie, że w ostatecznym rozrachunku dobrze jest należeć do tej nielicznej grupki frajerów, którzy uważają, iż warto żyć przyzwoicie. W istocie rzeczy postawa cyniczna równoważy dobre serce, a poczciwość równoważy sarkazm – razem składa się to w idealnie dopasowaną całość.

INSTRUKCJA TRZECIA:
Uśmiechnij się... Zajrzyj do aforyzmów Davili, do publicystyki Jungera z lat 20-tych, do te-tralogii heroiczno-łotrzykowskiej Łysiaka, dodaj kilka kropli Ciorana, aby całość nabrała lek-kiej goryczy, potem otrząśnij się – i idź przed siebie krokiem równym i stabilnym, choć „wspomagane” zygzaki też są niekiedy mile widziane...

Irytuj ich swoim beztroskim odrzuceniem post-nowoczesnych dogmatów i frazesów. Docieraj do sedna modnych baśni o „postępie”, „prawach człowieka”, „wolności” i „demo-kracji obywatelskiej”. Tnij te pojęcia na strzępy, rozbieraj na czynniki pierwsze z miną niewi-niątka, skrywającą jednak złowieszczy uśmieszek. Ripostuj i sprowadzaj do absurdu, prowokuj i zadawaj pytania, dorzucaj dobrze dopasowane cytaty, przytaczaj trafne dowcipy, a jeśli nie starczy ci argumentów, jeśli zabraknie ci słów – nic sobie z tego nie rób i uśmiechaj się rozbrajająco.

Ale uważaj – tylko niektórzy zasługują na to, by przygważdżać ich zupełnie, obnażać do czysta i równać z ziemią. Większość ludzi to mimo wszystko duże dzieci, dobrze wybić im z główek pewne rzeczy, ale źle, jeśli słowami wyrządzisz im rzeczywistą krzywdę lub spro-wadzisz na manowce. Miej na względzie swoją poczciwość, nie sprawiaj bólu, ale raczej kłuj i podszczypuj.

A gdyby cię poniosło, przypomnij sobie, że:
„Nienawiść umiera, umiera przygnieciona ciężarem własnej głupoty i podłości.”
(Degrelle)

VII. Zastosowania.
„Pozostaje tylko chcieć
i kroczyć swoją drogą,
może w końcu uda się
zostać sobą!”
(Legion – „Z dnia na dzień”)

Koncepcja konserwatywnej rewolucji – z jej energią, spoglądaniem w przyszłość, pojęciem człowieka jako „pana form” – zdaje się znajdować coraz większy oddźwięk w określonych kręgach Europy, w tym również Polski. Oczywiście trudno tu mówić o masowości, o popu-larności takiej, jakiej dosięgają gwiazdy pop czy sztucznie kreowane autorytety moralne po-nowczesności („kilka skartkowanych książek z pierwszych miejsc list przebojów / staje się legitymacją ich autorytatywnych sądów!” – Irydion). To zresztą zrozumiałe – konserwatyzm jako taki jest postawą elitarną. Tym niemniej można odnieść wrażenie, że pewien ferment narasta. Junger, Mishima, Evola i Guenon powoli, bo powoli, ale jednak przebijają się do świadomości co bardziej rozsądnych młodych ludzi. Rośnie w siłę scena muzyki militarnej i neofolkowej, a przecież wielu jest wybitnych przedstawicieli (Von Thronstahl, Ostara, Turbund Sturmwerk, H.E.R.R., Lon-sai Maikov, Sagittarius) nie ukrywa swoich filozoficznych i literackich fascynacji. Z kolei w polskiej prasie prawicowej („Szczerbiec”, „Stańczyk”, „Pro Fide Rege et Lege”) co jakiś czas pojawiają się prace powiązane z tematyką rewolucjno-konserwatywną, choć niestety – zdaje się, iż wciąż dominuje raczej postawa restauracjonistyczna i nostalgiczna. A przecież „restaurowane królestwo podobne jest do sztucznego snu” – jak pisał Junger.


Istotne jest jednak nie tylko teoretyzowanie na temat owych koncepcji, ale także wcielanie ich w życie, kreowanie specyficznego stylu współczesnej rewolucji konserwatywnej, aktualnego jej wcielenia. Tego wciąż brakuje. Samo teoretyzowanie, bez praktyki, będzie wyglądało, jak pełne podniecenia opowiastki grzecznych chłopców z dobrych domów, którzy z wypiekami na twarzach opowiadają sobie o niesamowitych wyczynach starszych kolegów – sami jednak zachowują pełną potulność, w pokorze wracając na kolację i odrabiając lekcje.

Tekst ten powstał po to, by dać kilka – w miarę konkretnych – porad co do tego, jak wcielać w życie ów wspomniany styl. Niektórym przedstawione tu postawy i postulaty wydawać się mogą przejawem młodzieńczego romantyzmu i idealizmu. Uprzedzając zarzut: nic bardziej błędnego. Nie ma w tym krzty romantyzmu rozumianego jako naiwne poprawianie świata, zbawianie ludzkości utopijnymi koncepcjami, ani też romantyzmu pojmowanego jako wiara w dobroć ludzką i globalną przemianę charakterów na lepsze. Przeciwnie – istotą rewolucyjnego konserwatyzmu jest chłodny realizm – tak chłodny, że dla początkujących wręcz bolesny. Chodzi tu bowiem o dotarcie do sedna życia, o pulsujące serce rzeczywistości. Jest to zachęta do życia, które daje satysfakcję, nawet w starciu z szarością codzienności, które daje poczucie spełnienia – w każdych okolicznościach. By jeszcze raz przywołać Jungera: „Anarchą może być każdy”...

Ja bym uzupełnił: prawie każdy... „Prawie” robi ponoć dużą różnicę...

*

„Kolory są cudowne – lecz blakną. Żaden nie trwa wiecznie na tym świecie.
Wyrusz jeszcze dziś by pokonać wysokie szczyty iluzji życia,
A wtedy nie będzie już snów ani upojeń.”

DO ZOBACZENIA W YASUKINI!


ATW

31