Nihilizm i heroizm
 Prokonsul ATW

Na pierwszy rzut oka nihilizm i heroizm zdają się być pojęciami całkowicie przeciwstawnymi, wziętymi z najzupełniej różnych bajek. Z jednej strony poczucie pustki, upadku wartości i wręcz bezsensu istnienia, z drugiej: poświęcenie, bohaterstwo, gorąca idea, może nawet to, co określa się mianem fanatyzmu. Stąd też umysły zdradzające skłonność do pospiesznego i nieprzemyślanego szufladkowania zastanych zjawisk, opatrywania ich krótkimi, jednoznacznymi etykietami – nie dostrzegą między dwoma wspomnianymi postawami żadnej łączności.
Ale my pozwólmy sobie drążyć głębiej, wniknąć w istotę rzeczy, w dziwny obszar paradoksu, gdzie skrajności przyciągają się, a głęboką i ufną wiarę tylko mały krok dzieli od rozpaczy, zwątpienia i szyderstwa. To trochę jak ze światem cząstek elementarnych, w którym prawa fizyki kwantowej wypierają zwykłą, zdroworozsądkową fizykę newtonowską. Tutaj elektrony mogą oddziaływać ze sobą nawet gdy wydaje się, że nie ma między nimi żadnej łączności. I gdy zejdziemy do takiego świata, ale w dziedzinie idei, okaże się, że nihilizm, dandyzm i dekadencja znakomicie przeplatają się z bohaterstwem i wiarą.
Prąd ten przenika wiele ruchów wynikłych z faszyzmu, narodowego radykalizmu, konserwatywnej rewolucji, czy wreszcie – komunizmu i anarchizmu po drugiej stronie barykady. To zjawisko obserwować możemy u niejednego przywódcy, myśliciela, artysty z takich kręgów. Z jednej strony: umiłowanie walki (choć niekoniecznie realizowane przez rzeczywisty, fizyczny udział w starciach), męstwa, ofiarności i siły, z drugiej: pesymistyczna ocena bieżącej rzeczywistości (lub rzeczywistości w ogóle), przekładająca się na cynizm, surowość, okrucieństwo, do tego napady melancholii i smutku, wewnętrzne sprzeczności.


Można rzec, że sytuacja takich ludzi przypomina próbę utrzymania się na czubku stromej, śliskiej góry, na maleńkim skrawku równowagi i opanowania. Po jednej stronie mamy stok nihilizmu, pokusę porzucenia wiary, lodowate jezioro cynizmu, w którym gasną wszystkie płomienne ideały. Po drugiej stronie: stok poświęcenia, idealizmu, ufności w sprawę (jakąś) i jej zwycięstwo. Jedną nogą jesteśmy tu, drugą tam. Czasem osuwamy się lewo, czasem w prawo, ogarnia nas desperacja.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to luźne dywagacje, nie poparte przykładami z rzeczywistości. Mógłby dodać, że tak naprawdę niepotrzebnie rozgrzebujemy i rozkładamy na czynniki pierwsze całkiem powszechne i banalne przypadki chwilowej – czy całkowitej – utraty wiary w ideały, lub – startując z drugiej strony – przypadki spektakularnych nawróceń i neofickiej gorliwości. Ale nie o to chodzi – mówimy właśnie o balansowaniu na czubku góry, o ciągłym przenikaniu się dwóch postaw.

*

Oto Yukio Mishima – japoński nacjonalista, protestujący przeciw amerykanizacji Japonii i spiskom komunistycznym. Ale jednocześnie wielki fascynat kultury Zachodu, mało tego: eksponujący jej mroczne wątki, takie jak postać i twórczość markiza de Sade, czy sylwetka Adolfa Hitlera. Mało tego: był Mishima, ojciec i mąż, biseksualistą (według panującej opinii, zresztą część jego utworów literackich porusza problem rodzącego się pociągu homoseksualnego), zarazem jednak odbiegając od stereotypu „zniewieściałego pederasty” poprzez intensywne treningi karate i kulturystyki.
Ale i to nie wszystko: wszyscy wiedzą o samobójczej śmierci Mishimy, dokonanej w spektakularny sposób poprzez publiczne seppuku pojęte jako protest przeciw upadkowi japońskich tradycji. Można by rzec – wyraz bohaterstwa i odwagi. Warto jednak pamiętać, że w 1945 roku pisarz zasymulował chorobę, by nie zostać powołanym do wojska w ostatnich miesiącach wyniszczającej wojny. Wtedy stchórzył, potem żył z tym piętnem, starając się zmyć je poprzez działalność polityczną, literacką i paramilitarną, a w końcu: rytualne odebranie sobie życia. Paradoks goni paradoks. Biseksualny dandys i konserwatywny heros w jednym ciele.

Kłania się tu Emil Cioran, wymowny przykład owej heroiczno-nihilistycznej postawy. Tego eseistę kojarzymy głównie z tym drugim aspektem – z niewiarą, dekonstruowaniem utartych pojęć i wartości, z rozsiewaniem poczucia absurdu i pustki. Ale ten sam Cioran, autor „Zarysów rozkładu”, był w latach 30-tych aktywistą Legionu Michała Archanioła, organizacji zdawałoby się będącej największą w XX wieku praktyczną odtrutką na nihilizm i rozkład wszystkich rzeczy. Cioran-szyderca, Cioran-kpiarz uczestniczący w mistycznej, religijno-nacjonalistycznej wspólnocie serc zbuntowanej właśnie przeciw powszechnej władzy kabotyństwa, oportunizmu i relatywizmu. Paradoks. Sam Cioran przyznawał zresztą, że przez całe życie trwa w nim to wielkie starcie wiary ze zwątpieniem: „Jakiś zew religijny, w gruncie rzeczy bardziej mistyczny niż religijny, zawsze się we mnie odzywał. Uzyskanie wiary jest dla mnie niemożliwością, podobnie jak niemożliwością jest, bym nie myślał o wierze. Zawsze jednak górę bierze negacja. Jest we mnie jakby negatywna, przewrotna rozkosz odmowy. Przez całe życie krążyłem między potrzebą uwierzenia i niemożnością uwierzenia. Oto przyczyna, dla której tak interesowali mnie ludzie religijni, święci, ci, którzy za swoją pokusą poszli aż do końca. (...) Zresztą z tegoż powodu nigdy nie potrafiłem uwierzyć głęboko w cokolwiek bądź. Owszem, chciałbym, ale nie mogłem.”

Ale czy i sam Legion Michała Archanioła nie przejawiał takich skłonności? Jeśli będziemy nihilizm pojmować szeroko – nie jako prostą demoralizację i wyzucie z przyzwoitości, ale jako głębokie poczucie wewnętrznej pustki, niezadowolenia, pesymizmu, z której to mieszanki tworzy się radykalny bunt przeciw wszystkiemu… Wtenczas dostrzeżemy to i w Legionie, a do pewnego stopnia w niemieckiej rewolucji konserwatywnej, evoliańskiej interpretacji tradycjonalizmu integralnego, wreszcie: w ideologiach totalitarnych faszyzmu, nazizmu i komunizmu. W tych ostatnich taki swoiście pojmowany nihilizm był wręcz dźwignią swoiście pojmowanego idealizmu, czego sztandarowym przykładem jest „moralność rewolucyjna”, czy przekonanie Mao-Tse-Tunga, że można zabić nawet miliony ludzi, byle tylko osiągnąć upragniony komunizm. Ale nawet w prawosławnym, antykomunistycznym Legionie Michała Archanioła (i w szczególności w Żelaznej Gwardii) widać pewną zapamiętałość, typową dla desperatów. „Wierzyli w zbrodnię, przeto zostali zabici. Grzechy Ojczyzny odkupili swoim obłędem” – pisał o legionowych towarzyszach Cioran. A Jacek Bartyzel podsumował ruch kapitana Codreanu jako: „Przedziwny stop idealizmu, ascezy, mistycyzmu, heroizmu, egzaltacji, żelaznej woli, fanatyzmu i okrucieństwa”. Oto zaiste wybuchowa mieszanka.

Kilka lat temu nakładem firm Oktagon i Neue Europaische Kultur ukazała się płyta poświęcona kapitanowi Codreanu i jego ruchowi. Udział wzięło 28 zespołów z Europy i USA. Nie dziwi obecność Von Thronstahl, Days Of The Trumpet Call czy Londinium SPQR. Ale znalazł się także swego rodzaju rodzynek – piosenka włoskiego Spiritual Front, kapeli (bardzo dobrej zresztą) silnie eksponującej image zblazowanych artystów-dekadentów, szermujących pojęciem nihilizmu. Ten nihilizm przenika zarówno melancholijną, „fin-de-sieclową” muzykę, jak i depresyjne teksty, penetrujące mroczne zakątki człowieczeństwa. I ci właśnie nihiliści składają hołd Codreanu – wzniosłemu, religijnemu idealiście. Co prawda Simone Salvatori w jednym z wywiadów nieco zbagatelizował sprawę, tłumacząc, że po prostu nadarzyła się okazja do zamieszczenia utworu, tematyka wydawała się być ciekawa, więc Spiritual Front pojawił się na płycie. Ale dla mnie ich udział jest – zamierzonym lub nie – swoistym hołdem tych, którzy żyją zwątpieniem dla tych, którzy zdołali wspiąć się na czubek góry. I być może wyrazem tęsknoty za taką prostą, niewzruszoną wiarą w Coś.
Podobnie Josef Maria Klumb z Von Thronstahl tłumaczył fakt nagrania przez niego – katolickiego konserwatystę – płyty na cześć sceptyka Ciorana: „(…) jest i w Nietzschem i w Cioranie coś co prowadzi do Chrystusa, tak sądzę! I jest w Cioranie coś więcej…”

Nihilistyczne tendencje obserwujemy także u niemieckich konserwatywnych rewolucjonistów, odwołujących się do wikingów, krzyżowców, gorliwych mnichów, legendarnych bohaterów, przy jednoczesnym akcentowaniu wątku destrukcji współczesnego świata. Warto wspomnieć, że był w konserwatywnej rewolcie obecny także swoisty kult walki samej w sobie, pochwała czynu bohaterskiego niezależnie od idei, która za nim stoi. Uwidacznia się to choćby w publicystyce Jungera z lat 20-tych i 30-tych.


Nihilizm...
Ciąg dalszy...

W artykule „O absolutnej dzielności” Junger odniósł się do udziału młodych ludzi w pierwszej wojnie światowej: „Wiara w – obojętnie jaką – ideę to wielka sprawa. (…) Znamienne dla tej młodzieży jest nie to czy walczyła dla takiej, czy innej wartości, ale że w ogóle walczyła, nie to, że wierzyła w coś określonego, ale że w ogóle znalazła siłę, aby uwierzyć (…)”. Czyli mamy tu do czynienia z przezwyciężaniem nihilizmu i gnuśności, ale przezwyciężaniem szczególnym: ważne, by po prostu w coś – cokolwiek - uwierzyć, by czegoś się uchwycić i za tym podążyć, niekoniecznie w sposób podyktowany „racjonalnymi argumentami” i „zdrowym rozsądkiem”. Raczej chodzi tu o uparte trzymanie się idei po to, by zabić nudę codzienności i płytką opieszałość mieszczaństwa.
Istotną postacią dla naszych rozważań może być także rosyjski baron Roman von Ungern Sternberg, który krótko po rewolucji październikowej toczył na obszarze Mongolii krwawe boje z komunistami jako dowódca Azjatyckiej Dywizji Konnej. Baron Ungern – jak czytamy w artykule z pisma Ulvhel – „słusznie zrozumiał, że Europę toczy duchowa zgnilizna, a rewolucja rosyjska to początek końca świetności cywilizacji europejskiej. Uważał, że tylko on i tylko w Mongolii może utworzyć ostatni bastion, który oprze się zgniliźnie wykastrowanego duchowo Zachodu.” Ungern ogłosił się chanem Mongołów, marzył o budowie wielkiego imperium. Książkę o tym okrutnym i odważnym człowieku napisał polski szlachcic Ossendowski, który towarzyszył mu przez pewien okres czasu. Dla naszej refleksji na temat związku pomiędzy heroizmem a nihilizmem znamienne są następujące słowa barona Ungerna: „Dobro i zło nie istnieją, tak jak życie i śmierć. Jest tylko działanie. Walka.” Specyficzna filozofia barona, czerpiąca m.in. z buddyzmu, ale wsparta również o własne przemyślenia, może zostać uznana za zbliżoną do myśli tradycjonalistów integralnych – aczkolwiek domeną barona było pole bitwy.



Swoją drogą, historia pokazuje nam przykłady większej liczby ludzi, angażujących się w tę czy inną walkę, w tak lub inaczej pojmowany heroizm (nie tylko wojenny), jednocześnie zaś wyzbytych głębszej wiary, a już na pewno wszelkich idealistycznych złudzeń. Awanturnicy, poszukiwacze przygód, kondotierzy, podróżnicy, ludzie wykorzenieni, pojawiający się to tu, to tam w trudnych czasach, w trudnych miejscach. Rzecz jasna najczęściej spotykamy ich na kartach powieści, gdzie przybierają mniej lub bardziej udoskonaloną postać.

A skoro już wspomnieliśmy o konserwatywnej rewolucji, to warto przypomnieć jedno z jej haseł: „Chcemy chaosu – by go okiełznać” – pisali. Okiełznać, owszem – ale jednak najpierw musi pojawić się ten chaos… Nie przypadkiem wśród takich autorów jak Ernest Junger czy Ernest Niekisch dostrzegamy fascynacje sowiecką Rosją i komunizmem – u Jungera zapewne krótkotrwałe i powierzchowne, u Niekischa zaś – pogłębione w narodowy bolszewizm. Ta sowieckość fascynowała, łączyła bowiem zastanawiającą gorliwość i idealizm (przynajmniej na propagandowych wiecach i plakatach) z mechanizacją, terrorem i bezdusznością (to akurat na pewno). Był to ideał wielkiej budowy, ale na pustce, na placu oczyszczonym z przeszłości. Heroizm plus nihilizm. Analogicznie było z nazistowskimi Niemcami. Trzeba jednak zauważyć, że o ile w rozterkach i paradoksach Mishimy, Ciorana, D’Annunzia, Codreanu, Żelaznej Gwardii czy Jungera jest coś intrygującego, pouczającego czy wzniosłego, o tyle w przypadku komunistów, nazistów i anarchistycznych dynamitardów możemy raczej mówić o zupełnym sprostaczeniu tych paradoksów. De facto idea stawała się po prostu wygodnym parawanem dla prymitywnych, niskich instynktów, a flaga – czarna czy czerwona – była maską Nicości i to w jej paskudnym wydaniu.

Istotny jest też fakt, że głębokie oddanie idei znacząco przeciwnej powszechnie panującym poglądom, idei rewolucyjnej (nie w sensie podziału Rewolucja/Konttrewolucja, ale w sensie stosunku do zastanej sytuacji) – prowadzi często do negacji i odrzucenia otoczenia. Przejawia się to przez akty rebelii i terroru, przez wycofywanie się na „emigrację wewnętrzną” (wgłąb własnego serca i umysłu), przez samodzielne budowanie niezależnych struktur społecznych i kulturalnych.
Ta negacja może niekiedy również otrzeć się o specyficznie rozumiany nihilizm. Wyjaśnia to ojciec Seraphim Rose, amerykański mnich prawosławny, autor książki „The Nihilist Program”, wymierzonej we współczesny nihilizm, pojmowany jako dziedzictwo oświecenia, rewolucji francuskiej, liberalizmu i bolszewizmu. Pod koniec tej ciekawej pracy ojciec Rose zauważa pewien paradoks: „Kończąc nasze rozważania o nihilizmie (…) z pewnością narazimy się na zarzut, że owładnął nami nasz własny nihilizm; możemy spotkać się z argumentami, że nasze analizy są krańcowo ‘pesymistyczne’. Kategorycznie odrzucając prawie wszystko, co współczesny człowiek uznaje za cenne i prawdziwe, zdajemy się być tak gruntowni w negacji jak najbardziej skrajni nihiliści.” Jest to właśnie to zjawisko, o którym pisałem powyżej. Ojciec Rose daje taką odpowiedź: „Rzeczywiście, chrześcijanin w pewnym sensie, w sensie zasadniczym, jest ‘nihilistą’; w końcu dla niego świat jest niczym a Bóg wszystkim.” Jednak ten nihilizm to coś innego, to wypełnienie duszy po jej wcześniejszym opróżnieniu ze wszystkiego, co złe, ludzkie, fałszywe („Destroy all untrue, evil, human” – jak słyszymy w jednym z utworów węgierskiej grupy Kriegsfall U). Nihilizm atakowany przez ojca Rose to „nihilizm, którzy wywodzi się z pustki otchłani, natomiast „’nihilizm’ chrześcijański pochodzi z bogactwa i obfitości.” I wreszcie podsumowuje: „Nazwanie wyrzeczeń i ubóstwa chrześcijan „nihilizmem” jest tylko zwykłym zabiegiem literackim, gdyż jest to raczej pełnia, obfitość i radość ponad wszelkim wyobrażeniem.”

*

Także i w naszych czasach są tacy, którzy żyją w obszarze oddziaływania tych dwóch strasznych sił, będących duetem pustki i pełni, zwątpienia i wiary. Czasy obecne szczególnie do tego predysponują: jesteśmy w świecie być może nie upadającego Zachodu, ale wręcz Zachodu upadłego, groteskowego, śmieciowatego, żenującego – i chcielibyśmy się z tego świata wyrwać, ruszyć ku czemuś wysokiemu i wybitnemu. Ale właśnie wtedy odzywa się pokusa miernoty, ulżenia sobie i błotnistej płycizny, wtedy dostrzegamy prozę życia, w której zaangażowani idealiści na co dzień niewiele różnią się od pstrokatego tłumu, wczorajsi towarzysze ściskają się z wciąż przecież aktualnym przeciwnikiem, a wielkie koncepcje („narracje”, jak powiedzieliby postmoderniści) wydają się całkowicie nie przystawać do realnego świata. Mało tego: wielkie koncepcje nie przystają, a drobne, konkretne działania sprawiają wrażenie bezsensownych w starciu z tyglem globalnej wioski, co zniechęca.


Sytuację taką – niemożność działania przy jednoczesnym pragnieniu zrobienia Czegoś – oddaje powieść Roberta Musila „Człowiek bez właściwości”. To czterotomowe dzieło rozgrywa się w przededniu pierwszej wojny światowej w Wiedniu. Jest rok 1913, za cztery lata cesarz Franciszek Józef ma obchodzić 70-tą rocznicę wstąpienia na tron. Grupa wysokich urzędników państwowych, przy współpracy przedstawicieli arystokracji i bogatej burżuazji postanawia przeprowadzić tzw. Akcję Równoległą – z początku bliżej nieokreśloną „manifestację” potęgi, siły i spójności Austro-Węgier. Ma to być „Wielkie Wydarzenie”, być może monumentalna defilada, być może ciąg wielkich imprez kulturalnych, wiekopomna budowla, światowa wystawa – albo wszystko naraz. Fundamentem mają być zaś najżywsze i najbardziej inspirujące idee współczesności. Ale w trakcie prac nad Akcją Równoległą ujawnia się – siłą rzeczy niejako – duchowa pustka i martwota spróchniałego imperium, targanego podskórnymi konfliktami narodowymi, materializmem i hedonizmem burżuazji, spiskami rewolucjonistów, powszechnym zwątpieniem, zabawą i żonglerką słowami wypranymi już ze znaczenia. Najsilniej odczuwa to wszystko główny bohater – Ulryk, ów „człowiek bez właściwości”, matematyk zajmujący się po troszę tym i owym, sceptyk i dandys, paradoksalnie zaangażowany w Akcję Równoległą.

Jak się skończyło, wszyscy wiemy – Franciszek Józef zmarł w roku 1916, gdy jego dzielni wojacy (i w ogóle europejscy żołnierze) gnili w błotach Francji i Belgii, Austro-Węgry rozpadły się jak domek z kart pomimo starań króla/cesarza Karola IV/I (akcja o kryptonimie „Kriegsfall U”, której celem było rozbicie demokratycznej opozycji i przywrócenie władzy monarszej).

A nihilizm i bohaterstwo mimo wszystko przetrwały – i dalej toczą swą przewrotną grę w niektórych przynajmniej sercach.



ATW

31