RECENZJE MUZYCZNE
ATW

DER BLUTHARSCH - "Der Sieg Des Lichtens Ist Des Lebens Heil"
Der Blutharsch to najbardziej znane przedsięwzięcie Austriaka Albina Juliusa, znanego także z The Moon Lay Hidden Beneath The Cloud czy Death In June (płyty „Take Care And Control” i „Operation Hummingbird”). Muzyka Der Blutharsch w ciągu kilkunastu lat ewoluowała w charakterystyczny sposób – od posępnych, przygnębiających militarnych hymnów aż po rytmiczne, wpadające w ucho piosenki łączące estetykę bitewną z rockiem i neofolkiem – i to bez utraty tego szczególnego, „blutharschowego“ szlifu i szyku.
„Zwycięstwo Światła…” to jedna ze starszych płyt zespołu. Jest to muzyka, o której gdzieś-kiedyś usłyszałem: „industrial, co brzmi jak folk, albo folk, co brzmi jak industrial”. Do pewnego stopnia jest to trafna charakterystyka, jeśli nie zapomnimy o aspekcie militarnym.
Heroizm, wojna, strach, śmierć – te pojęcia wyznaczają tematykę albumu. Na samym początku wita nas nagranie archiwalne: niemiecka piosenka „Lili Marlene”, ponoć bardzo sobie ceniona przez żołnierzy Wehrmachtu. Potem opuszczamy oficerską kantynę i ruszamy na błotnisty front, orany kulami z karabinów maszynowych. Może to front wschodni roku 1944, może pola bitwy nad Sommą i pod Verdun… Mniejsza o to, to jedna i wieczna wojna, powracająca w każdej epoce, wpisana w człowieczeństwo. Słyszymy proste, przytłaczające melodie instrumentów smyczkowych i klawiszowych, dudniące fanfary i oczywiście nieodzowne tu bębny: kotły i werble, wybijające upiorne, marszowe rytmy. W oddali mgła zasnuwa horyzont, wróg czai się wszędzie, na karkach czujemy oddech śmierci. Głęboko w tle ktoś przemawia, zagrzewa do walki, wykrzykuje komendy... w uszy wbijają nam się słowa: „Sieg oder Tod” – „Zwycięstwo albo śmierć"... A w pamięci mamy także krzepiącą frazę tytułową: "Zwycięstwo światła jest chwałą życia". Klasyczny album Der Blutharsch, klasyczny album militarnego industrialu.

EINSTURZENDE NEUBAUTEN - "Kollaps"
Fundamentalny album muzyki industrialnej, debiut zespołu, który stał się klasykiem gatunku. Albo: cwana hochsztaplerka oparta na prowokacji i wygłupie... Jak wolicie. Rzecz gustu. Co kto lubi, jedni lubią to, co akurat w radiu leci, do innych trafia natomiast "Kollaps" - kilkanaście piosenek "rozpisanych" na instrumenty rodem z placu budowy: wietrarki, młoty pneumatyczne, blaszane kanistry i tego typu klamoty.
Metaliczne, poplątane rytmy przeplatają się z salwami maszynowego jazgotu i dziwacznymi wstawkami na gitarze elektrycznej, nad wszystkim zaś unoszą się dramatyczne okrzyki, zaśpiewy i deklamacje Blixy Bargelda. Tak mogłaby brzmieć muzyka grana przez zdziczałe wielkomiejskie plemiona po upadku Zachodu, przez muzykantów rodem z powieści i filmów "dark future": z "Mad Maxa", "Alei Potępienia", "Kantyczki dla Leibowitza" etc. Muzyka grana na odpadkach i resztkach technicznej cywilizacji, grana na czym się da, agresywna i zarazem nostalgiczna, piękna w swej szorstkości, transowa w post-nowoczesny sposób. Arcydzieł(k)o (anty)muzycznego nihilizmu.

TURBUND STURMWERK - "Weltbrand"
Pięknie wydany album klasyków militarnego industrialu. Już sama nazwa zespołu brzmi tak, że krew w żyłach pulsuje jakoś szybciej, a krok staje się marszowy. A co na płycie? Wieści z frontu, jakże by inaczej.
Muzyka z gatunku "militarnego" niejedno ma oblicze: niekiedy neoklasyczno-symfoniczne, innym razem balladowo-neofolkowe, wreszcie takie, które silnie akcentuje pierwiastek "industrialny".
Do tego ostatniego odłamu należy "Weltbrand" - wiele tu mroku, metalicznych zgrzytów, odległych ech, dronow i dudnień, przemówień i rozkazów, czasem pobrzmiewają złowrogie werble i proste, posępne melodie. Muzyka, która przywodzi na myśl spaloną ziemię, nocne rytuały i tajemnicze ekspedycje instytu SS Ahnenerbe. Zreszą twórczość TS jest jak najbardziej podszyta inspiracjami rodem z nordyckiej mitologii, integralnego tradycjonalizmu i konserwatywnej rewolucji. "Weltbrand" - na którego okładce widzimy "Europę po deszczu" Maxa Ernsta - to jakby obraz tajnych zakamarków II wojny światowej, statków sunących poprzez zimne Morze Północne, żołnierzy osiągających w deszczu bomb stany psychiczne bliskie paranoi... Tak ja to widzę. To jest groza i strach, ale także lodowata siła.
Dzieło być może niełatwe, ale godne uwagi.

RECENZJE...
Ciąg dalszy...

A CHALLENGE OF HONOUR - "Oradour Sur Glane"
Album ten, jak większa część twórczości Petera Savelkoula, odnosi się do wydarzeń historycznych, a mianowicie upamiętnia masakrę dokonaną przez niemieckich SS-manów na ludności cywilnej miasteczka Oradour podczas II wojny światowej. Spustoszone miasto pozostawiono po wojnie w stanie, do jakiego doprowadzili je okupanci – tak, aby wypalone ruiny domów i ulic były pamiątką ludzkiego bólu i przestrogą dla kolejnych pokoleń.
Album ACOH utrzymany jest w stylistyce militarno-industrialnej neoklasyki, utwory opisują kolejne godziny tamtego ponurego dnia: poranek, przybycie Niemców, masakrę i smutny wieczór, gdy jest już po wszystkim, tylko pamięć trwa wśród ruin.
ACOH zawsze bazował na prostych, ale umiejętnie wykorzystywanych patentach, tak jest i tym razem. Album rozpoczyna się posępnym utworem „Le Matin”, opartym o bardzo oszczędny rytm werbla, odległe ambientowy pejzaż i okazjonalne wtrącenia klawiszowe. Jednak w drugim utworze („L’arrive des Alemandes”) napięcie rośnie: przez ponad pięć minut towarzyszy nam monotonny, prosty akord fortepianowy, wielokrotnie zapętlony i okraszony marszowym rytmem, pobrzmiewającymi w tle chórami i odgłosami rodem z pola bitwy. Utwór trzeci, trwający niespełna trzy minuty, to chwila wytchnienia, ale w ciągłym napięciu. Czwarty, „Dans L’Eglise” to kompozycja zbliżona do „L’arrive…” nastrojem i tempem – tym razem rolę fortepianu przejmuje gorączkowa melodia organowa, podbita werblami i okazjonalnymi hałasami. Cały materiał kończy się nie trwającym nawet dwie minuty kawałkiem „Le soir”, czyli dość typowym dark-ambientowym pejzażem, odmalowującym krajobraz po bitwie za pomocą wyciszonych padów i chórów.
Podsumowując: nie jest to płyta genialna ani przełomowa, tym niemniej nie zaszkodzi posłuchać, a i sam koncept tematyczny zasługuje na uwagę. Poza tym to ACOH, a ten zespół to klasyka gatunku, warto więc znać go z różnych stron.

A CHALLENGE OF HONOUR - "Legio Patria Nostra"
Na “Legio Patria Nostra” ACOH wziął na warsztat francuskie pieśni wojskowe, łącząc je w typowo militarno-industrialnej manierze z pseudo-orkiestralnymi aranżacjami i marszowymi rytmami gwoli większej dynamiki. To krótka płyta, ale słucha się jej przyjemnie, w szczególności dotyczy to drugiego kawałka – „La Legion” z charakterystycznym, powracającym motywem, tworzącym coś na kształt monumentalnego refrenu.
Muzyka ACOH w zasadzie zawsze jest prosta, poszczególne utwory są z reguły zbudowane w oparciu o jeden motyw, wspomagany ozdobnikami typowymi dla gatunku: przemówieniami, pieśniami żołnierskimi, zgrzytami etc. A jednak jest coś pociągającego w tej niejako żołnierskiej prostcie i dlatego, po początkowym okresie rozczarowania, słucham albumów ACOH z wielką przyjemnością. Dotyczy to również "Legio Patria Nostra", kojarzącego mi się zarówno z I i II wojną światową, jak i z walkami francuskich wojsk kolonialnych w północnej Afryce.

UN DEFI D'HONNEUR - "Aurore de Glorie"
UN DEFI D'HONNEUR to oczywiście tak naprawdę znany i lubiany ACOH, jeden z ważniejszych i bardziej rozpoznawalnych projektów sceny militarnej. Płyta "Aurore de Glorie" to bodaj najbardziej posępne i żałobne dzieło, jakie wyszło pod tym szyldem.
Jak nie trudno się domyślić, po raz kolejny mamy do czynienia z kolekcją dźwiękowych pocztówek z frontów wojen światowych. Ale tym razem są to pocztówki wyjątkowo stare, pożółkłe i pełne smutnych wspomnień. Sześć minimalistycznych, podniosłych utworów, będących jak odległe wspomnienie lat młodości, spędzonych w bunkrach, okopach i ruinach. Tak właśnie brzmi ta muzyka: jakby dobiegała gdzieś z oddali, i to z oddali czasu, sprzed wielu, wielu lat.
Nie są to kompozycje rozbudowane, a jednak wywołują całą masę skojarzeń i obrazów, jeśli tylko ktoś ma w sobie nieco wrażliwości. Proste, marszowe rytmy przywodzą na myśl żołnierzy idących wprost w paszczę śmierci poprzez błoto, ogień i deszcz, dark ambientowe tła i ciche melodie pogłębiają nastrój nostalgii, żal za tymi, którzy nie wrócili, tęsknotę za ukochaną, gorycz klęski i bólu... Od czasu do czasu z mroku wyłania się także żołnierski śpiew i strzępki dawno zapomnianych komend, brzmi to jak głosy duchów, dobiegające gdzieś z otchłani okrutnej historii.
Naprawdę piękna płyta.



34