Fale Sosen
 Wielebny ATW

Riukiu.
„Pomyślałeś, że jeżeli byś mnie zaatakował, to nie zdążyłbym się obronić. Mylisz się, mój synu!”
(Funakoshi)

Archipelag Riukiu to około sześćdziesiąt górzystych wysepek, rozrzuconych na południe od Japonii – pomiędzy Kiusiu a Tajwanem. Najwyższe szczyty wznoszą się tutaj na ponad 1900 metrów powyżej poziomu morza, rolnicy uprawiają ryż, warzywa i trzcinę cukrową, a prastare wulkany od czasu do czasu dają o sobie znać, wciąż niespokojne. Większość z miliona mieszkańców zyje na największej z wysp – Okinawie.

Riukiu to dziś część Japonii, ale burzliwa historia wysp (sięgająca przynajmniej trzeciego wieku naszej ery) to także historia sporów rdzennych mieszkańców z japońskimi okupantami. Nie jest to artykuł, w którym zgłębialibyśmy szczegóły tego konfliktu, dość jednak powiedzieć, że to właśnie on był jedną z głównych przyczyn, dla których na Okinawie tak mocno rozwinęły się sztuki walki – czy to za pomocą broni białej, czy też – jedynie za pomocą nagiego ciała. Począwszy od szesnastego wieku powstało tu wiele stylów, najpierw takich, w których główna rola przypadała „nun-chaku” i „sai” (rodzaj sztyletu stosowanego przy uprawie ryżu), następnie takich, które obywały się bez przyrządów. Te drugie techniki zwano „to-de”. Treningi odbywały się na ogół nielegalnie, po kryjomu i w nocy, stopniowo jednak ich wymiar „rewolucyjny” zdawał się tracić na znaczeniu – historia robiła swoje, Okinawa stała się na trwałe częścią japońskiego państwa, a karate z wysp Riukiu przerodziło się raczej w coś na kształt pieczołowicie pielęgnowanej tradycji i sztuki samodoskonalenia. Tę interpretację karate do perfekcji doprowadził bohater naszych rozważań – sensei Gichin Funakoshi.

Nocne Kata
"Trenujcie po to, żebyście byli słabi. W tym tkwi siła."
(Funakoshi)

24 kwietnia roku 1868 w Shuri na Okinawie rodzi się Gichin Funakoshi – wnuk cenionego nauczyciela konfucjanizmu, a syn nałogowego pijaka, trwoniącego rodzinny majątek.

Z początku nic nie wskazywało na to, że ten nieśmiały, słabowity chłopiec stanie się w przyszłości wzorcem dla tysięcy miłośników karate na całym świecie, wzorcem nie tylko w kwestii techniki walki, ale także – a może przede wszystkim – w kwestii wychowania duchowego i poza-fizycznego aspektu sztuk walki.

Pierwszym trenerem młodego Gichina był Yasutsune Azato – ekspert w dziedzinie karate, a zarazem ojciec szkolnego kolegi Funakoshiego. Przyszły mistrz przeszedł u Azato ciężką szkołę życia: treningi odbywały się nocami, trwały wiele godzin, a opierały się przede wszystkim na monotonnym, wielomiesięcznym trenowaniu jednego, jedynego kata. Kata to coś w rodzaju jednoosobowego „tańca wojennego” – skomplikowanego układu quasi-choreograficznego, zawierającego w sobie liczne ciosy, bloki, uniki i kroki. Kata to rodzaj treningu czy też rozgrzewki, ale także głębsze przeżycie psychicznego. Niektórzy mówią nawet o stanie graniczącym z transem, o ile kata jest naprawdę silnie przeżywane.

Tak więc młody Funakoshi ćwiczył mozolnie swoje kata, a mistrz Azato ograniczał się jedynie do kiwania głową i uwag w rodzaju „prawie dobrze... jeszcze trochę...”. Trzeba bowiem pamiętać, że w karate – w każdym razie w karate pojmowanym jako coś więcej, niźli tylko bijatyka – pokora jest jedną z cnót fundamentalnych. Pokora nie pojmowana rzecz jasna jako tchórzostwo lub słabość, ale jako droga do dalszego samodoskonalenia, do tego by „mieć charakter i przejmować się duszą”. Takie rozumienie sztuki walki towarzyszyło Gichinowi Funakoshi przez całe dalsze życie.

Tokio.
"Nie wystarczy walczyć jak lew, lecz należy zawsze i bez wyjątku opowiadać się po stronie sprawiedliwości"
(Funakoshi)

W pierwszym okresie swego życia Funakoshi pracował jako nauczyciel na Okinawie, najpierw w rodzinnych stronach, potem w Naha – stolicy wyspy. Przez ten czas nieustannie oddawał się treningom i szlifował technikę, zarazem nie stroniąc od teoretycznych dysput na temat karate, które prowadził z Azato i innym wybitnym trenerem – Itosu.

Przełomem był rok 1901, kiedy to japoński wizytator szkół, Shintaro Ogawa, przybył na Okinawę i zapoznał się z karate w wykonaniu Funakoshiego. Owocem tej wizyty było wprowadzenie karate do programu dwóch szkół na Okinawie. Władze japońskie szybko pojęły, że sztuka ta może być cenna jako instrument doskonalenia fizycznego i psychicznego młodzieży w coraz bardziej militaryzującym się narodzie. W 1921 Funakoshi dał pokaz przed późniejszym cesarzem Japonii, wcześniej jego techniki robiły wrażenie na licznych osobistościach armii japońskiej. Karate zaczynało przenikać do „wielkiego świata”. Tymczasem Funakoshi miał już 54 lata, gdy wreszcie zdecydował się w Tokio na zawodowe nauczanie karate – na prośbę grona zainteresowanych młodych ludzi, wśród których był m.in. malarz Kosugi, późniejszy ilustrator książek Funakoshiego.

Pierwsze lata nie były łatwe – ogromny zapał tak trenera, jak i uczniów, nie wystarczał jednak do prowadzenia życia nie tylko wystawnego, ale choćby i na w miarę przyzwoitym poziomie. Funakoshi nocował w domu noclegowym dla studentów, pracował jako ogrodnik i stróż. Anegdota z tamtych czasów dobrze oddaje tak sytuację Funakoshiego, jak i jego styl bycia. Oto do domu studenckiego przybywa dziennikarz miejscowej gazety, a widząc zabiedzonego ogrodnika, pyta go, gdzie też podziewa się słynny mistrz karate. Na to ogrodnik znika, obiecując rozpoczęcie poszukiwań, po kilku minutach wraca jednak on sam, tyle że w kimonie trenera. Dziennikarz nie śmie wyrazić wątpliwości, Funakoshi zachowuje się jak gdyby nigdy nic.

"Ryukyu kempo - karate"
"Karate to przede wszystkim unikanie przemocy"
(Funakoshi)

W roku 1922 Gichin Funakoshi wydaje w wydawnictwie Bukyosha swą pierwszą książkę „Karate – walka na pięści z wysp Riukiu”. Musi minąć jednak jeszcze wiele lat, zanim wiosną roku 1935 Społeczny Komitet Wspierania Karate otworzy pierwsze profesjonalne dojo, w którym Funakoshi będzie mógł prowadzić treningi. Mistrz ma wówczas 67 lat, a za sobą prawie pół wieku nieustannych ćwiczeń, pół wieku samodoskonalenia tak ciała, jak i ducha. Kilkadziesiąt lat wcześniej ten sam człowiek, jeszcze jako młody, początkujący nauczyciel, poeta i karateka, nieraz błąkał się w samotności po wzgórzach Okinawy, porośniętych sosnami, delikatnie uginającymi się na ciepłym, szumiącym wietrze – niczym morskie fale. Fale sosen – Shoto. Pod tym pseudonimem Funakoshi pisywał swoje pierwsze wiersze i poematy.


Fale Sosen...
Ciąg dalszy...

W 1936 roku to samo słowo pojawiło się nad wejściem do dojo – co zaskoczyło samego Funakoshiego. Shoto-Kan – „dom sosnowej fali”. Tym słowem zaczęto określać nie tylko dojo, ale i cały styl, którego nauczał Funakoshi. Jest to o tyle zabawne, że sam mistrz nie był formalistą – przywiązywał umiarkowaną uwagę do techniki, nie dzielił sztuk walki na style i gatunki, nauczał po prostu karate.

Dziedzictwo Funakoshiego.
„Karate ni sente nashi
(Karate nie jest sztuką agresji)”
(Funakoshi)

Gichin Funakoshi zmarł w roku 1957, dnia 14 listopada. Miał 90 lat. Niemal do końca życia zachowywał niebywałą sprawność fizyczną – i to nie tylko „jak na 60, 70, 80 – latka”, ale w ogóle. Jak wspomina Hirokaza Kanazawa, jeden z uczniów mistrza: „Pewnego dnia zaobserwowałem, że mistrz Funakoshi wychodząc z taksówki, którą przyjechał na trening, robił to bardzo wolno, jakby umęczony. Pomyślałem wówczas - biedny człowiek! - jakiż on stary... Ale za chwilę, kiedy atakował, nie było możliwości obrony. Był szybki jak błyskawica.”

Funakoshi przez całe życie realizował ideał człowieka, który bliski jest koncepcji samurajskiej, ale także – europejskiej tradycji rycerskiej. Mało tego – pogląd Funakoshiego na zastosowania karate i najistotniejszy wymiar sztuk walki bliski jest temu pojmowaniu przemocy i samoobrony, które ukształtowała cywilizacja łacińska. Mieści się w tym sprzeciw wobec płytkiej brawury i zwierzęcej agresji oraz zastosowanie siły, gdy chodzi o obronę idei sprawiedliwości, gdy w grę wchodzą sprawy poważne i wymagające żelaznej konsekwencji. Ideą karate jest także hierarchia i posłuszeństwo wobec autorytetu – a więc umiejętność odegnania od siebie żałosnej pokusu buntu dla samego buntu.

Karate w interpretacji Funakoshiego było przede wszystkim drogą duchową – rozwojem wewnętrznym poprzez hartowanie ciała. Istotne jest poprawne zrozumienie przesłania Mistrza: jego częste odwoływanie się do cnót takich, jak pokora i umiarkowanie w żadnym wypadku nie może być pojmowane jako apoteoza pacyfizmu, tchórzostwa i przeciętności. Jest dokładnie na odwrót, choć umysły prymitywne, przeładowane negatywnymi emocjami, niezmącone myślą – mogą pojmować sprawę w taki właśnie, nie tyle uproszczony, co wręcz wypaczony sposób.


Jaki pisze Jerzy Miłkowski: „W karate tradycyjnym miernikiem pracy nie jest wynik, lecz natężenie wysiłku”. Słynna jest anegdota o ciasteczkach manji: oto pewnego razu, w okresie wielkich kłopotów finansowych, Funakoshi zdobył kilka ciasteczek manji, które postanowił zanieść żonie, przebywającej wówczas w odległej wiosce. Dzień zbliżał się ku końcowi, słońce zachodziło, Funakoshi przemaszerował już spory kawał drogi, gdy nagle z półmroku wyłoniło się dwóch rabusiów. Rozczarowani nędzą Funakoshiego, który nie miał przy sobie nic prócz ciastek, postanowili zabrać, co było. Sensei – choć mógł kilkoma ruchami obezwładnić chuliganów – bez sprzeciwu oddał manji i dotarł do domu z niczym. Ale czy na pewno?
Kilka tygodni później Funakoshi opowiedział całą historię swoim trenerom – Itosu i Azato. Jak pisze wspomniany Jerzy Miłkowski: „Po chwili milczenia małomówny i powściągliwy Azato zapytał – „Rozumiem, że oddałeś im wszystkie manji. Cóż w takim razie zaniosłeś żonie?” Pytanie nieco zaskoczyło Funakoshiego – spodziewał się bowiem zupełnej aprobaty swego postępowania. Nieco skonsternowany odparł: „No cóż. Nie miałem już manji, więc żonie zaofiarowałem serce przepełnione modlitwą.” „Ach!” – zakrzyknął uradowany Azato – „Wreszcie zrozumiał na czym polega karate!” Obaj mistrzowie bili się z radości po udach i cieszyli jak dzieci. Jak pisze Funakoshi, nigdy przedtem ani potem nie wiedział ich tak usatysfakcjonowanych.”.

„Zwycięstwo w zwadzie o nieistotne wartości jest głupie – przysparza bowiem prawdziwego wroga na długie lata”
(Funakoshi)

Niezwykła wytrwałość, siła charakteru i hart ducha Funakoshiego przeszły do legendy. Jego postawę dobrze opisuje opowieść o człowieku Tao i małym człowieku. Oto początkujący uczeń spytał mistrza, co różni od siebie człowieka Tao i człowieka małego. Na to sensei odpowiedział: To bardzo proste. Gdy mierny, mały człowiek zdobędzie swój pierwszy dan, nie może się doczekać, by wreszcie pobiec do domu i krzyczeć ile sił w płucach, że mu się udało. Po zdobyciu drugiego dan, gotów jest wspiąć się na dach i przemawiać do zgromadzonych ludzi. Gdy otrzyma stopień trzeci, wtenczas wskoczy do swego samochodu i przejedzie całe miasto z włączonym klaksonem, tłumacząc każdemu, co też mu się pięknego przydarzyło.

A człowiek Tao? On, gdy zdobędzie pierwszy dan, pochyli głowę z wdzięczności. Gdy otrzyma dan drugi, pochyli nie tylko głowę, ale i ramiona. A kiedy dojdzie do trzeciego, pochyli cały tułów i cichutko wymknie się wzdłuż ściany tak, by ludzie go nawet nie zauważyli.


ATW

BIBLIOGRAFIA:
Jerzy Miłkowski, „Karate”, Wydawnictwo MON, Warszawa 1983.

31