RECENZJE MUZYCZNE
ATW - chyba że napisano inaczej

V/A - "French Collaboration"
Oto zjawisko typowe dla sceny militarno-industrialnej, a więc konceptualny album tematycznie związany z określonymi wydarzeniami historycznymi. Rzecz ukazała się staraniem francuskiego netlabelu Le Caverne du Dragon (Smocza Jama), a motywem przewodnim składanki jest - co widać już po tytule - kwestia kolaboracji Francuzów z Niemcami podczas II Wojny Światowej. Album zajmuje dwie płyty, gra na nim 18 projektów w 23 utworach (niektórzy artyści wykonują po dwa lub trzy utwory). Grają m.in. Barbarossa Umtrunk, Life's Decay, Storm of Capricorn, Front Sonore, Nebel, Effets Secondaires i wielu innych... Cóż można o tym przedsięwzięciu powiedzieć? Zapewne to, co zwykle w przypadku płyt z militarnego podgatunku - a zatem zadośćuczyńmy konwencji i wymieńmy po kolei: quasi-symfoniczne melodie elektronicznych smyczków i klawiszy, warkot werbli i huk kotłów, proste akordy akustycznej gitary, masa archiwalnych przemówień politycznych, komend wojskowych i pieśni żołnierskich, nieco przemysłowo-pancernego hałasu... Zaletą albumu jest różnorodność - są zarówno kawałki bardziej dark ambientowe, wyciszone, kreujące odległą atmosferę, jak i pompatyczne, marszowe "neoklasyki", a nawet akcenty folkowo-balladowe. Pomysły i aranżacje nie wykraczają poza przyjęte schematy, acz utwory są zagrane dosyć sprawnie i średnio wybrednym koneserom gatunku materiał może się spodobać (fakt faktem, że ja osobiście - jeśli chodzi o militarno-industrialną neoklasykę - jestem mało wybredny i łatwo kupuję nawet dość plastykowy werblo-fanfaryzm...). Materiał jest rzecz jasna darmowy, łatwo zdobywalny (http://lacavernedudragon.eu/) - więc nie zaszkodzi się zapoznać. I rzeczywiście czuć w nim ów tytułowy temat - złożone relacje Francja-Belgia-Niemcy-WaffenSS etc. "Nie ma wojny bez wyrzeczeń, gdy zwycięstwo mgliste jest / zaplątane losy świata i przelana ludzka krew" (czy nie tak to szło...?)

V/A - "Tribute to the dead soldiers (1914-1918)"
Druga kompilacja ze Smoczej Jamy, tym razem gruuuba rzecz: dwie części, każda po dwie płyty, razem 3 godziny i 20 minut muzyki. Temat - pierwsza wojna światowa. 44 projekty i 43 utwory (Barbarossa Umtrunk prezentuje dwa kawałki). Dalszy opis - tradycyjnie. Militarny industrial, dark ambient, neofolk. Spore urozmaicenie, bardzo różne utwory - i ballady neofolkowe (Albireon, In Scherben, Pale Roses), i monumentalne orkiestracje (Winter Gardens, Jorvallr), do tego nieco zgrzytów (Tumor Necrosis Factor, Front Sonore). Dalej: sporo mglistych obrazów dźwiękowych z pogranicza dark ambientu i neoklasyki, gdzie historyczne sample opatulone są dronami, szeptami i powoli się ciągnącymi - smutnymi lub złowrogimi - melodiami (Zr19.84, L'Horrible Passion); a jest nawet trochę wariackie, drapieżne niby-electro (Tsidmz). Zatem rozrzut dość duży: zarówno obrzeża jak i wnętrze trójkąta industrial-neoklasyka-neofolk. I faktycznie oddaje to jakoś klimat I wojny światowej - godziny w okopach, serie z karabinów maszynowych, totalną mobilizację, masową śmierć, strach, próby heroizmu (czy jeszcze możliwe?), żarliwe uniesienie, gorzkie rozczarowanie, co tam jeszcze chcecie. Polecam wielbicielom (czy nawet tylko "lubicielom") gatunku. A także i tym, którzy chcieliby się w gatunek dopiero "wkręcić" - jest to bowiem kompilacja, która może nie zawiera "klasyków" tego nurtu, ale stanowi dobry przekrój stylistyczny w wykonaniu na ogół młodych i mniej znanych projektów.

STALNOY PAKT - "Probuzhdeniye Rossi"
Rosyjski projekt industrialny przedstawia materiał poświęcony obrońcom "białej", carskiej Rosji - tym, którzy najpierw walczyli przeciw bolszewikom we własnym kraju, później zaś próbowali (w ten czy inny sposób) kontynuować walkę za granicą. Okładkę albumu zdobią czarno-białe fotografie umundurowanych bojowników oraz wydrukowany cyrylicą wiersz poety Swietosarowa.
Muzyka jest mroczna, przytłaczająca, wyłaniająca się jakby z mgły historii, z dalekich zakątków pamięci. To dźwięki epoki wojny światowej i totalnej mobilizacji, rewolucji i ruchów masowych: szorstkie, przemysłowe brzmienie, odgłosy maszyn do produkowania i maszyn do zabijania, w tle urywki przemówień, pieśni patriotycznych i religijnych, posępne melodie. Przypomina to wszystko trochę np. Wappenbund, może starsze nagrania Turbund Sturmwerk... Płyta trwa 48 minut i zawiera 10 niezatytułowanych utworów.

STALNOY PAKT vs. ANTHESTERIA - "Dedicated to Russo-Japanese War 1904-1905"
Stalnoy Pakt znów uderza, tym razem wspólnie z projektem Anthesteria. Tematyka płyty w oczywisty sposób wyrażona jest w tytule. Utwory, choć nagrane przez dwa odrębne projekty, współgrają ze sobą bardzo dobrze i utrzymane są w podobnej stylistyce. A jest to rzecz jasna stylistyka industrialna, wyznaczana przez surowe, zgrzytliwe brzmienia, niczym huk eksplozji i dudnienie żelaznych mechanizmów, wzbogacone typowymi akcentami "historycznymi" (rozmaite fragmenty pieśni i deklamacyj) oraz prostymi melodiami, utrzymanymi na ogół w pogrzebowym nastroju.
Utwory współczesnych projektów zostały przypieczętowane dodatkową ścieżką - archiwalnym (z 1910 roku) nagraniem walca "Na sopkach Mandżurii"...

JOE COLLEY / CRAWL UNIT - "Clay Sound"
Maluśka rzecz, a nawet cieszy - oto siedmiocalówka Crawl Unit, dwa razy po 5 minut brzmień szmerowych. Oba utwory są do siebie bardzo podobne... i cóż można o nich rzec? Nie jest to noise w ścisłym tego słowa znaczeniu, raczej obszary muzyki konkretnej, czy też exploracja brzmień szmerowych, ale tych spokojniejszych, wręcz kojących. Oba utwory są bardzo podobne do siebie - wycinki z terkoczącej tekstury dźwiękowej. Jest to, jak można tu i ówdzie przeczytać, field recording, a źródłem dźwięku była... glina w plastykowych wiaderkach (vide tytuł i okładka). Z drugiej strony może się to także kojarzyć np. z cieczami bulgoczącymi w retortach, albo z nieco zniekształconymi odgłosami intensywnego deszczu... Dużo monotonnego stuku-puku, trochę stłumionego szumu w tle - ot, ściana, w pewnym sensie, albo może ścianka, bo małe to-to i spokojne.

LEVOI PRAVOI - "March On September"
Projekt, który miejmy nadzieję, że jeszcze zabłyśnie - o ile nie zdecydował się całkiem zamilknąć. A szkoda by było, ponieważ grali ciekawie, wydali zaś jak dotąd tylko dwa materiały (recenzowany niniejszym oraz CDR z jednym kawałkiem) oraz pojawili się na składanku ku pamięci Koji Tano (M.S.B.R.). Zespół tworzą (tworzyli?) Nikolay Saveliev, Benjamin Mann. Album "March On September" ukazał się na winylu w 2005 roku nakładem Neuropa Records i są to 43 minuty muzyki zaklętej w 10 utworów. A są to ciekawe kompozycje, które mieszczą się co prawda w schemacie estetyki militarno-industrialnej, ale mają w sobie coś oryginalnego, specyficzny rys. Wynika to między innymi z szerokiego zastosowania wokalu (przypominającego nieco Laibach czy Parzival, ale nie aż tak "niedźwiedziowatego"). Prócz tego muzyka jest mocno neo-klasyczna, dość silnie zrytmizowana, dynamiczna, marszowa, momentami trąci nieco elektronicznymi beatami, ale bywa też bliska gęstego, dusznego dark ambientu. Płyta jest dość zróżnicowana i - jak to się mówi - "fajnie się jej słucha".

JOY DIVISION - "Still"
Joy Division był mi znany głównie jako pierwotny wykonawca utworu „Walked In Line”, po wielokroć aranżowanego przez różne zespoły szlagieru, po przewrotnym nadaniu mu wręcz faszystowskiego wydźwięku. Dlatego czasami odsłuchiwałem jakieś pojedyncze kawałki tego zespołu, nie zwracając jednak na nie większej uwagi. Wreszcie sięgnąłem po kompletne ich albumy.
„Still” jest składanką utworów Joy Division wydaną już po zakończeniu działalności zespołu, spowodowanym samobójczą śmiercią Iana Curtisa w roku 1980. Można więc uznać tę płytę za reprezentatywny przegląd tego, co zespół uważał za wartościowe w swojej twórczości. Można ją rozpatrywać jako pewnego rodzaju podsumowanie.
Słuchając zawartej na niej muzyki miałem wrażenie, jakbym wnikał w mroczną i chłodną ścianę, na pozór wydającą się być nie do przebycia. Dźwięki wypływają nawet nie „z głębi”, ale są raczej odbiciami czegoś „z poza” tego świata. Otaczają nas, przenikają – i czasem opuszczają nas od razu, a czasem zostają na dłużej. Wszystko jest tu jakby przyduszone, usiłujące wyrwać się z dawna ustalonych ram, ta muzyka zdecydowanie daje temu wyraz. Forma i treść stanowią nierozłączną całość, współdziałają ze sobą w tworzeniu. Oczywiście, każdy z kawałków jest inny, inaczej wykonany i o innym przekazie, ale jakoś dała mi się odczuć taka tendencja.
Przyjrzenie się tekstom piosenek to zajęcie na dłuższą chwilę. W zamian można posłużyć się samymi ich tytułami. Czuć w nich ponury smak ciemniejszej strony życia. Wyrażają niemoc, pustkę, zagubienie… tymi właśnie motywami przesycona jest twórczość Joy Division jako ogół, dodatkowo zaprawiona różnymi przewrotnymi elementami, jak epatowanie odwołującą się do narodowego socjalizmu symboliką. „Ice Age”, „The Only Mistake”, „Dead Souls”, „Disorder”, „Isolation”. Ludziom tworzącym Joy Division, a zwłaszcza Ianowi Curtisowi, coś się w życiu nie podobało i mieli wyraźną ochotę to zakomunikować. Wybrali drogę muzyczną, nośną i atrakcyjną, a przy tym intrygującą. Zmagania z codziennością, rozdarcie między możliwymi do obioru drogami, w końcu dezorientacja jednostki i chęć ucieczki od tego wszystkiego – oto co odnajdujemy słuchając „Still”. Jednym z polskich znaczeń angielskiego still jest wciąż, jeszcze, co możemy zinterpretować jako informację o trwałości jakiegoś stanu, że się nie zakończył, że dalej w nim tkwimy. I ma to zapewne wydźwięk pewnej boleści, zakorzenionego żalu – ale może i zapewnienia, że „dalej jesteśmy w formie/nie wypadliśmy z obiegu” etc. Ale still znaczy również cisza oraz uciszać, uspokajać. Też pasuje… jakby niemy, co piszę oczywiście w przewrotnej przenośni, komentarz.
Zajmijmy się teraz samą muzyką – jej strukturą, rytmami, sposobem wykonania. Bez analizowania strony technicznej, a raczej wrażeń i skojarzeń, jakie wywołuje. Czasami się rwie, narasta i cofa. Pulsuje z niepokojem gdzieś na tyłach, zbliża się niepewnie. Wzbiera w końcu jak fala, a każde zetknięcie z nią pozwala odczuć jej chłód. Chłód ten sprawia wrażenie bycia reakcją obronną na świat, staraniem na niedopuszczenie jego bodźców do swojego wnętrza. Jest przy tym ostry i otrzeźwiający, jakby jednym z jego zadań było przywracanie słuchaczom przytomności w przypadku – rzućmy tu wyrażenie z ich utworu – utracie kontroli. Dość jeszcze stwierdzić, że cała ta mroczna aura jest wynikiem udanego zgrania gitary, perkusji i innych narzędzi muzycznych.
Nie można też zapominać, że za każdym z utworów kryją się konkretne uczucia i emocje Curtisa, który sam pisał teksty dla Joy Division. Z tego powodu trudno mi rozpatrywać ich twórczość jako po prostu rozrywkową (w zasadzie dotyczy to każdej muzyki, ale w różnym stopniu). W pewien sposób dostrzegam tu koncepcję artysty jako kapłana, choć zagubionego. Przeniesienie codziennych bólów, odczuć i wrażeń na poziom sztuki – oto prawdziwa sztuka, choć niebezpiecznie balansująca na granicy otchłani… w stronę której Curtis ostatecznie wykonał krok.
Całą płytę „Still” trudno jednoznacznie interpretować, każdy ma tu własne pole do popisu. Jest ona jednak pewnym symbolem, nierozerwalnie związanym z pewną śmiercią. Jest nią wręcz naznaczona. I tak jak śmierć można rozpatrywać na wielu płaszczyznach, tak i album „Still” – będący zwieńczeniem drogi przebytej przez Joy Division – stanowi pewnego rodzaju pomnik, eksponujący różnorodne elementy upamiętnianego przez siebie obiektu. Do wybiórczego forsowania swoich wizji i syntetycznego przetwarzania dowolnych motywów.

Reaktor

DEATH IN JUNE - "Burial"
„Burial” to jeden ze starszych albumów Douglasa P. i jego kompanów – pochodzi bowiem pierwotnie z roku 1984, a na oficjalnej stronie DIJ możemy przeczytać, że współtworzą go jeszcze Tony Wakeford i Patrick Leagas. Warto go odsłuchać, chociażby dla porównania z innymi albumami i prześledzenia linii rozwoju muzyki granej przez Śmierć w Czerwcu.
„Pogrzeb” wydaje mi się być materiałem szczególnym. Różni się znacząco stylem od innych dokonań DIJ, ale i w nim czuć pewne elementy charakterystyczne… słyszane dźwięki są przede wszystkim znacznie bardziej przenikliwe i energiczne, stanowczo nie jest to standardowy, melancholijny czy nawet flegmatyczny neofolk, który przyszło nam nieraz poznać. Urozmaicone użycie perkusji, gitary, trąb(ek) i zapewne wielu innych instrumentów zgrabnie komponuje się z wykrzykiwanym nieraz wokalem. Przy tej całej „przebojowości” wyczuwa się jednak „transowość” usiłującą dosięgnąć do głębi ludzkiej duszy i ją poruszyć. Dlatego określiłbym ten album – trochę upraszczając i naciągając – etykietką „psycho folk rock”. Jazgot na przemian z zapętlonymi frazami inspirująco działa na czynności mózgu. Wyczuwalne są wpływy punku, industrialu i wiele innych konwencji. Wszystkie elementy tej kompozycji składają się jednak na wyraźnie mroczny wydźwięk.
Dochodząc do warstwy przekazowej albumu, od razu w rzuca się w oczy jej bojowość. Po tytułach i tekstach piosenek poznajemy, że twórcy mieli do powiedzenia słuchaczom coś ostrego i nieszablonowego, dodatkowo przybierając to w atrakcyjną formę. Dresden burning in the night/ Coventry is still alight (…)No more wars amongst brothers (“Fields”) – zestawienie ze sobą dwóch europejskich miejscowości znanych z dokonanych na nich w czasie II WŚ bombardowań prowadzi do apelu o zaprzestanie wojen pomiędzy braćmi… Europejczykami. Jeden z kolejnych utworów nosi tytuł „Sons of Europe”. Tu z kolei spotykamy się z paroma wyrzutami co do losów naszego kontynentu i jego mieszkańców: Sons of Europe/ Sick with liberalism/ Sons of Europe/ Chained with capitalism (…) Sons of Europe Arise Arise. Mamy też motyw krucjaty antybolszewickiej, To hunt the Bolshevik beast/ We paid in blood (…) For a free Europe/ We drive East (“We Drive East”). Łatwo więc dojść do wniosku, że “Burial” jest wydawnictwem przesyconym motywami ideologicznymi, choćby tylko w formie negatywnej, sprzeciwiającej się nastanej rzeczywistości. Może i nie stanowi to o doniosłości płyty, ale jest wystarczającym powodem by się nią zainteresować. Szczególnie wybija się tu zarys myśli o jedności Europy i Europejczyków, przeciwko amerykańskiemu kapitalizmowi i sowieckiemu komunizmowi. Nadanie płycie tytułu „Burial” – „Pogrzeb” – jest zagraniem zdecydowaniem przewrotnym. Faktycznie, słuchając jej można wyczuć jakieś myśli o śmierci, czy chęć jej obwieszczenia. Być może jest to mowa o śmierci „naszych” nadziei, albo oczekiwaniu na pogrzeb „ich” świata. Interpretacje właściwie dowolne, łączy je tylko zauważalny emocjonalny ładunek opisywanego materiału. Wszak serwuje nam się patos, pewną nabożność, manifestację tajemnicy i jakby pewny skrywany żal.
Na płycie jest dziesięć utworów. Podzielone są one na dwie części, nagrane w studiu i „live”. Dlatego też niektóre z nich są umieszczone po dwa razy… wersje te różnią się jednak aranżacją, dlatego nie przeszkadza odsłuchiwanie ich niemal tuż po sobie.

Reaktor


RECENZJE...
Ciąg dalszy...

12two100 - 12to100 Ep
Dawno nie sprawdzałem, co dzieje się w netlabelu 77 Industry, a tymczasem objawił się tam właśnie materiał polskiego projektu 12two100. 6 utworów, 36 minut muzyki z pogranicza ambientu i noise, w pół drogi pomiędzy extremami tych gatunków. Zresztą, równie dobrze można użyć tu terminu "glitch", bo hałas objawia się tu głównie w wersji "mikro", poprzez drobne trzaski, pstryknięcia, szumiące zakłócenia, a zatem typowe dla tej estetyki "cyfrowe usterki", brzęczące brudy. Oczywiście, bywają i bardziej złowrogie zgrzyty, ale za to nieprzesadnie głośne - wszystko pozostaje "w granicach przyzwoitości" (o ile oczywiście nie ustawimy zbyt dużej głośności...). W tle zaś (niekiedy to nawet i na pierwszym planie) rozlewają się hipnotyzujące tekstury ambientowe, nadające całości odrealniony, senny nastrój. Pojawia się także głos ludzki, mówiący coś po angielsku. Brzmienie jest przestrzenne, niektóre dźwięki rozbrzmiewają jakby w oddali, wytłumione i "rozmyte", inne znowuż czysto i konkretnie "na pierwszej linii", zdarzają się też różnice pomiędzy lewym, a prawym kanałem etc. - a zatem całość jest starannie dopracowana. Gatunkowych schematów 12two100 nie łamie, rewolucji nie uskutecznia - ale jest to kawałek dobrej i nastrojowej muzyki, która "gładko wchodzi". Tyle. Przyjemnie się zaskoczyłem.

GUERREIROS PAULISTAS - "Avante"
"Gdy nie wiesz dokąd iść, krzyk zmęczył cię...", a siedzisz akurat przed komputerem późnym wieczorem i po zakończonej pracy bezmyślnie klikasz po ekranie - wpisz w Google coś w rodzaju "martial industrial netlabel" i... odnajdź na ten przykład album Guerreiros Paulistas. To krótkie, 17-minutowe dziełko, ma w sobie posmak egzotyki, zespół pochodzi bowiem z Brazylii. Mało tego, jest i ciekawa otoczka - albowiem GP odwołuje się do rewolucji, która miała miejsce w Sao Paulo w roku 1932, a także do brazylijskiego integralizmu - międzywojennego ruchu społeczno-politycznego uważanego za quasi-faszystowski. Tyle odnośnie warstwy poza-muzycznej, czas na dźwięki.
"Avante" to oczywiście kolejny wykwit i wysięk tzw. "sceny militarnej", z całym jej upodobaniem do orkiestralnego patosu, grzmiących werbli i wklejania w utwory masy archiwalnych sampli. To wszystko jest tutaj: kapka przemysłowych zgrzytów, marszowe rytmy etc., ale - o dziwo! - Guerreiros Paulistas zdobywają się także na nutkę oryginalności, "własnego stylu": a to na przykład estetyka "martial" przeplata się tu choćby z (dość ubogim, trzeba to przyznać) rockiem w manierze R.A.C./oi (utwory "Hino de PRP" i "SP 1932"). "Gitary jęczą jak kute żelazo, perkusja dudni jak młot" - jak śpiewał onegdaj punkowy Ramzes & The Hooligans. Do tego dochodzi ogólna atmosfera państwowego albo partyjnego święta, klimat wiecu politycznego - ale nie grobowy i śmiertelnie poważny, jak w "muzycznych parteitagach" Arditi czy wczesnego Der Blutharsch, a raczej żywy, zgoła festynowy.
Mała rzecz i bynajmniej nie perfekcyjna, ale - jako egzotyczna ciekawostka - mająca w sobie coś godnego uwagi. Album sprawia jednak wrażenie wczesnej wprawki w militarnym kunszcie, choćby dlatego, że utwory są bardzo proste i bardzo krótkie (jest ich 8, ale żaden nie przekracza długością 3 minut!). Aha, no i jest wśród nich także bonusowy utworek "Alien Invasion" - czyżby ukłon w stronę... Archiwum X (z uwagi na użyty sampel)?
Materiałe pobierame stąd: http://www.subspine.org/releases/SR-003-Guerreiros.Paulistas-Avante.rar

GOOD INFECTION - "Talvisota"
"Talvisota" to fińska nazwa "wojny zimowej", która toczyła się pomiędzy ZSRR, a Finlandią na przełomie lat 1939/1940. Good Infection to rosyjski projekt industrialny, który wziął ten temat na warsztat. Efektem jest ponad 40-minutowy album z muzyką lokującą się gdzieś na przecięciu dark ambientu i stylu militarnego, tu i ówdzie z domieszką bardziej srogich, zgrzytliwych dźwięków. Nie jest to z pewnością sztuka przełomowa, ale mniej wybredni miłośnicy gatunku (czy też towarzyszącej mu estetyki) zapewne ją przełkną... a zresztą, kto wie - może nie tylko oni?
Nastrój oczywiście wiadomy: jak nie nostalgia i zaduma, to groza, strach i ból. W tle huczą werble i różne dziwne dźwięki, pobrzmiewają smutnawe melodie klawiszy, wieją wichry - i tak dalej. Owszem, pasuje to do podjętego tematu fińsko-sowieckiego starcia, ale z uwagi na brak wokali (a zatem: tekstów) oraz sampli historycznych pewno dałoby się podpiąć ten materiał pod coś innego. Tak czy inaczej: bez sensacji, do zerknięcia. Do pobrania tu ---> http://www.raig.ru/AT010%20-%20Good%20Infection%20-%20Talvisota%20-%202008.zip


HYPOTHERMIA - "Skogens Hjarta"
Chłopek stojący za nazwą Hypothermia wywodzi się z podziemia black-metalowego, czy nawet wciąż w nim siedzi - i album "Skogens Hjarta" jest tego reminiscencją, ale dość daleką, jak sądzę - i bardzo szczególną. Płyta zawiera jedną ścieżkę, jeden plik mp3 (który można pobrać ze strony autora), choć tak naprawdę można tu wyróżnić osobne kompozycje... ale to bez większego znaczenia, bo one z kolei zlewają się w ten sam obraz, nastrój, styl, czy co tam chcecie. W każdym razie muzyka urzeka i zabawne, że to - mimo wszystko - dalekie potomstwo ludycznego, hedonistycznego rock and rolla. Bo "Skogens Hjarta" to muzyka... przenicowana? wyludniona? przegrana? Być może przegrana, ale jeśli nawet, to chyba na takiej zasadzie, jak w owym aforyzmie Ciorana, gdzie mowa o uldze i odpoczynku, następującym po akcie kapitulacji. To ważne (względnie, rzecz jasna... w istocie cała ta ple-ple-recenzja jest nieważna) o tyle, że Hypothermia nie gra na tym albumie dźwięków skrajnie przygnębiających, dołujących słuchacza "fanatycznie i nieubłagalnie". Takie przynajmniej jest moje odczucie. Nasuwają mi się tu przede wszystkim skojarzenia z recenzowanym już w MI The Autumn Project, a także z Feuerberg, czy dalsze: z Earth - "Hex". A zatem: leśne wędrówki zimą i jesienią, rozległe, bezludne wrzosowiska i wiejące ponad nimi wichry, promienie słońca wymykające się zza ołowianych chmur, "mizantropia bez łez"... Technicznie "Skogens Hjarta" bazuje na akordach silnie przesterowanej gitary elektrycznej, na rockowej perkusji, wiadomo. Bardzo proste środki, a i sama muzyka też nie jest przesadnie skomplikowana. A jednak to mocna rzecz. Jedzcie: http://hypothermia.trollkatt.com/Hypothermia-Skogens-Hjarta.mp3

ARGENTUM - "We Are The Fire"
Znany już czytelnikom MI Argentum jest ciekawym argentyńskim projektem, parającym się eksploatowaniem różnych wątków muzyki industrialnej. Swoją twórczością manifestuje swój światopogląd oraz upamiętnia historyczne postaci i wydarzenia, uznane przez siebie za tego godne. Tworzy zarówno monumentalną neoklasykę, jak i zgrzytliwe noise/power electronics. Album „We are the Fire” jest przykładem tego drugiego.
Argentum przedstawia nam tu przedziwne wezwanie do buntu, zarysowuje nam dźwiękowy obraz swojej wrogości do panującego Systemu (politycznego, gospodarczego, kulturowego). Dostajemy szumy, trzaski i uderzenia zaprawione srogim krzykiem złorzeczącym luminarzom Nowego Porządku Świata. Tytuły utworów mówią same za siebie, bez owijania w bawełnę wyrażają „groźby” i powodującą je nienawiść. „Insurection”, „Slaves”, „Revolution” czy „Active Nihilists” – ich emocjonalny wydźwięk jest jasny. Mimo to trudno jednak dojść do tego, do czego w istocie dążą panowie z Argentum. Nie jest to przecież jedynie prostacki bunt, typowy dla nastolatków podbudowujących się czy to pseudo-wyszukaną duchowością, czy zwykłym materializmem i cynizmem. Trochę światła może rzucić wywiad przeprowadzony z Argentum niegdyś w Młodzieży Imperivm… ale i on jest na tyle enigmatyczny, że dowiadujemy się tylko o ich niechęci do chrześcijaństwa i opieraniu się na jakiejś fuzji neopoganizmu i tradycjonalizmu integralnego, wzorowanych na koncepcjach antycznych (?).
Za sloganowymi wręcz tytułami kryje się więc jakaś nieokreślona, być może wyczuwalna intuicyjnie treść. Sam typ obranej formy muzycznej dodaje tylko tajemniczości zamierzeniom twórców, ale niech im będzie. Na uwagę zasługuje jeszcze cover utworu Frakcji Zielonej Armii, „Conservative and Full of Hate”. I to nawet nie jego wykonanie – bo nic nowego/oryginalnego raczej tym nie wniesiono – ale sam fakt aranżacji tego kawałka, co sugeruje jakieś oddanie hołdu zarówno jemu, jak i GAF ogólnie, no i niesionemu przezeń przesłaniu.
Ciekawa jest jeszcze ponad 11-minutowa „Psychic Guerilla”. Przedłużające się rżnięcie w mózg rzeczywiście pobudza do refleksji nad znaczeniem propagandy, manipulacji psychologicznych etc. Sam kawałek stwarza wrażenie jakiegoś kolażu różnych dźwięków, co sugeruje wszechobecność papki (medialnej i nie tylko), niszczącej samodzielne myślenie. Eksponuje też znaczenie walki o kulturę i suwerenność ducha.
Konkretniej o dźwięku – bzyczy, drży, pulsuje, faluje, trzeszczy, piszczy. Powtarza się, jakby zapętlając nas dalej i głębiej w swój szorstki trans. Sprawia to odczucie pewnej stałości, trwającego brnięcia w niepokojący klimat, do którego końca trzeba dojść. A po drodze słyszymy jakieś deklamacje, krzyki, nagłe „zarwania” dźwięku. A głos wokalisty przypomina skowyt żywego organizmu zamkniętego w przemysłowym piekle – fabryce, elektrowni, hucie czy czymś jeszcze gorszym. Tak, ludziom zamkniętym w coraz bardziej stechnicyzowanym świecie zostało tylko wycie, krzyk ze strachu bądź nienawiści, wołania o litość albo groźby. Albo i wszystko to naraz.

Reaktor

GENOCIDE ORGAN - "Save Our Slaves"
GENOCIDE ORGAN – „Save Our Slaves” Cały opis można zawrzeć oczywiście w słowach, że mamy do czynienia z siarczystym, oczyszczającym power electronics. Tak, dany materiał powoduje niesłychane spustoszenie w organach słuchu i kondycji psychicznej, mózgu w ogólności. W gruncie rzeczy lubię posłuchać czasem podobnych dźwięków dla odprężenia, opróżnienia głowy z myśli, zwłaszcza przy nadmiarze nagromadzonych emocji – i to niezależnie od tego, jakie by nie były.
Ten materiał Organu Ludobójstwa nie przyciągnął jednak mojej uwagi proponowanymi dźwiękami, ale ich tytułami oraz dołączonymi zdjęciami. Dopiero te obrazy powodują w umyśle napływ sugerowanych wizualizacji słuchanych odgłosów. Płonący krzyż, zlinczowany murzyn, chilijscy żołnierze dnia 11 września 1973 i parę podobnych – takie widoki od razu nakierowują nas na odpowiednie tory myślenia. Śmierć, nienawiść, zwycięstwo, wszystko to umiejscowione w odpowiednich realiach historycznych: XX-wieczny „obywatelski” bunt czarnych w USA, KKK etc, do tego antykomunistyczny zamach stanu w Chile. Reakcyjne wręcz smakołyki, ukazujące front obrony cywilizacji! [khe, khe, mocna teza... ;-) - przyp. ATW] Zdjęcia są utrzymane w tonacji zarysowującej skrajnie realistyczne oddanie uwiecznionego obrazu, przez co wręcz bije z nich silna, żywa wściekłość. Ale można patrzeć na nie i z dystansem – same dźwięki power electronics służą przecież do oczyszczenia z emocji, niwelowania odczuć bezpośrednich.
Tak więc „Save Our Slaves” ma wydźwięk w pewien sposób kontrrewolucyjny [khe, khe… wedle mojej wiedzy to wszystko jest raczej na zasadzie „niczego nie oceniamy, niczego nie chcemy, pokazujemy jedynie śfjat, nawet ten, którego wolicie nie dostrzegać na co dzień” itp. – przyp. ATW]. Sprzeciw wobec komunizmu („Patria y Libertad”, „John Birch Society” – ?) zamyka i otwiera album. Jeden utwór nawiązuje do pierwszego czarnego studenta na Uniwersytecie Mississipi, i raczej nie wyraża sympatii do niego – „I want James Meredith”. Są jeszcze trzy inne kawałki, mające dość ogólną tematykę (jeśli o tej formie muzycznej można powiedzieć, że da się z niej odczytać jakąkolwiek tematykę), tj. przedstawiają jakieś wyobrażenia śmierci, godności („Death with Dignity”!), czy też po prostu eksponują zagadnienie odbierania życia, okrucieństwa i przemocy, poniekąd ich instytucjonalizacji. Bo do czego innego można dojść po zapoznaniu się z wezwaniem do zabicia bezużytecznych narodów czy obwieszczeniem o istnieniu komitetu koordynującego przemoc? [jest to zapewne pastisz „The Student Nonviolent Coordinating Committee” – przyp. ATW] I chociaż Genocide Organ zapewne nie zawarł na tym materiale żadnego szczególnego przesłania, po prostu eksponując nihilizm, brutalność i bezwzględność, to możemy chyba dorobić sobie własną interpretację, w celu dowolnego operowania tą intrygującą formą „muzyki”.
Zresztą, przewodnim motywem płyty wydaje się być the Rise of American Civilization. Jest to jakieś zwrócenie uwagi na szczególną drogę, przebytą przez ten kontynent (kontynenty). Tę dawkę transoceanicznego smaku należy docenić. Zwłaszcza że jego oddaniem zajęli się Niemcy.
A sama „muzyka”? Trudno dokonać mi szczegółowego opisu tych dźwięków. Oczyszczający szum, tak powiedzieć najprościej. Coś trzaska, pulsuje, jakby echo błądzącego napięcia elektrycznego. Są też kompozycje układające się jakby w strukturę odgłosów pracy przemysłowych maszyn. A w tle jęki, krzyki, wołania, syczenia, zapewne jakiś płacz. Jak to zwykle bywa, obnażanie skrajnych stanów emocjonalnych człowieka.
A naszych niewolników niewątpliwie należy zachować/oszczędzić/uratować. Ktoś w końcu musi pracować na wzrost amerykańskiej cywilizacji!

Reaktor

CONTAGIOUS ORGASM - "The Flow Of Sound Without Parameter"
Co tu dużo pisać, Hiroshi Hashimoto po prostu urzeka i czaruje. Jest to drugi album Contagious Orgasm, jaki mam przyjemność (niemałą) słuchać (i recenzować). Materiał utrzymany jest w bardzo szczególnej stylistyce, chyba typowej dla nagrań tego projektu. Nie jest to noise, nie jest to ambient, nie jest to field recording, ani plądrofonia - tzn. żadna z tych rzeczy w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ale wszystkie te formy tutaj są, nie tyle nawet "pojawiają się", czy "przeplatają", co raczej łączą się integralnie w nową jakość. To muzyka oniryczna, wręcz ścieżka dźwiękowa do snów. Bo tak jak w marzeniach sennych, tak i tutaj pojawia się cała masa najróżniejszych elementów, zdawałoby się wzajemnie niedopasowanych, wybranych w zupełnie nieoczekiwany sposób. I tak jak we śnie ma się wrażenie, że pomimo tego wszystko razem układa się w coś sensownego, oczywiście w myśl reguł logiki snu.
Czego tu nie ma? Odgłosy maszyn, wypowiedzi bliżej nieokreślonych ludzi, fragmenty muzyki popularnej i klasycznej, dźwięki najrozmaitszych urządzeń, drony i buczenia, świsty, szmery i szumy, okalający to od czasu do czasu delikatny quasi-beat, hipnotyczne, dłuuugie melodie typowe dla ambientu, a także melodie orientalne... A wszystko to w owej sennej przestrzeni, dobiegające jakby gdzieś "zza", "spoza", jakby spod powierzchni codziennych zjawisk... Bardzo intrygujący muzak.


34