Wywiad z Adrianem Niklem
 
Adrian Nikiel (ur. 1973) jest założycielem i przewodniczącym Organizacji Monarchistów Polskich. Z zawodu technik księgarz (absolwent Zespołu Szkół Ekonomicznych nr 2 we Wrocławiu), ukończył studia politologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Od roku 1989 zaangażowany w działalność skrajnie prawicową.
Pytania zadawał ATW.

Jak doszło do powstania Organizacji Monarchistów Polskich w 1989 roku? Nie chodzi mi tylko o suche fakty i daty, ale raczej o to, by przybliżył Pan naszym czytelnikom klimat tamtych czasów. Jest w tym przecież coś intrygującego - kilku 16-17-latków powołuje do życia organizację o absolutnie niemodnym profilu ideowym, rozpoczyna wydawanie broszur, organizowanie prelekcji etc. Czy ta inicjatywa spotkała się z jakąś reakcją najbliższych (rodziny, znajomych)? Jak była postrzegana przez otoczenie?
Klimat tamtych czasów... Na pewno pełen entuzjazmu i młodzieńczego przekonania, że wszystko jest możliwe. Sądziliśmy, iż na naszych oczach niejako „odwraca się” powiedzenie Marxa o tym, że żeby zbudować komunizm, najpierw trzeba zbudować demokrację. A zatem, że z komunizmu poprzez epizod demokracji podążamy w kierunku monarchii, która zaistnieje w Polsce (a być może i innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej) w ciągu XXI wieku. Pamiętam, w rozpisywanych w latach dziewięćdziesiątych ankietach na temat stosunku do monarchii, monarchizmu itp. pojawiała się nawet opcja, iż monarchia w Polsce może zostać restaurowana do 2015 r. Dziś już wiemy, że raczej – jako pokolenie – możemy tego nie dożyć. Ale nawet jeżeli reakcjonista powinien myśleć w perspektywie tysiącleci, jak zauważył Mikołaj Gómez Dávila, ktoś musi zacząć, po prostu zacząć, wejść na „drogę przez pustynię”. I właśnie o to chodziło w 1989 r. i później – nie czekaliśmy, aż inni zaczną głosić idee, które uznaliśmy za ważne, lecz zaczęliśmy Długi Marsz, przede wszystkim po władzę kulturową.
Otoczenie, rodzina, znajomi... Ani wtedy, ani teraz reakcje otoczenia nie miały dla mnie większego znaczenia. Jak zawsze w takich sytuacjach: jedni „za”, inni tylko zaciekawieni, co robię, jeszcze inni obojętni. Nie przypominam sobie, aby na przełomie dekad ktoś wyrażał zastrzeżenia wobec mojego zaangażowania w życie publiczne. No, może z wyjątkiem tego, że już po sześciu miesiącach działalności dowiedziałem się z plotek, iż rzekomo zostałem Żydem. :-) To jednak norma, dla tropicieli Żydów każdy, kto wyróżnia się z szarego tłumu, automatycznie przekształca się w Żyda. Tak więc dla mnie w tym czasie istotna była możliwość funkcjonowania w środowisku Unii Polityki Realnej, znajomość i rozmowy z członkami Klubu Konserwatystów im. A. hr. Fredry, dostęp do literatury, samokształcenie, a nie to, czy rodzina, sąsiedzi i szkoła będą „za” czy „przeciw”.

Czy Internet, z całą jego łatwością i szybkością komunikacji, z możliwością archiwizowania i publikowania najróżniejszych materiałów (artykułów, książek etc.) dużo zmienił w działalności OMP? Pytanie jest zarówno ogólne, jak i w kontekście wciąż jeszcze nowej strony OMP http://www.legitymizm.org.
Tak, pod koniec XX wieku, kiedy OMP zaczęła być obecna w Internecie w sposób „oficjalny”, a nie tylko w ramach wzmianek osób trzecich, iż istniejemy, przeżyliśmy swoisty wielki skok, jeżeli chodzi o możliwości działania. Wcześniej sama korespondencja, wymiana informacyj i pozyskiwanie materiałów zagranicznych były znacznie droższe i czasochłonne, podobnie jak koszty promocji. Z pewnością powstanie Portalu Legitymistycznego, który to portal jest perfekcyjnym dziełem Kol. Piotra Kozaneckiego, wybitnego webdesignera, było kolejnym przełomem, ale ponieważ portal ma dopiero rok, na ocenę rezultatów jego oddziaływania na polską Prawicę musimy jeszcze poczekać. Strona OMP powinna pełnić rolę formacyjną i być orężem w walce o władzę kulturową. Poza tym mamy ambicje, by informować o wydarzeniach, o których być może nikt inny w Polsce nie napisze.

Czy w ciągu tych 20 lat często spotykał się Pan z "naiwnymi" bądź szyderczymi pytaniami w rodzaju: "To kiedy mianujecie jakiegoś króla?", "Czy to prawda, że Adrian Nikiel chce się koronować?", "Czy macie jakąś listę pretendentów do tronu?", "Ale jak to jest, czy żeby być w OMP trzeba mieć szlacheckie pochodzenie?", "I niby co, chcecie wprowadzić pańszczyznę po dojściu do władzy?" - i tak dalej? Jak Pan na to reaguje, czy za każdym razem obala Pan te mity i prostuje wyobrażenia?
Jeżeli dobrze pamiętam, chyba nie słyszałem tylko pytań o pańszczyznę. Reszta się zgadza. Czasami ktoś pyta nawet o to, czy OMP może potwierdzić pochodzenie szlacheckie. Przyznam szczerze, z upływem czasu coraz mniej chce mi się odpowiadać na głupie pytania. Kilkanaście lat temu może wyjaśniałbym szczegółowo, dziś ograniczam się do jednego czy kilku zdań i zachęty do odwiedzenia portalu lub lektury naszych publikacyj. Na pewno istotne jest też, kto pyta, jakimi intencjami się kieruje. W XXI wieku częściej niż pytania o wybór króla słyszałem pytania o wybór papieża.

Swego czasu napisał Pan mi: "ja jestem prostym człowiekiem", a było to komentarzem do postawy ludzi, którzy wiecznie zmieniają i przetwarzają najróżniejsze doktryny, budują niezwykłe ideologiczne konglomeraty etc. A zatem prosiłbym o rozwinięcie wątku: co sądzi Pan o obecnych na obrzeżach szeroko pojętej Prawicy poszukiwaniach, częstokroć "nieortodoxyjnych", takich jak tradycjonalizm integralny, Nowa Prawica, narodowy bolszewizm (…i maoizm), narodowy anarchizm i liczne inne konstrukcje ideowe? Jak mają się one do prostej triady "Tradycjonalizm – Legitymizm - Wolny Rynek"? Czy takie fascynacje należy postrzegać jako twórcze, czy raczej jako stratę czasu?
Dla mnie takie mieszanki ideowe są przede wszystkim ciekawostką. Staram się patrzeć na politykę i metapolitykę realistycznie – fundamentem ideowym zawsze musi być wymieniona przez Pana, tzw. OMPowska triada. Jakieś kombinowanie na własną rękę, przewracanie na drugą stronę Dawnych Mistrzów, ideologiczne patchworki to w dużej mierze strata czasu. Trudno, abyśmy byli tym szczególnie zainteresowani, a jeżeli już, to krytycznie, bo zwykle „mieszanie” kończy się przesunięciem w lewo. Zaczyna się od gadania „Wolny rynek może nie jest tak bardzo potrzebny”, a kończy na nihilizmie. Być może się mylę i dlatego poddaję mój pogląd Pańskiej ocenie, jako właśnie krytycznego badacza (swoistego metapolitologa) – z pytaniem: czy zna Pan jakiś niezwykły ideowy konglomerat, który byłby na prawo od OMP? To też kwestia naszej wiarygodności, monarchiści i Prawica w Polsce muszą wiedzieć, czego się po nas spodziewać. Wiarygodność jest jak twarz, ma się jedną i trzeba o nią dbać.

Dla wielu osób bardzo kontrowersyjna jest Pańska postawa sedewakantystyczna. Czy wybór tego właśnie stanowiska teologicznego był w Pana przypadku w pełni przemyślany? Jakie jest Pana zdanie w kwestii "wewnątrz-sedewakantystycznych" sporów, choćby pomiędzy sedewakantystami właściwymi a sedeprywacjonistami? (a są przecież i inne).
Raczej trudno stać się sedewakantystą przypadkowo. Dochodziłem do tego przez kilka lat, ewoluując od wcześniej zajmowanej pozycji zwolennika linii Bractwa Świętego Piusa X. Lektura textów sedewakantystycznych, a szczególnie tych autorstwa JE x. Biskupa Donalda Sanborna, skłoniła mnie do myślenia o błędach i niekonsekwencjach postawy potocznie zwanej „lefebrystyczną”. Dla mnie sedewakantyzm jest częścią rozważań o legitymizmie, gdyż tak, jak legitymizm oznacza m.in. walkę z uzurpatorami i konieczność właściwego rozpoznania, kto jest prawowitym monarchą, analogicznie sedewakantyzm jest ruchem sprzeciwu wobec osób okupujących Stolicę Piotrową od śmierci ostatniego papieża. Wiedza pozwala rozpoznać właściwie ukształtowanemu sumieniu, że ludzie narzucający katolikom nauczanie niekatolickie nie mogą być równocześnie Namiestnikami Chrystusa. To by bowiem oznaczało, iż Bóg ma wobec ludzi wewnętrznie sprzeczne oczekiwania. Po dwudziestu wiekach istnienia Kościoła każdy katolik musiałby prosić Boga, aby On wreszcie się zdecydował, czego od nas chce i czego mają nauczać Jego Namiestnicy.
Z naszego wrocławskiego podwórka mógłbym wskazać chociażby niedawną wypowiedź pewnego znanego tu księdza, który stwierdził, że owszem, przez wiele wieków Kościół pod wpływem św. Tomasza z Akwinu (lecz co było wcześniej? – tego już nie mówił) akceptował Karę Śmierci, ale w XX wieku przyszedł Jan Paweł II i nauczanie Kościoła w tej kwestii jest już takie, jakie być powinno. Oczywiście streszczam tę wypowiedź tak, jak sam ją pojmuję, bo jej autor nie stawia „kropki nad i”, więc cała kwestia jest w sposób modernistyczny mocno rozmyta.
Ten przykład jest świeży, dlatego go przytoczyłem, ale przecież już wielokrotnie wskazywano, że Nowy Kościół, który jest dzieckiem nieszczęsnego Soboru Watykańskiego II, ma nową Mszę, nowe Sakramenty, nowy Różaniec, nowe nauczanie w seminariach etc. etc. To sprawia, że moderniści mają tylko szyld katolicki, natomiast, jak mówi znane powiedzenie, x. Piotr Skarga obserwując nabożeństwo modernistyczne byłby przekonany, iż widzi protestantów. Nieprzypadkowo Nowa Msza wzorowana jest na nabożeństwach protestanckich. Świadomie została tak skonstruowana, aby nie drażnić heretyków. Kiedy np. w programie drugim Polskiego Radia czasami słyszę emitowane na żywo uroczystości religijne różnych wyznań chrześcijańskich, zwykle nie jestem w stanie od razu rozpoznać czy to „zwykli” protestanci, czy właśnie moderniści. To nie przypadek, to norma.
Jestem przekonany, iż moderniści doskonale wiedzą, że dokonali iście nihilistycznej rewolucji w Kościele. Wskażę pewne analogie: po rewolucjach w Anglii, Francji czy Rosji nadal te kraje określano mianem właśnie Anglii, Francji i Rosji, ale przecież na tak określanych terenach wszystko się zmieniło, nastąpiło radykalne zerwanie, za przywiązanie do „starego kraju” płaciło się życiem. Przypominam, że prominentni moderniści sami stwierdzali (z dumą!), iż dokonali rewolucji październikowej w Kościele. Nazwa została, ale treść całkowicie nowa.
Historia zatoczyła koło – katolicy muszą rechrystianizować kolejne imperium... A co do sporów – pozostawiam je zainteresowanym, czyli duchownym i teologom, sam nie zamierzam się w nie angażować.

Jakie jest Pańskie zdanie w kwestii tzw. własności intelektualnej i jej ochrony (problem mp3, programów open-source, wymiany plików, kopiowania etc.)? Czy istnieje w tej kwestii jakaś oficjalna "wykładnia" OMP?
Nie ma oficjalnej wykładni, jest zdroworozsądkowa. Własność intelektualna powinna podlegać ochronie tylko w odniesieniu do uznania autorstwa oraz dochodów przynależnych autorowi. Nikt nie może bezkarnie podawać się za autora cudzego dzieła, jak też czerpać dochodów ze sprzedaży takiego „oszukanego” materiału. Natomiast tworzenie kopij, które następnie byłyby przedmiotem bezpłatnej wymiany, powinno być legalne, gdyż nie ma w takim wypadku mowy o kradzieży czy plagiacie - autor nie może stracić czegoś, czego nie miał, nie można mu ukraść czegoś, czego nie posiadał. Inaczej karane musiałoby być również wspólne słuchanie płyt i pożyczanie xiążek oraz udostępnianie komuś komputera (z płatnym oprogramowaniem) do chwilowego użytku.

OMP jest organizacją metapolityczną, główne formy jej działania to praca intelektualna - pismo "Rojalista", liczne artykuły, broszury, prelekcje etc. Ale wiadomo, że monarchizm w niektórych krajach i okresach (Francja XIX wieku, Hiszpania wieku XIX i częściowo XX etc.) przybierał formy jak najbardziej "polityczne" - to znaczy monarchiści tworzyli ruchy masowe (a nie tylko elitarne stowarzyszenia intelektualistów), "wychodzili na ulice", brali udział w publicznych debatach i manifestacjach, w życiu politycznym danego kraju, w sprawowaniu władzy i tak dalej. Czy fakt, że OMP stawia sobie głównie cele "metapolityczne" i kulturalne wynika z przekonania o tym, że jedynie takie są istotne, czy też jest to po prostu nieuchronny skutek bardzo niewielkiej popularności idei monarchistycznych w społeczeństwie oraz trudności z przebiciem się do "mainstreamu informacyjnego"?
Mimo upływu dwóch dekad naszej działalności wciąż jesteśmy na początku „drogi przez pustynię”. Trudno udawać, że jest inaczej. Jeżeli Unia Polityki Realnej do mniej radykalnej zmiany przekonuje tylko kilka procent Polaków, cóż mówić o kontrrewolucjonistach, którzy są jak wyrzut sumienia, głos prawdziwej Polski, co znów została złożona do grobu. Oczywiście, chciałbym, aby przesłanie OMP dotarło do każdego Polaka, robimy, co w zasięgu naszych możliwości, aby tak się stało.


Adrian Nikiel
Ciąg dalszy...

Jest zrozumiałe, że monarchizm OMP wynika z cywilizacji łacińskiej, z kultury europejskiej, że posługuje się jej pojęciami i do nich odnosi. A co sądzi Pan o monarchiach w innych częściach świata? Czy sprawy są dobrze poukładane w takich krajach, jak np. silnie konserwatywny Bhutan albo niektóre państwa świata muzułmańskiego?
To pytanie jest bardzo ogólne. Monarchia jest ustrojem naturalnym, więc obawiam się, że równie dobrze powinienem ustosunkować się do tego, że w Afryce i Azji obowiązują te same, co w Europie, prawa fizyki. ;-) Oczywiście, byłoby dobrze, gdyby władcy monarchij innowierczych nawrócili się i zaufali prawdziwemu Bogu w Trójcy Świętej – o tyle więc „sprawy” nie są dobrze poukładane. Jeżeli ci władcy nie zamierzają się nawracać, przynajmniej nie powinni stwarzać przeszkód dla katolickiej działalności misyjnej – z tym również czasami są problemy. Z innej perspektywy patrząc: wartością jest zachowanie lokalnych tradycyj społecznych, państwowych czy, w niektórych krajach, plemiennych, gdy alternatywą dla nich są w tej chwili tylko globalizacja, westernizacja, ateizm, promocja antykoncepcji, zboczeń i aborcji, faktyczny rozpad struktur i alienacja jednostki. Można by w tym kontekście odwołać się do przykładu Królestwa Suazi, dotkniętego epidemią AIDS. Dla lewaków z tzw. programów pomocowych pomocą dla ofiar epidemii jest „jeszcze więcej prezerwatyw!”, a nie zwyczajne przestrzeganie Przykazań i krzewienie Świętej Wiary Katolickiej. Nie chcę jednak wdawać się w szersze rozważania na tematy spoza kręgu cywilizacji łacińskiej, gdyż nie jestem specjalistą, a nie widzę powodu, aby uogólniać. Na pewno warto odnosić się z uznaniem i sympatią do starań na rzecz restauracji monarchij na innych kontynentach, trzeba informować o działaniach lokalnych ruchów monarchistycznych czy prawowitych monarchów. Pomijam w tym momencie temat ruchów monarchistycznych w Ameryce Romańskiej, gdyż one także są częścią światowej Christianitas, więc nasza wspólnota ideowa jest oczywista.

Jasnym jest, że OMP postuluje nie utworzenie jakiejkolwiek monarchii, ale takiej, która spełniałaby zasadnicze punkty programowe organizacji, niekiedy bardzo ogólne, kiedy indziej zaś – dość szczegółowe. Powstaje pytanie: w jaki sposób od potencjalnego monarchy byłoby egzekwowane przestrzeganie tychże praw, czy istniałaby jakakolwiek (legalna bądź przynajmniej moralnie godziwa) możliwość zmiany władcy-tyrana etc.?
Przynajmniej część wymogów definiujących Xięcia Katolickiego może zostać wpisana w przysięgę koronacyjną. Musimy zawsze pamiętać, że pierwszym zadaniem monarchy jest stworzenie poddanym warunków do życia moralnego, czyli takiego porządku w państwie, w którym dążenie do zbawienia nie spotka przeszkód ze strony prawowitej władzy. Gdyby król stał się tyranem, Kościół musiałby na to zareagować exkomuniką. Prócz tego, na poziomie praktycznym, pewnym zabezpieczeniem może być powszechny dostęp do broni. Potencjalny tyran będzie miał świadomość, że działania bezprawne mogą spotkać się ze zbrojnym oporem. Zwracam uwagę, że m.in. generałowie Franco i Pinochet wystąpili właśnie przeciwko tyranom, tyle że republikańskim.
Oczywiście, gdyby doszło do oporu przeciwko tyranowi, musi się to wiązać z uznaniem prawowitego następstwa tronu w porządku primogenitury, a nie z gorączkową wymianą pomysłów na temat jakiejś nowej dynastii, nowego ustroju etc. Przede wszystkim jednak musimy nieustannie modlić się o przywrócenie i przetrwanie prawowitej monarchii.

Od samego początku w swojej publicystyce i działalności silnie akcentuje Pan kwestię wolności, pisanej czasem nawet wielką literą – wolności gospodarczej, ale i osobistej. To budzi niekiedy kontrowersje wśród tych konserwatystów, którzy nie chcą być w żaden sposób liberalni i w takim akcentowaniu sprawy wolności doszukują się pokłosia Rewolucji Francuskiej, pierwszego kroku w stronę permisywizmu etc., tęsknią natomiast czy to za feudalizmem (korporacjonizmem) w gospodarce, czy za sytuacją, w której państwo (król) i Kościół w pewnym stopniu „wychowują” społeczeństwo, na przykład odcinając mu dostęp do gorszących rzeczy, nawet za cenę ograniczenia prywatności. Jak odniósłby się Pan do takich poglądów i zarzutów?”
A podobno nie zna smaku prawdziwej Wolności ten, kto nie żył przed rewolucją antyfrancuską... Muszę odwołać się do tego, co powiedziałem przed chwilą: zadaniem króla jest stworzenie poddanym warunków do życia moralnego, natomiast każdy poddany w sumieniu, własnymi uczynkami, aktem wolnej woli decyduje, czy chce z tej możliwości skorzystać. Tak więc król nie jest od wychowywania, tylko jego zadaniem jest ułatwianie ludziom zbawienia. Nikt jednak nie może być zbawiony przymusowo. Podobnie, jak przymusowy chrzest jest nieważny, a wręcz staje się profanacją sakramentu.
Od wychowywania jest wyłącznie Kościół. Podział ról między władzą duchową a władzą świecką widziałbym w ten sposób, że Kościół działa prewencyjnie, np. przez nauczanie „Nie zabijaj!”, a król działa represyjnie, gdy jednak dojdzie do morderstwa. I oczywiście może być za to tylko jedna kara – Kara Śmierci.
Zawsze należy pamiętać o zagadnieniu „kto przypilnuje policjanta?”. Mamy doświadczenie totalitaryzmu, które dowodzi, że każda próba stworzenia idealnego społeczeństwa bezgrzesznych ludzi skończy się Piekłem na Ziemi. Monarchia, o jaką walczymy, nie jest ustrojem idealnym, utopią, lecz właśnie monarchią realną, w swoim działaniu uwzględniającą chrześcijańską antropologię, świadomość słabości natury ludzkiej. Dlatego też zakres Wolności wyznaczany jest zasadą „władza króla kończy się na progu mojego mieszkania”.
Jeżeli nawet są tacy utopijni „konserwatyści”, jakich obraz Pan przywołuje, dla mnie po prostu nie ma to najmniejszego znaczenia. To raczej gnostycy, a nie zachowawcy. Myślę, że takie postawy pojawiają się, gdy osoba je reprezentująca nie radzi sobie z własnym życiem, często zafixowana jest na własnej, niezdrowej sexualności lub nałogach, a prywatne problemy extrapoluje na całą wspólnotę narodową. Dlatego domaga się powołania Wielkiego Brata, który przypilnuje każdego, zawsze i wszędzie. Albo też sama chciałaby stać się Wielkim Bratem. Jeżeli dobrze pamiętam, Eryk Maria von Kühnelt-Leddihn zauważył krytycznie, że we współczesnym państwie król nie miałby już być ojcem dla poddanych, lecz bratem – Wielkim Bratem.
Jaka byłaby nasza zasługa przed Bogiem, gdybyśmy nieustannie, od kołyski aż do grobu, byli prowadzeni za rękę - dobrzy wyłącznie dlatego, że pilnowani? Trzeba umieć rozróżniać między świętym a świętoszkiem.

Swego czasu w jednym z wywiadów zadano panu dość nietypowe pytanie o… muzykę metalową. Nie mam zamiaru wnikać tu w szczegółowe rozważania (typowe dla młodzieży w wieku szkolnym) na temat tego „kto czego słucha”, chcę natomiast poprosić o szerszą wypowiedź. Faktem jest, że nawet w newsletterach OMP pojawiają się czasem odniesienia do pewnych utworów, albo cytaty z nich. A zatem: czy w ostrej muzyce, w koncepcji młodzieżowej subkultury, w związanych z tym pojęciach, symbolach, motywach etc. – czy w tym wszystkim tkwić może autentyczna i zarazem przydatna, pożyteczna siła, jakiś impet, a może (z innej strony patrząc) piękno? Pytanie w kontekście postawy wielu konserwatystów, którzy demonstracyjnie chcieliby się ograniczyć tylko i wyłącznie do tzw. „kultury wysokiej” – i to sprzed lat najlepiej kilkuset.
Mogę mówić tylko za siebie. Przede wszystkim: słucham muzyki bardzo różnorodnej, ale rzeczywiście hołduję zasadzie sformułowanej kiedyś przez pana red. Jarosława Szubrychta, że prawdziwy miłośnik metalu nigdy z niego nie wyrasta. Nigdy nie jest się za starym na metal, ha, ha! To prawda, lubię szeroko pojętą muzykę „ostrą” z różnych gatunków. Jej siła, jej (bardzo zróżnicowane) estetyki odpowiadają moim osobistym potrzebom. Odniesienia do jakichś utworów, w tym, co piszę, pojawiają się, bo wyrażają pewne skojarzenia. To normalne, że odwołuję się do tego, co znam i lubię. Wspominałem o tym już w innych rozmowach i może powinienem powtórzyć: z informacji na temat moich zamiłowań kulturalnych stworzyłem swoiste sito, które jakoś pozwala mi określić wstępnie, z kim w ogóle warto utrzymywać kontakt. Jeżeli ktoś jest głupi i na plotkę z gatunku „A podobno Nikiel słucha metalu” reaguje nerwowo, np. obelgami czy oszczerstwami pod moim adresem, już wiem, iż przygłupem nie należy się przejmować. Jak widać, metal przydaje się w działalności publicznej. :-) Niestety, Internet ma to do siebie, że daje pole do popisów głupim ludziom, ułatwia im narzucanie się, więc trzeba tworzyć takie zapory, aby odstraszać. Nie odczuwam potrzeby, aby zmagać się np. z czyimiś nerwicami natręctw, które dość często widoczne są na mniej lub bardziej prawicowych forach.
Co do wspomnianej przez Pana „postawy wielu konserwatystów” – niech każdy decyduje we własnym imieniu. Bo jeżeli będziemy odgórnie tworzyć jakiś wzorzec kulturowy dla idealnego konserwatysty, to prędzej czy później nie będzie chodziło o metal i inne kontrowersje, lecz miłośnicy np. Purcella skoczą sobie do gardeł ze słuchaczami Wagnera. :-) Jesteśmy dziećmi swoich czasów, jakieś durne snobizmy nie są w stanie tego zmienić. Tak więc proponuję przyjąć zdroworozsądkową zasadę: żyj i daj żyć innym. Fight for Metal! – że zacytuję skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju.

Dlaczego dla OMP tak ważne są kwestie dynastyczne? Mamy oczywiście środowiska, które deprecjonują legitymizm jako coś współcześnie bezużytecznego i pozbawionego „realnych szans na realizację”. Chodzi mi jednak bardziej o przekonanie tych ludzi, którzy po prostu nie dowierzają w prawowitość legitymistycznych królów i upierają się (w imię „cynicznej” czy też „zimnej” wizji polityki i historii) jakoby władcy ci (lub ich przodkowie) tak naprawdę zdobyli władzę podobnie jak uzurpatorzy i rewolucjoniści, którzy ich później obalili. A więc u źródeł „prawowitej monarchii” miałoby w istocie stać nic innego, jak brutalne prawo siły, eliminacja konkurentów politycznych, zdobywanie sobie poparcia określonych warstw społecznych etc., a cała reszta byłaby tylko dodaną później „patyną”, utrwalającą panowanie. Takie stanowisko zdaje się prezentować np. Janusz Korwin-Mikke (zresztą twierdząc, że to najzupełniej normalna i pożądana sytuacja)…
Pan Janusz w różnych sprawach prezentuje nieortodoxyjne poglądy. Oczywiście, to wybitna postać, jeden z kilku renowatorów polskiej Prawicy, bez którego aktywności nasza historia wyglądałaby zapewne inaczej, ale również Jego opinie podlegają weryfikacji. Jeżeli Pan właściwie rekonstruuje stanowisko pana Korwin-Mikkego, taką refutacją poglądu, że legitymizm nie ma znaczenia, jest casus św. Joanny d’Arc, posłanej przez Boga, aby przywróciła prawowitą monarchię. Z jednej strony mamy słowo geniusza, z drugiej – świadectwo męczennicy powołanej przez Boga. Co zatem wybierzemy?... Nie wydaje mi się, aby pan Korwin-Mikke wypowiadał się z pozycji przeciwnika legitymizmu, tylko raczej chodzi Mu o stworzenie najbardziej znośnego do życia ustroju w warunkach obecnie zastanych.
Jak wiadomo, pierwszym królem, wtedy jeszcze pod nazwą patriarchy, był Adam, jako głowa rozrastającej się rodziny. Uchwytne ślady konstytuowania się ustrojów w ramach cywilizacji łacińskiej wskazują natomiast, że w bliższych nam czasach zwykle ewolucja zaczynała się od modelu elekcyjnego, który stopniowo przekształcał się w monarchię dziedziczną. To zależało od łaski Chrystusa Króla, który przez błogosławieństwo dla najpierwszej rodziny wynosił ją do roli dynastii, personifikacji danej społeczności. Władza prawowitych monarchów pochodzi od Boga, więc jakikolwiek bunt przeciwko nim – oczywiście z wyłączeniem uporczywej tyranii – jest buntem przeciwko Bogu. Wyjaśnić należy, że akty tyranii też zwykle są buntem przeciwko Bogu. Analiza przypadków historycznych dowodzi jednoznacznie, iż cechą charakterystyczną tyranii jest kwestionowanie praw Kościoła, próby ograniczania jego roli w państwie etc. etc.
Poza tym można ogólnie stwierdzić, że początki monarchii, poza właśnie wątkami biblijnymi, w dużej mierze giną w pomroce dziejów, więc na korzyść monarchii przemawia również „zadawnienie” Ancient ones. Myślę, że problemem ludzi współczesnych jest to, że żyjemy w ponurej epoce po Weberowskim „odczarowaniu” i dla znacznej większości kwestie, o jakich rozmawiamy, są już niezrozumiałe. W tym sensie przez „odczarowanie” ludzkość – nie lubię tego słowa, ale trudno w tym momencie znaleźć lepsze – znalazła się w Ciemnych Wiekach Barbarzyństwa, pod pewnymi względami jest w stanie funkcjonalnego analfabetyzmu.
Jeżeli kogoś nie przekonuje autorytet Pisma Świętego, można też odwołać się do ustaleń naukowych. Fenomenologia religii wykazuje dobitnie: w każdej cywilizacji prawowity król jest pontifexem, czyli łącznikiem między swoją ziemską wspólnotą a Bogiem (w przypadku pogan – bogami). I nawet fakt, że niechrześcijanie odwołują się do fałszywych bogów, nie zmienia tego, iż za każdym razem powielany jest ten sam schemat, odwiecznie wpisany w naturę ludzką. Jeżeli pontifexa brakuje, społeczeństwo ulega atrofii. To przecież dzieje się na naszych oczach!
Opowieści o rzekomych bandytach, którzy zakładali państwa i dynastie, to wyraz jakiegoś mimowolnego ulegania wpływom marxizmu. Znane nam relacje o powoływaniu pierwszych władców, począwszy od biblijnych, przez średniowieczne i pochodzące z innych kręgów cywilizacyjnych, mówią zwykle o interwencji Boga, jednoznacznej wskazówce danej z góry lub nawet o świadomym wezwaniu wybijającej się osoby z zewnątrz, aby objęła tron i powstrzymała anarchię. Absurdem jest podejrzewać, że Bóg na swoich poruczników wybrał jakichś średniowiecznych gangsterów... Próby kwestionowania zasad i sensu legitymizmu to wyraz obłąkanej, szatańskiej pychy. Kto głosi się świadomym wrogiem legitymizmu, staje się tylko nędznym anarchistą.
W tym momencie mogę tylko zachęcić do lektury „Legitymizmu” pana prof. Jacka Bartyzela i artykułów o podobnej tematyce na Portalu Legitymistycznym www.legitymizm.org.

IV Niedziela Adwentu AD 2010


40