W hołdzie ofiarom Facebooka
ATW

Facebook, facebook, facebook. I te wszystkie dyskusje na nim, obnażanie wszystkiego, co się robi, co się czuje, wystawianie na ostrza i łaskoczące pędzelki komentarzy – brak jakiejkolwiek warstwy ochronnej. Ciągłe zadawanie dwóch pytań: „Czy mnie kochasz?” (poprzez czekanie na komentarze) i „Kim jestem?” (poprzez wypełnianie kolejnych testów). Każdy komentarz to nowa emocja, ludzie grają na sercu użytkownika jak na fortepianie, jednocześnie wciągając go w swoje historie, sypiąc opiłkami tych historii. A on to wszystko robi chyba w nadziei na pocieszenie, na dobre słowo, na podtrzymanie na duchu, podtrzymanie kontaktu, podtrzymanie więzi.

Setki, tysiące drobnych więzi na facebooku, każda z nich wiążąca się z inną, przemijającą emocją, natłok informacji i jednoczesny brak jej selekcji sprawia, że użytkownik ma w głowie nieustanny mętlik, nie może skupić się na niczym i wykonać czegokolwiek do końca – ma sprzeczne informacje zwrotne od ludzi, a każdą z nich rozważa lub zastanawia się nad nią. Jak można wtedy skupić się na jakimkolwiek człowieku, być dla niego naprawdę?


W hołdzie...
Ciąg dalszy...

Nie ma się co dziwić, że skutkuje to u użytkowników ciągłym rozproszeniem, zmęczeniem, prokrastynacją, niezdolnością do zabrania się do czegokolwiek. Gdybym był amerykańskim psychoanalitykiem, wymyśliłbym nową jednostkę chorobową – fejsbukomanię – i zgarniał za leczenie jej ogromne kasabubu.
Ale faktycznie mechanizm jest zbliżony do nałogu. Te internetowe komentarze są jak narkotyk, i budzą w nas pokłady nerwicowego oczekiwania. To nieustanne czekanie na komentarz, wizja tego, że na mailu wisi kolejna krótka informacja z FB, jest ekscytująca. Nie trzeba się wczytywać ani rozpisywać, nie ma potrzeby wkładania jakiegokolwiek wysiłku w te relacje. Wszystko to jest instant: społeczny, duchowy i emocjonalny fast food, przy tym budzący dreszczyk emocji, i bombardowanie informacją, która zapewnia znieczulenie. Zupełnie inaczej, niż w przypadku listów pisanych odręcznie, albo dłuższych maili. Tutaj nie ma znieczulenia, chyba że wtedy, kiedy się czyta ten dłuższy list, ale to jest zupełnie inny układ impulsów ze strony drugiego człowieka (przy działaniu facebookowym: +/-/+/-/+/-/+/-; przy normalnej korespondencji: ++/0/0/0/0/0/0/0/++). Wielu użytkowników nie potrafi spokojnie znieść tego „0/0/0/0”.
Czy włazić w „+/-/+/-/+/-/+/...”, czy trzymać się swojego kursu? Odpowiedź jest prosta: oczywiście trzeba się trzymać własnego kursu. Być niezłomnym. Nie dać się sprowokować. Czy chcę żyć w nieprawdziwej (albo prawdziwej w 20%) rzeczywistości, w której nie zdarza się nic istotnego, w której tworzy się sztuczna siatka powiązań, dyskretnie oplatająca ludzi? A może inaczej, bez dramatyzowania: która jest po prostu stratą czasu? 20% rzeczywistości vs. 100% rzeczywistości – co wybieram? Nie mam żadnych wątpliwości co do tego.
Internet niech będzie jak telefon, lub jak papier listowy. Wszystko, co wymyślone i dodane, jest dużo gorsze i dużo bardziej niebezpieczne od socjologii, na którą tak narzekają konserwatyści. To jest tak samo nieistniejący świat, tylko tutaj stworzony dla wypełnienia tej czarnej dziury, tęsknoty, która jest w nas, tak jak socjologia została stworzona, by dać nam pewność wiedzy, więc ostatecznie – siłę, szczęście (?), substytuty miłości. Rzecz w tym, że w końcu i tak wracamy do rzeczywistości.

Ambasador Jacob

...kto wie, czy w momencie, gdy będziecie czytać ten artykuł, nie będzie już popularne coś innego, niż Facebook... ale nawet jeśli, to zasada pozostanie pewnie ta sama.

ATW


34