Preparacje #4
Reaktor

Kolaż

Czy szukasz?
A czego szukasz?
Bo ja też,
ale nie znalazłam.


Kolejno pojawiający się w naszym życiu ludzie nie są jakimiś nowymi osobami, lecz kolejnymi figurami już ciążących na nas wrażeń - cech, oddziaływań, wartości. Od paru lat dość często zauważam w swoim otoczeniu te same twarze – ale należące do innych ludzi. Wspólność rysów, budowy, niejednokrotną wspólność charakteru i odgrywanej roli. Według mnie nie jest to jakiś przypadek dla osoby to rozpoznającej – choć zapewne przypadkowe jest rozmieszczenie tych powtórek i ich istnienie jako takich. Chyba coś uosabiają, coś symbolizują, mają coś powodować. Są śladami pozostawionymi przez Przeznaczenie. Mogą ułatwić naszą drogę na tym świecie, rzucić światło na pewne wydarzenia… bądź jeszcze bardziej zapętlić nasze problemy.

FASZYZM: słowo-wytrych, otwierające drzwi do coraz to innych komnat w zagadkowym pałacu przekonań, definicji i czynów. Każdy rozumie je inaczej. A tymczasem przydałby się wspólny mianownik, do którego zostałyby sprowadzone różne perspektywy i oblicza.
Ach, w dzisiejszej Polsce faszystami bywają narodowcy, koliberałowie, jak i różni, nawet sejmowi, pobożni socjaliści. Głównym argumentem uznania ich za takich jest pewien opór w stosunku do postępu – mimo iż zajmuje on różne umiejscowienie w ich doktrynach, różniących się przecież pochodzeniem, założeniami i celami. Musimy to uznać za zwykły odruch obronny pstrokatego postmodernizmu, wyrażający się w zmanipulowanym ostracyzmie. Uciekajmy od tych połajanek, dając odpór jedynie w sytuacjach wyjątkowego nacisku – naruszającego istotę rzeczy – a to w postaci własnego kontrstereotypu faszyzmu.
A jakby sprecyzować zjawisko faszyzmu w sferze czysto ludzkiej, naturze społecznej człowieka? Ruch z pogranicza założeń prawicowych i lewicowych, umiejscowiony na styku, na którym różne wpływy mogą się zarówno sprawnie przenikać, jak i ostro ścierać. Miast podejrzewać jakiś kompromis wpływów bądź dominację jednego z nich, załóżmy coś innego: twórcze przezwyciężenie. Faszyzm okazuje się być przezwyciężeniem masy. Masa, która z zasady jest rozlazła, namiętna, brutalna i niezdyscyplinowana, tu sama dała nałożyć na siebie łańcuchy, respektowanie nakazów przywództwa i jednolite mundury; poddała się więc określonej formie. Występując przeciwko bolszewizmowi, faszyści postanowili zminimalizować ryzyko wybuchu rewolucji we własnych krajach, używając do tego metod i koncepcji niejednokrotnie postrzeganych jako lewicowe z wolnościowego, prawicowego punktu widzenia. Itd…. Nie ma przezwyciężenia bez poświęcenia. Dobro partykularne musi ustąpić przed dobrem wspólnym. Czyż faszyzm nie był triumfem prawidłowo pojętego republikanizmu? (Res Publica – rzecz wspólna) Nie głosować… maszerować! – oto wyrażenie faszystowskiego porządku woli. Przeciwko rozlazłej, demoliberalnej indolencji (przejawiającej się w głosowaniu, którego każdy wynik i tak będzie zły) wysuwa się proste, linearne polecenie, które pozwala nam zachować stałość, nawet gdy nie znamy jego celu.
MŁODOŚĆ: W najprostszym, biologicznym ujęciu, jest to stan niedojrzałego lub dojrzewającego jeszcze organizmu. Cechuje się świeżą wolą, energią i ciekawością świata. To samo jednak możemy odnieść i do sfery ducha. Tu dopiero otwiera się pole do różnorodnego wyjaśnienia tego pojęcia.
Zaakceptujmy jednak współistnienie dwóch typów młodości, fizycznej i psychicznej, bez odmiennego ich wartościowania. Niech pozostaną zróżnicowane, ale będące tym samym miernikiem pewnych stanów człowieka.
Młodość daje mi możliwość świeżego spojrzenia na wielką ilość spraw, nadaje niezobowiązujący dystans, jak i prawo do własnej oceny przeżyć i doświadczeń. Łatwo skojarzyć te właściwości z koncepcją „tabula rasa”, nie robię jednak tego, bo nie tu na to miejsce. Trudno chyba mówić o młodości, samemu będąc młodym. Można ten fakt jednak wykorzystać do czynienia najróżniejszych rzeczy, by po ochłonięciu usprawiedliwiać się właśnie młodością.
Wszelkie jej pojmowanie wiąże się w moich oczach z nienaruszoną świeżością – wydaje mi się być to oczywiste. Nawet przy zmęczeniu ciała, duch może zachować przytomność i gorliwość, co dodaje tylko danej osobie godności. Może być czymś niezależnym od okoliczności, kierując się raczej na samodzielne ich kształtowanie. Przy odpowiednim swoim nacechowaniu, młodość staje się wartością niekwestionowalną; jest czymś niewątpliwie szlachetniejszym od zwykłego „gówniarstwa”.
Wartość młodości daje się ocenić w pełni dopiero w szerszej perspektywie czasowej – dlatego dziś można czerpać z pomysłów, poglądów i dokonań ludzi kierujących się właśnie młodością: Corneliu Codreanu, Léona Degrelle, Bolesława Piaseckiego. W środowisku naszym zaś: OMP jako przejaw młodzieżowej skrajnej prawicy. Mamy też hasła typu: Europa – Młodość – [Kontr]Rewolucja!
Młodość ściśle wiąże się ze zjawiskiem młodzieży. Kontra, Wszechpolskiej, Imperium. Są to pewne elementy społeczne, odznaczające się młodym wiekiem i wszelkimi tego konsekwencjami. Oczywiście, łatwe do zmanipulowania i mogące poczynić ogromne szkody. Kierowane jednak Prawdą – tym większe zasługi.
Legion zaś śpiewa:

I gdzie to teraz jest?
Dziś już skończyło się
A życie ciągle trwa
LECZ nie ma tutaj nas
WIĘC dokąd pójdziesz ty
TAM przez zamknięte drzwi
CO tu się może stać
Jeśli zabraknie kiedyś nas?

A Von Thronstahl:

Heimat – Jugend – Aufstand – Revolution!

OŁTARZ: Miejsce oddawania należnej Bogu czci, łącznik pomiędzy obiema rzeczywistościami – niebieską i ziemską. Ołtarz jest wyszczególniony ze zwykłego ziemskiego otoczenia, przyozdobiony dostępnymi naszej doczesności skarbami. I tak nie umywają się one do wspaniałości niebieskich, symbolizując jedynie nasze uwielbienie.
Na ołtarzu składamy dary, ofiarujemy pewne dobra dla oddania czci Bogu. Ołtarz jest więc przyczółkiem Boskiej wspaniałości. Ołtarz jest stabilną skałą, zapewniającą oparcie temu, co robimy. Dlatego powinien być punktem odniesienia w stosunku do innych czynności. Pozostaje nienaruszoną miarą wszelkich naszych dokonań i intencji – kamieniem węgielnym natchnionej hierarchii.
Interesująca jest historyczna linia rozwoju ołtarzy. Sięgając wstecz, możemy docenić też czysto ziemskie, obrzydliwie namacalne ich znaczenie dla ludzi. Nawet poganie stawiali je ku czci „bogów”, dążąc do transcendentnej jedności z nimi. Kamienie służące do składania ofiar, ulegały stopniowo coraz większemu… zmanierowaniu? Otaczane baldachimami, bogato zdobione dla ukazania prawdziwie Bożej chwały. Z tego powodu je obalano (bądź „tylko” ogołacano) – z chęci zmniejszenia dystansu między człowiekiem a jego Stwórcą, co ostatecznie przekłada się na próby ubóstwienia tego pierwszego. A nam, katolikom, każe się dziś czcić Boga zza stołu, tyłem do Niego. Ostatecznie, Trony też już w większości poobalano i poustawiano w muzeach. Walące się ołtarze są siedliskiem demonów (E.J.), a więc jeszcze wiele pozostało do wyegzorcyzmowania.
Cóż, dziś nawet ołtarze powoli przenosimy w głąb naszych serc i do cyberprzestrzeni. Zaczątki twardej rzeczywistości tam oczekują nieuchronnej restauracji (N.G.D.). Jakież to symptomatyczne, że jesteśmy na służbie niedostrzegalnych bytów. Nawet męczennicy rozstawali się z tym światem efektywniej – zwłaszcza oni. A my tkwimy w interregnum, dziejowej pustce, dziurze w czasoprzestrzeni, tzw. międzyczasie…
Et introibo ad altare Dei, ad Deum, qui laetificat iuventutem meam – wypowiadając te słowa, dokonuje się we mnie właściwe uporządkowanie rzeczywistości.

Zaszłości

Czuję się jak powiernik straszliwej tajemnicy. Niczym złowrogi inkwizytor, związany naturalnymi a mistycznymi związkami z grupą zakonspirowanych heretyków. Wiemy o sobie zbyt dużo, by wykonać jakiś ruch nie wywołując podejrzeń postronnych. Jedynie czas i siły wyższe są zwycięzcami w tej pozycyjnej potyczce, prowadzonej na rzucanie myśli i spojrzeń.
W tym przypadku wspomniane więzi jednak nie istnieją. Są jedynie potencjalne i tym bardziej przechodzą w sferę znaków, pod którymi można byłoby je zapisywać i odczytywać.
Nie, nie czuję się osaczony. Czuję, że jestem powiernikiem spisku wymierzonego przeciwko mnie.


Preparacje...
Ciąg dalszy...

Zdejmij maskę pokaż wnętrze daj utonąć!
Ja chcę strachu oddalenia poparzenia
Tam jest światło ogień ciepło
Tam jest życie śmierć i piękno
Ja chcę tylko obraz miraż
Ja nie wierzę ty ostatnia moja siła
Pokaż uchyl choć z daleka
Nie pokażesz cóż przeżyję

Czemuż to kobiety muszą żyć dłużej od mężczyzn? Jakże to pospolite! Starsza wdowa, samotnie dopełniająca swojego życia. Zbyt dużo tego widoku w naszym świecie. W tym nie ma miejsca na żadną niezwykłość. Wzniosłego, niespodziewanego i zaskakującego porywu tu nie uświadczysz. Romantyzmu pozostaje szukać gdzie indziej…
Tak, ileż natrętnej i rozdzierającej mocy znaleźć możemy w przypadku zgoła innym – dramacie młodego męża, któremu umiera – możliwie jak najmłodsza – najjedyńsza żona, jego słońce, niebo i sens życia?! Jakie straszliwe, magnetyczne piękno bije z jego neurotycznej, kordialnej rozpaczy… z powodu straty, która wydarła mu jego piękniejszą połowę, a która trwale rzeźbi na jego twarzy chwilowy wydawałoby się grymas… ten spazmatyczny płacz, mordowaną miłość, a w końcu i przewrotny blask czarnego słońca… Werter à rebours.
To jest wizja, która mnie urzeka, która mnie pochłania i satysfakcjonuje. Odwieczna fascynacja kolejnym straconym zwycięstwem, zdobywaniem „dobra, którego nie zdobędę”.

Uwagi

Romantyzm i realizm wcale nie są pojęciami implikującymi sobie wzajemne przeciwieństwo. Myśl taka nasunęła mi się na przykładzie ostatniego posunięcia Ojca Świętego Benedykta XVI. Otóż, właśnie ustanowione mają być osobne jednostki kościelne dla nawracających się – a więc powracających na łono Kościoła, Matki Naszej – anglokatolików, tzw. tradycyjnych anglikanów. Dostrzegam tu pierwiastki obu przedstawionych koncepcji myślenia i działania. Sama taka wizja niespodziewanego powrotu „marnotrawnego syna” jest przecież romantyczna i chwyta za serce – a nie sposób odmówić realizmu jej realizacji. Kościelna hierarchia z pewnością wiele się napociła, planując kroki tego przedsięwzięcia. Ileż w sferze administracyjnej musiano uczynić, zwłaszcza przy sformułowaniu koncepcji ordynariatów personalnych. Znając możliwości swoje i wymagania „klienta/petenta”, Watykan dokonuje naprawdę wspaniałego dzieła. Coś wielkiego w sferze zarówno ludzkiej, doczesnej, jak i mającej wpływ na transcendencję – a idzie tu o Zbawienie, dusz naprawdę wielu ludzi. Piękna pożywka dla wszelkiego rodzaju marzycieli, bajkopisarzy i pięknoduchów. No proszę, któż zaprzeczy? W tym właśnie zawiera się wielkość Kościoła i powierzonej mu Prawdy. W swojej niedościgłej wzniosłości łączy odmiennie, wydawałoby się człowiekowi, oblicza. To tam, w górze – dopełnia się wszelki szczątkowy sens.

Jedna uwaga, odnośnie ostatniej awantury w sprawie krzyży wiszących w szkolnych salach. Nam, w Polsce, przedstawia się to jako batalię po prostu o krzyże – a więc przedmioty uczynione po prostu z dwóch skrzyżowanych drewnianych belek. Sam w sobie krzyż, tak pojmowany, jest w istocie neutralny, i wątpię czy najbardziej nawet zagorzały ateusz czy bezbożnik, szukałby w nim symbolu jakiejś „represyjnej” religii. Tym bardziej, że w dzisiejszej dobie powszechnego analfabetyzmu kulturowego, mało komu do głowy mogą przyjść takie skojarzenia.
Za granicą mowa jest raczej o „krucyfiksach” (wł. „crocifisso”). A jak wiemy, krucyfiks jest to krzyż z „załączoną” do niego sylwetką ukrzyżowanego. Dopiero krzyż w połączeniu z przedstawieniem Boga, staje się krucyfiksem, symbolem chrześcijańskiej religii. To krucyfiksy pragnie usunąć się ze ścian – w szkołach, urzędach i innych miejsc uznanych za publiczne. A „zwykły” krzyż niech se wisi – całkiem możliwe jest takie podejście do tego zagadnienia. Mamy więc do czynienia albo z jakąś manipulacją, mającą wprowadzić obrońców krzyża/krucyfiksu w dezorientację, albo głupim dyletanctwem tłumaczy i popularyzatorów tej afery. Nie natknąłem się nigdzie na jakieś wytłumaczenie tej sprawy. Aż dziw, że nie zwrócono uwagi na ten językowy niuans.

Nawiązując do powyższego zagadnienia, warto dopowiedzieć też coś o tzw. „obrażaniu uczuć religijnych”. Dla świadomego pełni wymiarów swojej wiary katolika powoływanie się na takie kategorie zakrawa o ośmieszenie wyznawanej religii, odmawianie jej zbawczej siły i wszelkich wiążących się z tym spraw, tyczących się tak doczesności, jak i życia wiecznego. Sprowadzanie najpotężniejszej siły wszechświata - jego siły stwórczej przecież – do uczuć, do ugrzecznionego sentymentalnego ronienia łez nad jakimiś książeczkami, obrazkami i obrzędami, to kpina! Mówienie w tej sytuacji o „uczuciach”, czyli elemencie wyłącznie subiektywnym, prowadzi również do zagubienia po drodze kwestii Prawdy katolickiej, czyli jedynej. Doskonale znamy zasady warunkujące nasze zbawienie – rzeczą niegodną jest wstydliwe ich chowanie pod płaszczykiem jakichś „uczuć”. Te mogą być w miłości, estetyce i podobnych dziedzinach służących łechtaniu ludzkiego smaku, ale nie w pewnej sferze decydującej o czyimś losie na wieki.
Rozumiem, w aktualnie panującym dyskursie wszelkie wybiegi są możliwe. Taktyka w walce o słuszne wartości może być pokręcona i niejednokrotnie wyglądać na chybioną, zaufajmy sobie jednak. Chodzi jednak o proporcje – wzajemne proporcje postaw uległej i honorowej. Ludzie reprezentujący swoją osobą światopogląd katolicki, zwłaszcza w mediach, zbyt często uciekają się do takiej argumentacji. A więc nie zwracają uwagi na aspekt zbawczej jedyności i konieczności swojej wiary, a wyglądają, jakby na kolanach prosili systemowych decydentów, wodzirejów i innych magików o pozwolenie na nieinwazyjne kultywowanie swoich nieżyciowych, nieszkodliwych i w ogóle do niczego nie prowadzących, a trącących myszką zabobonów.

Tymczasem nasz Kościół jest Kościołem wojującym i triumfującym. Wojującym tu, na Ziemi – za którą to walkę zostaniemy rozliczeni, i oby został nam dany triumf w niebie.

Reaktor



31