Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Z mojego archiwum: Kłopoty z prawicą

Z mojego archiwum: Kłopoty z prawicą

Jacek Bartyzel

Słyszy się często pogląd, że zainteresowania historyków rozmijają się z problemami zajmującymi żywo opinię publiczną, co faktycznie może dziwić w kraju, w którym związek nauk historycznych z myślą polityczną był ongiś czymś oczywistym. Pretensje te nie powinny poruszać Jacka Majchrowskiego, który swoją książką o polskiej prawicy okresu Drugiej Rzeczypospolitej1 utrafił w sam środek debaty o sensie ideowym pojęcia prawica.

W trzech kolejnych rozdziałach autor systematycznie i wartko (może nazbyt wartko…) prezentuje: narodowo-radykalne „potomstwo” Obozu Wielkiej Polski; partie i partyjki otwarcie małpujące faszyzm, a nawet narodowy socjalizm; wreszcie najbardziej ekscentryczny ruch neopogański. Obok ugrupowań znanych powszechnie, jak OWP, ONR, RNR-Falanga, i znacznie słabiej, jak Zespół Stu, Związek Młodych Narodowców, Zadruga, Szczep Rogate Serce, znalazły w tej pracy swoje miniaturowe portrety organizacje doszczętnie zapomniane: Stronnictwo Wielkiej Polski, Nowy Ruch Narodowy, Obóz Wszechpolski, Związek Nacjonalistów Polskich, Stronnictwo Faszystów Polskich i sześć grup narodowo-socjalistycznych (często przekraczających „cienką czerwoną linię” oddzielającą politykę od pospolitego gangsterstwa), jak również tajemniczy klan Lechickich Czcicieli Światowida, skupionych wokół pisma „Demiurg”.

Programom omawianych przez siebie ugrupowań Majchrowski stawia na ogół ten sam „kwestionariusz pytań” dotyczących: zasad ideowych, koncepcji ustrojowych, wizji polityki zagranicznej, programu ekonomicznego i – szczególnie tu wyeksponowanej – kwestii żydowskiej. Obrana przez autora metoda pozwala czytelnikowi wyrobić sobie pogląd na „zewnętrzną” stronę programów politycznych, to znaczy na ich warstwę sloganowo-agitacyjną; gorszy rezultat daje natomiast z punktu widzenia historii idei i myśli społecznej. Przykładowo: mimo uporczywego nawracania do zagadnienia więzi narodowej nie jest wcale czytelne ani to, co wspólne, ani to, co swoiste, w koncepcjach narodu poszczególnych nurtów i ugrupowań. Wprawdzie myśl polityczna znacznej części tych grup (a ściślej: całego spectrum „kolorowych koszul”) była żenująco prostacka, a jednocześnie na tyle (potencjalnie) groźna, że całkiem słusznie wzbudzająca zainteresowanie odpowiednich organów administracji publicznej, to jednak znalazły się przecież w zasięgu spojrzenia autora środowiska zasługujące na mniej powierzchowną interpretację ich dorobku. Dotyczy to przede wszystkim – skupiającego czołówkę intelektualną tego pokolenia – Związku Młodych Narodowców, ONR-ABC, a także… jadowicie antykatolickiej wprawdzie, lecz przecież intelektualnie nietuzinkowej publicystyki Jana Stachniuka.

Znać też niestety złe skutki widocznego pośpiechu w pisaniu książki, na przykład w takich niejasnych i wątpliwej urody sformułowaniach jak: ugrupowania te (…) nie tworzyły teorii poddających wartościowaniu istniejący stan rzeczy (s. 80), czy w nazbyt pochopnych ocenach moralnych, na przykład dotyczących wojennych wyborów środowiska ABC, które rzekomo (już jako NSZ) odegrało niechlubną rolę (s. 62). Znaleźć też można ewidentne pomyłki, jak twierdzenie, że z ugrupowań narodowych tylko ONR zerwał z organizacją poufną (s. 47), podczas gdy było akurat odwrotnie: właśnie ONR-ABC miał najgłębiej zakonspirowaną i wielostopniową strukturę tajną, czyli Organizację Polską. Inna rzecz, że autor wypowiada to twierdzenie w podrozdziale dotyczącym grupy wyemancypowanej z drugiego odłamu ONR, tj. „Wielkiej Polski”, ale w takim razie powinien dla jasności używać tutaj nie potocznej, lecz ścisłej nazwy RNR.

Wszystko to jednak są detale, nad którymi nie warto długo się rozwodzić. Naprawdę ważny – nie tylko w aspekcie historycznym – jest problem zasadności włączania grup o charakterze faszystowskim i narodowo-socjalistycznym (a także faszyzującej Falangi Bolesława Piaseckiego) w obręb kategorii, szeroko nawet rozumianej, PRAWICY. Dotyczy to, rzecz oczywista, nie tylko rodzimego, „lechickiego” naśladownictwa europejskich faszyzmów, ale również – a nawet jeszcze bardziej – owych faszyzmów „rdzennych”: włoskiego „mussolinizmu” czy niemieckiego hitleryzmu. Innymi słowy, rzecz w tym, czy nagminne zaliczanie owych ideologii i ruchów do prawicy nie jest przypadkiem grubą i szkodliwą mistyfikacją? (O autorstwo tej mistyfikacji nie oskarżamy bynajmniej Majchrowskiego, któremu zarzucić można tylko niedostrzeżenie problemu).

Zarówno zwolennikom, jak i oponentom tezy o prawicowości faszyzmu i nazizmu jednakowej trudności przysparzać musi fakt braku powszechnej zgody co do sensu ideowego pojęcia prawica. Nie udało się dotąd (i zapewne nieprędko, jeśli w ogóle kiedykolwiek, się to uda) zbudować przekonującego dla wszystkich i uniwersalnego modelu prawicy (rzecz jasna, dotyczy to także lewicy). Z drugiej strony, zdrowy rozsądek, intuicja badawcza i szeroki materiał empiryczny podpowiadają nam, że jakiś pogląd jest właśnie typowo prawicowy, bądź typowo lewicowy. Kto mówi o religijnych źródłach i uzasadnieniu władzy, o naturalnej hierarchii i predestynowaniu elity do rządzenia społeczeństwem, o rodzinie i własności prywatnej, ten niechybnie będzie prawicowcem. Wystarczą jednak choćby niewielkie przesunięcia semantyczne w obrębie tych samych pojęć, a niekiedy zmiana ich społecznego kontekstu, i okaże się, że „hierarchiczność”, miast być naturalna, stanie się wykwitem gwałtownego przewrotu w panujących stosunkach, a ideologia na wskroś lewicowa i rewolucyjna może łudzić sztafażem quasi-religijnym (przykładowo: „nowy chrześcijanizm” Saint-Simona czy Ustawy Kościoła Powszechnego Gromad Ludu Polskiego).

„Prawica w ogóle” jest więc jedynie hipostazą, typem idealnym. Wszystkie realne, historyczne formacje prawicy, od konserwatyzmu po zachowawczy nacjonalizm, muszą natomiast posiadać in concreto pewne cechy nieodzowne i wspólne, będące zarazem antypodami jakkolwiek rozumianej lewicowości. Dla uproszczenia kwestii pomińmy tu zagadnienia ze sfery „metafizyki polityki”, ograniczając się do „fizyki” politycznej i społeczno-gospodarczej. W takim wypadku cechy dystynktywne każdej prawicy są co najmniej dwie: nierewolucyjne pojmowanie celu polityki oraz dążenie do zachowania własności prywatnej, jako materialnego fundamentu i ładu, i wolności.

Przeciwko powyższemu można by, naturalnie, wysunąć kontrargumenty podnoszące istnienie dość radykalnych społecznie koncepcji, zwłaszcza w niektórych odłamach obozu nacjonalistycznego (w Polsce na przykład „ekonomii miłosierdzia” Adama Doboszyńskiego), jak również popularną w pierwszej połowie XX wieku retorykę „rewolucji narodowej”. Odnośnie jednak do pierwszej kwestii trzeba zauważyć, że radykalne postulaty społeczne części prawicy, takie jak ograniczenie wielkiej (najczęściej już anonimowej) własności czy „uspołecznienia” zysku, przede wszystkim zaś pragnienie nałożenia na własność prywatną obowiązków moralnych w duchu wskazań encyklik papieskich oraz wmontowania prywatnej przedsiębiorczości w ramy stanowo-zawodowych korporacji – nie negowały istoty prywatnego posiadania, czyli uznania, że własność należy do tego, i tylko tego, kto ją słusznie (a więc z wykluczeniem kradzieży, oszustwa czy lichwy) nabył. Tymczasem ruchy faszystowskie, nazistowskie i faszyzujące (jak w Polsce RNR-Falanga), nie nacjonalizując wprawdzie formalnie wszystkich kapitałów i warsztatów pracy, głosiły (a tam, gdzie znalazły się u władzy, realizowały) zasadę, iż własność prywatna jest tylko „użytkowaniem z ramienia narodu”, czyli de facto rządzącej, totalitarnej monopartii. Tam zatem, gdzie dochodzi do zanegowania wyłączności posiadania (nie w sensie użytkowania, lecz zarządzania i dysponowania – według klasycznych dystynkcji Akwinaty!), pozostaje może jeszcze jakiś rodzaj nacjonalizmu, ale na pewno już nie prawicowości. Nie przypadkiem bardzo spostrzegawczy publicysta prawicowy (w jednej osobie monarchista, nacjonalista i piłsudczyk) tego okresu – Julian Babiński, po zapoznaniu się z „zielonym programem” Falangi stwierdził, że od lewicy socjal-komunistycznej różni się on tylko antysemityzmem i uznaniem dla religii.

Co się tyczy natomiast politycznego rewolucjonizmu niektórych XX-wiecznych ruchów prawicowych, to nie należy dać się zwodzić semantycznym pułapkom. „Rewolucyjni konserwatyści” niemieccy w Republice Weimarskiej, Action Française czy petainiści we Francji, ONR-ABC w Polsce mogły uważać „rewolucję narodową” czy „rewolucję konserwatywną” za jedynie możliwą i konieczną metodę w istniejącej sytuacji, w każdym jednak wypadku celem tej „rewolucji” była restauracja ładu tradycyjnego i rewindykacja tradycyjnych instytucji i wartości (przypomnijmy choćby tchnącą tradycjonalizmem triadę petainowskiej Révolution nationale: Praca – Rodzina – Ojczyzna). Ruchy natomiast istotnie rewolucyjne polityczną praxis pojmują jako totalne i fundamentalne zerwanie z tradycją, dążąc do stworzenia struktury społecznej zupełnie nowej i różnej od istniejącej od wieków. Dlatego, na przykład, antykapitalistyczne diatryby Doboszyńskiego były tylko retrospektywną utopią ekonomicznego „mediewalizmu”, par excellence tradycjonalistyczną, a nawet reakcyjną. Natomiast otwarty („futurystyczny”) nihilizm wobec tradycji ideologów i wodzów faszystowskich, ich rozpoczynanie historii od siebie (liczenie lat według nowej ery faszystowskiej we Włoszech, tak samo jak za czasów rewolucji we Francji), chełpliwe inaugurowanie „Nowych Rzymów” i „Tysiącletnich Rzesz”, czyniło faszyzm i narodowy socjalizm zjawiskami na wskroś antytradycjonalistycznymi, bez i wbrew historii.

Faszyzm i nazizm były przeto nie- i anty-prawicowe, zarówno ze względu na swoją konkretną genezę, jak i z powodów zasadniczych, ideowych: rewolucyjności ich ideologii politycznej i ekonomicznej – bez wątpienia kolektywistycznej. Ciekawe, że lepiej aniżeli wielu ich uczonych komentatorów zdawali sobie z tego sprawę sami faszyści i narodowi socjaliści. Na przykład czołowy ideolog NSDAP – Georg Strasser pisał (na łamach „Nationalsozialistische Briefe” w 1926 r.): Jesteśmy socjalistami, wrogami, śmiertelnymi wrogami obecnego systemu gospodarki kapitalistycznej z jego wyzyskiem, z jego niesprawiedliwością wynagradzania, z jego niemoralną oceną ludzi według kryterium majątku i pieniądza, zamiast według odpowiedzialności i osiągnięć i jesteśmy zdecydowani zniszczyć ten system (cyt. za: Marek Maciejewski, Ruch i ideologia narodowych socjalistów w Republice Weimarskiej. O źródłach i początkach nazizmu 1919-1924, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa – Wrocław 1985, s. 350). A „sam” dr Goebbels w liście do anonimowego „przyjaciela na lewicy” dawał wyraz przeświadczeniu, iż: Ja i Pan zwalczamy się wzajemnie, choć nie jesteśmy prawdziwymi wrogami. W tej walce rozpraszamy nasze siły i nie potrafimy nigdy dojść do celu; w swoim osobistym dzienniku zaś ubolewał nad przeraźliwym w jego oczach faktem nieustannych starć między narodowymi socjalistami i komunistami, choć przecież winna ich łączyć wspólna nienawiść do kapitalizmu (cyt. za: tamże, s. 351).

Owszem, niepodobna odmówić słuszności przekonaniu marksistów o różnym sensie słowa „socjalizm” w ich ideologii od tego, który występuje w ideologii narodowo-socjalistycznej. Lecz przecież odmian socjalizmu jest jeszcze więcej (socjaldemokratyczna, humanitarna, „chrześcijańska”, nawet „afrykańska” czy „arabska”) niż te dwie, ale żadnej z nich nie nazywamy mimo to prawicową…

Może atoli dałoby się rozwikłać kwestię, posługując się (co pospolite w tym wypadku) kategorią „skrajnej prawicy”? Wszakże ceniony znawca problematyki – prof. René Rémond podkreśla istnienie wielu prawic (zob. Les droites en France, Editions Aubier Montaigne, Paris 1982), zasadniczo w trzech nurtach: prawicy skrajnej, klasycznej (liberalnej) i autorytarnej (bonapartystowskiej). Jednakże przez „prawicę skrajną” rozumie on monarchistyczny i legitymistyczny ultrasizm, a nie radykałów socjalnych (skądinąd zawsze republikanów)! Współcześnie wprawdzie mianem extrême droite etykietuje się właśnie zazwyczaj faszystów i nazistów, wrzucając ich do jednego worka z „populistami” typu Poujade’a czy Le Pena; przecież jednak ani Poujade, ani Le Pen nie są faszystami, a w dziedzinie gospodarczej skłaniają się w kierunku klasycznego liberalizmu i antyetatyzmu! Pod każdym względem zatem pojęcie skrajnej prawicy ma się nijak do faszyzmu i narodowego socjalizmu.

Przyjrzyjmy się jeszcze nieco ostrożniejszej propozycji rzuconej mimochodem przez samego Majchrowskiego. Wedle przyjętego przezeń „roboczo” kryterium – za które zresztą nie ma ochoty przyjąć pełnej odpowiedzialności, asekurując się obiegowością mniemania – w Polsce międzywojennej prawicą utarło się nazywać ugrupowania nacjonalistyczne, popierające zasadę rządów silnej ręki (s. 7). Gdyby to odpowiadało prawdzie, faszyzm z jego statolatrią i nazizm z jego szowinizmem byłyby istotnie kwintesencją prawicowości. Lecz ta quasi-definicja jest błędna, jednocześnie za wąska i za szeroka (czego autor jest zresztą świadom). Nie każda prawica jest bowiem lub była nacjonalistyczna (także w Drugiej Rzeczypospolitej), a pojęcie „rządów silnej ręki” jest szalenie mętne, wieloznaczne i nieostre. Co innego oznacza ono dla zwolennika państwowego totalizmu i policyjnej wszechkontroli, co innego dla autorytarysty (zadowalającego się – jak piłsudczycy w Polsce – monopolizacją sfery decyzyjnej w kluczowych zagadnieniach politycznych), jeszcze co innego zaś dla tradycyjnego konserwatysty czy konserwatywnego liberała, dla których warunkiem autorytetu władzy jest ograniczenie jej zakresu przedmiotowego, pozwalające skoncentrować tę siłę w dziedzinach prymarnych z punktu widzenia dobra wspólnego (wymiar sprawiedliwości, obrona, polityka zagraniczna).

Obsesyjna wręcz nienawiść do monarchistów, arystokratów, „klechów”, „burżujów” i całej „reakcji”, widoczna u Hitlera i jego brunatnych pretorianów, przebija również z enuncjacji (których Majchrowski nie skąpi czytelnikom) polskich, pożal się Boże, naśladowców kultu swastyki. Lumpenproletariackie oblicze społeczne tych wszystkich „wiśniowych” i innych „koszul”, lewicowy rodowód ich przywódców (na przykład „wódz” Radykalnego Ruchu Uzdrowienia – Józef Kowal-Lipiński był uprzednio działaczem PPS i Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych), gwałtowny antykapitalizm, postulaty nacjonalizacji całej, z wyjątkiem drobnej, własności, zachwyty nad gospodarką planową, zamiar zbudowania ustroju socjalistycznego i kolektywnej gospodarki, redukowanie narodu do „ludzi pracy”, zapowiedź wprowadzenia powszechnego przymusu pracy i bezpłatnego nauczania, wreszcie frazeologia odmieniająca we wszystkich przypadkach słowa takie jak „wyzysk”, „reakcja”, „sprawiedliwość społeczna” – może było to tylko demagogią bez pokrycia, ale na pewno nie prawicową. Chyba że słowo prawica uznać za worek, do którego wrzucić można najbardziej sprzeczne wewnętrznie treści. Tylko na co komu taka zabawa? Wszakże pojęcia to nie klocki do dziecięcej układanki. Poważne traktowanie niesionych przezeń znaczeń jest jakimś miernikiem poważnego podejścia do kultury w ogóle.

Pierwodruk w: „Tygodnik Powszechny”, nr 29/1986.


1 Jacek Majchrowski, Szkice z historii polskiej prawicy politycznej lat Drugiej Rzeczypospolitej, Zeszyty Naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego DCCCXIII, Prace z nauk politycznych, zeszyt 27, Nakładem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1986, str. 142.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.