Porządek Wszystkiego
 Wielebny ATW

Jednym z fundamentów konserwatywnej rewolucji jest i powinno być przekonanie o powszechnym sensie i głębokim znaczeniu wszystkiego tego, co się dzieje. Wiara w ogólny porządek rzeczy szczególnie mocno widoczna jest w pracach Ernesta Jungera, zwłaszcza w licznych artykułach z lat 20-tych i początku lat 30-tych, kiedy to pisarz próbował ogarnąć i zrozumieć całokształt otaczających go zjawisk politycznych i historycznych. Chodzi tu przede wszystkim o pierwszą wojnę światową, ale także o późniejsze wydarzenia, w ogólności zaś: o wszelkie wojny, konflikty, klęski, kataklizmy, rewolucje i kryzysy. A zatem – o rzeczy, które wielu ludziom wydają się bądź to aktami niepojętego, absurdalnego zła, bądź przejawami jakiegoś bezprzyczynowego, bezsensownego nieporządku, zawsze jednak przyprawiają o smutek i poczucie żalu.

Pojęcie ogólnego porządku wszystkiego wydaje się na pierwszy rzut oka czymś banalnym, niejeden czytelnik być może wzruszy w tym momencie ramionami, myśląc sobie: „Przecież powiedzieć, że wszystko ma swój sens, to tyle co nie powiedzieć nic”. Ot, uspokajający frazes na poziomie dobrotliwego prowincjonalnego wikarego albo trzeciorzędnego guru z jakiejś post-buddyjskiej sekty.

Stawiam tezę, że taka opinia często wynikać będzie z niezrozumienia istoty rzeczy. W każdym bądź razie przypomnijmy lapidarny aforyzm Jungera: "Musimy wierzyć, że wszystko jest sensownie uporządkowane, w przeciwnym razie stoczymy się ku gromadzie wewnętrznie uciśnionych, zniechęconych poprawiaczy świata albo będziemy żyli z dnia na dzień jak cierpliwe zwierzęta."
Są to słowa, które uderzają w nas dopiero po chwili zamyślenia. Dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie są wcale takie banalne, mało tego: są dosyć prowokacyjne. Jakże to? – powie wielu. A więc mamy ze spokojem przyjąć, że śmierć dziecka, wojna światowa, wybuch wulkanu i tysiące innych przygnębiających zjawisk, to po prostu coś, co ma być i tyle?


Istnieją dwa błędne podejścia do życia, opisane zresztą w cytowanym aforyzmie Jungera. Pierwsze z nich odrzuca wiarę w ogólny porządek rzeczy, drugie ją wypacza. Wiara to polega na przekonaniu, że wszystko ma swój sens na pewnym wyższym poziomie. Ów wyższy poziom to sprawa zasadnicza, albowiem istotnie mnóstwo rzeczy wydaje się być absurdalnych i chaotycznych na poziomie niższym. Trudno przecież dopatrywać się „dobra” i „słuszności” w ludobójstwie lub epidemii w takim sensie w jakim dopatrujemy się ich w udanym życiu rodzinnym czy rządach sprawiedliwego władcy.
Ale z drugiej strony mnóstwo przykładów pokazuje, że zarówno cierpienie będące skutkiem zła moralnego, jak i to, którego źródłem są naturalne katastrofy i choroby bywa tak dla jednostek, jak i dla narodów punktem wyjścia do czegoś stricte dobrego. Weźmy przykład z wojną. Jak pisze Mikołaj Bierdiajew: "Racjonaliści i pozytywiści są z zasady przeciwni wojnie; pociąga ich zazwyczaj pacyfizm. Natomiast ludzie wierzący łatwiej przyjmują wojnę z jej okropnościami i, choć są świadomi jej zła, nie buntują się pryncypialnie przeciwko wojnie. Wy, humanitarni pacyfiści, buntujący się przeciw wojnie i wzywający do wiecznego pokoju, nie wierzycie w wyższy sens życia. (…)W duchowej naturze wojny jest także cząstka dobra. Nie przypadkiem wielkie cnoty ludzkiego charakteru wykuwały się na wojnach.(...) Trzeba również pamiętać o tym, że ludzie idą na wojnę po to, by umierać, a nie tylko zabijać. Dlatego wojna, przy właściwym do niej stosunku, uszlachetnia i uwzniośla ludzką duszę."



Porządek...
Ciąg dalszy...

Odrzucenie wiary w ogólny porządek rzeczy niesie w sobie pokusę bierności i apatii, podobnie zresztą jak przyjęcie tej wiary w wypaczonej formie, czyli fatalizm. Zajmijmy się wpierw poprawiaczami świata, dopatrującymi się bezsensu i absurdu we wszystkim, co złe, szorstkie, trudne. Na ogół przyczyną porzucenia wiary w wyższy porządek rzeczy jest chorobliwe pragnienie bezpieczeństwa i związane z nim pragnienie (świadome lub nie) realizacji wyidealizowanego, bezkonfliktowego świata tu i teraz. Prowadzi to albo do bezowocnego miotania się, albo do zwątpienia i lęku przed pokalaniem swoich czystych intencji kontaktem z tym, co złe.

Dla rewolucyjnego konserwatysty obraz świata przypomina te zjawiska przyrodnicze, w których ruchy cząsteczek czy bakterii – zdawałoby się, chaotyczne i bezcelowe, gdy rozpatrywać każdy z nich z osobna – przy dalszym spojrzeniu układają się w spójną całość. Życie doczesne to gra losu, w której nie należy się niczym zrażać, w której klęska i zwycięstwo dopełniają się, w której nawet to, co nazywamy złem, ma pewien sens i swoje miejsce. O ludziach, którzy tego nie pojmują, pisze Junger: "Osobliwość stosunku, w jakim mieszczanin pozostaje do niebezpieczeństwa, polega na tym, że postrzega je jako nierozwiązywalną negację łądu, a zatem jako pozbawione sensu." Rozwińmy myśl Jungera: jest oczywiste, że to „mieszczańskie” podejście prowadzić musi w konsekwencji do apatii lub szaleństwa. Jego skutkami są postawy takie jak pacyfizm, poczucie bezradności, obłędny hedonizm, ucieczka od rzeczywistości. Wbrew pozorom źródła tych zachowań często tkwią nie tylko w „zwykłym” tchórzostwie, ale właśnie w wyidealizowanym obrazie wymarzonego świata. Taki „mieszczanin” popada choćby w pacyfizm, bo brak mu wiary w sens wojen, skoro wiąże się z nimi tyle niesprawiedliwości.

Rewolucyjny konserwatysta nie neguje ogromu niesprawiedliwości związanego siłą rzeczy z każdą wojną, nie twierdzi, że gwałty i podłości nie mają miejsca. Co więcej – nie usprawiedliwia żadnego konkretnego nie-honorowego, złego zachowania. Ale dostrzega wyższy sens we wszystkim, co ma miejsce – zarówno w rzeczach wzniosłych, jak i w tych, o których miłośnicy błogostanu chcieliby zapomnieć. W oczach bojownika bitwa jest, jak pisze Junger: "procesem, który dopełnia się w wyższym układzie." Analogicznie w oczach poety tragiczny konflikt jest stanem umożliwiającym ukazanie sensu życia.
Ktoś mógłby mnie teraz posądzić o fatalizm lub nawet o relatywizowanie zła. Zajmijmy się wpierw fatalizmem. Jest to przekonanie pozornie bliskie wierze w ogólny porządek rzeczy. Jednak w istocie rzeczy stanowi jego głębokie wypaczenie. Fatalista to osoba wierząca nie tylko w to, że wszystko co jest, to zarazem ma być, ale i w to, że ona sama nie ma żadnego wpływu na bieg rzeczy. To rzecz jasna prowadzi do bierności i bezwolnego poddawania się tak niepowodzeniom losu, jak i siłom zła.

Od niepamiętnych lat ludzie pytają „po co istnieje zło?” (unde mal?). Odpowiedź jest tyleż prosta, co mało znana: po to, aby ludzie dobrzy mogli je zwalczać. Życie porównać można do testu, do sprawdzianu w szkole. To rodzaj misji do wypełnienia. Rewolucyjny konserwatysta zasiada do tego sprawdzianu i w pocie czoła zaczyna trudzić się z zadaniami. Jedne udaje mu się rozwiązać, inne nie. Ale przy każdym z nich stara się z całej siły, nie tracąc cennego czasu na zastanawianie się „dlaczego muszę?”, ani tym bardziej na biadolenie „dlaczego potrafię tak mało?”, „dlaczego to takie trudne?”. Tak robi natomiast poprawiacz świata – zamiast działać, wierząc w wyższy sens tego egzaminu, zaczyna go kwestionować, zaczyna dociekać, czy przypadkiem niektóre zadania nie są zbyt trudne, źle sformułowane, słowem: z tych czy innych przyczyn zbędne. W ostateczności oddaje kartkę bądź pustą, bądź ubabraną pozbawionymi znaczenia gryzmołami. Podobnie jak pesymistyczny fatalista: ten mówi „i tak się nie nauczyłem, i tak nie dam rady, a skoro nie, to nie warto zaczynać, widocznie tak musi być”.

Wciąż jednak część czytelników może mnie posądzić o skryte usprawiedliwianie zła, może nawet o jakieś quasi-gnostyckie koncepcje, jakoby Bóg i Szatan od czasu do czasu ucinali sobie koleżeńskie pogawędki i nie traktowali serio swojej odwiecznej walki.
Chciałbym w tym miejscu przypomnieć postać Attyli. Był okres w historii Europy, kiedy Hunowie pod jego wodzą podejmowali łupieskie wyprawy w niemal całej Europie, zapuszczając się aż do dzisiejszej Francji. Popularne było wtedy przekonanie, że Attyla jest „biczem Bożym”, karą zesłaną przez Boga na mieszkańców Europy za ich grzechy. Zresztą teoria „bicza Bożego” i „kary za grzechy” powracała jeszcze wiele razy w późniejszych czasach, spotykamy ją także w Starym Testamencie. Pozornie można z niej wyciągnąć dwa wnioski: pierwszy, jakoby zło (mordy, okrucieństwa, gwałty) było czymś dobrym i najzupełniej moralnie poprawnym (skoro Bóg na nie zezwala i to swemu „biczowi”); oraz drugi: jakoby nie należało się przed Attylą bronić, ale w pokorze przyjąć zasłużoną karę.

Rzecz jasna oba te wnioski w krótkim czasie rozniosłyby na strzępy każde zorganizowane społeczeństwo, pomijając już fakt, że prowadzą do licznych sprzeczności. Właściwe podejście jest inne: uwierzyć w wyższy porządek rzeczy. Nie usprawiedliwiać aktów nieprawości, ale jednocześnie nie zgłaszać pretensji do Boga, losu czy sił natury. Wyruszać na wojnę z Attylą i bronić się przed jego hordami, zarazem przyjmując do wiadomości smutną teorię, że jego pojawienie się może być rodzajem karnego sprawdzianu. A w każdym bądź razie: sprawdzianu, który należy zdać jak najlepiej. Rewolucja konserwatywna jest żywą antytezą bierności.

Fatalista na widok hord Attyli machnie ręką, pozwalając zabić swoją rodzinę, sąsiadów i siebie. Mieszczuch zaś chwyci się za głowę, nie mogąc zrozumieć, jak to możliwe, że dzieją się takie okropności – po czym zostanie rozsiekany w tym stanie permanentnie jałowego zniechęcenia.

ATW

31