Symbole a symulakry - próba spojrzenia z pozycji tradycjonalistycznych
 Jan Grzegolewski

Teza, iż myśliciele postmodernistyczni mają rację o tyle, o ile ją mają, jest równoznaczna ze stwierdzeniem, iż nie mają jej o tyle, o ile jej nie mają. Oznacza to, iż ich wypowiedziom trzeba się uważnie przyjrzeć – zwłaszcza jeśli poruszamy się po świecie idei z pewnym kompasem, a mianowicie światopoglądem tradycjonalistycznym (zwanym też reakcyjnym/konserwatywnym/archaicznym). Takie z kolei założenie prowadzi nas do postawienia tezy, iż myśliciele postmodernistyczni mają częściowo rację, co jest równoznaczna ze stwierdzeniem, iż nie mają jej całościowo. Możemy odnieść ich poglądy do świata ponowoczesnego, darowując sobie przy tym balast egalitaryzmu ich prac oraz biorąc po uwagę fakt, iż nie możemy odnieść ich przemyśleń do świata nadnaturalnego – świata Tradycji.
Myśliciele postmodernistyczni doskonale rozumieją świat iluzji, hinduskiej Maji, eliadowskiego profanum; popełniają jednak błąd odnosząc swoje spostrzeżenia do Tradycji. Taka krytyka z pozycji tradycjonalistycznych, reakcyjna reinterpretacja postmodernistycznych tez, stanowi jeden z etapów przechodzenia do post-postmodernizmu postulowanego zwłaszcza przez Nową Prawicę czy neoeurazjatów.
Spróbuję zatem przyjrzeć się kilku zjawiskom z naszego ponowoczesnego świata i przy pomocy połączonych sił tradycjonalistycznych i postmodernistycznych dołożyć swoją cegiełkę do aktywnej negacji nie-rzeczywistości, w której przyszło mi żyć.

Przyglądając się uważnie współczesnej edukacji (zarówno dzieci, młodzieży jak i dorosłych), poradnikom, programom telewizyjnym itp. – a więc wszystkim działaniom, które mają wytłumaczyć ludziom jak żyć lepiej i pełniej – widać wyraźnie nacisk, który kładzie się na pasję i aktywność. Psychologowie, pedagodzy, autorytety mówią nam: „odkryj swoje powołanie”, „podążaj za swoją pasją”, „rób to, co kochasz”, „bądź aktywny”, „trzeba aktywizować niezaktywizowane jednostki”, „musimy aktywizować wszystkie grupy społeczne”.
Mamy aktywnie pracować, jeść, bawić się, nawet wypoczywać. Wszystko to jest podlane egalitarnym sosem spod znaku „każdy inny – wszyscy równi”: nie ma lepszych i gorszych pasji, każda aktywność jest warta tyle samo. Oczywiście nie może ona próbować wykroczyć poza ramy nowego wspaniałego świata, a więc zwalcza się pasję i aktywność Teda Kaczynskiego, Osamy ben Ladena czy Nailbombera (wymieniając najbardziej ekstremalne przykłady). W tym momencie należy postawić kluczowe pytanie: do czego zmierza owa promowana aktywność? Do czego rzeczywiście prowadzi podążanie za swoją pasją?

Spójrzmy na ludzi tłoczących się na castingach do różnych reality show mających wyłowić nowe medialne twarze czy odkryć prawdziwe talenty. Zwróćmy uwagę na dość histeryczne zabiegi użytkowników serwisu youtube.com dążących do zamieszczenia często oglądanych filmików, najlepiej z sobą w roli głównej. Przyjrzyjmy się masie statystów pchających się na plan filmowy, przypadkowym przechodniom wbiegającym w kadr i machającym do kamery, żałosnym zabiegom wszelkiej maści twórców o zaistnienie w mediach. Najłatwiej wytłumaczyć sobie te zjawiska stwierdzeniem, iż wszyscy ci ludzie pragną sławy, pieniędzy lub są po prostu typowymi atention whores – medialnymi ekshibicjonistami, którzy nie mogą żyć bez cudzej uwagi. Spróbujmy jednak poszukać mniej oczywistego i bardziej przekonywującego wyjaśnienia tego zjawiska.

Idąc tropem wyznaczonym przez tradycjonalizm integralny, pamiętajmy, iż antytradycja jest przede wszystkim parodią Tradycji. Aby wyjaśnić objawy degeneracji nie-rzeczywistej teraźniejszości, przyjrzyjmy się uważniej rzeczywistej przeszłości. W świecie tradycyjnym na pierwszym miejscu stawiano kontakt z nad-rzeczywistością, z realnie istniejącym światem Tradycji lub po prostu – z Bogiem. Do Boga prowadziły między innymi znaki, które swą istotą wykraczały poza sferę profanum – symbole. Za ideał dobrego życia uważano tych, którzy sami stali się symbolami: herosów, wieszczów, geniuszy, ascetów, wybitnych władców. Byli to ludzie, którzy wzorowo podążali przyrodzoną sobie lub wybraną ścieżką i już za życia lub dopiero po śmierci połączyli się z Bogiem. Podążyli drogą czynu lub kontemplacji, podjęli mała i wielką świętą wojnę, pokonali wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Utracili oni swoją ludzką kondycję na rzecz wyższego stanu bytowania – ulegli przebóstwieniu. Na tradycyjnych przedstawieniach Boga nierzadko spotykamy go otoczonego świtą ludzi, którzy stali się symbolami i teraz stanowią doskonałe tło dla obrazów samego najwyższego bytu.

O ile symbol jest kategorią kluczową dla zrozumienia przeszłości, to dla zrozumienia teraźniejszości najważniejszym pojęciem jest opisywana przez J. Baudrillarda symulakra.
Symbol był charakterystycznym znakiem – wychodził ponad zwyczajny znak, przekraczał go, był czymś z natury lepszym. Posiadał nieskończoną ilość znaczeń, z których każde odnosiło się do wyższej rzeczywistości. Symulakra jest jego zaprzeczeniem. Jest znakiem, który nie posiada żadnego rzeczywistego znaczenia. Nie odnosi się do niczego. Jest czymś z natury gorszym od zwykłego znaku, nie będącym w stanie mu dorównać. Symulakry stanowią fasadę współczesnej nie-rzeczywistości. Maskują one fakt, iż sfera profanum jest iluzją, a świat posiada znaczenie, jeśli ma kontakt z wyższym bytem. Według postmodernistów nie ma centrum teraźniejszości, symulakry nie gromadzą się wokół niczego. Jednak my – tradycjonaliści – doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, kto jest centrum upadku: demon Kali, Aryman, Antychryst… To jego orszak stanowią symulakry i to jego chwałę mają one głosić.

Prawdziwie ironiczny wydźwięk ma fakt, iż w momencie, kiedy człowiek powinien toczyć codzienną walkę o kontakt z sacrum, osobiste nawiązywanie kontaktu z Bogiem poprzez symbole, niektórzy wręcz zaharowują się i błagają o bycie pożartym przez molocha. Poświęcają całe lata na treningi, pracują nad swoim wizerunkiem, szukają okazji, aby w końcu stać się symulakrą. Aby zostać pustą fasadą niczego, rzeczywiście nieistniejącym znakiem. Sportowcy, tancerze, piosenkarze, aktorzy itp. w momencie, w którym osiągają sukces, stają się postacią medialną, faktycznie przestają istnieć. Zamieszczając filmik z sobą w roli głównej w internecie, należy zdawać sobie sprawę z tego, iż - gdy już umrzemy – ta symulakra będzie przez tysiąclecia obijać się po ponowoczesnej nie-rzeczywistości, aż do końca świata.


Symbole a symulakry...
Ciąg dalszy...

Nie powinno nas jednak dziwić to dążenie ludzi do stania się symulakrą. W całym współczesnym procesie edukacji, formalnej i nieformalnej, w środkach masowego przekazu za wzór stawia się ludziom idealne symulakry – medialne celebrities. Tych, którzy już przestali istnieć, stali się tylko obrazkami tułającymi się po migających ekranach w całej globalnej wiosce. Wbrew temu, co nam się wmawia, nie są to prawdziwi ludzie, tacy jak mityczni „my”. Sławne medialne postaci nie istnieją, są już tylko symulakrami. Ich kult szerzą media przekazując plotki, wypowiedzi, wywiady, filmy, seriale, występy – mitologię nowych symulowanych herosów.

Zachęcanie ludzi do znalezienia pasji, wąsko wyspecjalizowanej aktywności, w której osiągną oni mistrzostwo, również jest szyderczym odbiciem świata tradycyjnego. W kulturze indyjskiej, w której wciąż żywe są tradycje ascetyczne, widzimy skłonność do skupiania się na jednej technice i praktykowaniu jej do perfekcji. Widzimy świętych mężów, którzy trzymają przez kilkadziesiąt rękę uniesioną w górze, składają śluby wiecznego milczenia lub utrzymują ciało w jednej pozycji. Przypominają oni bohaterów, którzy złożyli swoje życia w ofierze na ołtarzy świętej sprawy. Centrum współczesnej degeneracji również potrzebuje swojej świty – zbioru idealnych symulakrów, głoszących jego chwałę i roznoszących zarazę na niedotknięte dotąd obszary.

Zasiedlony przez symulakry nowy wspaniały świat budzi z wielu powodów gniew prowadzący do radykalnych działań. Trzeba jednak jasno napisać: wszyscy terroryści, artyści i politycy ponieśli na razie porażkę – nie udało im się przełamać anty-rzeczywistości, sprowadzić z powrotem prawdziwego życia na naszą planetę. Niektórym udało się zdobyć swoje osobiste cele, uzyskać poparcie dla prowadzonej walki, zaplecze materialne dla dalszych działań, zaprowadzić swoją dominację na określonym terenie. Jednak albo zrobili to na niewielkim obszarze (czy to geograficznym czy kulturowym) albo uznali zwierzchność nie-rzeczywistości. Zostali wtłoczeni w ramy totalnej i niezwyciężonej globalnej wioski.

Co wobec tego powinien zrobić radykalny tradycjonalista? Jaką postawę przyjąć wobec symulakrów i nie-rzeczywistości? Najważniejszy jest jednostkowy wewnętrzny opór. Gdy już zrozumiemy istotę rzeczy i odrzucimy kłamstwa współczesnego świata, musimy uniknąć zniszczenia przez gierki, w które próbuje się nas wciągnąć. Należy przyjąć postawę analogiczną wobec słynnych PRL-owskich EA (Elementów Antysocjalistycznych). Tradycjonalista musi stać się Elementem Antyspołecznym, jednostką z anty-tradycyjnego punktu widzenia bezproduktywną. E. Cioran pisał, iż aktywność nie rozwija, lecz niszczy człowieka.
Oczywiście po produktywnej lekturze J. Evoli wiadomo, że osoba jako taka musi zostać zniszczona, aby osiągnąć wyzwolenie/zbawienie, dostąpić zjednoczenia ze światem Tradycji. Jednak co innego oznacza unicestwienie będące odrzuceniem więzów powstrzymujących nas od przejścia w wyższy stan istnienia, a co innego zerwanie ich, aby wpaść w mroki anty-tradycji. Należy odrzucić aktywność proponowaną przez nie-rzeczywistość. Prawdziwa aktywność (zarówno na polu czynu jak i kontemplacji) prowadzi do świata Tradycji i nie da się jej wpisać do CV. Z punktu widzenia przeciętnych mieszkańców nowego wspaniałego świata jesteśmy nierobami i wariatami, których najrozsądniej byłoby zmusić do pracy lub zamknąć w psychuszkach. Należy zatem przyjąć postawę Anarchy, który jest aktywny tyle, ile niezbędne aby przeżyć, ale gardzi współczesnym światem i z radością przyjmie jego upadek. Wskazana jest postawa wyobcowania, wycofania z nie-rzeczywistości. Wobec symulakrów należy robić to, co niezbędne, natomiast wobec symboli to, co możliwe.

Na koniec dochodzimy do kolejnych odnoszących się do omawianego problemu dylematów. Czy człowiek Tradycji może pokonać symulakry? W jaki sposób może tego dokonać? Jeśli symulakry są tylko fasadą skrywającą nicość, być może wystarczy walnąć pięścią w stół, aby runął domek z kart i ukazała się pustka nie-rzeczywistości. Z własnego doświadczenia wiemy, iż obalenie mitów nowego wspaniałego świata nie było niemożliwe na płaszczyźnie jednostkowej i wewnętrznej. Czy w takim razie możliwe jest zwycięstwo na płaszczyźnie zbiorowej i zewnętrznej? I wreszcie: czy człowiek rzeczywiście jest panem form czy raczej medium rządzi nim? Albowiem - jeśli rację miał M. McLuhan i to medium jest instancją wyższą, która panuje nad tymi, którzy z niej korzystają - to całą konserwatywną rewolucję prędzej czy później trafi szlag. Te pytania proponuję jednak omówić szerzej przy okazji innego eseju.


Jan Grzegolewski

31