Somnabulizm
rużne wykonawce
Sny kilku niktów, zebrane głównie z pewnego forum ("dla nikogo, o niczym"). Opisy nie zostały poddane obróbce stylistycznej, ani żadnej innej. Part jeden, part dwa być może w następnym numerze, który być może.

Nikt 1
27/28.02.09 wpierw jakiś ogromny półprzezroczysty ślimak, taki na 10 m, leciał wśród chmur a potem śniło mi się że spałem i obudził mnie dziwny stwór przypominający zielone zgniłe zwłoki dziecka, który mnie gryzł i chyba żywił się krwią. zerwałem się się i jakoś oddzieliłem jego tułów od głowy a następnie zmiażdżyłem głowę z mózgiem w środku (kości czaszki były dosyć miękkie). Byłem ranny i w każdym miejscu ugryzienia miałem purpurowy obrzęk. Zbiegłem po pomoc do rodziny ale oni uznali mnie za wariata i chcieli zawieźć do szpitala psychiatrycznego.

6.01.09 ciekawy sen dziś miałem, szkoda że było trzeba wstać przed 7. W tym śnie poznałem niby gościa który napisał Golema, ale to chyba nie był Meyrink. W każdym razie zapewnił mnie ze może mnie poprowadzić do inicjacji/oświecenia. W tym celu udałem się do siedziby jego sekty. Okazało się że przeprowadzają jakiś zbiorowy rytuał inicjacyjny, którego pierwszym etapem jest połknięcie czarnej tabletki. Spóźniłem się. Na środku pomieszczenia stał jakiś podświetlony szklany filar / maszyna, w której niby były jaźni wszystkich biorących udział w rytuale. Sam przywódca kultu oczywiście nie uczestniczył i powiedział mi, że to może dobrze że się spóźniłem bo wystapiły komplikacje bo wszyscy uczestnicy na stałe zostaną oddzieleni od ciała (umrą) choć ich duchy zaznają oświecenia. A potem to się rozmyło w jakieś idiotyzmy. W jakimś ceglanym walącym się budynku wspinałem się po okrężnie biegnących wgłębieniach w ścianie na wyższe piętro...

Nikt 2
Jakiś czas temy śnił mi się nietypowy las a raczej niewielka polana w lesie, pnie drzew były w kolorze bardzo ciemnego fioletu, kształtem bardziej przypominały skalne formacje sięgające do nieba. Było dośc ciemno, pewnie wieczór, a po tej polanie przechadzały się dwie postaci - pierwsza nie przykuwała specialnie uwagi, druga - starzec z bardzo wychudzoną twarzą i czarnymi jak węgiel oczyma. Chodził od drzewa do drzewa, przyglądał sie im i coś mówił. W końcu podszedł do miejsca gdzie stałem, a raczej skąd obserwowałem sytuacje, moja osoba była tam nieobecna, wyciągnał dłon i cos począł mówić. Nic nie rozumiałem, ale był chyba zdenerwowany na "mnie". Skończył ten rytuał słowami w stylu "zdechnij i powstań". W tym momencie zdałem sobię sprawę, że jestem drzewem. Potem chyba nie śniło mi się nic wartego zapamiętania.

Najczęściej śnia mi się długie podróże, chyba takie, z których się już nie wraca bo nigdy nie pamiętam zakończenia. Prawie zawsze umiera towarzysząca mi osoba.

Nikt 3
Kiedyś polazł z kolegami pieszo do Warszawy, była to mała wiocha na może 1000 osób czy jakoś tak, był tam jeden sklep i jakiś bar, gdzie toaleta wyłożona była dywanem i straszył tam "duch Arystotelesa"...

Jak był ja mały bardzo to mnie się śniło, iż moja szkoła została przemieniona w wielki statek kosmiczny, tj. dobudowano jej jakieś silniki i wysłano w kosmos gdzie se orbitowała nad Ziemią z uczniami. Uczniom dano taki narkotyk po którym non-stop się uczyli i byli super-grzeczni, oczywiście ja z paroma wiernymi kumplami się z tego wyłamał i jakoś się ukrywaliśmy. Potem zaatakowali nas kosmici - zielonoskórzy pakerzy, tacy nadludzie 2.5 m. wzrostu prawie, w srebrnych pancerzach, hełmach i z wielkimi karabinami. Dali dzieciakom nowy narkotyk, po którym robiły rzeczy bez sensu - np. przesypywały piasek z ręki do ręki, owijały nitki wokół palców, ogólny marazm. No i ja znowu jakoś zbiegłem przed tym i dzielnie wszcząłem powstanie i walczyliśmy z gnojami, aż ich wybiliśmy w toku ciężkich bitew.

Innym razem tajna organizacja zrzuciła mnie na dno Bałtyku, abym tam rozmieścił skorupy, garnki, jakieś kamienie etc. które miały imitować resztki zaginionej, zatopionej cywilizacji, takiej bałtyckiej Atlantydy. Nie wie ja jaki cel miała ta tajna organizacja w tym, ale miała. No i z łodzi chyba mnie zrzucili, ja to zrobił jakoś dziwnie, bo bez aparatów tlenowych, sam jeden i potem wypłynął na powierzchnię. Pływa ja i pływa, łodzi nie ma, a mieli potem po mnie śmigłowiec przysłać. I tyż go ni ma - robi się mrok, wieczór, zimno, w oddali wiatry, niebo sine... coraz zimniej... tonę... i oczywiście obudził się.

Kiedy indziej uciekałem przed wojskami Don Kichota wraz z upośledzonym chłopaczkiem z mojej szkoły i moją ówczesną wychowaczynią...

Jeszcze kiedyś śniło mi się, że uciekałem na rowerze przed czeskimi policjantami w małych fiatach (126p). No i uciekałem, dojechałem do lasu i chyba mi dętkę coś przebiło, zacząłem prowadzić rower, a tu kolega wyskakuje i mówi: "te, słuchaj, chodź z nami, pijemy z ludźmi z Samoobrony i PPS w takiej chatce, pełno win"... no i coś tam dalej.

Nikt 1
Ostatnio z morza niepamięci ostało mi się tylko coś takiego (znowu wklejka z gg):

na jakimś starym małym polskim dworcu na poczekalni w takim trudnym do dostrzeżenia zaułku za schodami mieszkał bezdomny chłopak, jak trafiłem tam było pusto i tylko czuć było zapach ale nie żula tylko jakby dzikiego zwierzęcia, i zobaczyłem jakby ducha tego chłopaka, kulącego się z plecakiem i patrzącego spojrzeniem takiegoż zwierza.
a potem znalazłem się w miejscu gdzie zamieszkał, też pustym, ale jakbym rozmawiał z jego duchem. Było to jakby w opuszczonym czy jeszcze niezamieszkanym biurowcu. żadnych dywanów tylko stare szafki. I ten mi opowiadał, co ma w tych szafkach, na przykład tekturowe pudełko z bakteriami i chorobami.

25/26 III 09 Śniło mi się, że jakaś piękność nasłała na mnie grupę zbirów specjalizujących się w torturach. Chciała wyciągnąć ze mnie jakieś informacje, o których jednak nie miałem pojęcia. Wytrzymałem jakiś czas. Następnego dnia miał być ostatni finał tortur - połamanie wszystkich kości. Z pewnego rodzaju rozpaczą, której nie odczuwam w normalnym życiu, myślałem o ucieczce, ale byłem przekonany że i tak mnie znajdą. Gdy dobiegła godzina, o której mieli przyjść ciemiężcy, obudziłem się.

Nikt 4
W przeszłości miewałem świadome sny, bez żadnego treningu. Miałem jednak kłopoty z utrzymaniem się w nich, często się wybudzałem (zazwyczaj po boju z jakąś niewidzialną siłą) albo wręcz przeciwnie wydawało mi się, że się z nich nigdy nie wybudzę, więc zamiast z nich korzystać koncentrowałem się na powrocie. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwa.

W jednym byłem w jakiejś dziwnej wiosce i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że śnię. Zacząłem więc modyfikować rzeczywistość snu, ale wszystko co udało mi się zmienić przeistaczało się w coś złego. W końcu wszystko wokół stało się "złe" a cały świat nabrał dziwnych barw rodem ze starego filmu. Coś w stylu gdy jeszcze nie było kolorowych klisz, a jedynie je kolorowano tylko ,że w mocno jaskrawych barwach. Gdy zaczął mnie otaczać tłum wypaczonych mieszkańców wioski, wzbiłem się w powietrze i stamtąd odleciałem.

Drugi sen był ciekawszy. Zaczęło się od snu "społeczno-obyczajowego" w którym w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że moje zachowania są dziwne i normalnie bym się ich nie dopuścił (ciskanie o ścianę monitorem w mojej ówczesnej pracy). Wtedy też zdałem sobie sprawę, że śnię. Potem sen się zmienił, znalazłem się gdzie indziej, akcja poszła innym torem do momentu, aż zdałem sobie ponownie sprawę, że to tylko sen. W tym momencie postanowiłem zrobić coś ciekawszego niż zazwyczaj. Postanowiłem ujrzeć swoją przyszłość. byłem wtedy w domu jednorodzinnym na parterze. Był letni słoneczny dzień, przez szyby, oszklone drzwi widziałem zielony ogród i błękitne niebo. Nagle wszystko się zmieniło. Zobaczyłem dom z dystansu, jesienno-zimowe stalowo-szare niebo, wysuszone drzewa. I nagle uderzyła fala eksplozji atomowej, a przynajmniej tak to wyglądało. Widziałem jak zmiata drzewa, dom i w końcu z boku jak zmiata mnie odrywając ciało i wypalając kości. Uroczy sen.

Nikt 2
Dziś całą noc w snach zdejmowałem z siebie skóre i mięśnie po czym dłubałem w kościach.

Nikt 1
10.IV.09

Wpierw do jakiegoś pokoju, w którym mieszkałem wpadł ptak wielkości wróbla, lecz o bardziej kolorowym upierzeniu. Obijał się o ściany jak oślepiona ćma. Próbowałem go złapać w dłonie i w końcu wypuściłem go na zewnątrz, jednocześnie coś mi dało wiedzę, że on przylatuje na ten obszar tylko na 10 dni, by się rozmnożyć, a potem wraca do ciepłych krajów.
Potem było mniej sielankowo, a bardziej groteskowo. Rozpamiętywałem rozmowę z podstarzałym i "niespełna rozumu" neonazistą, który szwendał się nocami i wypijał tytaniczne ilości wódki. Rozpamiętywałem, bo zwierzył mi się, że popełnił morderstwo i jest pewien, że niedługo go znajdą, dlatego zamierza w miarę możliwości zamierza przeprowadzić jakąś rzeź póki zdąży, a potem się zabić. Jednocześnie widziałem nocny krajobraz, po bokach jakieś drzewa, na odsłoniętej przestrzeni coś w rodzaju miejsca pamięci / greckiej świątyni bez kolumn. Krótkie schody, podwyższenie, ale nie widziałem tam żadnego posągu, za to po bokach były wyrzeźbione jakby urny i po obu stronach płonęły bardzo wysokie płomienie. Potem się okazało, że znaleziono w pobliżu tego miejsca zwłoki. W międzyczasie łaziłem po jakimś hangarze, grupy ludzi się tam czegoś uczyły, a mnie ta historia tak męczyła, że postanowiłem o tym opowiedzieć siostrze - ale była to osoba zupełnie niepodobna do mojej "prawdziwej" siostry. Przynajmniej pod względem fizycznym, bo zareagowała histerycznie-moralnie i zarzekła się, że doniesie kto jest mordercą, mimo że argumentowałem o bezwartościowości ofiary.
W telewizji pokazywali okaleczone zwłoki kobiety znalezione w krzakach niedaleko od tej "świątyni", dosyć zmasakrowane, zapamiętałem zwłaszcza pasy równoległych poprzecznych nacięć. Ofiara była jakąś nierządnicą, w każdym razie jej postać odczuwałem negatywnie pod względem psychologicznym. Gdzieś w tym okresie chodziłem po swoim domu w nocy i przez okna mogłem wejrzeć do znacznie większych okien sąsiednich domów, w zasadzie mogłem obserwować całe cudze i puste pomieszczenia.
Poszedłem do miejsca, gdzie pracował ten niegodziwiec, budynek podobny do mojej byłej uczelni (aczkolwiek widziałem go od początku tylko od wewnątrz), tylko wszystkie drzwi były inne. Zabójca mnie przywitał. Obawiał się, że jego szef domyślił się winy, przy czym ten szef wyglądał jak dr czy tam mgr inż który uczył mnie typologii leśnej. Przyjaciel - morderca poprosił mnie o jakieś tam machinacje, żeby się upewnić co wiedzą i ew. zatrzeć jego ślady. Wędrowałem więc po różnych gabinetach w tym budynku, ale niczego nie dało się załatwić, w pewnym momencie trafiłem do jakiegoś żółtoskórego karła, który się jadowicie uśmiechał. Wtedy przybyła tam ta moja histeryczna "siostra". Wtem morderca wpadł na korytarz i zaciągnął nas do swojego pomieszczenia, zatrzaskując drzwi. Był nagi i cały umazany krwią. Domyślił się, że go wydała, a ja czułem się winny. Nie pamiętam jak to się odbyło, ale chyba zaaplikował jej jakiś środek odurzający czy usypiający i zapakował ją do kartonu. Ja też dostałem coś w rodzaju znieczulenia. Morderca masywnie się ślinił i ciągle łapał się za głowę, zęby mu się zaostrzyły, nabrzmiały ręce i wyrosły pazury. Byłem ledwo przytomny. Otworzył paszczę i zaczął odgryzać mi rękę. Czułem tylko lekki ból i jakby dziesiątki drobnych ostrych zębów docierające do kości przedramienia. Obudziłem się.

Nikt 3
Śniło mnie się dziś w nocy, że przez parę godzin tłukłem się z jakimś neopoganinem z Zadrugi lub czegoś podobnego, był on brodaty, kudłaty, długowłosaty, wąsaty i kosmaty i non-stop się biliśmy, goniliśmy, wyzywaliśmy, mocowaliśmy - na dworcu, na podwórkach obskurnych, w jakichś ruinach, na ulicy etc.etc. Coś tam jeszcze było, jakieś poboczne wątki, m.in. moja dziewczyna oraz jacyś zło-ludzie inni niż ten poganin, jakieś takie dziedzińce i tunele za dworcem w bliżej nieokreślonym mieście, ale najbardziej tego pohańca zapamiętałem i ciągłe spory z nim. Może ja Ahura Mazda, a on Aryman?

Nikt 5
Poprzedniej nocy miałem dwa sny. W pierwszym byłem partyzantem. Nacieraliśmy na oddział Niemców okopany we wsi, z której pochodzi moja matka. Co chwila na ziemię padał martwy żołnierz, aż w końcu kiedy zostało ich tylko trzech - poddali się. Stanąłem przed nimi, uniosłem prawą dłoń i krzyknąłem dwa razy "heil Hitler" po czym rzuciłem granat. Granat rozerwał jednego Niemca leżącego w okopie a ja upajałem się przerażeniem bijącym z oczu dwóch pozostałych. Po chwili podszedłem do związanych jeńców i wszyscy trzej zaczęliśmy płakać, choć sam nie wiem czemu.

W drugim śnie jechałem pociągiem, chyba byłem maszynistą. Pociąg szybko wjechał na most rozciągnięty ponad rzeką. Rzeka była ogromna, nie potrafiłem dostrzec jej brzegu (choć nie jestem pewien, być może most biegł w zdłuż rzeki). Woda była spokojna, choć miała złowrogi, ciemny kolor. Po chwili jazdy, tuż pod powierzchnią pojawił się ogromny potwór. Wyglądał jak połączenie płaszczki i meduzy - prawdziwy lovecraftowski koszmar. Zatrzymałem pociąg i zacząłem grzać do potwora z granatnika. Po chwili nie wiem jak, przeniosłem się na brzega a zamiast rzeki, był stary zalany kamieniołom z mojej rodzinnej okolicy. Walka z potworem przybrała iście groteskowy charakter: granaty nic mu nie robiły a i jego wydzielina, którą pluł, zdawała się nie być szkodliwa. Co śmieszniejsze całemu zajściu spokojnie przyglądali się turyści. Poirytowany, przekazałem broń i zapas amunicji jakiemuś bojowo nastawionemu turyście i odjechałem jeepem. Jechałem przez znany sobie lasek i skręciłem na betonową drogę, która szybko miała wyprowadzić mnie do domu. Droga jednak coraz bardziej się dłużyła aż w końcu wjechałem na jakiś industrialny obszar. Błąkałem się między jakimiś halami produkcyjnymi, drutami kolczastymi itp. Ściany labiryntu stawały się coraz ciaśniejsze a uliczki bardziej poplątane. Co gorsze mój samochód się kurczył, aż w końcu przybrał rozmiar zabawki dla dzieci. Spotkałem jakiegoś pracownika, ale ten powiedział, że z tej fabryki nie ma wyjścia. Pokrążyłem jeszcze podziwiając zwyrodniałe piękno komunistycznej fabryki po czym położyłem się spać przy hałdzie żwiru.

Nikt 3
Mnie się ostatnio śniło, że byłem w jakiejś podłej dzielnicy, dzie wsiadłem w tramwaj i tam wleźli Cyganie i pobili kierowcę, a potem sterroryzowali pasażerów nożami - ale ja im uciekł z jakąś koleżanką i potem okazało się, że jesteśmy jakieś tajne agenty i musieliśmy się z kolejnymi wymienić agentami, co nas poznali po tym, że koleżanka zaczęła piszczeć i chichotać, tj. zachowywać się dziewczęco.

Nikt 5
Kolejny sen dziejący się na wsi mojej matki. Nawiązałem kontakt telepatyczny ze zwłokami (sic) zakopanymi gdzieś w pobliżu trakcji kolejowej. Przekonany o magicznych właściwościach trupa (?) namówiłem kilku znajomych z roku aby mi towarzyszyli. Nie chciałem wyruszyć sam, gdyż po polach szwędały się wilki tudzież trolle (chyba). Mieliśmy wyruszyć wczesnym rankiem aby nikt nie zauważył. Niestety tuż przed wyruszeniem zaczęło zjawiać się coraz więcej hołoty z mojego roku i co gorsza zaczęli pytać się o jakieś bzdury a ostatecznie w ogóle kwestionować sens niebezpiecznej wypraw. Poirytowany ruszyłem sam lecz sen się urwał.

Nikt 3
sen miałem taki w nocy mianowicie, iż miałem zajęcia na studiach z psychologii i pani nas wzięła prowadząca na jakąś wyprawę, gdzieśmy se łazili etc. i ona coś gadała, ażżeśmy znaleźli opuszczony dom. i ja w tym domu znalazł najpierw drobne monety typu 5 gr, a potem jakieś stare monety sprzed wojny, jakieś klejnoty, pierścionki, duperele i se obmyślił, że je weźmie albo nawet sprzeda. No i wracaliśmy z tej wyprawy i mi zaczęli one znikać te przedmioty w imię rasy. I się dziwiłem czy je gubie, czy co - aż mię kolega wytumaczyu, że ta pani psycholog nam psikusa zrobiła i zahipnotyzowała vel jakaś sugestium psychologiczna, iż niby z tych groszy się te wszystkie precjoza zrobili, a bujda to była i złudzenie optyczne i nie było żadnych zegarków, pierścionków etc., jeno trochu piasku w kieszeni i był ja wielce smutny z tego.

Dzisiaj w nocy sen miał taki: Bylim z grupą znajomych w małym miasteczku i najpierw naraziliśmy się miejscowej "mafii" za coś i nas wzięli do takiego domu i straszyli (ale nic nie wynikło), potem zaś poszliśmy grupą na takie różne pola na obrzeżach mieściny i dalej, coś jak pola irygacyjne we Wrocławiu i tam było dziwnie, grząsko, jakieś opary się unosili etc. i była wywieszka z napisem że to teren na którym coś tam się robi (nie pamiętam co) i że nie przebywać dłużej niż 15-20 minut. i wyszedł żołnierz taki młody i nam mówił, że tu ma być obwodnica, ale jeszcze nie ma, ale ludzie i tak jeżdżą ścieżkami i istotnie, auta po tych polach jeździli. i nagle zjechało się pełno autobusów, autokarów takich PKS i w nich chmara młodzieży dość prostackiej, chyba poprawczak, czy jakieś kibole etc. i myśmy do nich jakoś dołączyli i zabrali nas do pobliskiego ośrodka gdzie mieli jakieś kolonie i tam się ulokowaliśmy i był koleś, taki jakby skino-menelo-dres co caly czas chciał się bić i potem wymyślił, że we Wrocławiu jest tyle mostów że można by je powysadzać i on ma na to plan i sprzęt, a prócz tego położył na głowie jednego z kolegów 5 litrowy baniak wody, chciał go sprowokować, ale udobruchaliśmy się jakoś wzajemnie. i na koniec przylazł jakiś druh tej kolonii czy ktoś taki i nam powiedział, że jest obiad i że jest dobre jedzenie, a "pizza wielkości psa" - no i zeszliśmy jeść i jak siedliśmy do stołu to chyba się obudziłem, może jeszcze zdążyłem coś zjeść.


Oneironautyka?...
Ciąg dalszy...

Nikt 1
gnuśność, przykrość i nadmierność, oto tona fantazyj trupa mego:

11/12.04.09
pomagałem alicji (tj. postaci opartej na moim odbiorze "Alicji w Krainie Czarów") w przedostaniu się do wnętrza ogromnego klasztoru/zamku. Dostępu do bardziej wewnętrznego obszaru strzegli obrzydliwi kapłani w czarnych szatach i czarnych maskach, pod którymi były tłuste odrażające twarze. Było to jakby miejsce tożsame z alicją, jej przeznaczone, dlatego mogła dokonywać różnych sztuczek, np. kamienny mostek na bardzo dużej wysokości był pełen wyłomów, a ona jakoś wytwarzała niewidoczną powierzchnię po której mogła przejść. Ja jakby byłem jakimś duchem który jej pomagał, bo czasami "znikałem" i była tylko ona np. unosząca się jakimś tunelem powietrznym, a potem znowu się pojawiałem obok i pomagałem wdrapać się od okna albo odwrócić uwagę przechodzącego kapłana. pod koniec poczekaliśmy aż jeden z kapłanów gdzieś wyszedł i zostawił puste pomieszczenie, więc się tam wkradliśmy żeby znaleźć klucz do drzwi, ale nigdzie go nie było, tylko ze strachu przed tym, że ktoś coś zauważy gasiłem świeczki, bo ich blask mógłby być dostrzegalny przez okno.

12/13.04.09
jakiś felek się wydostał z zamknięcia w dużym więzieniu/szpitalu, ale nie mógł całkiem wyjść, więc się schował na dachu, przykrytym blachą z tego dachu był dosyć fajny szary widok. i tropił tego felka jakiś spec-mocarz, zobaczył go na tym dachu z dołu, ze 100 m niżej i zaczął w niego rzucać płytami chodnikowymi i ten felek / trochę jakby ja, siedział/em na brzegu dachu i się nie ruszałem jak te płyty z wielką prędkością przelatywały tuż obok, nawet mnie musnęły, ale sie nie ruszałem a potem ktoś wybiegł na ten dach ze złymi zamiarami, ale w pomoc przyszedł mi jakiś chłopiec z nożem, zadźgał tego kogoś i oddał mi nóż i się wrócił kominem na dół i odtąd byłem jakby tym chłopcem, wyszedł za ogrodzenie, był śnieg i podbiegły dwa psy, z którymi się bawił/em, jak zaczeły się tarzać w śniegu to zamieniły się w małe larwy w skorupach i pomyślałem, że może zaniosę temu gościowi na dachu te larwy- psy i tyla

15/16.04.09
Trzy sny, po każdym się budziłem, co wpłynęło na uszczuplenie wspomnień.
W pierwszym śnie jechałem na rowerze opustoszałymi ulicami i autostradą, uciekając przed czymś, co mogło zmieniać kształt i mnie śledziło. Pamiętam tylko jakiś dziwnie poskręcany ciemny mostek, potem trafiłem do jakiegoś opuszczonego budynku, gdzie chciałem się ukryć. Wlazałem na ostatnie - trzecie albo czwarte piętro - wszystko było tam porozwalane i powyginane i wśród tego spał jakiś dziwny gość w czarnym płaszczu, ale był nastawiony neutralnie, nie przeszkadzał mi. Framugi okien były tak powyginane, że nie mogłem ich szczelnie zamknąć. Wtedy za oknem pojawiło się to coś, co chciało mnie dopaść, w postaci kruka. Po chwili kruk zaczął się zmniejszać tak, żeby się zmieścić w szczelinie w oknie. Wtedy go złapałem i próbowałem rozedrzeć na dwie części, ale nie miało to natury fizycznej, raczej jakbym dysponował jakąś magiczną mocą. Ta istota zamieniła się w coś plazmatycznego i przez dłuższy czas siłowałem się z nią umysłowo. W końcu znikła ale miałem wrażenie, że nie odniosłem zwycięstwa.

Drugi sen pamiętam najsłabiej. W jakichś ciemnych, dusznych, podziemnych pomieszczeniach ukrywały się za żelaznymi drzwiami grupy ludzi. Wszyscy obawiali się zarazy, czy też drapieżnika, bo polegało to na tym, że jakieś istoty zarażały i przejmowały władzę nad człowiekiem, zabijając jego ciało i żywiąc się padliną, ale do momentu gdy nie zgniło ożywiały te zwłoki i mogły nawet udawać zachowania zmarłego, oszukać tych, którzy go znali i tym samym ich zarazić.

Trzeci sen był najbardziej banalny, a zarazem odmienny. Wyglądało to, jakbym grał w jakąś antyczną kosmiczną strzelankę, tyle że będąc pod wpływem LSD. A więc w tej grze byłem czymś w rodzaju statku - atomu i leciałem wśród meteorów, obcych statków, gwiazd i jakichś niezidentyfikowanych obiektów. Część z nich mnie atakowała, musiałem strzelać aby je rozwalić i przelecieć dalej. Ale najdziwniejsze była grafika, bo kolory i kształty były bardzo halucynogenne i im dalej leciałem tym bardziej się to robiło abstrakcyjne.

18/19.04.09
wpierw napad na stację benzynową, czy raczej ichnią restaurację, miałem dwie strzelby i pistolet i powoli po kolei wszystkich zastrzeliwałem, nie było tam wielu ludzi, jakaś baba z mężem wybiegła na zewnątrz i chciała się ukryć w budynku obok, ale wycelowałem i trafiłem ich oboje, a potem poszedłem do lasu, było słonecznie, las się prędko skończył, dalej była drogą i przy skrzyżowaniu kapliczka, gdzie stał jakiś felek w okularach i mnie obserwował, lecz poszedłem dalej
a potem mi się śniły jakieś fetysze, dwóch gości i dziewczyna w ciemnym mieszkaniu, dziewczyna odziana w czarną skórę, położyła się w takim zardzewiałym blaszanym wózku/rynnie, związali ją i umocowali jakieś rurki gumowe i próbówki, tak że jej się wylewał kwas na nogi, a im bardziej krzyczała, tym więcej się wylewało. Gdzieś w tym momencie snu obserwowałem jak ten bardziej bierny z dwóch obecnych tam mężczyzn, ogląda trzymane w dłoni trzy czarne prawosławne krzyżyki, z białymi czaszkami w środku. Po jakimś czasie się to skończyło. Pod ścianą była taka dziwna konstrukcja z półsztywnego tworzywa, jedna pionowa rama i kilka poziomych, można było to odkształcać ale potem zachowywało kształt. No i jeden z tych gości się na tym powiesił owijając jedną ramę wokół szyi i się tak skurczył śmiesznie, wtedy ten drugi wziął najdłuższą poziomą i ostro zakończoną ramę i wbił temu pierwszemu w brzuch, bo jeszcze nie do końca się udusił, no i przygwoździł go do ściany. A potem stał tak obojętnie w świetle okna i się nie ruszał. to już był właściwie półsen, obudziłem się z jakiegoś głupiego powodu, bo coś mi się wydało.

21/22.04.09
Na początku jakieś mętne wizje o przebywaniu w obszernym pokoju, który gdzieś wynajmowałem. Prowadziły do niego aż trzy pary drzwi. W końcu się zdrzemnąłem w tym pokoju i...
Wpierw się skradałem wśród szarych skał, aż znalazłem w ich powierzchni prowadzący pionowo w dół wąski tunel z drabinką - za jego pomocą można było dostać się do wnętrza jakiejś tajnej bazy. Tam rzecz jasna skradanie trwało dalej, aż jakiś strażnik mnie namierzył, i wtedy wykombinowałem niezłą sztuczkę. Wszedłem w jakiś zaułek i przed sobą miałem tylko ciemność - podążenie w nią równało się przejściu w inny świat, czy raczej w inne miejsce i inny czas świata snu. Od tej pory szwędałem się z jakąś grupą postaci zdolnych do takiego samego przenoszenia się. Podróż wiodła wśród zagraconych ciemnych ulic, zardzewiałych ogrodzeń i ponurych pomieszczeń, gdzie często były drewniane ściany i jakieś klapy itp. za którymi otwierało się tą teleportującą ciemność. Potem uczestniczyłem w zapalaniu ogni przed pogańskim posągiem, jesienią, na wzgórzu, obok bezlistnego dębu. Znicze się rozpadały. Po chwili nie było posągu ani dębu, a tylko płonący dom. Wlazłem do środka żeby upewnić się, że nikogo tam nie ma. Wewnątrz nieruchomo stagnowały dwie osoby, bezwładne jak manekiny. Z piętra zbiegł pokrwawiony półprzezroczysty psychol i był mało przyjaźnie nastawiony. Reszta utonęła w niepamięci, ale mam wrażenie że był ciąg dalszy i polegał na podobnym, co poprzednio, podróżowaniu.

27/28.04.09
Grupa ludzi, może spokrewnionych, na niewielkim statku wśród nocnego sztormu. Rozbili się na brzegu wyspy, wszyscy ocaleli. Przemoczeni szukali schronienia. Na wyspie żyły dziwne humanoidalne istoty, mierzące ok. 2,5 m, nieme, bezwłose, o bladej skórze i nierozróżnialne płciowo. Mieszkały w domopodobnych konstrukcjach, przy czym ściany były wykonane z materiału będącego jakby czymś pośrednim między gliną, a porcelaną - w wielu miejscach spękane, wytyczały granice pustych pomieszczeń. Rozbitkowie postanowili schronić się tam przed deszczem, a istoty milcząco ustąpiły im miejsca, ale potem po kolei każdy człowiek odchodził od zmysłów lub był eleminowany w inny sposób, koniec końców wszystko miało wrócić do stanu sprzed przybycia ludzi.

31.04/1.05.09
Najpierw z jakąś rodzinką pojechałem samochodem na wycieczkę turystyczną i zatrzymaliśmy się niedaleko od ruin ogromnego kościoła - było je widać tylko w zacienionym zarysie jako kamienną górę, a na szczycie krzywy krzyż i ktoś powiedział, że tam na górze urządzili restaurację. Potem na zatłoczonej i zagraconej sali pisałem jakiś głupi egzamin i ironizowałem względem osoby prowadzącej, nazywając ją profesorem od dotyczyzmu. Dopiero wtedy zaczęła się ciekawsza część snu.
Byłem jakimś gościem zarośniętym z brązową brodą i w niebieskim robotniczym ubraniu. Łaziłem po nowym cmentarzu i zatrzymywałem się przy co dziwniejszych grobach. W jednym, takim stylizowanym na grobowiec, znalazłem torbę z ręcznikami. I chyba coś jeszcze, może jakieś narkotyki. Potem zachowywałem się jak wariat, np. prowokowałem policjantów udając obłąkanego. Chyba musiałem wcześniej kogoś zabić czy coś, bo miałem taki straceńczy nastrój. Wpadłem na zaplecze jakiegoś magazynu gdzie siedzieli bardzo tępi robotnicy. I tam wyjąłem z torby klej (przezroczysty?) i zacząłem go z nimi wąchać a do tego jeszcze paliłem jakieś liście w takich dziwnych metalowych fajkach.

Nikt 5
Obudziłem się w swoim pokoju i dostrzegłem na podłodze jakiegoś skorpionopodobnego stwora. Ów "skorpion" był cały czarny, duży, nogi tak na pół metra długości, tułów nienaturalnie długi i cienki. Nie czułem do niego strachu i on też zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Po chwili dostrzegłem, że w kącie pokoju spoczywa nienaturalnie wielki, otoczony siecią pająk, którego straszliwie się bałem. Skorpion zaczął niszczyć sieć i razić ogonem pająka. Po chwili walki pająk gdzieś zniknął (prawdopodobnie został zabity) a ja próbowałem złapać skorpiona, ten jednak mnie ukąsił. Nie czułem bólu, bałem się jednak, że umrę, więc postanowiłem iść do szpitala. Szedłem przez osiedle, które cały czas się strasznie dłużyło. Jad skorpiona miał przyjemne właściwości narkotyczne i z każdą sekundą byłem na coraz większym haju. Dalej sen się rozmył.

Nikt 6
Śniło mi się coś dziwnego i niejasnego. Otóż byłem najprawdopodobniej postacią płci żeńskiej o długich włosach, która wynajmowała pokój w jakiejś starej kamienicy. Przez otwarte okno obserwowałem okolicę, próbując opanować trzaskającą w przeciągu prawą połówkę okna (na zewnątrz chyba padał śnieg). Gdy mi się to udało nagle znalazłem się w jakimś miejscu, tak jakby dziedzińcu zamku i pomagałem uciec jakiejś małej dziewczynce. Sprawa była o tyle dziwna, że zarówno ona jak i ja mieliśmy makijaże, coś na zasadzie imageu Kruka czy nowego Jokera, tyle że bardziej obskurnie a prócz tego te twarze mieliśmy jeszcze pocięte tak jakby nożami i gdzieniegdzie broczyła krew. I ja coś tej dziewczynce tłumaczyłem, niechcący się wygadując iż komuś kogo ona nienawidziła (tak jakby ten mężczyzna zamordował kogoś jej bliskiego, chyba matkę) również pomogłem uciec. I pokłóciłem się z nią. W wyniku jakiegoś pojedynku zraniłem tego mężczyznę (on chyba też nosił taki makijaż) i ciągnąłem go najpierw kanałami, a później po tym samym dziedzińcu. Ta scena śniła mi się przed spotkaniem z tą dziewczynką i zaraz po. W miarę jak szliśmy facet kulał krwawiąc jak świnia a za nami podążał ktoś z kamerą oświetlając nam flashem drogę co pośród absolutnej ciemności panującej dookoła tworzyło dość urzekający mnie klimat, ponieważ oglądałem to wszystko jako obserwator zza pleców. I tak mi się teraz wydaje, że cała nasza trójka była prawdopodobnie wapirami uciekającymi przed jakimś pościgiem...

Najciekawsze jednak nastąpiło dopiero gdy się położyłem spać po raz drugi:
Śniło mi się, że śnię i w związku z tym zapragnąłem umodelować własny senny świat. Na początku wydawało mi się, iż wyobrażam sobie, że jestem z powrotem uczniem szkoły średniej, do której kiedyś uczęszczałem, lecz obrazy były tak realne, iż nie byłem do końca wtedy jeszcze zorientowany, że jestem pogrążony w głębokim śnie. Szedłem właśnie z kumplem do kibla na papierosa i zaczęliśmy mijać różne koleżanki. Nagle postanowiłem, że chcę jednej z nich coś zrobić, tylko jeszcze sam do końca nie wiedziałem co. Podczas gdy zacząłem ją sobie dokładnie wyobrażać poczułem (dosłownie) uderzenie ciśnienia w uszach. Nie wiedziałem co się dzieje, wizja nagle zaczęła się rozpadać na strzępy, oślepił mnie jakiś jaskrawy blask i poczułem jeszcze jedno uderzenie ciśnienia, które tym razem nie ustało. Ujrzałem scenę jakby z filmu matrix: obraz podzielił mi się na klatki, odsłaniające się/ wyłaniające z nicości (bo wszystko nagle stało się czarne) z lewej na prawą. Zacząłem się zapadać w przeraźliwej symfonii jakiegoś pisku/ wycia. Z wrażenia otworzyłem oczy, ale dalej słyszałem wycie/ rozdzierające mnie ciśnienie w uszach i chciałem je przekrzyczeć, bo miałem wrażenie, że zaraz zwariuję. Wydałem z siebie średnim, niewyraźnym tonem aaa-AAA i po chwili wszystko ucichło.

Nikt 3
miał ja dziś sen wielce krucjatorski: otóż lekcja religii we szkole była i ja na niej rugał klasowych modernistów i bezbożników, poniżał ich wielce argumentami i bezczelnością moją, aż tu się pewne dziewczę o twarzy brzydkiej et umalowanej i umyśle ciasnym zaczęło coś nabijać z księdza czy jakoś - i ja do niej rzekł "Zamknij się, dziwko" czy podobnie (z użyciem kluczowego słowa) i się rozpłakała, że nikt tak nigdy do niej i ja cham i w ogóle. I sięm obudził.

Nikt 1
20.05.09
Zapamiętane tylko w zarysach: grupa kilkunastu-kilkudziesięciu ludzi żyjących w ciemnościach w jakimś lochu/jaskini, od którego prowadzą liczne i rozległe kręte tunele, nikt jednak nie znalazł wyjścia. Na skutek długiego pobytu w ciemnościach we wnętrzu ziemi zamknięci tam ludzie popadają w szaleństwo. Utożsamiałem się z jedną postacią, która wspominała jakieś rozruchy, zjawy, obłęd i morderstwa które swego czasu tam panowały i tęskniła za tym stanem, w opozycji do obecnej jałowej nudy, gdy uwięzieni podzielili się na małe grupki i każdy troszczył się tylko o znalezienie w korytarzach jakiegoś pożywienia. Wspomniana osoba próbowała jakoś doprowadzić do powrotu tamtych wydarzeń, podjudzając bardziej obłąkanych.

24.05.09
Mimo starań tylko pobieżnie zapamiętane ogólne kształty kilku snów. Na pewno budziłem się kilkukrotnie, ale chyba nie w każdej przerwie między poszczególnymi snami.
i. W nocy biegłem bardzo długą i nieoświetloną ulicą, goniąc ojca. Budynki po bokach tworzyły jakby jednolite ściany, odróżnialne od powietrza tylko minimalnie odmiennym odcieniem czerni. Czasem jakby zza szyb dochodziło białe, oślepiające, ale nie oświetlające otoczenia światło, w pewnym momencie widziałem je też przecinane pniami drzew. Potem jakby zamieniłem się w ojca, i ten bieg wzdłuż ulicy był uciekaniem wgłąb siebie, w zupełnej samotności - tzn. była tylko jedna osoba, nie do końca ja, która obserwowała taki bieg w ciemność jako coś wewnętrznego.
ii. Na jakiejś nieużywanej prowincjonalnej drodze, nieco z boku, wieczorem zebrały się przy ognisku trzy postaci. Każda z tych osób była inna ale wszystkie miały prawie identyczne rysy twarzy i utożsamiałem się z nimi, choć to nie były moje rysy.
iii. Byłem jakimś młodzieńcem z wyższych sfer w czasach i na obszarze, gdzie umiejscawiane są westerny. W tego stylu małym miasteczku oczekiwałem na coś niespokojnie, samotnie upłynniając sobie czas absyntem i whisky.
iv. Leżałem na plecach i wyglądałem za okno na wieczorne niebo o barwie gasnącego błękitu i prześwietlonych jeszcze słońcem lekko fioletowych obłoków. Przyglądałem się symetrycznej półkolistej koronie drzewa. Gałęzie rozchodziły się równomiernie i promieniście, a a w środkowym odcinku były bardzo cienkie i ten ich cały środkowy obszar w koronie drzewa tworzył jakby półkole lekko mieniące się barwami tęczy. Leżąc tak i patrząc myślałem o tym, aby posmarować sobie głowę i szyję jakąś halucynogenną maścią.
v.Siedziałem na czyimś ślubie i w ogóle nie mogłem się upić. Otaczający mnie ludzie dosyć groteskowo się ze mnie śmiali, chyba dlatego że ja się nie uśmiechałem. Dopiero jak większość tych ludzi się rozeszła, pijany ojciec nalewał mi pełne szklanki wódki.

Nikt 6
Mi się dzisiaj śniło, że chcieli mnie uwięzić w jakimś zamkniętym zakładzie (chyba psychiatryku). Przywieźli mnie tam i jakiś młody chłopak w tajemnicy przed wszystkimi postanowił ofiarować mi "odzienie", gdyż miały być jakieś ćwiczenia na zewnątrz a panował straszny chłód. Ubranie było szyte z grubych fragmentów mięsa, ostatnie co pamiętam to jak próbowałem "budy" wcisnąć za kaloryfer, gdzie miały gniazdo owady. Ktoś zaczął się zbliżać i chyba wtedy się obudziłem.

Nikt 2
By nie popaść w otępienie postanowiłem napisać co mi ostanio noc umilało.

W jakimś obcym miejscu wpadłem na pomysł by wyrwać sobie arterie. Z pomocą noża zabieg jakoś się udał, i dwie grube, sztywne (jak kable) żyły wystawały z mojej szyji. Ku zdziwieniu nie zostałem zalany wodospadem krwi, gdyż okazałem się niemal pusty. Po chwili paniki i zdziwienia, począłem łączyć je na nowo, efekt oczywiście mizerny. Na krótki moment krew zaczęła płynąć, lecz miast wypełniać ciało, kończyła w gardle. Miała nieprzyjemny kwaśno-metaliczny smak i była całkiem zimna. Znudzony próbą ratowania życia postanowiłem wybrać się na spacer. I znów zdziwnie, mimo uczucia "odpływania" ciagłe byłem w pełni świadomy i sprawny. Podczas spaceru czułem tylko dystans do otaczającego mnie świata, wszystko wydawało się wyraźniejsze. Resztę snu spędziłem tułając się gdzieś niczym żywy trup obserwując ludzi.

Innym razem wałęsałem się po nieistejącej częsci mojego miasta. Wszystko miało kolor sepii. Okolica było zarośniętna wysuszoną trawą i zdecydowanie nieciekawa. Po chwili pojawiłem na jakiejś popijawie (chyba) w paskudnym, PRL-owskim mieszkaniu. Spotkałem tam Douglasa P. z Death in June, okazał się jednak snobem i nudziarzem. Jedyną barwną postacią okazał się młody karzeł, również muzyk neofolkowy. Zagrał mi kilka odtwórczych piosenek i zaprosił (lub sam się zaprosiłem) do siebie. Przedstawił mnie jakieś paskudnej kobiecie i pokazał dom. Urządził sobie w nim laboratorium, bo jak sie okazało pałał się amatorsko inżynierią genetyczną. Wychodował jakiś nowy rodzaj istot z DNA ryb i innych stworzeń morskich po czym zamknął je w czymś, co wyglądało jak kłódka. Potem poprosił mnie bym je uwolnił, co tez uczyniłem i całe to plugastwo rolazło się po świecie.

rużne wykonawce


31