O "ostatnim człowieku"
 Olgierd Sroczyński

Być może najpoczytniejszy dzisiaj ideolog demokracji, Francis Fukuyama, ogłosił globalne panowanie systemu demoliberalnego Heglowskim końcem historii. Obserwując historię – pisał Fukuyama – możemy zauważyć nieustanny pęd ludzkości w stronę demokracji liberalnej (socjaldemokracji). Nie możemy wyobrazić sobie systemu lepiej spełniającego wszystkie ludzkie potrzeby, który jednocześnie w sposób istotny różniłby się od socjaldemokratyzmu.
Oznacza to, że każda przyszła zmiana w sferze polityki, mająca uczynić życie ludzkie jakościowo lepszym, będzie dokonywała się w granicach ustroju socjaldemokratycznego, a szczęśliwym finałem owego „postępu” będzie panowanie wszechświatowej wolności, równości i braterstwa. Nie koniec na tym jednak. „Patrzcie! Wskazuję wam ostatniego człowieka” – za Nietzschem woła Fukuyama, opisując powstanie społeczeństwa całym sercem oddanego demokracji. Pokojowo nastawiony demokratyczny ostatni człowiek ma dążyć do zniwelowania będących przyczyną wszelkiego ludzkiego nieszczęścia nierówności, biedy, wojen i krępujących człowieka tradycji i religii. Ma podchodzić do życia „bez kompleksów”, nie uznając jakiejkolwiek „lepszości” ze względu na cokolwiek. „Nikt już nie jest bogatym ani biednym: jedno i drugie jest zbyt uciążliwe. Któż by jeszcze chciał panować? Któż podlegać? To zbyt uciążliwe.”



Ordo Ex Chao
Książka amerykańskiego politologa stała się bestsellerem, a jej treść została przemielona przez niezliczoną ilość umysłów, piór i języków, wyrażających zarówno swoje uwielbienie dla wizji końca historii, jak i prowadzących konsekwentną krytykę na różnych płaszczyznach. Wobec powyższego pisanie o niej po raz kolejny należy do kategorii „mnóstwa dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty” i czynić tego nie zamierzam. Fukuyama ma jednak w jednym miejscu rację – powstanie modelu ostatniego człowieka, socjaldemokraty z krwi i kości, jest faktem, niezależnie od wydanej przez nas jego oceny. Został on stworzony na przestrzeni historii począwszy od roku 1789, pod wpływem wielopłaszczyznowych przemian. Ostatni człowiek jednak posiada wiele wcieleń, które nierzadko bardzo daleko odbiegają od Fukuyamowskiej wizji biznesmena ubranego w ciepłe kapcie i odrzucającego wojnę jako nieefektywną gospodarczo.

Gdy rozum śpi, budzą się upiory
Zasadniczym problemem rozpatrywanym przez filozofię jest fakt postawienia człowieka przed rzeczywistością, światem zewnętrznym, oddzielenia podmiotu od przedmiotu i ich wzajemna relacja. Gdzie jest granica mojego „ja”? Gdzie zaczyna się świat zewnętrzny i czym on jest? Czy to, co jawi mi się jako rzecz jest faktycznie tą rzeczą, czy jej obrazem?

Elementem łączącym umysł z rzeczywistością obiektywną jest poznanie, wtłoczenie świata zewnętrznego w ramy naszego myślenia. Siląc się na metaforę można porównać tę sytuację do kogoś wkraczającego w pogrążone w ciemnościach pomieszczenie; ciemność budzi niepewność a nawet lęk, to czego nie widać może mu bowiem w jakiś sposób zagrozić. W tym miejscu poznanie występuje w roli źródła światła – pozwala mu objąć wzrokiem przestrzeń, dostrzec niebezpieczeństwa lub też znaleźć poszukiwaną rzecz. Porządkowanie świata w trakcie procesu poznawczego przebiega na kilka sposobów, tworząc oddzielne systemy, pozwalające człowiekowi na bezpieczne poruszanie się w ich obrębie. Jednym ze sposobów takiej systematyzacji jest myślenie mityczne. Charakterystyka mitu jest rzeczą dość skomplikowaną, ale żywotną we współczesnej humanistyce, co pozwala mniej więcej na zbudowanie ogólnego obrazu mechanizmu mitycznego bez popadania w zbytnie uproszczenia. Zainteresowani tematem mogą sięgnąć do prac m.in. Ernesta Cassirera, Rolanda Barthesa, Leszka Kołakowskiego i wielu innych. Tym, co możemy o micie powiedzieć na pewno, jest pozostawanie przezeń w opozycji w stosunku do myślenia racjonalnego, logicznego czy też naukowego. Nie oznacza to bynajmniej, że racjonalizm, logika i nauka nie mogą działać w sposób mityczny; takie podejście do nich możemy zaobserwować również dzisiaj. Dzieje się tak w momencie, gdy ich własne narzędzia nie są używane przy kształtowaniu stosunku do nich samych. Nie zmienia to jednak faktu, że to wyłącznie myślenie racjonalne jest skutecznym sposobem ochrony przed mitem.

Po cóż jednak bronić się przed mitem i w jaki sposób mit może być szkodliwy? Człowiek został wyposażony oprócz rozumu w całą gamę cech, które zmuszają go niejednokrotnie do porzucenia kalkulacji, namysłu czy też racjonalnej analizy, do działania „wbrew zdrowemu rozsądkowi”, pod wpływem emocji. Odmawiając mu emocji pozbawialibyśmy go tego, co w nie mniejszym stopniu niż rozum stanowi o jego człowieczeństwie. Nie można odmówić racji tym argumentom. Może jednak zaistnieć sytuacja, kiedy emocje wezmą górę nad rozumem do tego stopnia, że przestanie on mieć jakiekolwiek znaczenie. Wówczas nie będzie możliwości kontrolowania mitu, wyjścia poza niego i spojrzenia z perspektywy innego systemu; człowiek może wylądować przykuty łańcuchami w Platońskiej jaskini, wpatrując się ślepo w cienie konwencji, odbierając złudzenie Prawdy.

Rozdwojony język
Czym jednak jest prawda? Klasyczna definicja prawdy stwierdzała krótko – veritas est adequatio rei et intellectum. Prawda jest dobrem, a dobrem może być tylko to, co istnieje. „W tej mierze coś jest dobrem w jakim jest bytem” – pisał św. Tomasz z Akwinu. Jeżeli mówimy prawdę, to nie oznacza to nic innego, jak tylko to, że nasze słowa mają odpowiednik w rzeczywistości. Kłamstwo, fałsz – a więc zło – polega natomiast na tym, że coś co mówimy nie istnieje. W pewnych sytuacjach jednak rozgraniczenie pomiędzy prawdą a fałszem może okazać się problematyczne. Język posiada niezwykłą elastyczność. To co powiemy, niekoniecznie jest najważniejsze – nie mniej ważne jest jak to powiemy. Komunikaty językowe nie są jedynie zimnym przekazem informacji, którym możemy przypisać wartość 0 lub 1. Odzwierciedlają również postawę emocjonalną nadawcy i w ten sposób mogą kształtować emocje odbiorcy – w sposób zamierzony lub też nie. Trudno natomiast mówić o prawdzie w sensie klasycznym przy stosunku emocjonalnym. Lęk przed pająkami, wężami i innymi stworzeniami Bożymi, wynikać może ze złych skojarzeń z nimi związanych, które nie muszą mieć – i w większości przypadków nie mają – charakteru racjonalnego. Omijając racjonalną analizę i trafiając bezpośrednio w sferę emocjonalną, komunikat językowy może opisywać istniejącą rzeczywistość, tworząc jednocześnie jej zniekształcony, a więc fałszywy obraz w umyśle odbiorcy. Nazwy językowe są nazwami ogólnymi, to jest odnoszą się do więcej niż jednego przedmiotu. Każdej rzeczy natomiast możemy przypisać jakieś cechy; w momencie, kiedy znajdziemy pewne cechy wspólne dwóm rzeczom, możemy zacząć używać jednej nazwy na określenie obydwu i w ten sposób przenosić skojarzenia emocjonalne z jednego zjawiska na drugie.

Przykład obrazujący ten proces w dzisiejszym dyskursie politycznym znaleźć nie trudno. Ktoś stwierdza, że finansowanie z pieniędzy podatników festiwalów kultury żydowskiej w pewnym mieście jest nieco niestosowne i nieopłacalne, jako że niekoniecznie jest to najciekawsze ze zjawisk kulturalnych jakie mogłyby się odbyć. Pieniądze te, mówi on, mogłyby zostać przeznaczone na dofinansowanie np. dni kultury ludowej, festiwalu jazzowego albo też – lepiej – pozostać w kieszeniach podatników. Redukcję ad absurdum można poprowadzić w tym miejscu bardzo prosto: skoro ktoś nie chce finansować kultury żydowskiej, oznacza to niechybnie, że jej nie lubi. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że nie lubi Żydów. Naziści też nie lubili Żydów. Protest przeciwko wspieraniu na siłę kultury żydowskiej jest więc przejawem głęboko zakorzenionego nazizmu. Nie wspierajmy kultury żydowskiej, a wszyscy skończymy w obozie koncentracyjnym. Czy ktoś chciałby jeszcze podyskutować?

Wspaniały smak trucizny
Bazowanie na emocjach w polityce jest cechą konstytutywną demokracji w każdym z jej wcieleń. Demokracja ma oznaczać, że świadome społeczeństwo obywatelskie wyrażając swą wolę w głosowaniu samo sobą zarządza. Jednakże zarówno teoria, jak i praktyka polityczna są pewnymi umiejętnościami, takimi jak zarządzanie przedsiębiorstwem, stolarstwo czy też wypiekanie chleba – jedni, bądź to dzięki wrodzonym talentom, bądź wskutek długotrwałej edukacji posiadają je, innym natomiast Stwórca ich poskąpił. Socjaldemokracja opiera się na błędnym przekonaniu, że wszyscy są predysponowani z urodzenia do zarządzania państwem, a poddanie ich jednolitej tresurze w państwowym szkolnictwie będzie te umiejętności w nich pielęgnować. Wbrew socjaldemokratycznej teorii społecznej każdy człowiek jest inny, wobec czego równość pomiędzy ludźmi – i to niezależnie jakiej płaszczyzny będzie dotyczyć – jest mitem. Ludzie różnią się wzrostem, budową, urodą, zamożnością, zdolnościami, potrzebami i całym mnóstwem innych cech, które sprawiają, że ktoś będzie zawsze dominował, a ktoś inny tej dominacji ulegnie. Większość wobec tego może posiąść jedną umiejętność, ale nigdy w jednakowym stopniu. Człowiek przystosowany jest z natury do mówienia, ale jedni po prostu mówią, a inni potrafią się wysławiać. Podobnie poruszanie palcami rąk jest umiejętnością raczej rozpowszechnioną, ale tylko niektórzy zostają pianistami. Natura władzy zawsze kieruje ją w ręce jakiejś mniejszości; rzeczywista władza większości, jak pisał Bierdiajew, byłaby po prostu anarchią. Nawet będący pozornie spełnieniem ideału egalitaryzmu wzburzony tłum w sposób konieczny poddaje się kontroli silnej jednostki, która łatwo może manipulować jego zachowaniami wedle własnego uznania.



O ostatnim człowieku...
Ciąg dalszy...

Platon porównywał retorykę, będącą podstawowym narzędziem polityki w demokracji, do sztuki gotowania – tworzy ona rzeczy przyjemne, ale niekoniecznie zdrowe. Sofista mówi to, czego ludzie chcą słuchać i czego słuchanie sprawia im przyjemność. W sofistyce prawda ma niewielkie znaczenie; jest ona utożsamiona z tym, co przyjmuje jako prawdę demokratyczny tłum. Przed nie znającym się na rzeczy tłumem sofista wypada wiarygodniej aniżeli rzeczywisty fachowiec w danej dziedzinie. Wystarczy mile połechtać podniebienie, aby demos orzekł, że coś jest dobre. Szkoda dla reszty organizmu, nieodczuwalna od razu choć nieunikniona, nie ma dla niego znaczenia. Populizm – a więc polityczny irracjonalizm – nie jest patologią demokracji, ale jej stałym i niezmiennym elementem.

Do powyższej prawdy piewcom demokracji przyznać się jest nie tylko niezmiernie trudno, co wbrew wszelkim przesłankom za nią świadczącym populizm oficjalnie uznawany jest za „kryzys demokracji”. W ten sposób w powszechnej świadomości zostaje wykreowany nowy, zafałszowany obraz rzeczywistości, w którym socjaldemokracja ma stanowić przeciwieństwo swego nieodrodnego brata – totalitaryzmu. Zarówno bowiem demoliberalizm, jak komunizm i narodowy socjalizm są systemami z gruntu „ludowymi”, plebejskimi i mającymi za zadanie wcielać w życie idee ignorujące oczywiste prawa rządzące rzeczywistością. Systemy te wyrastają ze wspólnego pnia, którego korzenie sięgają głębiej niż mogłoby się wydawać.

Wiele twarzy humanizmu
Tak jak każda filozofia polityczna bierze swój początek w pewnej koncepcji człowieka, tak też żaden ustrój nie może funkcjonować bez specjalnie uformowanego systemu kulturowego. W momencie kiedy polityka przestaje opierać się na racjonalizmie, wzorcem kultury nie może być dłużej elitaryzm przekazu i formy estetycznej. Rozum ustępuje ciału w polityce, zatem dominujący przekaz kulturowy staje się somatyczny, a jego opakowanie musi pobudzać zmysły aby przyciągnąć uwagę. Gdyby chcieć znaleźć pomnik uosabiający socjaldemokratyczny totalitaryzm, prawdopodobnie najbardziej się do tego celu nadającą byłaby konstrukcja przedstawiająca parę – kobietę o idealnych proporcjach, będącą połączeniem kołchoźnicy i biznes woman, oraz dobrze zbudowanego mężczyznę, który miałby w sobie coś z robotnika fabrycznego, szeregowego żołnierza i gospodyni domowej zarazem. Dzieci takiej pary, jeżeli w ogóle istnieją, znajdują się pod czułą opieką państwa w żłobku, przedszkolu, szkole albo w jakimś socjaldemokratycznym Hitlerjugend, gdzie wpaja im się przywiązanie dla Unii Europejskiej albo konieczność wytępienia kułaków i burżujów.

Ktoś mógłby mi zarzucić stosowanie manipulacji językowej, jaką omówiłem nieco wyżej – postawienie obok siebie współczesnego socjaldemokratyzmu, nazizmu i komunizmu może się wydawać zabiegiem mającym na celu przeniesienie negatywnych skojarzeń z jednego na drugie. Jednakże wystarczy się przyjrzeć bliżej każdemu z wcieleń demokracji, aby ujrzeć wspólne im wszystkim cechy i stwierdzić, że wspólność ta nie jest przypadkowa. Każde z nich opiera się na dążeniu do zmiany hierarchicznego porządku społecznego poprzez uderzenie w tradycyjny model rodziny. W każdym z nich widoczne jest skupienie na zewnętrzności, cielesności człowieka i jego fizycznym ulepszaniu. W końcu, każde z nich charakteryzuje się traktowaniem państwa jako Heglowskiego wcielenia zasad obiektywnych, które ma zapewniać sprawiedliwość poprzez m.in. prowadzenie „bezpłatnej” i „powszechnej” edukacji młodego pokolenia. Tak w istocie wygląda życie Nietzscheańskich ostatnich ludzi, tak bardzo wielbionych przez Francisa Fukuyamę.

Jeden z czołowych polskich katastrofistów, Marian Zdziechowski, poszukiwał źródeł bolszewizmu – dziś moglibyśmy użyć określenia totalitaryzm – w renesansowym humanizmie. W tym okresie nastąpiło zerwanie z tradycyjnym metafizycznym porządkiem, w którym człowiek zajmował miejsce podrzędne wobec Boga, a cielesność była podporządkowana duchowości. Człowiek stał się miarą wszystkich rzeczy i nie miał już podlegać żadnym wyższym prawom, ale wszelkie prawa miały brać początek od niego, łącznie z prawami logiki. To był grunt, na którym wyrósł koszmar roku 1789 i wszystkie jego dzieci – bolszewizm, nazizm, socjaldemokratyzm. W porządku tradycyjnym prym zawsze wiódł Duch, będący uosobieniem niezmienności i wieczności, który traktował zniszczalną materię jedynie jako narzędzie. W demokratyzmie to właśnie zmienność stała się atutem – wola człowieka miała być siłą, która nie uznaje wyższości nawet praw natury. Wystarczy przeprowadzić głosowanie i z pomocą środków państwowego przymusu wcielić „nowe zasady sprawiedliwości” w życie. Niezależnie czy będzie to uwięzienie masy ludzi w łagrach, zabranie większej części dochodów bogatej mniejszości czy też zakaz wyrażania swojej dezaprobaty wobec manifestacji nienaturalnych zachowań seksualnych. Taka jest „wola ludu”, „wola narodu”, „wola powszechna”.



Ordo Ex Chao
Starych nie ma, chata wolna
Tym, co bezpośrednio wynika z właściwego humanizmowi kultu zdrowia i ciała, jest postrzeganie ludzi młodych jako jakiejś rewolucyjnej siły, która ma znieść stary porządek i wznieść nowy. (Pseudo)kultura masowa nastawiona jest na zjawisko tzw. młodzieńczego buntu, na „walkę pokoleń”, która – niczym marksowska lokomotywa historii – jest symbolem lepszego porządku świata. Lepszego, ponieważ to co nowe jest w socjaldemokratycznym micie zarazem postępowe, a postęp zawsze jest czymś dobrym. Taka też idea przyświecała zaczytanym w książkach Marcusego uczestnikom rewolt studenckich pod koniec lat sześćdziesiątych. Jest ona też wciąż obecna we współczesnym życiu politycznym.

Irracjonalizm polityczny socjaldemokratyzmu nie tyle dobrze współgra z taką tendencją, co związek między obydwoma zjawiskami jest ścisły i konieczny. „Młodość jest nieustannym upojeniem: jest to gorączka rozumu” – pisał jeden z mistrzów aforyzmu, Francois de La Rochefoucald. Zarządzanie państwem w tradycyjnej teorii wymaga nie tylko opanowania szczegółowych umiejętności, ale również cnoty umiarkowania i klasycznie pojętej rozumności. Idea starszyzn plemiennych, rzymskiego senatu czy też arystokracji w ogóle, opierała się właśnie na tym podstawowym założeniu – ludzie starsi i zamożniejsi są z natury lepiej przystosowani do władzy, ponieważ poprzez doświadczenie nabyli różnie ujmowanej mądrości, zarówno praktycznej jak i teoretycznej. Są lepsi, swej lepszości dali wyraz, stąd też znajdują się w hierarchii wyżej niż reszta. I właśnie z tego faktu wynikało postawienie arystokracji ponad konwencjami – było im wolno więcej, aniżeli innym. Dla ostatniego przywileju idea arystokratyczna jest pociągająca nawet dla wyznawców egalitaryzmu, którzy odwróciwszy naturalną kolej rzeczy, zaczęli wołać – „stań ponad konwencjami! bądź dandysem! wówczas będziesz lepszy niż inni”.
Idąc tym tokiem rozumowania, każde dziecko robiące sobie koronę z papieru zasługuje na tytuł królewski.

Egalitarna, rewolucyjna młodzież – niezależnie od szatek, w jakie się stroi – szanuje jedynie te autorytety, które sama zdoła wykreować i mianować. Każdy nie współpracujący z nią i nie ślący w jej stronę pochlebstw może być albo „żydowski”, albo „faszystowski”, albo „liberalny”, albo „zaściankowy”. Nie posiadając wymagającej czasu rozumności, kieruje się popędami i emocjami, nie tracąc przekonania o własnej wartości i wartości wydanych przez siebie sądów. Trudno zresztą utracić takie przekonanie w momencie, kiedy podważająca je racjonalna argumentacja jest zbyt wymagająca intelektualnie, a więc niezrozumiała dla „pięknych i młodych”. Postawa młodych skinheadów, gimnazjalnych antyfaszystów, feministek i uczestników „marszów tolerancji” jest w swojej istocie identyczna. Każda z tych i wielu podobnych grup, posługuje się dwukolorowym obrazem świata, w którym to szlachetni buntownicy są tępieni przez jakiś wrogi, despotyczny „system” – rodzinę, szkołę, kapitalizm, religię, obyczaje i wiele innych. Istnienie tego „systemu” i jego niesprawiedliwość uzasadniane być nie muszą. W demokratyzmie wszystko jest przecież oczywiste na pierwszy rzut oka i żeby tego nie dostrzegać trzeba być albo głupim i ślepym, albo współdziałać z „systemem”.

Epilog.
Najprostszym sposobem określenia samego siebie jest zanegowanie tego, co ma stanowić nasze przeciwieństwo. Zjawiska postrzegane jako z gruntu antydemokratyczne są więc demokracji potrzebne, pełniąc rolę stracha na wróble stojącego przy wyjściu z ustroju demokratycznego. Nie chcecie demokracji? Bez demokracji czekają was wojny, nieszczęścia, ucisk człowieka przez człowieka. Czeka was tyrania i zależność od widzimisię innych. Tam czeka na was całe mnóstwo większych i mniejszych Hitlerów, którzy z marszu poślą was do obozów zagłady. Nie chcecie kontroli państwa? Bez państwa czeka was dziki kapitalizm, który pośle wasze dzieci na ulice. Czeka was analfabetyzm i bieda, powodujące rozpad więzi narodowej. Bez państwowej kontroli wszystko się rozpadnie, a wy zostaniecie doszczętnie ograbieni. Czy dalej przeszkadza wam demokratyczne państwo?

Wszystko to, co przez ostatniego człowieka traktowane jest jako zło, bo wywołuje w nim negatywne emocje, jest demokracji niezbędne do ustalenia jedynie słusznej wizji świata, bez zbędnych pytań ze strony tych, którym ma być ona wpojona – tak działa mit. To zło jednak ma charakter ściśle demokratyczny, i jego eliminacja nie może się odbyć przy pomocy demokratycznych narzędzi. Przywrócenie porządku moralnego i panowania zasad sprawiedliwości wymaga otwarcia oczu i całkowitego odrzucenia politycznego mitu. Każdy półśrodek będzie operacją na martwym ciele.


Oliss

31