Lunatyk
ATW, napisane 26 kwietnia 1997

Ten twór dziesięciolatka był, jak sądzę, inspirowany opowiadaniami "Draństwo" Ambrose'a Bierc'a i "Horla" Maupassanta, albo po prostu ogólnym nastrojem wytworzonym przez historyjki Aleksandra Grina, K. H. Strobla, H. H. Ewersa, E.A. Poego i H. P. Lovecrafta.

(ATW)

I.
Zbudziłem się w środku nocy z powodu jakichś cichych hałasów na podwórzu. Posłuchałem uważniej. Hałas nie dobiegał z podwórza. Dobiegał gdzieś z bliska. Ubrałem się bardzo szybko i podszedłem do okna. Znowu usłyszałem szmer. Odsunąłem zasłonę i powoli otworzyłem okno. Noc była chłodna, a na niebie były gwiazdy. Spojrzałem na zegarek. Była 2 rano, ale już odechciało mi się spać. Wyjrzałem przez okno i popatrzyłem na lewo i na prawo. Po prawej stronie wśród ciemności zobaczyłem jakiś ledwo widoczny kształt. Przyjrzałem się dokładniej i rozpoznawałem człowieka idącego po parapecie. Tu muszę wyjaśnić jak wygląda mój dom. Otóż składa się z kilkunastu małych mieszkań. Okna wychodzą na podwórze. Są one osobne, ale parapet jest jedne dla wszystkich okien i ciągnie się około 12-13 metrów. Po tym parapecie, na wysokości 2 piętra szedł człowiek. Odezwałem się do niego – „hej, ty”. Nie odpowiedział. Nie mogłem krzyknąć, by nie budzić lokatorów, więc musiałem mowić zwyczajnie. Powiedziałem: „Panie, co pan tu robi?”. Nie odpowiedziałem, szedł dalej. Stanąłem na parapecie i zacząłem kroczyć powoli za nim. Wyjąłem pudełko zapałek, które zawsze trzymam w kieszeni spodni i zapaliłem jakąś. Mężczyzna szedł jakieś 6 metrów przede mną. Miał na sobie nocne ubranie i szlafmycę. Domyśliłem się i mam do czynienia z lunatykiem. Pierwszą moją myślą było od razu przebudzenie go. Ale po chwili odrzuciłem tą myśl. Kto wie co się by z nim stało, gdybym się do niego głośno odezwał, uderzył. Po gwałtownym przebudzeniu mógł by np. spaść czy wrzasnąć. W tej chwili lunatyk zniknął mi sprzed oczu. Zdziwiłem się, ale za chwilę ujrzałem mężczyznę posuwającego się po linie zawieszonej między domami, gdzie schły ubrania. Widok ten zmroził mi krew w żyłach. Przecież ten człowiek, nie będąc tego świadkiem, szedł z wyciągniętymi naprzód rękami, po cienkiej linie, na wysokości kilkunastu metrów!!!

II.
Trenowałem kiedyś chodzenie po linie, ale mimo to wejście na nią teraz przyprawiało mnie o zawrót głowy. Posuwałem się po niej powolutku i ostrożnie, starając się nie myśleć o tym, co jest na dole. Tymczasem lunatyk doszedł do środka liny. Oddychałem ciężko. „Cóż on teraz zrobi?” – myślałem. Lunatyk stanął na kilka minut, jakby zastanawiał się nad kolejnym krokiem. Te kilka minut było dla mnie jak kilka godzin. Kilka godzin, jakie pozostawały do wyroku. Wyroku śmierci!!!”


Lunatyk...
Ciąg dalszy...

III.
W końcu mężczyzna ruszył się. Szedł powoli, a ja za nim. W końcu lunatyk doszedł do okna, na którym był koniec liny. Podniósł ręce i zaczął wdrapywać się na dach (było to najwyższe piętro). Miał cały czas zamknięte oczy i spał. W końcu był to już na dachu, a ja w nim w parę chwil potem również się tam znalazłem. Dach był lekko spadzisty, a wciąż było ciemno, więc było niebezpiecznie. W dodatku powiał wiatr i ma zapałka zgasła. Chciałem wziąć drugą, ale pudełko nie było w mej kieszeni. Przeraziłem się. Przecież kieszeń nie była dziurawa! Wiedziałem, że wcześniej miałem tam pełne pudełko. Teraz go nie było. Rozpłynęło się, zniknęło, czy co? Do dziś tego nie wiem.

IV.
Lunatyk szedł po dachu, trzymając ręce wyciągnięte przed siebie i z zamkniętymi oczami. Nie miałem zapałki i nie widziałem go prawie wcale. Wiem jednak, że zatrzymał się w pewnej chwili. Stałem najwyżej 3 metry od niego. Czekałem może minutę aż pójdzie dalej. Zrobił kilka kroków. Tak samo postąpiłem ja. Znów przez długi czas była cisza. Nagle posłyszałem odgłosy jakiejś szamotaniny. Trwało to krótko. Za kilka sekund posłyszałem rumor, krzyk i odgłos upadającego na ziemię ciało. W kilku pobliskich mieszkaniach zapaliły się światła. Posłyszałem jakieś głosy z ulicy. Nie wiem co się ze mną wtedy stało, dość że zacząłem w przerażeniu szamotać się tu i tam, biegać. Nagle poczułem, że ktoś mnie złapał. Poczułem kilka uderzeń, ale nikogo nie widziałem. Wyrywałem się, ale coś mnie trzymało. Czułem nawet oddech tej istoty, ale jej nie widziałem. Tymczasem u dołu zebrało już 17 ludzi z kampanii, przywiedzionych tu przez głośne, nocne hałasy i krzyki. Wiem, co wtedy widzieli. Widzieli szamocącego się i wyrywającego człowieka na 2 piętrowego bloku, który zachowywał się jak wariat. Widzieli tylko jedną osobę – mnie, ale ja czułem kopniaki i uścisk innej istoty. W końcu powalony gradem ciosów upadłem.
Przybiegli po mnie ludzie. Zawieziono mnie najpierw na komendę policji, jako głównego podejrzanego w sprawie śmierci lunatyka. Ale na komendzie znów nawiedziła mnie owa dziwna, niewidzialna istota. Czułem jej silne kopniaki. Nie zostawiały one śladów. Uznano mnie więc za niepoczytalnego oraz wariata i zostałem zawieziony do szpitala dla szaleńców. Wiem jednak, że jestem całkiem zdrowy na umyśle. Ale i dziś nawiedza mnie ta niewidzialna istota. Bije mnie, pcha, dusi. Te słowa piszę z mej celi w wariatkowie . Wiem, że czytelnik słysząc, że zostałem tam umieszczony, uzna mnie za szaleńca, ale mimo to piszę to opowiadanie, gdyż jest w nim tylko prawda i czuję, że muszę ją przelać na papier.


ATW

31