Zstąpienie w głąb
 Adam Danek

„Ziemskie Imperium z kroków naszych
Imperium Boga z naszych serc.”

(„Piosenka Uderzenia” (1942))

Katakumby – podziemną pajęczynę wydrążonych w skale galerii, naw, absyd i kaplic – zasnuła gęsta, zawiesista cisza, wlewając się w każdą niszę i w każdą szczelinę. Spływa kaskadami po wyszczerbionych schodach, zakleja ślepe odnogi korytarzy. Migotliwe i drżące, jakby zalęknione światło pochodni wydobywa zza nieprzeniknionej ściany ciemności kontury grobowców tajnych bractw.
Wyczuwam powolny ruch wiekowego powietrza, niczym gromadny oddech uśpionych, którym nie dane już się obudzić.
Nie, to nie tchnienie słychać – to szept. Mamrocząc niezrozumiałe dla współczesnych modlitewne formuły, wymieniając po długim milczeniu archaiczne hasła rozpoznawcze, gromadzą się i pochylają nade mną wysokie cienie poległych wojowników. Są ich całe szeregi, od kalatrawensów ze spalonego słońcem Południa po Towarzyszy Jehudy z cienistych szuańskich lasów.
To oni mnie tu przyzwali z powierzchni. To ich głos doleciał mnie kiedyś z dali poza kręgiem małych spraw. Przywiedli mnie tu na pokuszenie. „Zawieś na piersi ryngraf ze znakami Michała, Jerzego i Marcina. Podnieś nasz buńczuk, bo do tego zostałeś przeznaczony. My zaś namaścimy twe czoło krzyżmem krwi i przyobleczemy cię w zakonny płaszcz, by inni poznali, że przychodzisz w naszym imieniu.



Zstąpienie...
Ciąg dalszy...

Wezwaliśmy cię tu, albowiem od dawna z naszych zacisznych siedzib, z kamiennych łóż naszych obserwujemy, jak z każdym dniem chyli się do upadku Imperium Boga, o którego chwałę walczyliśmy, gdy ty byłeś jeszcze zbyt młody, by pojmować, czym są walka i chwała. Dokąd i kiedy odeszli jego obrońcy? Szable, które niegdyś błyskały w ich dłoniach, dziś w kątach powlekają się rdzą i kurzem lat, zaś alchemicy słowa przemieniają cnoty i ofiarę tych, co nimi władali w piękną, choć naiwną baśń, w legendę zamierzchłej przeszłości, w pusty i nijaki dźwięk w ustach oratora lub w suchy i bezbarwny fakt w księdze dziejów.
Nikt już nie trzyma straży na rubieżach Imperium: milczą dawne posterunki, bezludne stanice niszczeją i Wróg, gdyby nadszedł, minąłby je niezauważony, niepowstrzymany. Prokonsule i pomniejsi namiestnicy nie karzą nierządu, lichwy ni kosterstwa, a bywa nieraz, że sami pokątnie czerpią z nich profity. Sędziowie stali się uczonymi rajfurami; tanio kupuje się ich sprawiedliwość i bezstronność, i coraz rzadziej dbają, by z tog zmywać coraz to nowe i nowe plamy. Konsule, miast troszczyć się o pomyślność Imperium, nauczyli się schlebiać tłumom, by jak najdłużej zasiadać na wysokich krzesłach; nauczyli się karmić je ochłapami ze swego stołu, by zwano ich łaskawymi.
Pospolici bryganci i garoterzy, którzy jeszcze niedawno grasowali na gościńcach albo w ciemnych zaułkach, zwykłe rzezimieszki i niedoszli wisielcy porzucili karczemne burdy, aby zabiegać o sympatię gawiedzi – oto ogłaszają się trybunami, obrońcami ludu, po jego ramionach pną się do zaszczytnych godności. Senat przeobraził się w kłębowisko intryg, gdzie rządzą oszczerstwo, obmowa i plotka. Lud zaś, lud nasz biedny przywykł dawać wiarę fałszywym prorokom, byle dodawali mu otuchy; słuchać augurów-szarlatanów, trucicieli umysłów, w ich łgarstwach szukać mądrości i nadziei.
Nasze martwe ciała stały się podprożem Imperium Boga. Z radością złożyliśmy mu je w darze. Lecz czy o takie Imperium walczyliśmy, krwawiąc na wszystkich jego kresach? Czy dla takiego Imperium znosiliśmy grozę kazamat Wroga? Czy za takie Imperium ginęli nasi bracia, osaczani i zabijani jak dzikie psy? Odpowiedz. I nie waż się odwracać wzroku.”
Dlaczego ja, dawni rycerze? Przecież nigdy nie trzymałem w dłoni miecza, ani buławy, ani liktorskich rózeg. Cóż zdołam zdziałać sam jeden wśród tylu dekowników i intrygantów, w oparach tchórzostwa? Nie, zbyt wielki jest ciężar tego szyszaka, który chcecie mi nałożyć na głowę. Wy mieliście wodzów i cesarzy, dziś skazanych na bezlitosne zapomnienie – gdzież znajdę ich następców? Nie, nie podołam. Nie podołam…
„Kto więc, jeżeli nie ty? Kto podniesie Imperium, które powstało na naszych grobach? Prócz ciebie nikt już nie słucha głosu umarłych. Wielu z rozrzewnieniem wspomina czasy Wroga, bo życie zdawało się wonczas łatwiejsze. Długie były jego rządy, lecz w końcu strąciliśmy go w otchłań przeszłości i twoje pokolenie nie ma już kogo obarczać za klęski i upokorzenia, za nędzę i hańbę – za swe błędy i winy.
Być może jesteś ostatni z prawdziwej krwi. Nie pozwól, by nastał ostatni zmierzch Imperium – ziemi naszych łez i modlitw. Niech wraz z tobą odrodzi się lub zginie, lecz nie trwaj obojętny. To twoje przekleństwo, twoje dziedzictwo – było i naszym. Jesteś nam to winien.”

Adam Danek

31