Między tradycjonalizmem a nihilizmem
M.B.Ch.

Jaka w epoce ponowczesnej jest relacja pomiędzy tradycjonalizmem a "nihilizmem"? Ja podejmę się próby zdefiniowania problemu, oczywiście w ogromnym uproszczeniu:

Obecnie (współcześnie?), w rzeczywistości empirycznej (zmysłowej?), Ancien Regime to już trup - empirycznie nie ma już rzeczywistości prawdziwej - zostały tylko empiryczne Ruiny. Rzeczywistość prawdziwa nie jest już kompatybilna/tożsama z rzeczywistością empiryczną, nastąpiła fragmentacja rzeczywistości. Nastąpiła schizma bytu. Tak, Świat Starożytny został empirycznie zmiażdżony, powalony: nie ma już Słonecznej Hellady, ani Monarchii Hellenistycznych, nie ma już - Antycznego ani Świętego - Cesarstwa Rzymskiego, nie ma także Średniowiecznych - gotyckich i barokowych - Królów, zmasakrowani zostali wczesnonowożytni Królowie Absolutni i ich Absolutne Monarchie. Nicość pożarła i dalej pożera ową cudowną zgodność (tożsamość) rzeczywistości prawdziwej z rzeczywistością zmysłową - ontologii z fizycznością. Rzeczywistość prawdziwą można już tylko kontemplować - będąc obserwatorem kosmosu, delektującym się myślami Świata Idei na dalekiej wewnętrznej emigracji. Ponad 200 lat temu słońce nad Ziemią zgasło - jego płomienie nie świecą już blaskiem, zioną ciemnością. Człowiek (owa ziemska korona stworzenia) pogrążył się (został pogrążony) w otchłani - w groteskowym i makabrycznym świecie iluzji. To trochę tak, jakby jakieś pradawne Bóstwo lub potężny Czarnoksiężnik (Incantator), w akcie zemsty lub zwykłej złośliwości, zaczarował ludzkie umysły, a rzucony czar trwał po dziś dzień. Zresztą nic lepiej nie odda istoty tej myśli jak platońska parabola jaskini.

Cechują mnie dwie tradycjonalistyczne postawy:

1/ Tradycjonalizm linearystyczny (zachowujący ciągłość z przeszłością - jednak zawsze owa ciągłość będzie ułomna poprzez schizmę bytu): konserwowanie w świecie Ruin, ocalałych z gruzów, resztek rzeczywistości prawdziwej - na przekór całej nicości aktualnego świata empirycznego.

2/ Tradycjonalizm apokaliptyczny, nihilistyczny, "hebefreniczny" (paradoksalnie tożsamy z empirią: bowiem empiria jest pogrążona w chaosie, nicości, a poprzez to prowadzi do nihilizmu, ergo: prowadzi do AKCEPTACJI lub "AKCEPTACJI" rzeczywistości empirycznej!!! Paradoksy, paradoksy!): rzeczywistość empiryczna reprezentuje sobą już tylko nicość, nie ma już nic godnego konserwowania (nawet resztek Ancien Regime'u - to byłaby już tylko reanimacja/wskrzeszanie trupa). Pozostają już tylko puste śmiechy wariata na wielkim gruzowisku i śmietnisku nicości obecnego świata empirycznego. Zatem, śmiejmy się, płaczmy i tańczmy (przy akompaniamencie np. Q. Lazzarusa "Goodbye Horses" z "Milczenia Owiec"), bo wszystko już jest bez sensu, cały Dwór-Sanktuarium już się zawalił i spłonął, a Król z Bożej Łaski został raz na zawsze rozstrzelany. Wchodźmy zatem z radością, płaczem, obojętnością (wszystko naraz) w tę otchłań, trwajmy w niej i radujmy się nią, piejmy ze szczęścia nad bezsensem. Wariujmy, bo i tak już zwariowaliśmy - empirycznie nie ma już innej alternatywy.


Między tradycjonalizmem...
Ciąg dalszy...

Cały świat to cmentarz, wszechogarniająca mogiła, a ludzie są jak zombie lub jak pogrążeni w somnambulizmie (lunatyzmie). I cieszmy się z tego, skaczmy ze szczęścia do góry po korytarzach naszego szpitala psychiatrycznego, zamknięci przez samych siebie w kaftanach bezpieczeństwa. A jednak będzie to nihilizm optymistyczny (znowu paradoks, tak, żyjemy w paradoksie, w wisielczym wygłupie natury): wspieranie czynników prowadzących do ostatecznego rozkładu, fragmentacji rzeczywistości empirycznej z prawdziwą, doprowadzi z kolei do wyłonienia się powtórnie Dawnego Słonecznego Świata (stąd na przykład mój aktualny libertarianizm jako przejaw nihilizmu).

I tak właśnie miotam się pomiędzy tymi dwiema życiowymi postawami i nie umiem zdecydować - ale taka jest właśnie konsekwencja schizmy bytu: paradoksy, sprzeczności. Jednak zawsze punktem wyjścia jest dla mnie tradycjonalistyczny rojalizm cmentarny. Ale ja jednak jestem optymistą: pozostaje przecież jeszcze Paruzja, Teofania i Theios Pantocrator. No i oczywiście odbudowa (Restauracja) prędzej czy później Ancien Regime'u.

Na zakończenie swojego udziału w tym wątku rzeknę:

Nasza Starożytna Cywilizacja Łacińska, nasze Christianitas, nasze Królestwo Słońca, było lustrem, a Bóg był niewysłowionym pięknem i przeglądał się w tym lustrze. Lustro było dumnie niesione przez Cesarzy, Papieży, Królów, Książęta i Arystokrację (tych sobie obrał Bóg na dyspozytariuszy lustra). Lustro odbijało Boskie promienie Światła, które było samym tylko Pięknem. I część świata podziwiała owe piękno i potęgę bijące Bożym Światłem z owego lustra. Światło lustra było miłością i tą miłością pragnęło ogarnąć cały świat. Starało się docierać wszędzie, nawet do jaskini ludzi-niewolników, którzy NADAL nie znali niczego poza światem cieni. Światło nawoływało ich subtelnie, ale oni nie słuchali, byli ślepi i głusi.
Lecz byli i tacy, którzy widzieli lustro i bijące zeń Światło i dobrze wiedzieli, że Światło jest dla nich, ale ponad nimi. I za wszelką cenę pragnęli, aby ludzie-niewolnicy nie ulegli nawoływaniu Światła odbitego z lustra. Pragnęli też tego, aby ci co lustro widzieli wrócili do jaskini i podziwiali świat cieni, aby na powrót stali się bezrozumni, a wtedy Lustro bijące światłem będzie biło tym światłem już tylko dla siebie. Wówczas ci co lustra i jego światła nie chcieli i nim wzgardzili, zapragnęli w swej pysze je zastąpić, a ludzi-niewolników karmić cieniami. Zamyślili się więc i obmyślili: Skoro światło bije z lustra, to trzeba uderzyć w lustro, a wtedy ono pęknie i się rozpryska odłamkami, a ci co podtrzymywali to lustro nie będą już mieli mocy światła owego lustra i wtedy zginął. Jak wymyślili tak postanowili uczynić. Znaleźli w jaskini ogromny kamień (aluzja do kamienia filozoficznego) i razem go unieśli. Z ogromną siłą rzucili kamieniem poprzez promienie światła prosto w serce lustra i... wyobrazili sobie/uwierzyli, że stłukli lustro. Ale to lustro było szczególne - niezniszczalne. Ich radości jednak nie było końca, zdawało im się, że widzieli fragmenty tego lustra i nieśli jego rzekome odłamki ludziom. I byli tacy co uwierzyli owym odłamkom. I tych co temu uwierzyli było coraz więcej, przybywali z każdym dniem, dając wiarę pozorom odłamków. Zdarzyło się nawet tak, że ci co podtrzymywali lustro dali się przekonać mocy rzekomych odłamków, uwierzyli że już nic nie podtrzymują, że to co trzymali rozsypało im się w dłoniach... Światło jednak wciąż promieniuje z tego lustra, które nawet nie zostało draśnięte...

34