Co ja tutaj robię?
 Tomasz Wiśniewski (Reaktor)

Roztrząsanie o straconej tożsamości.
Otóż, byłem wczoraj (4.10) na spotkaniu z p. Ewą Siemaszko nt. rzezi wołyńskiej. Nie żebym poznał jakieś nowe, intrygujące fakty o wydarzeniach roku 1943 itp., ale jednak jakoś to na mnie wpłynęło. Wołyń - ziemia będąca nierozerwalną częścią naszej historii, dziedzictwa, kultury, leży teraz gdzieś za Bugiem, ogołocony z tego wszystkiego, co przez bez mała pół tysiąclecia budowali na nim przedstawiciele naprawdę wielu narodów... Ale to nie tylko kwestia wołyńska. Spójrzmy nieco szerzej. To samo odnosi się właściwie do innych ziem nieco infantylnie nazywanych "Kresami". Wileńszczyzna, Polesie, Galicja Wschodnia - większość Polaków z tamtych rejonów została przetrzebiona czy przepędzona. Ale - tu istnieje choć kawałek pamięci, bowiem jeszcze do 1945 tereny te należały do RP. Osoby stamtąd się wywodzące jeszcze żyją, pamiętają i działają. W dwudziestoleciu międzywojennym "Kresy" były integralną częścią państwa polskiego, i jest to na tyle niedawno, że co nieco się pamięta. Nieco - bowiem ofensywa politpoprawności niemal zmiotła pamięć, szacunek i żal za utraconymi dzielnicami. Zostało miejsce tylko dla "wspomnień", nostalgicznego pociągania nosem - a broń Boże kwestionować ład poczdamsko-jałtański! Ucierpią na tym nasze stosunki z Ukrainą, Litwą, czy Rosją...
Doprawdy, jak w warunkach takiej narodowej amnezji mieć jakąkolwiek nadzieję na Wielką Polskę? Nie chodzi mi nawet o robienie jakiejś imperialistycznej farsy, samo to hasełko nieco zresztą mnie śmieszy. Gdzie wśród niemal czterdziestomilionowej masy polactwa możemy znaleźć choć skrawek sarmackiej dumy, honoru, nonkonformizmu? Nie mówiąc o zwykłym, godnym oddawaniu szacunku dla przelewanej za Ziemie Utracone krwi? Takie przykłady to już znajdziemy tylko wśród jednostek, środowisk pasjonackich. Ogół jest oczywiście ślepy i głuchy. Nacjonalizm z takim "narodem" nie ma sensu.
No, ale dotychczas powiedziałem tylko o "Kresach II RP", czyli obszarach o dość świeżej dacie kradzieży. A co z resztą? Żmudź, cała Litwa za Mińskiem, Ukraina po Dniepr (albo nawet za...), Podole. Ziemie te stanowiły integralną część Rzeczypospolitej aż do rozbiorów. Tam to rodziły się jednostki o najwyższych zasługach dla kultury polskiej, tam od wieków siedziały najpotężniejsze rodziny kierujące polityką RONu jak i "walką narodowowyzwoleńczą" w XIX wieku. Zaglądając do atlasów historycznych, widzimy nasz kraj godnie zajmujący ziemie nad Wisłą, Niemnem, Dnieprem. Będący w XVI-XVII wieku kontynentalną potęgą, tak polityczno-militarną, jak i gospodarczą. Kraj dumny i zażarcie swej dumy broniący. Co zostało dziś z tych starych, dobrych czasów? Nawet pamięć uleciała.

Jeśli my zapomnimy o nich, to niech Bóg zapomni o nas!
Spróbujmy zbudować polski imperializm. Albo nie, sarmacki - pojęcie szersze i o tyleż godniejsze szacunku. Niech nawiązuje on do naszych historycznych form państwowych i społecznych. Czy taka próba, na razie nawet czysto teoretyczna, jest możliwa do zrealizowania? Zacznijmy od, co oczywiste, pretensji terytorialnych. A więc, chcemy powrotu do kszałtów Polski przedrozbiorowej - I RP. W ramach tego musi być oczywiście zachowana odrębność, osobowość prawno-terytorialna Wielkiego Księstwa Litewskiego, Korony jak i Kurlandii, Inflant czy poszczególnych województw. Bo przecież nie bawimy się w jakobinów i scentralizowaną republikę sterowaną z Warszawki, prawda?

Odrodzona Reczpospolita, teraz już nie "Obojga", a najlepiej "Wielu" Narodów, nie może być tworem opartym na biologicznym etnizmie polskości. Na zinstytucjonalizowany egoizm narodowy też nie ma miejsca. Podziały narodowościowe, lingwistyczne etc. powinny ustąpić miejsca tradycyjnemu zróżnicowaniu wyznaniowym czy stanowym. Nie chcę tu oczywiście naiwnego restauracjonizmu, wprowadzeniu na nowo za pomocą ustaw feudalnych porządków. To również nie ma sensu.
Roszczenia do poszczególnych ziem powinny być oparte nie na prostackim twierdzeniu, że "to było nasze i nam się należy", lecz odwołaniu do wspólnego dziedzictwa, którego spójność została rozerwana w wyniku pewnych gwałtów historycznych, a przez to dziedzictwo to zostało poważnie wybrakowane. Należy niejako przyciągnąć czymś do siebie ludy i narodu utraconego Wschodu, dać im znowu to, co przyciągnęło je już wcześniej. Wolność i porządek. Są to pojęcia fundamentalne dla ustroju tradycyjnego, ancien regime. Pilnowanie przestrzegania tych zasad jest gwarantem lojalności, pewnego rodzaju państwowego patriotyzmu, nie musiejącego sięgać do sfer etnicznych, nie odwołującego się do płytkiego nacjonalizmu. Bo i po co? Wystarczy wierność Monarsze i stanowionym przez niego prawom, a wtedy i on uszanuje nasze (ich) prawa.
Powróciłaby szlachta, przywrócone byłyby poszczególne przywileje społeczne i religijne, odrębności prawno-terytorialne. Jak to kiedyś. Ład niemalże naturalny. Samorzutny. Organicznie uformowana drabina społeczna nie potrzebuje dla swojego trwania narzucanych ze stolicy ustaw, centralnych dyrektyw i regulacji. Ona po prostu jest wrośnięta w ziemię, której ostoję stanowi, oraz płynie w krwi tych ludzi, którzy po tej ziemi stąpają.

Ale byłoby pięknie, prawda? Raj na ziemi, żyć nie umierać. Potulny ruski chłop służący swemu laskiemu panu, handlujący na jarmarku z żydowskim kupcem. A wszyscy czujący wspólnotę swoich losów i przeznaczenia, scementowaną dodatkowo przez oddanie Monarsze (Królowi? Cesarzowi?). No właśnie. W tym tkwi szkopuł. Czy nie byłoby to... zbyt piękne? Bo przyzwyczailiśmy się chyba do wiecznie knujących Ukraińców, wiecznie chciwych Żydów, wiecznie niewdzięcznych Litwinów oraz wiecznie pokrzywdzonych Polaków? A wizja normalnego, wspólnego bytowania po prostu by nas przeraziła? ...

No dobra, koniec tych majaków. Bo powstać mogły one tylko w nie do końca sprawnej głowie sarmackiego rewizjonisty, wiecznego idealisty i awanturnika. Walczącego "Za wolność waszą i naszą", tęskniącego do bliżej niezidentyfikowanej doskonałości.
Undefinierbare Sehnsucht.


Co ja tutaj...
Ciąg dalszy...

Za Twoje męki, cierpienia odda świat skradzionej ziemi szmat...
Właśnie - czy dziś ktoś przy zdrowych zmysłach upomniałby się o wielesetletnie prawa do Ziem Utraconych? Któż na forum publicznym miałby odwagę napomknąć chociażby o przywróceniu ładu międzywojennego, o oddaniu nam chociażby tego skrawka ziemi odziedziczonego po brutalnie zamordowanych Austro-Węgrzech i carskiej Rosji? A taka szansa (odzyskania tych terenów) rzekomo była, po upadku Związku Radzieckiego - podobnież sam Gorbaczow godził się na przywrócenie statusu quo 1939/45.

W XIX wieku za oczywisty uważano fakt, iż granice odrodzonej Najjaśniejszej to te z 1772 roku i żadne inne (ja osobiście dodałbym jeszcze Kijów oraz Prusy Książęce). Nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionował idei "Polski jagiellońskiej" oraz misji niesienia na Wschód cywilizacji. Dążenie do odzyskania straconej jedności wszystkich zaborów cechowało wszystkich walczących o niepodległość, niezależnie od dzielących ich różnic w działaniu czy poglądach.
Aż przyszli nacjonaliści. Przynieśli z Zachodu typowo rewolucyjną zasadę nacjonalizmu etnicznego, za ośrodek swoich działań umiejscawiając lud (bo chyba jeszcze nie naród?) polski. Razem z tymi nowymi prądami do lamusa odeszła odwieczna koncepcja narodu politycznego, tworzonego przez szlachtę wielu wyznań i narodów, ale wspólnych praw i poczucia jedności. Pomysł Polski o granicach etnograficznych, reaktywowana idea piastowska - stanowiły wyłom w dotychczasowym myśleniu. Ale ostatecznie zwyciężyły, wchodząc w życie po wojnie polsko-bolszewickiej (koncepcja inkorporacyjna -ale nawet "Linia Dmowskiego" sięgała dalej niż ustalone w Rydze granice!) oraz dopełniając się na "konferencjach pokojowych" roku '45.
Szkoda. Pragmatyczne myślenie paru (bądź co bądź wybitnych i zasłużonych, temu nie zaprzeczam!) umysłów przekreśliło bez mała sześćsetletni dorobek "polityki wschodniej". Oczywiście mówię tu o przywódcach endeckich, a nie "Wielkiej Trójce" czy innym indywiduom uzurpującym sobie prawo do decydowania o losach świata.

Où sont les fleurs de lys, là est la patrie - Gdzie lilie, tam ojczyzna
W końcu przychodzi czas na fundamentalne pytanie: co ja tutaj robię? Siedzę od urodzenia w Szczecinie, przez dobre siedem wieków nazywającym się Stettin - bądź podobnie. Jedynym uzasadnieniem dla polskości tego miasta są niejasne wspominki o przynależności Pomorza, jak i innych terenów nadodrzańskich, do państwa pierwszych Piastów. No i nieugięta wola pewnego sprytnego Gruzina. Codziennie oglądam budowle, symbole i pozostałości minionego (rodzimego, pruskiego, niemieckiego) panowania nad tą krainą. Niewątpliwie podobnie patrzą na swoje zabytki mieszkańcy byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego czy województw ukrainnych - gdzie to wszystko, co warte obejrzenia, zbudowali włoscy (bądź inni zachodni) architekci na polecenie polskiej (nie etnicznie, lecz państwowo-historycznie!) szlachty.
Ludzie zamieszkujący tzw. "Ziemie odzyskane" skądś musieli się na nich wziąć. Oni również mają swoje dziedzictwo, wywodzące się przeważnie z tych właśnie utraconych prowincji. Przypomina mi się tu anegdota o pewnym mieszkańcu Dolnego Śląska, pytającego jakąś kobietę o miejsce zamieszkania/pochodzenia: -Pani z Wrocławia? -Tak. -O, ja też ze Lwowa!
Oczywiście, sześćdziesiąt lat "polskiej" (bo czy to są ci sami Polacy, którzy zapisali tyle wspaniałych kart na przestrzeni dziejów - nie licząc pokrewieństwa biologicznego?) obecności na terenach zachodnich zrobiło swoje - tzn. pojawia się nowa tożsamość. Rodzi się zainteresowanie, szacunek oraz przywiązaznie do miejsc, w którym przychodzi nam żyć. Czy to dobrze czy źle - nie mi rozstrzygać. Wszak nawet oderwane gałązki roślin da się na nowo zasadzić w nowym miejscu.

A czy uda się jeszcze odtworzyć stare formy przy pełnej świadomości i konsekwencji tego działania? Ziścić marzenia? Bo jak tak, to chętnie rzucam to, na czym obecnie stoję, emigruję na Białoruś i zgłaszam akces do Ligi Monarchistycznej Wielkiego Księstwa Litewskiego - a nuż się uda! Ostatni zajazd na Litwę jeszcze nie nadszedł, ha - restaurujemy panowanie dumnych Sarmatów!
Możnaby rozstrząsać. Restaurowane królestwo jest podobne do sztucznego snu. Pozostaje ucieczka do przodu. Porzucamy rzewne wspomnienia o chwalebnej przeszłości. Budujemy nowe, chocby na popiołach. Sami tworzymy nowe warunki, budujemy nową tradycję oraz nową tożsamość. W oderwaniu od starych nawyków i zobowiązań, przykrytych zresztą od lat kurzem bądź zardzewiałych i popękanych.
Bo gdzie są dziś nasze lilie, będące ostatnią namiastką ojczyzny? Te prawdziwe zostały dawno wyrwane z ziemi, a herbowe poobalane razem z herbami. Stary król umarł. Nowego jeszcze nie widać. Nadszedł czas Interregnum.

Co więc robię? Stoję nad przepaścią, którą pozostaje albo przeskoczyć, albo w nią wpaść. Ω

Tomasz Wiśniewski

31