In Tenebris
Adam Danek

„W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.”

J 1,4-5

Ludzki ród, w przeciwieństwie do mieszkańców wyższych światów, nie składa się z istot światłości, a jednak – a może właśnie dlatego – mrok budzi instynktowną niechęć bądź wprost zabobonny lęk jego synów. Ta osobliwa awersja dowodzi poniekąd naszej wyjątkowości, pozostaje bowiem nieznana wszelkim innym stworzeniom ziemskim, które, skryte pod płaszczem ciemności, wędrują, dokąd chcą, udają się na łowy, odprawiają gody – słowem, żyją pod jej osłoną od zawsze. Człowiek tymczasem widział w niej obcy, tajemniczy żywioł, nieżyczliwą siłę natury. Musiał z nią walczyć o przestrzeń życia, a następnie bronić swych zdobyczy. Zamiast kamieni granicznych stawiał kandelabry lub latarnie. Otaczał się zasiekami z kinkietów, a także znakował nimi korytarze wewnątrz własnych domów. O zmierzchu starannie zamykał okiennice – zapory przeciw nadciągającej fali mroku. Po ich zatrzaśnięciu jego gniazdo przemieniało się w szalupę dryfującą po cichej, nieprzeniknionej głębinie albo stawało się twierdzą oblężoną przez wroga. Tam, poza znajomymi ścianami, rozciągała się teraz nieznana kraina plemion nocy.

Ów świat, zaczajony tuż za progiem, napawał naszych przodków trwogą, jaka zwykła towarzyszyć Niewiadomemu. Pod kirem nieba przemykali jego skrzydlaci posłańcy, bezszelestni niczym śmierć sama; ich wzrok przenikał zasłony cienia, dostrzegając rzeczy zakryte przed ludzkimi oczyma, smętny głos zaś wróżył rychłą żałobę. Umarli opuszczali miejsca wieczystego spoczynku, by starać się wedrzeć szturmem na powrót do sfery żywych. Zmora wślizgiwała się przez szparę pod drzwiami i siadywała na piersiach śpiących. Po zapadnięciu zmroku człowiek czuł się intruzem w mateczniku mocy, jakim wolał nie wchodzić w drogę, toteż próbował sobie zjednać to groźne królestwo, zostawiając jego włodarzom na żertwę odjęte domownikom jadło i napitek (nie inaczej postępował względem oswojonych duszków, za dnia ukrytych w ciemnych zakamarkach za sprzętami lub w szczelinach belkowania). Chronił się modlitwą, a ukradkiem i zaklęciami. Wśród pól i na rozstajach dróg rozniecał ognie, by ustrzec przed złem zapóźnionych podróżnych. Rozpalał wreszcie ogniska przy grobach zmarłych, pragnąc wskazać ich duszom bezpieczny szlak w morzu ciemności.
Żyli jednak i tacy, którzy nie lękali się obywateli państwa mroku i oni tylko pośród ludu ośmielali się wypowiadać słowa „matka noc”… nie należeli do stanu kapłańskiego, cienie bowiem pierzchały przed sługami Króla Królów. Przeciwnie, ci plebejscy guślarze i zaklinacze sami poszukiwali ich obecności. Znachorzy nieraz przyzywali ich pomocy, praktykując swe rzemiosło. Wędrowni dziadowie umilali sobie tułaczkę ich towarzystwem. Rozmaitej maści ludowi bardowie, skaldowie i rybałci odnajdywali natchnienie w ich ulotnych tropach. Moje korzenie są wpuszczone w pomrocz odległych dziejów i nie zbadałem jeszcze, jak głęboko sięgają, ale przyjemność niesie mi myśl, że mogę być potomkiem tej barwnej czeredy. Ich krew to sprawiła, iż duchy są mi przyjaciółmi, a ciemność schronieniem. Gdyby udało się kiedyś doprowadzić do sojuszu owych gminnych hierofantów z liktorami Chrystusowego berła! Tak, połączyć wzniosłość świątyń z płodną żywotnością lasów i pól, zlać we wspólne naczynie uraniczną mądrość niebios i chtoniczną mądrość ziemi, zgromadzić w jednym arsenale niepisane apokryfy przesądów wokół Kielicha Przymierza! Wprząc owo bractwo w Boży rydwan na podobieństwo lewitów – oto zadanie dla tego, kto łaknie wiedzy i chce odnaleźć źródło mocy. O czym innym jednak miałem mówić.

Odraza do ciemności jest tak silna, że z czasem otacza miejsca uważane za jej legowiska. Na widok nekropolii lub ruin ogarnia ludzi samoistny niepokój. Duszą się, przebywając w katakumbach, gdzie inkubowała ich wiara, i w kryptach, gdzie cielesne powłoki ich kandydatów znajdowały wytchnienie po ziemskich trudach. Nawet w Bożej twierdzy, jaką jest romański kościół, czują się nieswojo, niby na obcym terytorium. Dlaczego?

Rozwiązanie poraża prostotą. Istoty ludzkie instynktownie przeczuwają, kto czeka na nie w mrokach. Ukrywa się tam On – który oddzielił ciemność od światłości i nadał im imiona.


List...


Ludzie boją się ciemności dla tej samej przyczyny, co i ciszy: zmusza ich, by wejrzeli i wsłuchali się w siebie. W mroku toną błyskotki i świecidełka, znikają duchowe i cielesne mamidła. Gasną wszystkie fałszywe lampy tego świata. Człowiek traci ciężkie kotwice zmysłów, zatem jego dusza może dryfować swobodnie; traci zewnętrzne punkty zaczepienia, które pozwalają mu odwrócić uwagę od brudu i chaosu własnego wnętrza. Ciemność jest zwierciadłem duszy. Dlatego tchórzą przed ciemnością i ciszą, choć zdaje im się, że już nie boją się Boga, który obrał je sobie za siedzibę.

W ciszy tak łatwo usłyszeć Jego pieśń.

W ciemności tak łatwo ujrzeć Jego blask.



The Ballad Of The Pale Christ
Tylko w mrokach może nastąpić rozbłysk iluminacji. Poszukiwanie światła prawdziwego musi się rozpocząć właśnie tam. W nich miała początek ścieżka wielu świętych mężów.
Obawiamy się samotności, ale w ciemnościach nigdy nie zostajemy sami: towarzyszy nam obecność Boga. A może to stanowi wielki powód, dla którego robak ludzki drży przed ciemnością – rozwiewa się w niej wszystko, co zasłania jego oblicze. Naprzeciw siebie zostajecie jedynie ty i On.
W mroku, gdzie zerwane zostają zasłony utkane przez niewolników codzienności, najłatwiej się na Niego otworzyć. Pozwól Mu wlać się w Ciebie, napełnić zakamarki twej duszy, a widzenie twe już nigdy nie utraci jasności. Pogmatwane sprawy tego i innych światów staną się przejrzyste. Rozświetlone będą wszelkie cieniste miejsca.

Ciemność to sanktuarium, które jest wszędzie. W jej ukryciu tli się przez wieki mistyczny płomień – iskra Boża czekająca niecierpliwie na znicz twego serca.


Adam Danek

23