Fatalizm narodowy
 Jan Kotrzybrański

Hiszpaniey król ów nieprzezpieczny,
Którego miana już nie pomnę...


(Wielki Testament, przeł. Boy)

Nic nie jest wiecznym. Jak świat światem, kolejne organizmy rodzą się i umierają, zaś różne gatunki zanikają, stwarzając niszę dla innych. Dotyczy to oczywiście także i człowieka - tak każdego z osobna, jak i gatunku, który pojawił się Dnia Szóstego, a pewnym jest, że nadejdzie dzień, w którym zginie. To samo ma też odniesienie do ciał niebieskich, choć okres ich trwania jest oczywiście dłuższy. Wszystko ma początek i koniec. Kwestię przemijania dawno już omówili filozofowie oraz przedstawili poeci.




Skoro gatunek ludzki nie będzie trwał na Ziemi wiecznie, łatwo jest zauważyć, że to samo dotyczyć musi także opracowanych przez niego struktur, wytworzonych w jego obrębie więzi, społeczeństw. Potwierdzenie tego wniosku przyniesie pobieżne przewertowanie atlasu historycznego. Po dawnych ludach praktycznie nie ma już śladu, wiele języków odeszło w niepamięć, imiona potężnych królów przestały budzić jakiekolwiek emocje. To, co zostało, to zakurzone ruiny, trochę różnorodnych zabytków i spuścizna naukowo-umysłowo-technologiczna (o ile oczywiście dany lud takową zostawił). Z tego dziedzictwa nie korzystają potomkowie Sumerów, Etrusków czy Egipcjan (a jeśli nawet, to raczej nie są oni świadomi takich koligacyj i w żaden sposób nie poczuwają się do tak dalekich przodków), lecz przedstawiciele tego, co nazywamy cywilizacją światową - mieszkańcy państw świata cywilizowanego, który na chłodno analizuje i wykorzystuje to, do czego z mozołem dochodzili jego poprzednicy, nierzadko patrzący na swoje dokonania jak na sprawy związane z magią czy religią.

Darwinizm społeczny, z którego swego czasu myśl narodowa wiele czerpała, każe patrzeć na wszelkie społeczeństwa alias narody tak samo, jak patrzy się na żywe organizmy. Najpierw się one rodzą, dorastają, rozwijają się i doskonalą, by następnie stopniowo pogrążać się w marazmie i starości, po której następuje już tylko śmierć. Można to zgrabnie odnieść do obecnej naszej Europy, zrodzonej na gruzach imperium rzymskiego; średniowiecze byłoby tu okresem dzieciństwa, czasem, kiedy barbarzyńskie ludy nabierały ogłady, przejmowały "dziedzictwo przodków" (spuścizna po rzeczonym imperium), rozwijały się; w czasach wypraw krzyżowych stopniowo zaczyna się czas dojrzałości, trwający do przełomu XVI i XVII wieku, będący szczytową fazą rozwoju naszej cywilizacji, jej ekspasji. XVIIIwieczne koncepcje równościowo-bezbożne są już niczym innym, jak starczymi urojeniami, prowadzącymi do stopniowego upadku (co oczywiście nie przeczy wzmożonemu rozwojowi technologicznemu w XIX wieku).


Fatalizm...
Ciąg dalszy...

Stoi to naturalnie w opozycji do marzeń o wiecznie trwającym łańcuchu pokoleń nieśmiertelnego narodu, czego jest świadom i Roman Dmowski, zwracając na to uwagę w Myślach nowoczesnego Polaka i zaznaczając, że nie oznacza to, by w obliczu świadomości przemijania odegnać precz tożsamość narodową, a przeciwnie - w schyłkowej fazie życia narodu upodobnić się do starca, który wciąż pełen jest woli życia i robi wszystko, by jeszcze trochę swoją egzystencję pociągnąć. Swoją drogą, nie sposób przy tym nie pokusić się o prowokacyjną dygresję, że starsze osoby, nawet, jeśli starają się wydłużyć swój żywot, dbają o spisanie testamentu.

Ale czy na pewno naród nie może być nieśmiertelny, a przynajmniej trwający do końca istnienia ludzkości? Wszak proces starzenia się nie wynika w tym przypadku ze spowolnienia metabolizmu i innych czynników biologicznych, lecz z zaistnienia w społeczeństwie niezdrowych sytuacji. Nikt nie zabrałby się za odginanie kosy, gdyby zgnuśniała arystokracja nie zatraciła umiejętności przewidywania konsekwencji swoich poczynań. Obce kultury nie stanowiłyby zagrożenia dla Europy, gdyby jej mieszkańcy nie trwaliby w niezgodzie oraz potrafili stawiać im opór. W ogóle, gdyby nie popełniało się błędów, nie byłoby żadnych problemów. Ale błędy się popełniało, popełnia, i będzie się je popełniać - kiedy ostatecznie nasza cywilizacja odejdzie, takie same błędy staną się udziałem jej następczyni. Rzym zgnuśniał - Rzym upadł. Wymowną alegorią tych zależności (łącznie z historią o etapach rozwoju społecznego) jest biblijny przekaz o Sodomie i Gomorze.

Błędy towarzyszą ludzkości odkąd Ewa dała się skusić szatanowi.
A czym są te błędy, jeśli nie grzechami? Dekalog nie został dany ludziom tylko po to, by mieli szansę uzyskać zbawienie - jego przestrzeganie pomocne jest i w życiu doczesnym. Trapiące ludzkość problemy wynikają przecież właśnie ze sprzeniewierzenia się otrzymanym od Boga tyle tysięcy lat temu regułom postępowania. Pięknie oddaje to Siedem grzechów głównych Jacka Kaczmarskiego, do lektury/odsłuchania czego usilnie Czytelnika namawiam, jeśli nie miał dotychczas okazji zapoznać się z tym tekstem. Słabości i wady, których pełno u każdego człowieka, przyczyniają się do upadania mocarstw - tak było, jest i będzie.


Bo wieczny jest tylko Bóg. Jego niezmienne, odwieczne prawa znajdują rację bytu w każdej epoce i w każdym ludzkim dziele. W Nim też należy pokładać wszelkie nadzieje i dostrzegać najwyższą wartość - tym samym mniejszą będzie się odczuwało rozpacz, spoglądająć na upadek kultury i cywilizacji, która jest dla nas tak cenna. A kto wie, czy umocnieniem swej wiary nie podeprzemy jej choć na chwilę? Na odcięcie się od niej nie pozwala nam przykazanie czwarte.


Michał Kotrzybrański Szymański Jan

31