Natręt
ATW, ok. 1997-1998

"Natręt" to - jak nietrudno zauważyć - kuriozalna wariacja na temat "Williama Wilsona" E. A. Poe, w dość groteskowy sposób upolityczniona wątkiem "kontrrewolucyjnym". Akcja, wbrew pozorom, nie rozgrywa się we Francji, a w zmyślonej krainie z dzieciństwa, będącej jednak w dużej mierze odbiciem Francji okresu Rewolucji, Napoleona i Restauracji.

(ATW)

Działo to się kilka lat temu. Przebywałem wówczas na północy kraju w położonej w górach, szkole pana Hedre. Miałem 11 lat. Uczyłem się dobrze, byłem jednym z dwóch najlepszych uczniów. Drugim był niejaki Gable, którego po dziś dzień nienawidzę. Poniżej opisane wydarzenia są z nim ściśle związane.
Gable przyczepił się do mnie dawno. Był gruby i nieco wyższy ode mnie. W jego wyglądzie zewnętrznym najbardziej przerażały mnie jego małe, szatańskie oczka. Wydawało mi się, że może nimi przejrzeć moje myśli. W jego zachowaniu najbardziej nie lubiłem śmiechu. Gdy się śmiał, to otwierał swą oślinioną paszczę, tak że widać było żołądek i rżał jak koń. I pomyśleć, że z człowiekiem, którego tak nienawidziłem, musiałem na długo spotykać dzień w dzień przez półtora roku.
Gable przyczepił się do mnie jak rzep już kilkanaście dni po rozpoczęciu się roku szkolnego. Gdy lekcje się kończyły i mogłem z kolegami przez jakiś czas pobawić się w dużym ogrodzie koło szkoły, Gable odciągał mnie od zabawy mówiąc np. „Chodź Presji, co się będziesz wygłupiał z tymi głupkami” albo „Oh, Prenji! Chodź porozmawiamy na poważne tematy, nie baw się z tymi prymitywami” itp. Ulegałem jego słowom. Gable poruszał często temat polityki. Ja zażarcie popieram rojalistów, a wkrótce odkryłem, że Gable jest zagorzałym rewolucjonistą. Wciąż ględził o ich słuszności. Ja jak bezwolna kukła słuchałem jego gadaniny mówiąc tylko „tak” i „nie”, zawsze zgodnie z jego wywodami. Parę razy zaoponowałem. Wtedy wściekał się, robił czerwony, marszczył czoło i bił mnie. Na drugi dzień przychodził do mnie i mówił „Daj na zgodę”, „Zapomnijmy o tym Prenji” itp. Ulegałem jego jękom i dla świętego spokoju przepraszałem go i godziłem się.
Wkrótce za każdym razem gdy chciałem się bawić normalnie z kolegami, łapał mnie Gable i zanudzał swą gadaniną. Po jakimś czasie robiło mi się niedobrze na jej widok.
Jeśli podczas rozmowy z Gablem jakiś kolega jakiś mój kolega chciał mi coś powiedzieć, o coś zapytać, to mój prześladowca odpychał go, zasłaniał mnie a nawet był bił chłopaka. Potem znów kontynuował swe ględzenie.
Wkrótce całkowicie przestałem spotykać z innymi uczniami, prócz Gable’a. Nienawidziłem go coraz bardziej. Przeżywałem nieopisane męki w jego towarzystwie. Nie można wyrazić na piśmie, jak okropnie czułem się na jego widok. A on wciąż i wciąż podlizywał się mi i zanudzał mnie.
Moja nienawiść do Gable’a wzrosła do tego stopnia, że gdy z nim rozmawiałem, miałem ochotę rzucić się na niego i udusić. Wkrótce zacząłem na poważnie myśleć o zabiciu go. Udusić, zadźgać nożem, roztrzaskać głowę o ścianę – obojętnie, byleby tylko raz na zawsze pozbyć się go.
Wszyscyśmy spali w jednej dużej sypialni. Było nas 26 i tyleż łóżek było w sypialni. Pewnego razu, nad ranem gdy wszyscy spali, cicho wstałem z łóżka. Na palcach ostrożnie podszedłem do łóżka Gable’a. W świetle księżyca wpadającym przez uchylone okno ujrzałem twarz. Spał na boku, twarzą zwróconą ku mnie. Oczy miał zamknięte i oddychał głośno, wręcz sapał z wywalonym językiem. „Teraz, właśnie teraz jest dobra okazja do zniszczenia go! Teraz, uśmierć go, pozbądź się go!!!” – mówiło coś w mym sercu. Zacisnąłem pięści i wstrzymałem oddech. Zacząłem zbliżać, ręce do szyji Gable’a. „Teraz, uduś go!!!” szeptało to coś w tym sercu. Nagle otrząsnąłem się. Potem wróciłem do łóżka.
Tak było przez kilka nocy. Za każdym razem nie mogłem się zdobyć na zabicie Gable’a. Tymczasem on nadal nie pozwalał mi się normalnie bawić z kolegami i bezwstydnie szydził sobie z Kościoła, religii i Króla, a ja miałem zbyt słabą wolę, by raz powiedzieć mu „dość!” i zerwać z nim. Jedynym sposobem na przerwanie udręk psychicznych i duchowych jakich przez niego doświadczałem było całkowicie i ostateczne zgładzenie go!


Natręt...
Ciąg dalszy...

Noc z 19 na 20 marca 1838 roku. Tę noc będę pamiętał do końca życia. Było to około godziny 3 nad ranem. Po cichu wstałem z łóżka. Na palcach podszedłem do śpiącego Gable’a. Już postanowiłem ta noc miała być ostatnią nocą dla Gable’a. Tej nocy miałem zostać uwolniony. Cały plan skrupulatnie przygotowałem już poprzedniego dnia. Gable miał zostać znaleziony rano martwy bez żadnego śladu morderstwa. „Nagłe przerwanie akcji serca – zgon naturalny” – taka miała być diagnoza lekarza. Natomiast zabójstwo Gable’a miało być szybkie i bezgłośne. Wspaniałe – czyż nie?!
Patrzyłem na śpiącego Gable’a może minutę. W uszach mi dzwoniło. „Teraz, uduś go, uduś” – myślałem. Przełknąłem ślinę i wstrzymałem oddech. Powoli, ostrożnie zbliżałem ręce do jego ciała. „Teraz – przemknęło mu przez myśl. Jedną ręką chwyciłem szyję Gable’a, a drugą zatkałem mu usta. Ścisnąłem mu krtań. Nagle z jego ust wydobył się głośny charkot. „Nie!” szepnąłem i z całej siły zacisnąłem ręce na szyi Gable’a. Potem targany furią zrzuciłem go z łóżka. Nagle usłyszałem krzyk: „Hej ty!!!”. Znieruchomiałem. Przed sobą miałem dwóch chłopaków – jasnowłosego Davrena i wysokiego Segeshtiego. „Bierz go!” – zawołał do Segeshtiego Davren. Segeshti złapał mnie i obezwładnił. Nawet nie próbowałem się bronić. Wkrótce obudzili się chyba wszyscy chłopcy. Ktoś poszedł po pana Hedre, ktoś inny badał trupa Gable’a. Nie pamiętam, co było dalej – zemdlałem.


ATW

31