Czy wojna jest koszmarem?
KN (przedruk z Ulvhel)

Wojna to zorganizowany konflikt zbrojny. To zjawisko społeczno-polityczne towarzyszy ludzkości od zawsze, przez całą jej historię. Nawet dziś, gdy tak popularne są utopijne pacyfistyczne wizje, U.S.A. i Izrael nie krępują się z atakowaniem obcych państw. Zawsze byli ludzie negatywnie oceniający istnienie wojen, lecz nigdy nie był to tak dominujący pogląd jak w czasach współczesnych. Budzi to pytanie, dlaczego tak jest i czy taka ocena jest słuszna.
Tak znacznie wpływające na życie człowieka zjawisko, jakim jest wojna, doczekało się rozmaitych sposobów opisu. Autorzy trzech omawianych przeze mnie książek różnie opowiadali o wojnie, lecz łączy ich to, że nie traktują wojny jako zła absolutnego, lecz jako test dla męskiej siły ducha. Wpierw omówię książkę "Stankiewicz. Powrót" Eustachego Rylskiego i "W stalowych burzach" Ernsta Jüngera, ponieważ akcja ich obu ma miejsce podczas I WŚ, na koniec zaś odniosę się do "Płonących dusz" Leona Degrella, powstałych na bazie przeżyć z II WŚ.
Eustachy Rylski urodził się pod koniec 1944 roku więc wojny praktycznie nie doświadczył. Omawiana książka składa się z długiego opowiadania "Stankiewicz" oraz krótkiej powieści "Powrót". Bohaterowie obu tych utworów są oficerami białej armii, walczącymi przeciw bolszewikom podczas rewolucji listopadowej. Są podobni do siebie również na płaszczyźnie duchowej, więc w aspekcie wojny można obie części książki traktować jako jedno dzieło. Hubert Stankiewicz jest polskiego pochodzenia podstarzałym pułkownikiem. Po kilkudniowym marszu w deszczu i błocie dostaje rozkaz zajęcia na czele niewielkiego oddziału kawalerii kilku naddnieprzańskich wsi i utrzymania się tam do czasu przybycia posiłków. Jednak przed ich przybyciem zajęte przez białych wioski pewnej nocy zaatakował liczny i dobrze uzbrojony oddział komunistów. Po krótkiej i zażartej bitwie kadeci zostali pokonani, a Stankiewicz trafił do niewoli i po wstępnym przesłuchaniu zamknięto go na noc w szopie, gdzie przed rankiem umarł najprawdopodobniej z powodu wylewu. Znaczną część opowiadania zajmują wspomnienia głównego bohatera o śmierci ojca i jego zabójcy, którego, już jako starca, spotyka w jednym z zajętych chutorów i mści się na nim, a także ze sprawowanej przed wojną służby w twierdzy i krótkiego powrotu do Polski z uwagi na śmierć matki.
Hubert Stankiewicz jest człowiekiem o usposobieniu kontemplacyjnym. Silny, wysoki i mocno zbudowany, o ciężkim i nieprzyjemnym spojrzeniu, małomówny, spokojny, ironiczny. Przed rewolucją bolszewicką był zawodowym oficerem służącym w Rosji, a do białych przyłączył się nie ze względu na swój status społeczny, ale dlatego, że... nie miał nic innego do roboty, a ponadto uważał komunistów za zezwięrzeconych. Nieraz błądzi w snach na jawie i zanurza się we własnych wspomnieniach, jednak tylko gdy rzeczywistość nie wymaga od niego czujności. Ale nawet jego czujność pozbawiona jest trwożliwego przywiązania do świata, gdyż w jego stosunku do życia dominuje zobojętnienie i specyficzny nihilizm. Specyficzny, ponieważ nie polega na odrzuceniu wszystkich wartości, lecz na dostrzeganiu bezsensu oraz poczuciu dystansu do ludzi, a nawet do samego siebie.
"Jest tak jak myślę, albo zupełnie inaczej, ale jakkolwiek by nie było, nie ma to żadnego znaczenia."

Głównym bohaterem "Powrotu" jest Maximilian Rogoyski, trzydiestokilkuletni bogacz, syn zaciętego południowca i saskiej szlachcianki, nieustępliwy major, ze względu na temperament często wysyłany do karkołomnych zadań, jak np. porwanie nocą ważnego komunisty ze środka obozu czerwonych. Gdy się napije, postronnym ciężko powstrzymać jego napady agresji. Jest bezwzględny i nie nęka go sumienie. Podobnie jak Stankiewicz jest zamknięty w sobie, małomówny, zobojętniały na wszystko, nie wskutek szoku psychicznego wywołanego wojną, lecz braku więzi z obcymi ludźmi i w ogóle z czymkolwiek. Choć zaprzyjaźnia się z kapitanem artylerii, nie opłakuje go, gdy ten ginie. W pewnym momencie oddaje się bezsensownej, niepotrzebnej rzezi - mimo, że może ją powstrzymać jednym słowem, wola niszczenia okazuje się silniejsza. W destrukcji odnajduje swoiste duchowe oczyszczenie.
"Od powrotu z Czerkasów rzadko się uśmiechał, nie trzymały się go też żarty i brewerie, ale nie był to smutek, tylko koncentracja i skupienie. Od wewnątrz rozświetlał go jakiś płomyk, który bynajmniej nie był rozumianym banalnie płomykiem czy promykiem nadziei. (...) Sprawiał wrażenie funkcjonariusza zakonu, w którym różaniec zastępowała taśma z nabojami, modlitwę - rytuał komend i rozkazów, Pan Bóg gdzieś się zawieruszył, a ewangelię diabli wzięli prawdopodobnie raz na zawsze, a mimo to była to służba komuś albo czemuś nieodgadnionemu i absolutnemu."

Po serii wojennych przygód, gdy bogini zwycięstwa sprzyja już lepiej zorganizowanym bolszewikom, a biali zostają zepchnięci do morza Czarnego i wszyscy starają się umknąć na zachód, Rogoyski niechętnie rezygnuje z dalszej walki, która oznaczałaby śmierć i odjeżdza z pola boju z innym żołnierzami. Ogłusza go przypadkowe uderzenie granatu, nad ranem zauważają go pasażerowie generalskiej limuzyny. Razem z generałem i młodym oficerem dojeżdza do Odessy, gdzie zostaje przez kilkanaście dni, po czym przez morze i przez Węgry wraca do Polski, na swoje rozległe posiadłości. Pierwszy dzień spędza na przemyśleniach, przypomina sobie spisaną przez siebie za młodu historię przodków i własną przeszłość. Eustachy Rylski ukazuje realistyczny obraz wojny. Nie idealizuje jej, ani nie roztkliwia się nad cierpieniem i ogromem krzywd. Ilustruje przypadkowość i bezsens. Np. komuniści po odbiciu zajętych przez żołnierzy Stankiewicza wiosek, wkrótce musieli się wycofać przed silnym oddziałem białych, który pojawił się w okolicy, czy też dwa silne oddziały nie będących w otwartej wojnie ze sobą komunistów i machnowców, wykrwawiają się nawzajem z powodu głupiej docinki. Jednocześnie rewolucja listopadowa zostaje ukazana jako starcie zwierzęcości ludzkiej tłuszczy z kulturą, które jednak jest nadgniła. Przenikliwość i brak złudzeń w opisie wojny autorstwa Rylskiego najlepiej ilustruje fragment:
"Nie mieli po co wracać do domów. Ich rodziców wymordowano, pomarli lub siedzieli w więzieniach (...). Huragan, który przewalił się przez ogromny kraj w ciągu tych strasznych dwóch lat, zmiótł wszystko, do czego większość z nich była przyzwyczajona i przywiązana. Zapadły się pod ziemię dwory i dworki, ciepłe, przytulne (...). Gdzieś nagle, prawie z dnia na dzień zniknęły fortepiany (...). Odleciały książki z wierszami Bunina, Siewieranina i Błoka (...), meble z odbitymi w politurach aurami ich dziadków i pradziadków, przechodzące z pokolenia na pokolenie, zmieniły się w dym i popiół i też odleciały z tym dzikim, nieprzyjaznym wiatrem. Co się z tym wszystkim stało? Jak, dlaczego, po co? Tłukli się po niezmierzonych przestrzeniach z nieodłącznym karabinem na ramieniu, z wyrazem zdziwienia w szeroko otwartych, dziecinnych jeszcze oczach i wszędzie natrafiali tylko na skorupki, z których już nic skleić nie było można. W roku osiemnastym ich świat przestał istnieć. Nie mieli do czego wracać. Nie powodowała też nimi nadzieja, bo nie wierzyli już w możliwość rekonstrukcji. Byli zdyscyplinowani i odważni w walce, ale poza tym wulgarni, ordynarni. Zawładnął większością z nich rosyjski kanon oficerski, nihilizm, brawura, pogarda dla życia cudzego i własnego, cynizm i niedobry sentymentalizm (...). Tak ich w każdym razie widział Stankiewicz. Nie martwiło go to ani nie cieszyło. Było obojętne, tak jak obojętne było mu już od kilku lat wszystko inne."


Czy wojna...
Ciąg dalszy...

Autor "W stalowych burzach" - Ernst Jünger, urodzony w 1895, walczył w piechocie podczas I WŚ na froncie zachodnim, wielokrotnie był ranny i swoim bohaterstwem zasłużył na najważniejsze wojskowe odznaczenia II Rzeszy, natomiast podczas II WŚ nie walczył już tak aktywnie, jako oficer przebywał w okupowanym Paryżu.
Książka powstała w oparciu o dziennik wojenny młodego Jungera, zawiera opis jego dni spędzonych na froncie zachodnim w latach 1915-1918. Na początku autor przedstawia swoje pierwsze zetknięcie z wojną, w kredowych okopach Szampanii, gdy był jeszcze zwykłym szeregowcem. Od tego zaczyna się ciąg kolejnych bojów wśród okopowych labiryntów, gdzie granaty, miny, szrapnele i kule dzień i noc sieją śmierć. Wraz z 73 pułkiem piechoty przelewał krew pod Monchy, Cambrai, nad Sommą. We Flandrii spotkał rannego brata i zapewnił mu transport do punktu sanitarnego. Przerwy w tej napiętej egzystencji zapewniały Jungerowi tylko odnoszone rany lub odbywane szkolenia, które wraz z dzielną postawą umożliwiły mu awans na oficera.
Fabuła nie ma typowej powieściowej struktury, jest jednym wielkim łańcuchem zmagań, częściej z gradem żelaza i stali niż bezpośrednio z przeciwnikiem. Poszczególni bohaterowie są bardzo skromnie charakteryzowani przez piszącego w I osobie autora, a giną tak często, że łatwo pogubić się w gąszczu nazwisk, podobnie jak w gąszczu nazw miejscowości, które Junger odwiedził na swym wojennym szlaku. Główny bohater w przeciwieństwie do bohaterów Rylskiego, jest raczej otwartym człowiekiem, zżytym ze swoimi kamratami i lubianym przez nich. Awanturnicza żyłka sprawia, że wartowniczą monotnię często przerywa nocnymi patrolami prowadzonymi w kierunku wroga. Jest odważny i silny, ale nie ma nietykalnej psychiki, nieraz ulega złym myślom. Cechuje go inteligencja i specyficzna męska wrażliwość, przejawiająca się np. dostrzeganiem w krajobrazach, wojny, zniszczenia i śmierci walorów estetycznych, nieraz zbliża się przy tym do krawędzi szaleństwa.
"Nad ruinami spoczywał (...) gęsty trupi odór, gdyż ogień był tak silny, że nikt nie troszczył się o poległych. Zaprawdę gnaliśmy na śmierć i życie, a gdy w biegu poczułem ów odór, nie zaskoczyło mnie to - był temu miejscu właściwy. Owo ciężkie i słodkawe tchnienie nie było czymś odrażającym; wywoływało ponadto, ściśle zmieszane z kłującymi oparami materiałów wybuchowych, jasnowidzącą ekscytację, jaką wzbudzić może tylko namacalna bliskość śmierci. Poczyniłem tutaj (...) spostrzeżenie, że istnieje pewien rodzaj grozy tak obcy jak niezbadana kraina. Nie odczuwałem zatem w takich chwilach strachu, ale wzniosłą i niemal demoniczną lekkość; nachodziły mnie także niespodziewane ataki śmiechu, którego nie mogłem okiełznać."

Jednocześnie w swoim przedstawieniu wojny Jünger zbliża się do granic realizmu. Opisuje monotonię wojny pozycyjnej, ataki gazowe, dźwięki wydawane przez każdy rodzaj pocisków i emocje wzbudzane przez nie w człowieku, a także stalowe burze, gdy wszystko zlewa się w jeden przeciągły ryk, w którym ucho głuchnie i nie odróżnia poszczególnych dźwięków, głowa pęka z bólu, a ciśnienie powietrza dusi i gasi zapałki. Dziesiątki razy doskonale wyraża wstrząsającą przypadkowość śmierci, a zarazem zwraca uwagę na przebłyskującą w tej przypadkowości upiorną logikę. Autor koncentruje się nie tylko na opisie doznawalnych fizycznie aspektów wojny, ale także na spustoszeniach i przekształceniach, których wojna dokonuje w ludzkiej psychice:
"Nieruchoma, obramowana stalowym hełmem twarz i monotnny głos, któremu towarzyszył huk frontu, wywarły na nas upiorne wrażenie. Kilka dni odcisnęło na tym posłańcu, który towarzyszyć miał nam do królestwa płomieni, piętno, jakie zdawało się go odróżniać od nas w niewypowiedziany sposób. "Kto padnie, ten zostaje. Nic nie można poradzić. Nikt nie wie, czy powróci żywy (...)". Nic nie pozostało w tym głosie, jak tylko wielka obojętność; wypalił go ogień. Z takimi ludźmi można walczyć."

Wojna zostaje przez niego ukazana także jako kuźnia charakteru, tworząca szeregi nieugiętych wojowników o sercach twardych jak stal. W takich ludziach potęguje się niszczycielska energia:
"Podczas natarcia ogarnął nas wściekły gniew. Przepotężna żądza zabijania uskrzydlała mój krok. Wściekłość wyciskała gorzkie łzy. Niesamowita wola zniszczenia ciążąca nad polem bitwy zagęściła się w mózgach i zanurzyła je w czerwone opary. Krzyczeliśmy do siebie urywanymi bełkotliwymi zdaniami, a jakiś postronny widz mógłby sądzić, że doznaliśmy nadmiaru szczęścia."

Mimo to czasami można odnieść wrażenie, że autor czuje, iż w tej wojnie większe znaczenie od męskiej dzielności odgrywa ilość materiałów wybuchowych zrzuconych na każdy metr przestrzeni.

Autor "Płonących dusz", urodzony w 1906 roku Leon Degrelle w czasie II WŚ jako oficer dowodził walońskim legionem SS, walczącym u boku Niemców na froncie wschodnim. "Płonące dusze" nie są prozą fabularyzowaną, lecz zbiorem duchowych przemyśleń zebranych w 6 częściach, z których tylko jedna pt. "Ludzka służba" bezpośrednio traktuje o wojnie - są to zapiski autora z Frontu Wschodniego. Wbrew temu, co możnaby przypuszczać, Degrelle nie prezentuje wyidealizowanego obrazu wojny, wręcz przeciwinie, cały jej trud, błoto i ból zostają odniesione do kategorii duchowych. Dla Degrella wojna jest duchowym zmaganiem, zarówno na poziomie ludzkości, jak i wewnątrz każdego żołnierza. Wojna zostaje ukazana jako cierpienie, poprzez które człowiek musi odkupić moralną zgniliznę, brud i tchórzostwo poprzedzającej ją epoki. Współczesny człowiek zapewne argumentowałby, że to właśnie prowadzenie wojny jest objawem moralnej zgnilizny, lecz argmument ten jest nieadekwatny, bowiem dla Degrella samo ludzkie życie jako takie nie jest jeszcze nic warte, a wartości nabiera dopiero poprzez poświęcenie dla idei i Boga. Towarzysząca wojnie wszechobecność śmierci pozwala wg. autora "Płonących dusz" lepiej dostrzec wielkość życia. Degrelle czuje wstręt do słabości tkwiącej w człowieku, która jest przecież fundamentem pacyfizmu. Wojna jest testem dla człowieczeństwa nie dlatego, że trzeba stanąć przed wyborem zadania śmierci bliźniemu, lecz dlatego, że trzeba stawić czoła przerażeniu, bólu, trudowi i śmierci, a poprzez odwagę do tego człowiek udowadnia, że jest coś wart.
"Jest tak zimno, że pękają fiolki z lekarstwami. (...) Dziś rano przyszedł rozkaz wymarszu do innego sektora bojowego. Pójdziemy, dokąd każą nam iść(...). Nasze stopy będą skostniałe, wargi spękane, a ciała skulone (...) ale wewnętrzny ogień wciąż będzie narastał i roznieci w naszych oczach słoneczny blask."

Swoją niezłomność Degrelle określa słowami:
"Bez drżenia piszę te słowa, które jednakże sprawiają mi ból. W godzinie, gdy upada pewien świat potrzeba dusz szorstkich i strzelistych jak skały, o które próżno uderzać będą rozszalałe fale."
Współcześnie obowiązująca, jednoznacznie negatywna ocena zjawiska wojny wyrasta z systemu wartości współczesnych ludzi, w których humanizm stapia się w jedno z humanitaryzmem, a człowiek i jego wygoda niejednokrotnie zajmują miejsce absolutu. W omówionych przeze mnie dziełach wojna jest ukazana niejako wbrew tej tendencji, a wynika to stąd, że 3 wybrane przeze mnie utwory są napisane z perspektywy uduchowionych mężczyzn, dla których przyjemność i bezpieczeństwo są niewystarczające, by uzasadnić sens ludzkiego życia i umożliwić spełnienie.


KN

34