Niekompletny anioł
Nadira

Serce waliło jej jak młot. Nie miała pojęcia, jakim cudem udało się jej dość aż tutaj przez nikogo nie zauważoną. Siedziała teraz w mrocznej kotłowni, za wielką, metalową szafką, w której przechowywano narzędzia. Oddychała szybko i bardzo płytko. Domyślała się, że jeszcze nikt nie odkrył jej nieobecności. A więc zanim się spostrzegą, ona zdoła się wydostać poza teren laboratorium. W drżących ze strachu dłoniach kurczliwie ściskała pęk kluczy, który ukradła jednemu z pielęgniarzy. Dzięki niemu – i niewiarygodnemu szczęściu – dotarła aż tak daleko.

Nerwowo sprawdzała klucze, próbując dopasować je do zamka. Wiedziała, że w każdej chwili mogą rozkazać, aby wszyscy podopieczni zameldowali się w swoich salach – a wtedy okaże się, że jej brakuje. Ogłoszą alarm i rozpoczną poszukiwania. Za to, co właśnie robiła, była tylko jedna kara.

Przemknęło jej przed oczami całe spędzone tu życie. Często w nocy, leżąc w idealnie białej sypialni, Antala zastanawiała się dlaczego właściwie jest gorsza od tych wszystkich opiekunów i pielęgniarzy. Dlaczego oni mogą z nią zrobić, co tylko im się podoba? Kto im pozwolił robić jej zastrzyki, gdy ona nawet nie może zapytać, co jej podają? Nie umiała sobie na to odpowiedzieć.

Antala istniała tylko dla określonych celów, nie mając na nie żadnego wpływu. Urodziła się tutaj i nigdy nie udało jej się dowiedzieć, kto jest jej ojcem i matką. Nie była zresztą wyjątkiem – żaden z jej rówieśników nie miał prawa o to pytać. A za każde przewinienie wymierzano surową karę.

Tak naprawdę istnieli tylko jako numery. Każdy miał inny. Ona – 689192. Jedynie między sobą wymyślali i nadawali imiona, aby chociaż trochę poczuć się ludźmi, takimi, którzy prowadzą normalne życie. Jej znajomi z sali określali ją pieszczotliwie „niekompletnym aniołem” ponieważ między łopatkami miała kostne wyrostki, będące zaczątkami skrzydeł. Antala miała zaledwie jedenaście lat, a jednak wiedziała, że jej życie wcale nie zrodziło się tak całkiem normalnie. Czuła, że była czyjąś zabawką – wymysłem, tworem, który nie powinien się narodzić.

Gdyby chociaż była brzydka i odstręczała wyglądem potwora... To pomagałoby pogodzić się z sytuacją. Ale nie – miała długie, jasne włosy, gładką cerę, klasyczne rysy twarzy i delikatne, smukłe ciało. Błękitne, smutnie spoglądające oczy dopełniały tego obrazu, potęgując wrażenie boskości Antali.

Mimo swojego pięknego wyglądu ona i tysiące jej podobnych stworzone były do przeprowadzania eksperymentów genetycznych i medycznych – oraz tworzenia nowych organizmów na bazie DNA człowieka. Antala była próbą stworzenia człowieka – ptaka. Jej bardzo lekkie kości były wypełnione w dużej mierze powietrzem. Nie miała uszu, ale jedynie niewielkie otwory w czaszce, przykryte włosami – jak u ptaków.

Poza tym nie różniła się mocno od zwykłego człowieka, a jednak tutaj była tylko przedmiotem – obiektem badań.


Niekompletny anioł
Ciąg dalszy...

I tak miała duże szczęście. Setki podobnych osobników uśmiercano bez słowa żalu, gdy tylko coś nie szło zgodnie z planem. Ją jednak zostawiono przy życiu – nie wiadomo zresztą, na jak długo. Nie warto było doszukiwać się w tym litości - chodziło tylko o to, aby obserwować rozwój oraz pobierać z Antali komórki jajowe, z których następnie powstawały nowe, podobne istoty. Liczono w końcu na sukces – na pojawienie się wspaniałych, opierzonych skrzydeł. Nieświadoma stała się już matką – dawcą DNA dla wielu osobników.

Większa część tutejszych dzieciaków rodziła się okropnie zdeformowana bądź też martwa. Zanim uzyskano piękną Antale zabito wiele małych istotek – potworków. W laboratorium eksperymentowano z nowymi, ulepszonymi lekami – w większości przypadków zabójczymi dla delikatnych organizmów wyrośniętych w sterylnych warunkach. Mimo najlepszych chęci dzieciom nie udawało się wykształcać naturalnej odporności. Dlatego często chorowały, chociaż dbano o najmniejsze szczegóły. Czasami Antali było żal swoich oprawców – albowiem naukowcy nie opuszczali laboratorium niemal przez całe swoje życie w obawie o możliwość przeniesienia jakiegoś niebezpiecznego wirusa.

Największą śmiertelność była wśród noworodków. W podziemiach konieczność spowodowała, że wybudowano piec, w którym spalano ciała zmarłych.

Antala wszystko to doskonale rozumiała. Widziała nieraz, jak przychodzili po kogoś z jej sali i zabierali do specjalnego pokoju. Tam podłączano dzieciaka do kroplówki. Większość nie wracała, a ci nieliczni, którzy przeżyli, chorowali potem całymi tygodniami. Czasem ich leczono, częściej jednak pozwalano im konać na oczach reszty. Reszta dbała jednak o godną śmierć dla nieszczęśnika. Czuwali przy nim aby nie umierał sam, podawali mu wodę i jedzenie, zmywali pot z czoła. Gdy było już po wszystkim sanitariusze zabierali ciało. Co z nim robili? O to nikt nie pytał. Może to i lepiej...

W jej sali mieszkało dwadzieścia osób. Jeśli ktoś umierał, to zastępowano go innym – liczba musiała się zgadzać, taki przepis. Niektórzy mieli dodatkowe organy: dwa serca lub trzy wątroby. Ci byli przeznaczeni do przeszczepów. Klinika miała stale dużo zamówień i ośrodek badań zdobywał dzięki temu spore dochody, pozwalające na prowadzenie takiej działalności.


Niekompletny anioł
Ciąg dalszy...

Inni z kolei obdarzeni zostali dodatkowymi kończynami lub wręcz przeciwnie – czegoś im brakowało. Pomysły naukowców nie miały granic. Tworzenie kolejnych istot było dla nich niczym rzeźbienie, niczym składanie fantazyjnych konstrukcji z dostarczonych klocków. Oddawali się temu z dziwną, chłodną pasją. Jak natchnieni artyści, rzucający sobie świat pod nogi.

Na sali był czteroletni chłopczyk bez ust, ale za to z dwoma parami oczu. Karmiono go przez sondę. Nic nikogo tutaj nie dziwiło.

Poziom inteligencji dzieci był tak różny, jak ich charaktery czy anomalie. Mogli okazać się prawdziwymi geniuszami, jak i niedorozwiniętymi umysłowo głuptasami. Naukowcy nie przykładali szczególnej wagi do edukacji swoich podopiecznych, poza tymi, których przeznaczeniem było myśleć. Geniusz przejawiał się na różne sposoby. Rozwiązywali najtrudniejsze zagadki matematyczne, tworzyli wzory fizyczne oraz bawili się w układanie rebusów, krzyżówek i sekwencji. Niektórzy potrafili wspaniale grać na instrumentach muzycznych i tworzyć najszybsze rozwiązania coraz to nowszych problemów. Wszystko to doskonale zostawało wykorzystywane, z czego pozyskiwano ogromne kwoty pieniędzy.

Laboratorium było ogromne. Antala w całym swoim życiu nie miała okazji, aby zwiedzić je całe. Zwykły dzień mijał im na badaniach, posiłkach, testach sprawnościowych i umiejętnościowych oraz na rozmowach i marzeniach o lepszym życiu. Byli pozbawieni swojej godności, ale mieli świadomość istnienia. Musieli przyzwyczaić się do tego, że śmierć chodziła za nimi jak cień. To wszystko wymuszało tworzenie szczególnej więzi między dziećmi stworzonymi w laboratorium. Tak bardzo pragnęli być uważanymi za ludzi, że tworzyli swój własny, odrębny świat. Wielu z nich nauczyło się czytać w myślach co pozwalało im się porozumiewać bez żadnych problemów i stanowiło naturalną ochronę przed opiekunami. Potrafili także odczytywać myśli swoich opiekunów i lekarzy, dzięki temu mogli – do pewnego stopnia – przewidywać ich posunięcia i zamiary. Wszystkie dzieci ubierane były tak samo, aby niczym się nie wyróżniać. Białe, cienkie tuniki i brązowe pantofle. Stworzonych w laboratorium, którzy skończyli 21 lat, przenoszono do innego laboratorium, mieszczącego się w innym mieście. Oczywiście tylko nielicznym było dane osiągnąć ten wiek.

Klinika zarabiała także w inny sposób, bardzo zresztą korzystny dla jej podopiecznych. Bywały wspaniałe dni kiedy bogate małżeństwa przyjeżdżały do ośrodka i wybierały sobie piękne, wyjątkowe dzieci o wysokim ilorazie inteligencji. Wybierano jak najmłodsze, by mogły przystosować się do życia wśród ludzkiej społeczności. Naukowcy wiedzieli jednak, że to nie było takie łatwe, dlatego rodzice takich dzieci musieli pozostać w stałym kontakcie z ośrodkiem. Chciano jak najmniej problemów z dziećmi. Tych co nie przystosowali się do życia w rodzinie zwracano z powrotem do ośrodka, a tu natychmiast byli unicestwiani, aby pozostali nie wiedzieli, że istnieje życie inne niż tu, w laboratorium.


24