Urok postindustrialnych przestrzeni
Prokonsul ATW

Zastanawiam się, jak zacząć poniższy tekst i co właściwie chciałbym w nim wyrazić – czy ma traktować bardziej o pewnej fascynacji, czy też o samym jej przedmiocie? Oczywiście ten przedmiot istnieje niezależnie od ewentualnego zainteresowania ze strony jakichkolwiek osób, z drugiej jednak strony, gdyby nie fascynacja, to nie byłoby sensu w ogóle podejmować tematu.

Zacznę więc najprościej, jak się da: lubię zwiedzać opuszczone budowle, w szczególności przemysłowe. Mówiąc o „zwiedzaniu” nie mam oczywiście na myśli jakichś mieszczańskich „zorganizowanych wycieczek z przewodnikiem”, ale samodzielne pałętanie się, wałęsanie, włóczenie – nazwijcie to jak chcecie – po mniej lub bardziej zrujnowanych kompleksach budynków fabrycznych, kolejowych, wojskowych, niekiedy jeszcze innych.

Jak się zaczęło? Stopniowo. Mam szczęście mieszkać w okolicy obfitującej w tego typu miejsca – kto nie wierzy, może zerknąć na moją stronę www.republika.pl/atwt i obejrzeć zdjęcia dokumentujące wyprawy, które podejmuję wraz z moim nieocenionym kolegą, fotografem-amatorem, autorem większości fotek. Jak na razie jest tam ujętych bodaj osiemnaście lokacji – m.in. opuszczony wieżowiec, zrujnowana szkoła, przepompownia wody, wieże ciśnień, rozmaite hale fabryczne, zabudowania portu śródlądowego. Wszystko na samej tylko Opolszczyźnie, w większości w moim rodzinnym Kędzierzynie.

A więc zainteresowanie tematem rozwinęło się stopniowo – tu czy tam wypiło się wino, schroniło przed deszczem, polazło z czystej ciekawości. Potem pojawił się pomysł bardziej regularnych wypraw z aparatem fotograficznym. Zaczęło się wyszukiwanie kolejnych miejsc, zaglądanie w dosyć marginalne zakątki – przedmieścia, lasy etc. Później zrodził się w mojej głowie pomysł strony internetowej i strona powstała: graficznie uboga, ale przynajmniej dokumentująca kolejne przedsięwzięcia. Fotki, które robi mój kolega, w stanie surowym są oczywiście duże i kolorowe, ja postanowiłem zamieszczać je w wersjach czarno-białych, albo rozmaitych przebarwieniach, jak sepia. To buduje nastrój – oczywiście nastrój opuszczenia, smutku i w ogólności rozpadu.

Bo przecież rozpad jest główną cechą tych budynków. Zawalone gruzem korytarze, okna straszące resztkami wytłuczonych szyb, rośliny rozsadzające zmurszałe ściany, a do tego pamiątki z dawnej, świetlanej przeszłości: strzępki plakatów, ogłoszeń i tabliczek, porzucone przedmioty i meble... Zdarza się natrafić na sympatyczne truchła poczciwych zwierzaków, powoli wysychające tam, gdzie nikt ich nie pogrzebie.
Ten nastrój rozpadu, ta "codziennie pełzająca apokalipsa" jest do pewnego stopnia odpowiedzią na pytanie, które czasem słyszę: „Dlaczego?”. Po co włóczyć się po starych fabrykach, co jest fascynującego w tych odstręczających ruinach, jaki to ma sens? Ano, być może właśnie taki: uchwycenie tego nastroju, złapanie go samemu i – na tyle, na ile się da – uwiecznienie na zdjęciach. Oczywiście to nie jest coś, co można do końca wytłumaczyć racjonalnie. Po prostu niektóre natury przejawiają skłonność do fascynacji takimi zjawiskami, a inne nie. Ale zapewniam: nie jest źle należeć do tej grupy fascynatów, dostrzegających szorstkie piękno, piękną brzydotę w odrapanych ścianach i zdewastowanych korytarzach.


Urok...
Ciąg dalszy...

Zbiegło się to wszystko w jakiś sposób z moim zamiłowaniem do muzyki postindustrialnej we wszelkich jej formach: noise, power electronics, dark ambient, mikroelektronika, neofolk, martial. Bo przecież ta muzyka, niejako z samego założenia, oddaje klimat tych miejsc. Current 93, Raison d'Etre, Merzbow, Lustmord, Deutsch Nepal, Atrax Morgue, C.C.C.C., Kriegsfall U, Crawl Unit, Einstuerzende Neubauten... by wymienić tylko niektóre pasujące nazwy. Industrial to znakomita oprawa dźwiękowa dla tych miejsc, jakkolwiek z oczywistych przyczyn tak naprawdę panuje w nich na ogół cisza, wypełniona co najwyżej podejrzanym szmerem niestabilnych ścian i kapaniem wody przez przeciekający dach. Ale ten duch przemysłu, pracy i maszyn wciąż się tam unosi. Pomyśleć, że częstokroć jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu tłoczyli się tam ludzie: robotnicy, księgowi, mechanicy, sprzątaczki, klienci, ktokolwiek.

Nigdy nie dewastuję tych budowli. Po pierwsze: nie bawi mnie to, nie potrzebuję wyładowywać się poprzez zrywanie kaloryferów i rur, rozwalanie ścian, wybijanie szyb. Poza tym: po co zwracać na siebie uwagę pobliskich mieszkańców czy – nie daj Boże – ewentualnych strażników etc.?
Ale z drugiej strony: cały urok opuszczonych budynków polega na tym, że są zdewastowane. Że podłogi pokryte są warstwami szkła, kurzu i ceglanych czy betonowych odłamków, że drzwi są wyważone, że w oknach brakuje szyb, że plamy wilgoci pokrywają ściany, że różne rzeczy są porozrzucane to tu, to tam, że część zbrojeń powyrywana jest z betonu... W większości to dzieła ludzi – znaki pobytu złomiarzy, meneli, dzieciaków. Czyli ostatecznie to, co oni robią – choć w „skali mikro” jest być może niewłaściwe i szczeniackie – w jakimś wyższym wymiarze nabiera sensu i wpisuje się w ogólny porządek rzeczy. I daje satysfakcję dziwakom, którzy przychodzą tam potem po to by zrobić nieco zdjęć i pokrzepić się napojem winopodobnym.

Czy to hobby kiedyś się skończy? Nie wiem. Może i tak, w końcu ludzie się ponoć zmieniają. Wtedy pozostanie garść miłych wspomnień i archiwum fotografii, przywołujących te wspomnienia na stare lata. No, a może się nie skończy.


ATW

34