Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Hasła encyklopedyczne i słownikowe » Nekrologia » In memoriam Waldemar Michalak, prezes Klubu Konserwatywnego w Łodzi (12 X 1949 – † 19 III 2013)

In memoriam Waldemar Michalak, prezes Klubu Konserwatywnego w Łodzi (12 X 1949 – † 19 III 2013)

Jacek Bartyzel

W Wielki Czwartek, 28 marca bieżącego roku, na Cmentarzu Rzymskokatolickim pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Łodzi pożegnaliśmy, towarzysząc Rodzinie Zmarłego i innym Jego Przyjaciołom, my, członkowie Klubu Konserwatywnego w Łodzi, naszego Kolegę, Waldemara Michalaka, współzałożyciela tegoż Klubu w 1989 roku, jego długoletniego wiceprezesa, a od 24 marca 2012 roku aż do śmierci – jego prezesa.

Wspomnijmy naprzód główne wydarzenia z życia naszego Kolegi. Waldemar Cezary Michalak, pedagog, historyk i publicysta, urodził się 12 października 1949 roku w Łodzi. Studiował i ukończył historię na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie uczęszczał między innymi na seminarium prof. Krystyny Śreniowskiej Dzieje myśli historycznej XIX i XX wieku, a także kierunek teologiczno-społeczny w Instytucie Teologicznym w Łodzi. Był aktywnym uczestnikiem strajków i demonstracji studenckich w marcu 1968 roku, a następnie działaczem pierwszej „Solidarności” w Widzewskiej Fabryce Nici „Ariadna” w Łodzi. Jako pierwszy związkowiec w tym zakładzie został wyrzucony z pracy po wprowadzeniu stanu wojennego i odtąd, aż do końca PRL-u, musiał utrzymywać siebie i rodzinę z prac dorywczych. Po 1989 roku mógł nareszcie otrzymać, zgodnie ze swoimi kwalifikacjami zawodowymi i zamiłowaniem, zatrudnienie w szkolnictwie: aż do przejścia na emeryturę w 2009 roku nauczał historii i wiedzy o społeczeństwie (przez pewien czas także przedmiotu „przedsiębiorczość”) w VIII Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Asnyka w Łodzi, uzyskując także stopień nauczyciela dyplomowanego. W Biblioteczce Konserwatysty opublikował w 1990 roku broszurę W kręgu idei konserwatywnych, napisał także szereg artykułów. Przed kilku laty nawiązał współpracę publicystyczną z Portalem Legitymistycznym Organizacji Monarchistów Polskich.

Kolega Waldemar Michalak przyszedł do naszego Klubu nie tylko z bogatym doświadczeniem życiowym i obywatelskim, ale z bardzo wyraziście już ukształtowanymi przekonaniami, przez co od razu wniósł swoisty, rozpoznawalny i przejrzyście artykułowany ton do naszej zbiorowej refleksji nad sprawami Rzeczy Publicznej. W odróżnieniu od większości z nas, będących konserwatystami – monarchistami, dobitnie podkreślał swój republikanizm – bynajmniej zresztą niekonfrontacyjny z ideą monarchiczną, lecz wypływający z jego przywiązania do tradycji klasycznego republikanizmu, zwłaszcza szczególnie przezeń umiłowanego republikanizmu rzymskiego, którego najświetniejszą kontynuację, słusznie zresztą, upatrywał w naszej rodzimej tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a więc polsko-litewskiej „monarchii republikańskiej”. Prawdziwie można o nim rzec, iż był to Polak-Rzymianin, i nie zdziwiłbym się, gdyby nagle, jakimś przedziwnym sposobem, znalazł się już to w rzymskiej bazylice, prowadząc dysputy z Cyceronem, Seneką lub Liwiuszem, już to na przykład w loggii Willi Decjusza w Woli Justowskiej albo pod arkadami renesansowego Zamościa, w ożywionej dyskusji z naszymi staropolskimi statystami i humanistami. Jako republikanin klasyczny zdawał sobie przy tym doskonale sprawę z kardynalnej różnicy między respubliką, jako dobrem wspólnym społeczeństwa politycznego, które może realizować się w różnych formach ustrojowych, a demokracją, jako obaleniem naturalnej hierarchii społecznej i wszelkiej merytokracji oraz rozpanoszeniem się motłochu, ochlos, plebsu. W swoim programowym tekście pt. Res publica a res privata, opublikowanym w trzecim numerze naszego klubowego czasopisma „Konserwatysta”, pisał:

[Konserwatyści] wiedzą, że istnieje niepojednalna różnica między demokracją, w której za źródło władzy uznaje się „lud zgromadzony”, a respubliką właśnie, która istnieje po to, aby każdy zachował swoje i wszyscy mogli korzystać z własnego. Albowiem instytucje rei publici są tym dla res privata, czym wały miejskie dla prywatnych domostw.

Konserwatyści dostrzegają również nieuchronność związku łączącego demokrację, w której prawo stanowi „wola” ludu zgromadzonego, z kolektywizmem rozumianym jako przewaga roszczeń nad godnością, tudzież uprawnień nad powinnościami. Jak poucza doświadczenie greckiej polis, zrazu arystokratycznej, rychło wykolejonej w demokrację, nastawienie roszczeniowe szybko znajduje struktury artykulacji, ogniskowane przez demagogicznych przywódców. Ci „przyjaciele ludu”, nie szczędzący obietnic i na każdym kroku składający deklaracje zrozumienia ludowych potrzeb, potrafią zorganizować nieustannie podsycane apetyty w tryby zwartych oddziaływań, a następnie przejąć władzę pod entuzjastycznie akceptowanymi przez tłum hasłami, narzucając przy okazji jednolitą, racjonalną i totalną strukturę podporządkowania, w której stan posiadania lub korzystania z własności zależy od miejsca danego osobnika w hierarchii zarządzania, rozdziału oraz kontroli wytwarzanych dóbr i usług. A wszystko to w imię przydziału „sprawiedliwego” społecznie, tzn. określanego przez państwo i jego sługi.

(…)

Res publica – w klasycznym tego słowa znaczeniu, czyli państwa, którego celem jest dobro wspólne, a nie partykularne dobro ludu – nie popełnia takich błędów, albowiem wyznacza ona roszczeniom „ochlosu” nieprzekraczalną granicę własności prywatnej. W prawie rzymskim była to własność absolutna, wykluczająca wszystkie cudze roszczenia i tożsama z prawem do użytkowania i nadużywania, aż do zniszczenia włącznie. Jednym słowem: własność nienaruszalna i święta.

Res publica w pojęciu starożytnych łączyła – wedle świadectwa Polibiusza – w sposób harmonijny trzy formy rządu: a) demokrację w postaci zgromadzeń ludowych, gdzie prawo głosu było złączone z powinnością płacenia podatku i służby pro publico bono; b) arystokrację – patrycjuszy zasiadających w senacie i powoływanych na urzędy, czego warunkiem było nie tylko urodzenie, ale również posiadanie odpowiednich zalet umysłu i charakteru; c) monarchię wybieralną w osobach konsulów.

Do tej syntezy form nawiązywał ustrój Rzeczypospolitej Obojga Narodów, ten fundament polskiej tradycji konserwatywnej.

Zwieńczeniem tego fundamentu była wszelako transcendentalna perspektywa chrześcijańska, wskazująca ostateczny, eschatologiczny cel każdego ludzkiego istnienia i każdej tworzonej na ziemi civitas. Kolega Waldemar był „cyceronianinem”, ale nie oznaczało to – jak w sławnej frazie (i w innym zresztą kontekście) z 3. Listu św. Hieronima: Ciceronianus es, non christianus; przeciwnie, mówić należało o Nim: Ciceronianus christianus es. Pisał wszakże, i wierzył w to głęboko:

Chrześcijański wymiar konserwatyzmu pogłębiony został doktrynami teologiczno-filozoficznymi dwóch zwłaszcza Doktorów  Kościoła: św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. Dzięki tej nauce konserwatyści nie są oderwanymi od życia czcicielami przeszłości dla przeszłości. Przeciwnie: dzięki zrozumieniu celu i sensu dziejów potrafią dostrzec stały, niezmienny porządek prawa naturalnego. Prawa, w które „wpisuje się” ludzka zdolność pojmowania prawdy zawartej w porządku natury, jak i wyrażenia jej w kategoriach kultury.

Dla myślenia konserwatywnego zasadnicza jest kolejność pytań: „co istnieje” i „jak istnieje”; co jest istnieniem i jaka jest naturalna godność wszelkiego powołania.

Konserwatysta przyjmuje jako aksjomat twierdzenie, że w naturze stworzenia przejawia się wielkość i moc Stwórcy niezmiennego porządku rzeczy. Z tego powodu nieuchronne będzie dla konserwatysty odrzucenie wszelkich doktryn i światopoglądów o proweniencji prometejskiej. Wiara czyni konserwatystów otwartymi na prawdę wynikającą z istnienia Stworzyciela i daje im świadomość powinności czynienia dobra, z której to powinności wynikają wszelkie uprawnienia i czyjakolwiek moc rozkazodawcza. W epoce nowożytnej jednak świadomość powszechną kształtował, niestety, „towarzysz Prometeusz”. Zaszczepił on przekonanie, że dobrem jest to, na co zezwala Oświecone Państwo, zaś złem to, czego ono zabrania. Ideałem społecznej szczęśliwości będzie wówczas stan, w którym wszystko wolno, a niczego się od nikogo nie wymaga. W którym również nie istnieje związek między stanem posiadania a wysiłkiem włożonym w proces pomnażania (wytwarzania). Tam, gdzie zaszczepił się „etos” prometejski, największą wartością i przedmiotem pożądania jest nadanie z możliwością użytkowania, a bez poczucia odpowiedzialności za skutki własnych poczynań, zarówno względem siebie, jak i dobra publicznego. W tej aksjologii występuje wyłącznie odpowiedzialność przed kimś, nigdy zaś za coś.

Z tego podwójnego zakotwiczenia: w tradycji klasycznej i w tradycji chrześcijańskiej, Kolega Waldemar wyprowadzał wskazówki programowe dla współczesnego, żywego konserwatyzmu:

[R]uch konserwatywny, jeśli chce odzyskać umysły i wolę działania ludzi, winien oprzeć się na, nie do końca na szczęście zniszczonym, poczuciu własności prywatnej, Poczucie to, wyklęte lub zaledwie tolerowane przez światopogląd lewicowy, ma mocny fundament w etyce społecznej chrześcijaństwa. Porządek tej etyki uczy, że w duszy ludzkiej intelekt odczytuje, sumienie – czyli wpisane w naturę ludzką prawo moralne – ocenia i nakazuje, a wola wybiera i wykonuje. Dzięki harmonii tych władz duszy możliwe jest połączenie dwóch dziedzin życia: kontemplatywnej dziedziny „rozważań” i aktywnej dziedziny „działań”, symbioza „ludzi księgi” i „ludzi warsztatu”. (…) To z kolei wzmaga dynamikę wszelkiej wynalazczości w celu pomnożenia dobra poprzez trafne odczytanie tego dobra, które już zostało zawarte w naturze. Takie nastawienie uzmysławia, że każdy stan, każda osoba jest posiadaczem swojej wiedzy, swoich umiejętności, zaś owoc pracy zupełnie naturalnie należy do tego, kto go wytworzył. (…).

Warto zwrócić uwagę, że wiedza i umiejętności zawarte w kwalifikacjach są tylko instrumentem do osiągania tych wartości, które stanowią o godności ludzkiego powołania. Wynika z tego, że własność prywatna również z natury swojej obciążona jest funkcją istnienia dla dobra publicznego. Zarówno posiadanie własności, jak i wymóg szacunku dla własności cudzej stawiają wymagania i określają powinności. Uczą dyscypliny i rygoryzmu etycznego. Nade wszystko zaś wzmagają poczucie odpowiedzialności za skutki własnych poczynań. Własność prywatna jest także trwale i niezmiennie podstawą obywatelskiej działalności pro publico bono.

Szczególnym przedmiotem troski Kolegi Waldemara – wynikającym również z jego głębokiej pasji pedagogicznej, zawodu wykonywanego jako służba i powołanie – była sprawa edukacyjna. Był on inicjatorem i głównym autorem dwu obszernych dokumentów Klubu Konserwatywnego w Łodzi: Memorandum oświatowego Szkoła – instrument sprawowania władzy czy instytucja przekazywania wiedzy? z 1996 roku oraz późniejszego o dziesięć lat Memorandum O humanizację edukacji w Polsce.

W pierwszym z tych memorandów wskazywał między innymi na odległe, a przez takie, które zdołały wyrządzić już wiele szkód, źródła groźnych mód edukacyjnych naszych czasów:

I tak opisując życie społeczne i formy zbiorowej aktywności, programy nauczania stosują takie pojęcia jak: człowiek, grupa społeczna, klasa, społeczeństwo, państwo itd. pomijając z reguły ich najistotniejsze cechy substancjalne albo stosując w sposób ukryty interpretacje zawężające, a właściwe pewnym redukcjonistycznym filozofiom, antropologiom czy wręcz ideologiom. Na przykład definiując człowieka akcentuje się określenie go jako osoby myślącej. Z przypadłości, jaką jest myślenie, czyni się zatem istotę, ignorując zarazem na przykład inną przypadłość, jaką stanowi cielesność. Jest to teza w istocie kartezjańska, czyli zapoczątkowująca rozłam w filozofii i antropologii nowożytnej na „uwolnioną” od kontaktu z rzeczywistością filozofię „czystego” ducha, który nie tylko „wieje kędy chce”, ale i wymyśla co chce, a następnie stawia materii rzeczywistości aroganckie żądanie, by podporządkowała się jego myślowym konstrukcjom; oraz na filozofię materii, tj., w wypadku człowieka, ciała, które jest zdeterminowaną układem atomów „maszyną”, przeto nie ponosi żadnej odpowiedzialności moralnej za spełniane przez siebie funkcje. Ten edukacyjny kartezjanizm pomija zatem albo celowo nie zauważa realistycznej filozofii człowieka, w której centralną kategorią aktu istnienia jest osobowy, czyli psychosomatyczny, charakter bytu ludzkiego, a rozumność i cielesność są nieodłączne. Konsekwencją rozerwania tego związku jest redukcjonistyczne pojmowanie miejsca człowieka w świecie, w którym na przykład nie dostrzega się, albo przynajmniej nie docenia wagi tego faktu, że człowiek jest osobą zorientowaną na relacje do innych osób, a w pierwszym rzędzie do osób współtworzących rodzinę.

(…)

Innym ujemnym następstwem proponowania wychowankom kartezjańskiego pojęcia rozumności (…) jest pomijanie wytłumaczenia, iż rozumność służy do odczytywania i opisu istniejącej poza umysłem rzeczywistości; że, z kolei, na poprawność, ścisłość i pełnię tego opisu składają się: pamięć doświadczenia, zdolność rozumienia poprzez pojęciowanie, a także możliwość projekcji i transcendowania przyszłości, łącznie z nieustannie obecnym w ludzkiej świadomości pytaniem: co będzie, kiedy mnie nie będzie? To pytanie – o rzeczy ostateczne, o sens istnienia, o życie po śmierci, o odpowiedzialność tam ponoszoną za życie doczesne – zostało starannie, a z pewnością nieprzypadkowo, wyrugowane z programów nauczania. Intencjonalna racjonalność programów nauczania polega zatem na prostym skreśleniu pytań, które chociaż obecne w ludzkiej świadomości, mają pozostać bez odpowiedzi na płaszczyźnie wiedzy, zarezerwowane wyłącznie dla płaszczyzny wiary.

Drugi z tych dokumentów, który powstał już po wdrożeniu niszczących kulturę humanistyczną reform edukacji wszystkich szczebli, zwracał uwagę na ich dramatyczne skutki, nazywając zarazem precyzyjnie ich ideologiczne założenia i sens:

Najistotniejszą cechą reformy edukacji jest przejście od kultury opartej na ideałach do kultury, którą można nazwać kulturą towaru. Bardzo wyraźny jest tu wpływ ideologii marksistowskiej, w której przyjmuje się założenie, że to praca czyni człowieka, człowiek jest pracą, praca jest towarem i miarą ludzkiej wartości.

Do takiej wizji człowieka nawiązują twórcy reformy edukacji, wprowadzając tzw. dziedziny kluczowe. Do dziedzin tych zaliczono: tzw. umiejętności czytania ze zrozumieniem oraz umiejętności z dziedziny nauk matematyczno-fizykalnych. Jednak przy weryfikacji empirycznej owych umiejętności okazuje się, że umiejętność czytania ze zrozumieniem, jak i dwie pozostałe sprowadzają się do zdolności wykonania określonego polecenia z wykorzystaniem właściwości konkretno-obrazowych przedmiotu myślenia i operacji. Tak więc ćwiczone są tylko mechaniczne sprawności działania oparte na skojarzeniach, bez konieczności rozumienia sensu i znaczenia wydawanych poleceń. Takie nastawienie jest szczególnie widoczne w naukach humanistycznych, gdzie autorzy reformy wręcz wykluczyli myślenie refleksyjno-abstrakcyjne, oparte na znajomości idei obecnych w świadomości ludzi. Idei, które należy traktować jako siły sprawcze ludzkiego myślenia i postępowania.

Młodzi ludzie nie są już uczeni dociekania potrzeb, racji i przekonań, które były źródłem aktywności (…) wielkich formacji światopoglądowych. Tego typu umiejętności nie są już sprawdzane i oceniane, podobnie jak nie są nauczane metody myślenia hermeneutycznego oraz narracyjne sposoby przekazu informacji. (…) uwaga poznawcza ma się skupiać na właściwościach materialnych i policzalnych obiektu informacji, natomiast młody człowiek nie musi znać ich sensu i znaczenia.

(…)

Za taką wizją edukacji kryje się przemyślana taktyka sprowadzenia absolwentów systemu do zasobów siły roboczej lub samosprzedawalnego towaru ludzkiego o określonej wartości kapitałowej. Chodzi w gruncie rzeczy o to, aby systemy edukacji stały się czymś w rodzaju producentów zasobów siły roboczej na globalnym rynku pracy, siły roboczej, która wydajnie pracuje, tanio kosztuje, nie stawia roszczenia, gdy kończy się opłacalność jej zatrudnienia. Chodzi o kształcenie proletariusza ery postnowoczesnej, czyli (…) o kształcenie standardowych najemnych pracowników zarobkowych o funkcjach podwładnych (wykonawczych). Przy takim określeniu statusu i roli kształconego jasnym jest, że myślenie refleksyjno-decyzyjne lub etyczno-moralne musi być ograniczone do minimum na rzecz sprawności wykonywania nakazanych czynności.

Reasumując: nałożenie na humanistykę paradygmatu opartego na kulturze towaru może co najwyżej wykształcić umiejętności sprzedawcy, magazyniera czy akwizytora, o ile przyjmie się, że obiektem informacji są zabytki, eksponaty, rekwizyty.

W ostatnich latach nietrudno było dostrzec – tak w tekstach publicystycznych Kolegi Waldemara, jak i w naszych rozmowach toczonych w Klubie – że znacząco ulatniał się jego tak widoczny w okresie, kiedy rozpoczynaliśmy działalność, co zbiegło się z narodzinami III Rzeczypospolitej i towarzyszącymi temu nadziejami na wielką narodową regenerację, duch optymizmu, zaznaczał się zaś coraz wyraźniej ton posępny. Było to niejako wbrew jego naturze, albowiem „z natury” wcale nie należał on do, jakże wielu w każdej epoce, konserwatywnych „proroków nieszczęścia”. Był jednak również doskonałym obserwatorem życia społecznego, czułym sejsmografem zachodzących w nich zmian, toteż nie mógł nie zauważyć lawinowego narastania procesów gnilnych i wydawania przez nie zepsutych owoców. Trapiła go nie tylko dewastacja edukacji, ale rozpad tożsamości i pamięci zbiorowej, bezczelny arywizm rządzących, inwazja moralnego zdziczenia w postaci „homoterroryzmu” i pospolitego chamstwa „młodych, wykształconych z wielkich miast”, skanalizowanego przez antychrześcijański nihilizm najbardziej odrażającej, libertyńskiej postaci liberalizmu; coraz więcej troski budziło w nim zjawisko społecznej biedy i wykluczenia niezdolnych do sprostania „wyścigowi szczurów”. Świadectwem tych odczuć jest między innymi jego glosa sprzed ponad dwóch lat do mojego artykułu Tradycja i jej wrogowie, zatytułowana Dlaczego tradycja jest wrogiem? Zauważał tam, co następuje:

[T]radycja jest śmiertelnym zagrożeniem dla liberalizmu produkcyjno-konsumpcyjnego, jako ideologii dominującej. Dlaczego? Ponieważ uczy myślenia w kategoriach racjonalności aksjologicznej, odwołując się zarówno do imponderabiliów wspólnotowych, jak i jednostkowych. Takich na przykład jak sprawa niepodległości, duma z własnej tożsamości narodowej czy nawet godności osobistej i wynikającego z niej zobowiązania moralnego. Na tym polega siła tradycji.

Można postawić pytanie: czym skończy się ten proces uprzedmiotawiania ludzi i rugowania ich podmiotowości, pamiętając przy tym, że każdy proces kończy się na produkcie, w postaci efektu finalnego. Trudno być futurologiem, ale już teraz widać pewne efekty tego procesu, na przykład takim efektem jest próżnia aksjologiczna, która generuje próżnię demograficzną, więc łatwo sobie wyobrazić, co się stanie, gdy z jednej strony będzie społeczeństwo naszej post-cywilizacji, złożonej z ludzi starych i względnie zamożnych, z drugiej natomiast społeczeństwa i ludy złożone z ludzi młodych i głodnych, z obcych kręgów kulturowych i o silnej motywacji ekspansji. Takie spostrzeżenie jest banalne i oczywiste. Natomiast trwogę może budzić jeszcze inna konstatacja, a mianowicie taka, że pojęcie tolerancja nie będzie już miało ani znaczenia dawnego („cierpliwe znoszenie rzeczy niemiłych”), ani nawet obecnego („akceptacja, a nawet afirmacja wszelkich odmienności”), lecz przybierze najbardziej złowrogie znaczenie „braku woli oporu i stanu bezsilności wobec oczywistych zagrożeń”. Albowiem ludzie o właściwościach przedmiotowych, nastawieni i wykształceni do spełniania tylko i wyłącznie funkcji praktyczno-użytkowych w dziedzinie produkcji i konsumpcji opartej na rachunkowej kalkulacji strat i zysków oraz pozbawieni takich właściwości podmiotowych jak wiara, rodzina, tradycja, mogą skończyć tylko tak, jak kończą przedmioty stare, brzydkie i bezużyteczne: na śmietniku i z poczuciem bycia śmieciem.

Kolego Waldemarze! Ty już znasz odpowiedź nie tylko na pytanie każdej indywidualnej duszy: „co będzie, kiedy mnie nie będzie?”, ale również na pytanie dotyczące przeznaczenia doczesnego każdej zbiorowości doczesnej, w tym naszej narodowej wspólnoty, a także jej kresu. Żywiąc nadzieję, że Pan Historii przyjął Twoją dobrą duszę do swojego wiecznego Królestwa, prosimy Cię, abyś wstawiał się za nami, którzy jeszcze tu pielgrzymujemy, abyśmy umieli odnajdywać w sobie tę „racjonalność aksjologiczną”, która pozwoli nam, mimo wszelkich przeciwności i zwątpień, powstrzymywać Niegodziwca i sługi jego.

Jacek Bartyzel

Przewodniczący Honorowy Klubu Konserwatywnego w Łodzi

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.