RECENZJE MUZYCZNE
ATW - chyba że napisano inaczej

LONSAI MAIKOV - "Fire"
"Ogień" to jeden ze starszych materiałów Thierry'ego Jolifa, nagrywającego jako Lonsai Maikov, wydany w roku 1996. Wierny Cerkwi Prawosławnej Thierry jest nie tylko muzykiem, ale także pisarzem-religioznawcą - między innymi badaczem mistycyzmu chrześcijańskiego oraz rytuałów pogańskich religii indoeuropejskich (w szczególności celtyckich). Wszystkie te inspiracje wyraźnie słychać w jego muzyce - melancholijnej, momentami drapieżnej, w tekstach poruszającej zagadnienia rozpadu wartości w świecie Zachodu, wewnętrznej formacji duchowej i tęsknoty za utraconą harmonią.
"Fire" jest zestawem aż 18 kilkuminutowych piosenek - dość podobnych do siebie - można rzec, że dzięki temu płyta jest bardzo spójna... albo że po prostu monotonna... Kwestia perspektywy :-)
Dziwna to muzyka - na pewno prosta, bo oparta w zasadzie o mało skomplikowane akordy gitary akustycznej, którym towarzyszą: senny śpiew, syntezatorowe melodie komponujące nostalgiczne tło oraz pojawiające się od czasu do czasu dodatkowe, ozdobne dźwięki - przesterowana gitara elektryczna, bębny, dzwony i dzwonki, szmery i świsty... Ale w tej prostocie tkwi szczególna siła. Trudno to opisać, ale osobiście bardzo lubię nagrania Lonsai Maikov.
Thierry trafia ze swoją muzyką w wąski obszar na którym neofolk przeplata się z rockiem i oniryczną balladą... Trzeba przy tym pamiętać, że od czasu do czasu Thierry Jolif bywa także teoretykiem muzyki - cenne są zwłaszcza jego analizy fenomenu muzyki industrialnej, w których znaczącą rolę odgrywa pojęcie paradoksu. Industrial jest dla Lonsai Maikov jakimś dalekim źródłem inspiracji, etapem przeszłości, którego echa są obecnie nieliczne, ale momentami wciąż się ujawniają, choć na "Fire" bardzo sporadycznie, jeśli w ogóle... W każdym razie oto Lonsai Maikov, "trubadurzy ciemnego wieku": WE USE EVERY SOUNDS, EVERY SPACES - BECAUSE CHRIST IS A MEASURE OF ALL THINGS!

GREEN ARMY FRACTION - "The Greater and the Lesser Holy War"
Frakcja Zielonej Armii uderza po raz kolejny: prosto ze Szwecji - centrum awangardy postępu, laboratorium budowy Nowego Człowieka, krańcowo "wyzwolonego" i "oświeconego". Trudno orzec: czy to dziwne, że taki projekt jak G.A.F. narodził się właśnie tu, czy może jest to zrozumiałe - oto bowiem "miarka się przebrała" i musiał znaleźć się ktoś, kto postanowił płynąć pod prąd - z impetem, frustracją i konsekwencją?
Tak czy inaczej Green Army Fraction to nie tylko ewenement jeśli chodzi o poglądy dominujące w obszarze "Zgniłego Zapadu", ale także zjawisko szczególne na niwie power electronics - przemysłowy hałas i okrutny wokal zostają tu wykorzystane nie tyle (nie tylko, powiedzmy) jako klasyczna "wystawa okropności", ale także jako broń, jako katharsis, podobnie jak w pamiętnym "Personal Mystery Of Conversion" Kriegsfall-U. To muzyka, która mnie osobiście kojarzy się ze światami rodem z katastroficznych powieści i filmów science-fiction, muzyka ze świata apokaliptycznego czy też post-apokaliptycznego, w którym prymitywizm najbardziej odległej przeszłości łączy się z technologią nowoczesności, a nieliczni "rozsądni" próbują przetrwać w szaleństwie. To reakcja, owszem, ale nie oparta o sentymentalizm, lecz raczej bojowa, idąca naprzód, wykorzystująca najnowszą broń.
"Większa i mniejsza Święta Wojna" to tytuł odnoszący się do świata islamu ("wielki i mały dżihad"), ale tak naprawdę także do chrześcijaństwa, którego forma i treść mocno przebija z wkładki do kasety (tak bowiem wydano ów materiał). Mamy tu więc cytaty z Chestertona i św. Augustyna (ale także z Evoli, Ortegi y Gasseta oraz Guenona), a także mapę Europy i teksty trzech spośród czterech utworów (jeden jest pozbawiony tekstu i wokalu).
Album rozpoczyna trwająca ponad 17 minut kompozycja tytułowa z "bijącym w pysk" tekstem: "We are not sexual beings, we are not economic beings, we are not animals. They are sexual, economic animals. They want company - don't give it to them! Point your gun at them!". W tle rzecz jasna masakryczna ściana oczyszczającego hałasu, a pod nią - pulsujący dron. Jesteśmy na samym froncie obu wojen: i tej mniejszej, polityczno-społecznej - i tej większej: wewnętrznej, duchowej. To jeszcze nie stan odzyskania harmonii, to raczej bezpośrednia relacja z pola bitwy z odrażającym syfem nowoczesnego społeczeństwa. Frakcja Zielonej Armii nie bierze jeńców, o czym świadczy wieńczący płytę "Kill Every Last Member Of IHEU" (IHEU - International Humanist Ethics Union), wymierzony w ateistyczno-agnostyczną, sentymentalną "etykę humanizmu": "Pseudo-Intellectual harbringers of lies, ethics based in nothing - reducing humanity to a chemical reaction, spicing it up with sentimental moralism". No i jest jeszcze "Nihilism-Transcendence", badający relację pomiędzy negacją, a jej wypełnieniem... "One foot in Heaven, one foot in Hell"... Gęste, bolesne, hałaśliwe dźwięki, jakby przytłumione, fabryczne... oraz głos wykrzykujący słowa niczym "wołający na puszczy"... Zaiste muzyka zrodzona z "żelaza najnowszych czasów". A może i nie muzyka w ścisłym tego słowa znaczeniu - ale na pewno soniczna broń. Całości dopełnia "instrumentalna" ścieżka "CCR-5 Mutation".
Sądzę, iż G.A.F. ewoluuje - od wczesnych wycieczek w stronę "eko-faszyzmu" i innych dziwnych rzeczy - do budowania czegoś bardziej sensownego na fundamencie tradycjonalizmu. Oczywiście, wciąż jest w tym pewna przesada, agresja i frustracja niekoniecznie całkowicie przemieniają się w Święty Gniew - ale taka jest natura tego, co możemy stworzyć my, ludzie: zawsze z mniejszą lub większą niedoskonałością, poszukując i pielgrzymując. A więc warto posłuchać "The Greater and the Lesser...". W zestawieniu z tekstami i piękną oprawą graficzną materiał ten pokazuje jak istotny jest symboliczny aspekt dźwięków i czemu mogą one służyć. Tak naprawdę każda broń jest - w pewnym sensie - obosieczna. G.A.F., mimo niedomagań, zasadniczo zdaje się kierować ostrze we właściwie określony cel: "Subversion shall not triumph - liberal, socialist, anarchist, queer, feminist, MCDonaldist, all the same: subversion shall not triumph, reaction is the wave of future".

V. A. - "Nikolaevka"
Czytając po naszemu, tytuł albumu brzmi Nikołajewka (bardziej po polsku - Mikołajówka). Jest to nazwa rosyjskiej miejscowości położonej gdzieś w pobliżu Stalingradu, w której w początkach roku 1943 walczył włoski korpus ekspedycyjny. Tam też się poddał i został wzięty do radzieckiej niewoli. Tym właśnie Włochom poświęcona jest cała płyta - stąd też duża reprezentacja włoskich zespołów na składance (Rose Rovine e Amanti, The Green Man, Gregorio Bardini etc.). Nie ukrywam, z tych właśnie historycznych powodów sięgnąłem po materiał.
Ważka obserwacja - na płycie usłyszymy przeróżne dźwięki. Typowy, "mętny", neofolk, świeże i lekkie śpiewy, klimatyczne sample. Różnorodność jest tu zdecydowanie pozytywna. Nie jest to jednak nic szokującego, zapisującego się w pamięci. Niestety, nie zostałem wprowadzony w żaden szczególny nastrój, przenoszący słuchacza na stepy południowej Rosji. Nie liczę tego jednak jako wady - moim zdaniem album spełnia swoje zadanie bez żadnych fajerwerków. Bądź co bądź, komponuje się na sentymentalny hołd dla poległych żołnierzy - i tyle. Na pewno jest jednak pewien klimat, pozwalający odczuć, w jakim celu to wszystko się odbywa. Chodzi o pamięć - i przy takich dźwiękach ona na pewno nie przeminie...

Reaktor

INFESTATION - "Bastion Intouchable"
Natrafiłem - zupełnie niechcący - na tę płytę akurat podczas swoich francuskich fascynacji. Powodowany wspomnieniem (czytałem gdzieś już o tym projekcie) ściągnąłem ją automatycznie. Wiedząc tylko tyle, iż jest to po prostu industrial, przygotowany byłem jednak na pewne niespodzianki, takie zawsze bywają. Tym razem też - niespodzianka największa: zero niespodzianek! Bo co mogę powiedzieć o tym albumie? Owszem, jest nafaszerowany wściekłym militaryzmem, waleniem, szuraniem, krzykami... szkoda tylko, że niezbyt rozumiem francuski.
Infestation jest projektem z kanadyjskiego Québecu, co ma ważki wpływ na oblicze płyty. Podobno opowiada ona o toczonej przez tamtejszą ludność francuską walce o przetrwanie i zachowanie tożsamości. Cóż, już samo granie przez nich takiej muzyki jest znakiem, iż nie zginęli! Walczą też z dużą siłą i zaciekłością, jeśli w tym świetle możemy zinterpretować wokal. Louis Carrier - jedyny członek projektu - wydziera się niespodziewanie energicznie, nie daje sobie (i nam) wytchnienia, wciąż idzie naprzód. Z tego co wiem, to materiał powstawał cztery lata, artysta nie musiał więc żałować gardła. Mimo tej czasowej rozpiętości w montowaniu albumu raczej nie usłyszymy jakichś różnic w podejściu do granych dźwięków. Są w dużym stopniu podobne, mają ten sam ton, energiczność, wojowniczość. Moim zdaniem pod względem muzycznym trudno wyróżnić tu jakieś odróżniające się kawałki. Na pewno zaś pod względem czasowym od razu zostają nam w pamięci dwa utwory najdłuższe: Aneanti (8:35 min.) oraz tytułowe Bastion Intouchable (13:23). Trudno nie zauważyć długich, powtarzających się sekwencji. Nie sposób jednak odmówić wysokiej jakości (wyraźności etc.). Odsłuchując kawałki pojedyńczo, łatwiej dostrzec ich dźwiękowe zalety. Niestety, płyta jest nimi po prostu przeładowana.
Nie powiem jednak, że odebrałem ją źle. Primo, jest to debiut. Należy patrzeć z wyrozumiałością na ten materiał. Na pewno zasługuje na uwagę jego tło kulturowe („Fleur de lis” zdobiące okładkę), zaprezentowane w takiej, a nie innej, perspektywie. Równie dobrze historia walczącego Québecu (do niego to odnosi się tytuł - "Nienaruszalny bastion") mogła być przekazana nam w muzyce folkowej czy innym rocku. Artysta zrobił to jednak inaczej - ciężko, z mocą i wściekłością. Jakościowo też wybitnie.

Reaktor

FIRST HUMAN FERRO - "Guernica Macrocosmica"
First Human Ferro to projekt Olega Kolyady z Ukrainy, znanego także z Oda Relicta. FHF prezentuje bardziej industrialne i dark ambientowe oblicze Olega. W gruncie rzeczy to gęsta przestrzeń, czasem mogąca kojarzyć się z półmrokiem świątyń prawosławnych czy katolickich, kiedy indziej zaś - z opustoszałymi fabrykami, ruinami miast czy podziemnymi jaskiniami. "Guernica Macrocosmica" to album podobnie mocno przeniknięty pierwiastkiem duchowym i sakralnym jak nagrania Oda Relicta, użyte środki wyrazu są jednak inne - brak tu zarówno akcentów militarno-marszowych ("The Crown and the Plough"), jak i śpiewów liturgicznych ("Czarstvo Dukha"). Wszystko rozmywa się w dźwiękowych oparach - dronach, echach, pogłosach, odległych dudnieniach i stłumionych szmerach. Zza tej mgły wyłaniają się strzępki starych piosenek rosyjskich z okresu ZSRR (charakterystyczny motyw albumu), smutne i ciągnące się powoli melodie, typowe dla ambientu - oraz bliżej nieokreślone szepty i deklamacje. Środki te wytwarzają bardzo szczególną atmosferę - zawsze jest to mrok czy też półmrok, czasem jednak pulsujący podskórną grozą, kiedy indziej zaś pełen nostalgii, tęsknoty za czymś nieokreślonym, być może melancholijnej zadumy (w szczególności tyczy się to tych chwil, gdy rzewne piosenki retro wiodą prym, jak np. w utworze "Hollow Shells"). Dobra i nawet dość oryginalna muzyka, jak sądzę.


RECENZJE...
Ciąg dalszy...

DIE WEISSE ROSE - "A Martyrium of White Roses", Cold Meat Industry 2009
Romantyzm w faszystowskim stylu ma się dobrze - album Die Weisse Rose kontynuuje pracę takich twórców jak Leger Des Heils, Arbeit i nade wszystko Blood Axis. Werble, organy, akordeon, szwabsko-nostalgiczne sample oraz poetycko-filozoficzne recytacje - głównie po angielsku, ale z niemieckim, flegmatycznie zabarwionym akcentem (skojarzyły mi się z komentarzami filmowymi Herzoga). Muzycznie czuć też pewną wspólnotę ze stylem Rome. Mniej zalatujące tandetą niż Leger des Heils, nagrania Die Weisse Rose ocierają się jednak niebezpiecznie o zrzynkę z Blood Axis - oprócz niemal identycznie brzmiących organów oraz podobnego sposobu prezentacji liryk mamy tu nawet i analogiczny sampel z Ezry Pounda. Mam wrażenie, że martial industrial zsuwa się coraz bardziej w jałowy schematyzm i uniformizację... W każdym razie opisywane cd prezentuje solidny poziom, ale brak mu polotu odczuwalnego chociażby w bardziej amatorsko brzmiącym Arbeit.

Krukomor

SANGRE CAVALLUM - "Troadouro Retrospectiva 1997-2007"
Ów album jest kompilacją, podsumowaniem dziesięciu lat pracy portugalskiej grupy Sangre Cavallum, tworzącej neofolk (z naciskiem na "folk", jako muzykę ludową). To jest to! Żywa Tradycja, której oddech dane jest nam usłyszeć. Niedobite rytmy portugalskiej ziemi i chodzących po niej ludzi... Możemy tu znaleźć wszystko, czemu sprzyja sam rozmiar albumu - 44 utwory! Melodie smętne i żałobne, dźwięki żywe i skoczne. Prawdziwy skarb z Najdalszego Zachodu, krańca kontynentu europejskiego.
Muzycznie i technicznie materiał prezentuje się wspaniale. Gitary, piszczałki, trąbki, bębny, werble i zapewne dużo innych instrumentów. Sam nie potrafię do końca określić, czego słucham - tym bardziej, że nijak nie rozumiem języka portugalskiego, którego pełno w rozmaitych deklamacjach czy recytacjach. Odnośnie jeszcze nastroju muzyki - spektrum od mroku do słoneczności wspaniale oddaje to, co chcielibyśmy usłyszeć, bez żadnych niedomówień. Smętność, melancholia, powolność... rozwijają się leniwie w cieniu, by w końcu ustąpić miejsca czemuś żywemu i ludzkiemu jak portugalski wieśniak pod wpływem portugalskiego wina. Tak, naturalność i przemienność jest głównym atutem płyty.
Choć nie do końca pojmuję to, co wysłuchałem - bardzo mi się podoba. Na pewno muszę wspomnieć o bezsprzecznych nawiązaniom do celtyckiej tożsamości Portugalii, co widać chociażby po tytułach utworów ("Callaecia doc callaicos", "Rica gallaecia"). To pokazuje, że pamięć o zamieszkujących Iberię plemionach celtyckich, jak Gallekowie - jeszcze przed przybyciem Rzymian! - jest wciąż żywa. Zresztą, taki np. Viriatus (luzytański buntownik, bodajże z przełomu er) do dziś jest obecny w kulturze portugalskiej (Gallekowie właściwie zamieszkiwali również fragment Hiszpanii, nazywany do dziś od nich Galicją). Co mnie intryguje w muzyce Sangrum Cavallum? Świeżość, i pewien uniwersalizm. Można ją interpretować od wielu stron, słuchać w różnych okolicznościach, a zawsze będzie odpowiednia, i uczuje się powiew nowości. Kto wie, może natchnie nawet kogoś do zaznajomienia się z portugalską kulturą.

Reaktor

ARCHANGELSK JUGEND - "Dokumenty"
"Dokumenty" to album, który można pobrać darmowo i "legalnie" z oficjalnej strony rosyjskiego projektu Archangelsk Jugend. Jednoosobowa "Młodzież Archangielska" exploruje obszary militarnego industrialu i dark ambientu, silnie inspirowanego tragicznymi wydarzeniami rozgrywającymi się w XX wieku "za żelazną kurtyną" - w Rosji Sowieckiej i jej późniejszych państwach satelickich. Martial, ambient, historia, totalitaryzm - czyli w zasadzie gatunkowy standard, pozostaje zatem ocenić poziom jego realizacji.
Tytuł dobrze pasuje do tego materiału, albowiem jest to album nasycony (albo i przesycony) całą masą archiwalnych próbek dźwiękowych, wprowadzających słuchacza w historyczne realia. Wydaje się, że główną zasługą twórcy jest umiejętne dobranie i złożenie tychże sampli w dość spójną całość, choć oczywiście wszystkim tym wycinkom towarzyszą rozmaite metaliczne zgrzyty, zasłony białego szumu, trzaski, dudnienienia, drony i inne hałasy rodem z wielkich budów socjalizmu. Nastrój - na wpoły groźny, na wpoły smutny - wspomagają także proste melodie elektroniczne, typowe dla dark ambientu - i zawsze zaskakująco skuteczne.
Cała ta płyta mogłaby świetnie ilustrować powieść lub film rozgrywający się we Wschodniej Europie na tle historycznych wydarzeń: rewolucji październikowej, wojny polsko-bolszewickiej, głodu na Ukrainie, II wojny światowej, przejęcia przez komunistów władzy w "państwach satelickich", wydarzeń roku 1956 - i tak dalej. Mnóstwo tu bowiem przemówień politycznych (w tym polskich, czy raczej polskojęzycznych), pieśni propagandowych, wspomnień, wojskowych komend i innych tematycznych odniesień. Poruszający album, dokumentujący sprawy i wydarzenia, które wciąż niektórzy próbują przemilczeć lub przekłamać.

STIFF MINERS - "Giselle", "Vox Celesta"
W dawnych czasach, to znaczy w latach 90-tych, zespół znany dziś jako Parzival występował pod nazwą Stiff Miners - i pod nią wydał dwa recenzowane niniejszym albumy. Debiutem zamieszkałych w Danii Rosjan był materiał "Giselle", wydany przez firmę Kleopatra w roku 1994. Muzyka na nim zawarta zdradza wyraźne inspiracje Laibach i podobno - według deklaracji artystów - Test Department oraz Einsturzende Neubaten. Czuć w tym także wczesny zew późniejszej stylistyki Parzival, ale "Giselle" jest daleko mniej neoklasyczna, więcej tu estetyki electro-industrialnej - pulsującego, motorycznego rytmu, głębokiego basu i rozmaitych keyboardowych brzęcząco-plumkających melodii, kreujących psychedeliczno-paranoiczny nastrój. Jest w tym dynamika technologicznych miast rodem z cyberpunka.
Charakterystyczny jest także głos wokalisty, Dmitrija Bablewskiego. Prezentuje on bardzo pierwotną postać tej maniery, którą przyjął później na płytach Parzival - bardzo pierwotną, bo brzmienie jest znacznie płytsze, daleko jeszcze do owej dudniącej głębi, do tego wokal jest znacznie mniej wyexponowany, wręcz dziwnie cofnięty do tyłu w porównaniu z muzyką. Texty są w języku angielskim, co na szczęście zmieniło się już na "Vox Celesta".
W ogólności "Giselle" to taka wczesna wprawka, muzyka raczej odtwórcza, oparta na schemacie wypracowanym przez Laibach, co nie znaczy, że słaba - ale cenna, jak sądzę, przede wszystkim jako dokument ewolucji Parzival.
Kolejnym stopniem rozwoju (a gdzież uniwersalna narracja upadku?) jest materiał "Vox Celesta" z roku 1997. Tutaj podobieństwo do Parzival jest dużo większe. Kuleje nieco produkcja (brzmienie jakby przytłumione), ale muzyka prezentuje się bardzo ciekawie. "Pogłębiono" wokal ("wyposażając go" przy okazji w teksty niemieckie i łacińskie), a "electro-industrialowy" szkielet rytmiczno-basowy obudowano soczystym neoklasycznym "mięsem" - to znaczy marszowymi partiami werbli i kotłów oraz quasi-symfonicznymi melodiami syntezatorowych rogów, fanfar, skrzypiec i klawiszy. Buduje to nastrój monumentalny, wręcz pompatyczny. Jest to wzniosłość toporna, surowa i ostentacyjna, ale za to przecież cenimy ten zespół, czyż nie? Bo Stiff Miners / Parzival jawią się - ze względu na muzykę, teksty i wizerunek sceniczny - jako swoiści nowi krzyżowcy ery cybernetycznej, postindustrialnej.

THORN AGRAM - "Ar Dievu"
Thorn Agram to bardzo tajemniczy projekt, który pojawił się na składance "Credo in Unum Deum" i na trzech płytach Bleiburg oraz wydał (nakładem Ars Benevola Mater) recenzowany tu album "Ar Dievu". Być może nie mam odpowiednich dojść, albo też nie drążyłem wystarczająco głęboko - ale po prostu nie wiem skąd właściwie zespół pochodzi (nazwa "Toruń-Zagrzeb" wskazuje zarówno na Chorwację, jak i Polskę) i kto się w nim udziela. Widocznie taki jest zamysł artystów - i to nawet dobrze, bo po co epatować własną osobą, skoro przemówić może muzyka? A ta rzeczywiście przemawia - i to w poruszający sposób.
Na "Ar Dievu" składa się 6 utworów, w których rzewny bałkański folk przeplata się z szorstkimi dźwiękami militarnego industrialu i posępnymi pasażami dark ambientu. To muzyka obrazująca wojnę w różnych jej aspektach: tych szlachetnych i tych podłych, duchowych i przyziemnych. Smutne melodie gitary, klawiszy i ludowych instrumentów doskonale komponują się z bogatym tłem, odmalowanym za pomocą dobiegających jakby z oddali odgłosów wystrzałów i wybuchów, okrzyków, szeptów, szmerów, bicia dzwonów, wycia wiatru i innych tajemniczych dźwięków. Na tym nie koniec: są i teksty, recytowane zmęczonym głosem w językach chorwackim (zapewne) i francuskim (przynajmniej takowe wychwyciłem), są pojawiające się tu i ówdzie pieśni religijne czy przeciągłe, proste i smutne melodie syntezatorów, typowe dla ambientu. Razem tworzy to bardzo sugestywny obraz, a może raczej film wojenny: łuny płonących wsi, gorączkowo zanoszone do Boga modlitwy, ranni i polegli w okopach, tułaczka po bezdrożach, rozstania i spotkania, klęski i zwycięstwa okupione jednak potężnym trudem. To jakby dalekie wspomnienie, stąd i nastrój raczej nostalgiczny, melancholijny, acz nie do końca - w niektórych momentach trafiamy w sam środek dziejowej burzy, górę biorą brzmienia surowe, drapieżne, zgrzytliwe. Co ciekawe, w tej żałobnej muzyce pobrzmiewa także nutka nadziei, coś budującego, co zrozumiałe - jeśli wziąć pod uwagę deklarowane przez muzyków przywiązanie do religii katolickiej.

GREGORIO BARDINI - "Sentinelle dell Matine"
Gregorio Bardini to włoski kompozytor, udzielający się swego czasu m.in. w grupach T.A.C. i Thelema, znany także ze składanki "Credo in unum Deum" oraz z projektu Bardini+Jolif, prowadzonego wspólnie z Thierrym Jolifem (Lonsai Maikov). Bardini gra muzykę trudną do jednoznacznego sklasyfikowania - czerpie z rocka, europejskiego folkloru, "muzyki dawnej", współczesnej muzyki "poważnej", estetyki industrial i elektronicznych krajobrazów ambientu. Można rzec, że realizuje hasło "wolności od tyranii mody"...
Album "Strażnicy poranka" w dużej mierze poświęcony jest poezji i postaci Ezry Pounda - nie przypadkiem w jednym z utworów słyszymy głos córki poety, Marii de Rachelwitz, czytającej jeden z wierszy ojca. Bardiniego wspomogło kilku muzyków, m.in. Stefan Rukavina (Bleiburg), a materiał został bardzo estetycznie wydany przez izraelski Eastern Front. Płyta liczy 10 utworów, które rzeczywiście łączą w sobie wpływy wymienionych wyżej gatunków. Jest to być może nieco "ponowoczesne", ale na "Sentinelle..." wszystko zgrane jest razem bardzo harmonijnie. Trudna to do opisania muzyka: sporo przeciągłych brzmień fletów i piszczałek, ambientowe plamy tworzące nastrojowe tło, subtelne melodie klawiszy (szczególnie w znanym z "Credo in..." kawałku "La bottega dell'Orefice") do tego nieco połamanych, elektronicznych beatów, czasami konkretne, rockowe gitary i nawet desperacki, krzykliwy wokal, kontrastujący - podobnie jak pojawiające się okazjonalnie hałasy - z zasadniczym klimatem albumu. A klimat to senny, trochę surrealistyczny, przywodzący na myśl klify i plaże nad Adriatykiem, śródziemnomorskie miasteczka, a może i zupełnie inne rzeczy. Bardzo ciekawe kompozycje - nietypowe, a jednocześnie zaskakująco przyswajalne.


34