Demokratyczne rządy mniejszości
Marek Rostkowski

Na temat demokracji, w wielorakich jej aspektach, napisano już niezliczoną ilość książek i artykułów. Wydawałoby się zatem, że nic więcej ponadto powiedzieć się nie da. Życie jednak jest na tyle nieprzewidywalnym reżyserem biegu wydarzeń, że ciągle potrafi czymś nas zaskakiwać.

Swoisty fenomen demokracji w tym kontekście sprowadza się zasadniczo do jej dwuwymiarowego pojmowania. Z jednej strony jest to określony system sprawowania władzy, a więc podejmowania decyzji, której głównym wyznacznikiem jest kategoria ilości. Szereg istotnych spraw dla państwa, a w zasadzie sam jego fundament stanowi głosowanie, które rozstrzyga o tym, kto będzie przewodził temu czy innemu krajowi, jakie prawo będzie stanowione etc. Tak to wygląda przynajmniej w teorii. Z drugiej strony demokracja to ideologia głosząca apologię egalitaryzmu, relatywizmu, tolerancji. Czynnik ten jest oczywiście skorelowany w jakimś stopniu z poprzednim, wszak poleganie na decyzji podejmowanej przez wielu w oparciu o większość wynika z określonej postawy światopoglądowej. Generalnie całość można by jednak rozłożyć na te dwa czynniki.
O ile jednak ten pierwszy składnik podlega niewielkim, acz istotnym pod względem konsekwencji, ewolucjom, niemal wyłącznie technicznym (formuła wyborcza, system przeliczania głosów na mandaty, sposób wyznaczania okręgów wyborczych), choć nie tylko, gdyż i tu element ideologiczny wywiera określony wpływ (tendencja do zmniejszania granicy wieku uprawniającego do głosowania, dopuszczenie do głosowania kobiet), to ten drugi podlega dużo bardziej znaczącym modyfikacjom. Mam tu na myśli przede wszystkim włączenie w kanon swych wartości coraz to nowych zasad oraz redefinicja zarówno tych nowych jak i starych. To nadawanie nowych znaczeń funkcjonującym w normalnym obiegu językowym słowom nie ma naturalnie na celu opisywania rzeczywistości, lecz przebarwienie jej na modłę demokratyczną, co w dużym stopniu równoznaczne jest z jej zafałszowaniem.
Sztandarowym przykładem jest tu słowo faszyzm. Jak wiadomo termin ten posiada swoje konkretne znaczenie, zgodnie z którym jest to doktryna polityczna o charakterze antyliberalnym i antykomunistycznym łącząca pierwiastki nacjonalistyczne z socjalistycznymi zakładająca państwo wodzowskie, monopartyjność i monoideowość etc., etc., a której urzeczywistnienia upatruje się we Włoszech B. Mussoliniego i często w III Rzeszy A. Hitlera. Okazuje się jednak, że w świecie demokracji określenie kogoś mianem faszysty nie oznacza, iż ten ktoś jest zwolennikiem idei sprzed 70 lat, dążącym do jej ponownej inkarnacji. Obecnie faszystą jest np. zwolennik tzw. tradycyjnego modelu rodziny, przeciwnik formalizacji związków partnerskich homoseksualistów, religijny patriota etc. Podobnym zabiegom poddany został cały szereg słów, co na myśl musi przywieść choćby książkę G. Orwella Rok 1984. Co prawda opisany tam został system totalitarny, który w nowoczesnym dyskursie jest antonimem demokracji, lecz to przeciwieństwo jest wynikiem ideologicznego zafałszowania rzeczywistości.

Demokrację jako taką znamionuje spoglądanie w dół, ku społecznym nizinom, ku poszkodowanym, dyskryminowanym, którzy – w myśl dogmatu egalitaryzmu – równi są jako ludzie choćby dawnym królom, co najzwyczajniej uprawnia ich do decydowania nie tylko o swoim życiu, ale i o życiu innych obywateli, co najskuteczniej zapewnia się drogą demokratycznego głosowania. Jest to czyste antykrólestwo ilości, materii, chaosu wyrzekające się supremacji jakości, ducha, ładu. W ogniu terroru i w oparach krwi ściekającej z gilotyn „wyzwolono” lud z krępujących go więzów dawnych zależności. Okazuje się jednak, że to nie koniec złowieszczego pochodu Rewolucji, bowiem dostrzeżono potrzebę wyzwalania kolejnych grup społecznych jak chłopi, robotnicy, mniejszości etniczne, kobiety, homoseksualiści, innowiercy.
Pochód ten ma jednak stałą cechę: coraz więcej grup wydaje się potrzebować wyzwolenia, lecz jednocześnie są to grupy coraz mniej liczne. Prowadzi to do postępującej atomizacji, już nawet nie organizmów, a mechanizmów społecznych. Zgodne jest to poniekąd z samym fundamentem demokracji, gdzie różne interesy miały ustalać konsensus drogą głosowania, tyle, że doprowadzony do radykalnej deprawacji, skrajnego wynaturzenia.


Demokratyczne...
Ciąg dalszy...

Trend ten może być w jakimś stopniu wspomagany przez uwidaczniający się coraz wyraźniej kryzys demokracji jako systemu. Wybrańcy ludu, w reakcji chociażby na zmniejszającą się partycypację ludu w mechanizmie podejmowania decyzji, szukają pewnych nisz w społeczeństwie głosząc populistyczne hasła. Bezwstydnie obiecując wszystko, jakby to powiedział Weaver, kreują kolejne kolektywy niczym Marks próbujący stworzyć proletariat.


Macki demokratycznej bestii
Trudniej sobie wyobrazić jakich to jeszcze doczekamy się grup społecznych wymagających wyzwolenia spod ucisku aniżeli skutków, do jakich doprowadzić może ta działalność. Ileż zatem pozostaje z szumnego głosu większości? Zaiste niewiele. Demokrata bronił się będzie, że to wina obywateli, wszak to oni nie chcą uczestniczyć w wyborach, a więc w tak trudno wywalczonym przez niego „przywileju”. Dla nas jednak jasne pozostaje, że jeśli nie Arystokracja to elita, jeśli nie elita to zawsze mniejszość jest na czele i to od niej promieniuje władza ku dołowi, a nie na odwrót. Figura piramidy doskonale odzwierciedla porządek rzeczy, nawet w demokracji. Lud, niziny społeczne nie jest przeznaczony do politykowania. A jeśli zmusza się go do tego, to choć w majestacie prawa mamy rządy ludu, w praktyce równa się to degeneracji elity i wywindowaniu miernot.

Demokraci wkrótce będą musieli zmierzyć się z problemem jak zachować legitymizację systemu, gdy do wyborów idzie 40 % osób uprawnionych, a zwycięska partia otrzymuje z tychże 25 % głosów. Oznacza to ni mniej niż więcej, że demokratyczne rządy sprawują przedstawiciele mający ok. 10 % poparcia społecznego. Tak wyglądają szumne panowanie większości, rządy ludu. Ktoś spyta: czy nie o to chodzi nam, autorytarystom, monarchistom, tradycjonalistom, by mniejszość, by wąska grupa dzierżyła władzę? Odpowiedź może być tylko jedna: o to właśnie chodzi z zastrzeżeniem jednak w odniesieniu do legitymizacji przywódców. My mówimy, że zawsze rządzi mniejszość. Nie oznacza to jednak, że bez znaczenia jest sposób, w jaki się ona wyłania. Bez wątpienia jednym z najgorszych w tym względzie jest formuła demokratyczna.


ATW

34