Zniewalająca równość, czyli totalizm postępu
 Adam Seweryn

W nowomowie stosowanej przez współczesne mass-media możemy wielokrotnie usłyszeć wmawianie nam, iż rzekomo jedyną alternatywą dla demoliberalizmu jest totalitaryzm. Jest to nie tylko nieprawdą, ale również absurdem, zważywszy, że obydwa powyższe ustroje tak naprawdę wyrosły z jednego pnia- dziedzictwa Rewolucji. Dla zdecydowanej większości opiniotwórczych środowisk demokracja stała się dogmatem. Nie chodzi tu już o pojmowanie demokracji, wyłącznie jako ustroju politycznego, ale o uczynienie z niej świeckiej religii. Prof. Jacek Bartyzel określa to zjawisko, jako demolatrię.
Wielokrotnie zdarzało mi się dyskutować ze zwolennikami demoliberalizmu , atakując ich ukochany system za pomocą merytorycznych argumentów, podpartych faktami historycznymi. W odpowiedzi jednak trudno oczekiwać argumentów rozumowych, niezależnie od tego, czy interlokutorem jest patriotyczny socjalista z PiS-u, technokratyczny „liberał” z PO, czy szermierz tolerancji z SLD, albo Unii Lewicy. W takich sytuacjach padają wyłącznie argumenty bazujące na emocjach. Demokraci wspominają wówczas, że rządy jednowładcze, lub bazujące na określonej grupie, prowadzą do tyranii na miarę pewnego akwarelisty z wąsami. W tym miejscu należy zadać pytanie: czy wola, a raczej chwilowe zachcianki i kaprysy „suwerennego” ludu pasanego przez demagogów i szarlatanów nie prowadzą do tyranii? Historia dostatecznie często pokazuje, że jak najbardziej tak. Terror Rewolucji Francuskiej prowadzony przez Robespierre’a i Marata, miliony mogił zostawionych w spadku przez Rewolucję Bolszewicką, dojście do władzy wspomnianego wcześniej Hitlera- to są właśnie efekty niszczenia tradycyjnego porządku społeczno-politycznego i wybierania władzy przez „suwerenny” lud, a raczej przez otumaniony, rozjuszony tłum. Rozważmy i przeanalizujmy teraz dogmaty i aksjomaty tej swoistej religii demoliberalizmu.

O tym, że koncepcja umowy społecznej jest niczym innym, jak oświeceniowym wariactwem, chyba nie muszę wspominać. Abstrahując od tego, że państwa powstawały w różnych okresach historii, na różnym podłożu kulturowym, w różnych warunkach geograficznych, jednak chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się upierał przy tym, że państwo powstało w ramach dobrowolnej umowy wynikającej z poczucia świadomości obywatelskiej, jeśli owo państwo powstało w okresie, gdy ponad 90% „obywateli” nie potrafiło czytać, ani pisać, o świadomości politycznej nie wspominając. Idąc tym tokiem rozumowania należy zakwestionować również teorię suwerenności ludu. Zgodnie z definicją, aby coś mogło być podmiotem polityki, powinno posiadać świadomość i aktywność.
Teraz popatrzmy na lud, jako całość. Nie trzeba odwoływać się do przykładów z historii, wystarczy spojrzeć na postawę polityczną przeciętnego człowieka, posiadającego prawa wyborcze. Zdecydowana większość osób uprawnionych do „sprawowania władzy zwierzchniej” poprzez wybieranie parlamentu i innych organów władzy nie tylko nie jest zbytnio zainteresowana partycypowaniem w „suwerennym ludzie” , ale również nie posiada prawie żadnej wiedzy na temat polityki.


Zniewalająca równość...
Ciąg dalszy...

Przypomina mi się anegdota, zasłyszana po wyborach samorządowych w 2006r. Podobno w jednym z krakowskich lokali wyborczych, pewien starszy pan głowił się nad listą kandydatów do rady gminy, wyszukując Donalda Tuska, na którego zamierzał oddać głos. Nie chodzi mi tu o wyśmianie konkretnej osoby, lecz o ukazanie jak bardzo przeciętny „suwerenny” ludź nie orientuje się w polityce, oraz w zasadach kierujących funkcjonowaniem państwa. Tak naprawdę, większość wyborców nie posiada żadnej suwerenności, lecz głosuje na tego kandydata, który posiada lepszy PR, więcej bilboardów, lub wydaje się sympatyczny, bo np. lubi zwierzęta, ma ładną żonę/kochankę, albo palił trawkę, ale się nie zaciągał. Jeśli w obecnym systemie doszukiwać się podmiotu posiadającego władzę zwierzchnią, to nie będzie nim Naród, lecz mass-media, a szczególnie telewizja.

Skoro omówiłem już wpływ, a raczej brak wpływu przeciętnego człowieka na politykę państwa, przejdę teraz do rzeczy ostatnimi czasy bardzo modnej- praw człowieka. Na wstępie trzeba rozróżnić klasycznie pojmowane prawa człowieka, czyli prawo do życia, wolności i własności od fetysza współczesnej demokracji w postaci abstrakcyjnych praw oznaczających zarazem wszystko i nic. Pod pretekstem obrony praw człowieka banda lewackich histeryków domaga się przywilejów dla homoseksualistów, odrzucenia tradycyjnego podziału ról płciowych, rugowania chrześcijaństwa z życia publicznego, parasola ochronnego dla imigrantów w postaci rozdawnictwa socjalnego, a czasem również zapewnienia im bezkarności.
W rzeczywistości lewicowo rozumiane prawa człowieka są często sprzeczne z prawem do życia, wolności i własności. Weźmy na przykład aborcję, utożsamianą przez feministki z prawami kobiet. Pozwolenie na zabijanie nienarodzonych dzieci jest niczym innym, jak łamaniem prawa do życia. Jeśli chodzi o prawo do wolności, to chyba widać gołym okiem, że każdy lewak jest jej maniakalnym wrogiem. W ciągu ostatnich lat, eurosocjalistyczne państwa coraz intensywniej ingerują w życie swych obywateli. Drastycznym tego przykładem była niedawna decyzja pewnego brytyjskiego sądu, który odebrał wnuka dziadkom i oddał go na wychowanie homoseksualnej „rodzinie”. Oczywiście wszystko po to, aby odciążyć starszych, schorowanych dziadków. Sędziowie, którzy podjęli taką decyzję, kojarzą mi się z funkcjonariuszami w hitlerowskich i sowieckich obozach, „odciążającymi” starców i inwalidów poprzez zabijanie ich zaraz po transporcie.
Ingerowanie władzy państwowej w proces wychowawczy widać również na przykładzie programów nauczania. O tym, że w Oświęcimiu ginęli Żydzi mówi każdy podręcznik historii, ale prawie żaden nie wspomina, że zginęli tam również tacy ludzie, jak Jan Mosdorf, prof. Roman Rybarski, czy Św. Maksymilian Kolbe.
Przykładem naruszenia wolności może być również mająca miejsce w kwietniu 2008r. tzw. sprawa wrocławska, czyli mówiąc krótko zatrzymanie przez policję uczestników legalnej manifestacji. Ja rozumiem, że spora część policjantów, jak również polityków zaczynała swe kariery w okresie komunizmu, ale stosowanie metod rodem ze Stanu Wojennego, przy jednoczesnym powoływaniu się na zasadę państwa prawnego i legalizm jest co najmniej śmieszne. Wyobraźmy sobie teraz, co by wyprawiali „obrońcy praw człowieka”, gdyby władze Wrocławia wraz z policją potraktowały w ten sposób paradę dewiantów. Czyż nie odezwałby się skowyt i nie posypały oskarżenia o faszyzm i dyskryminację?
Państwo socdemoliberalne często łamie również prawo do nienaruszalnej własności. Jak uczy historia, lepkie rączki to cecha prawie każdego demokraty, a już w szczególności włodarzy Unii Europejskiej. Obecnie rządy państw należących do Unii, jak również większości pozostałych państw demoliberalnych prześcigają się w marnotrawieniu pieniędzy. W obecnym ustroju rozrasta się iście bizantyńska biurokracja, co pociąga za sobą takie patologie, jak korupcja. Na obywateli nakładane są rozmaite haracze, z których chyba najbardziej niemoralne to podatki od spadku, oszczędności i darowizny. Przeciwko pomysłowi zniesienia pierwszego z nich protestowali kiedyś Młodzi Socjaliści. No, cóż, jak widać dla eurosocjalistów ściąganie pieniędzy z rodziny zmarłego nie jest niczym nagannym, a przecież uciskanie wdów i sierot zostało uznane za grzech wołający o pomstę do Nieba. Kolejnym dogmatem postępowców jest równość. Oczywiście lewicowe środowiska rozumują równość w sposób osobliwy. Terminu tego używają, gdy domagają się dla jakiejś grupy społecznej, etnicznej itp. przywilejów.
Pod pretekstem równości nieustannie atakowana jest instytucja rodziny, opartej o monogamiczny związek kobiety i mężczyzny. Tradycyjna rodzina pada coraz częściej celem ataków ze strony środowisk dewiacyjnych i feministek. Pod pretekstem równości, poprawność polityczna uczyniła z niektórych mniejszościowych grup, święte krowy. Podczas, gdy za krytykowanie judaizmu, buddyzmu, czy islamu można zostać uznanym za rasistę, opluwanie chrześcijaństwa i wartości Cywilizacji Łacińskiej jest uważane za „postępowość” i „otwartość”.

Tak, więc widzimy, że demoliberalizm wcale nie musi oznaczać przeciwieństwa totalitaryzmu, a sztucznie narzucana równość jest zaprzeczeniem wolności i sprawiedliwości.


Adam Seweryn

31