Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Makieta i dzieło

Makieta i dzieło

Jacek Bartyzel

List do członków i sympatyków Organizacji Monarchistów Polskich

na dzień Zmartwychwstania Pańskiego A.D. 2011

Drodzy Przyjaciele,

Sacrum Triduum to czas, w którym ze szczególną powagą rozpamiętujemy odkupieńczą Mękę i Ukrzyżowanie Pana Naszego Jezusa Chrystusa, aby od smutku i bólu wstąpić w bramę nadziei na życie wieczne, otwartą przez Tego, który już jutro ponownie Zmartwychwstanie, pozostawiając za sobą pusty grób. My, monarchiści, którzy jesteśmy takimi nie przez prosty sentyment lub estetyczny kaprys czy tym bardziej przez utylitarne rachuby na „tańszy rząd”, lecz przez dogłębne zrozumienie ponadczasowych prawd katolickiego tradycjonalizmu i legitymizmu, będziemy radować się w dwójnasób, albowiem Rezurekcja Króla Królów, który nadto powróci raz jeszcze, kładąc „wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy” (1 Kor 15, 25), pozwala nam również trwać w nadziei, że wcześniej – kiedy jeszcze działa „tajemnica bezbożności” (2 Tes 2, 7) – zechce w swojej niezmierzonej łaskawości obdarzyć nas, naśladującym Go (christomimetes), swoim ziemskim wikariuszem w naszej civitas terrena, chroniącym nas ode Złego i powstrzymującym go (to katechon), dopóki tylko to możliwe.

Trwając nawet jedynie w oczekiwaniu na powrót Króla, i tak jesteśmy ludźmi szczęśliwymi, bo mamy możność – czy to w kościołach, kaplicach i oratoriach bractw kapłańskich i innych instytutów życia konsekrowanego niezłomnie wiernych Tradycji, czy to korzystając z okoliczności stworzonych motu proprio Summorum Pontificum – przeżywać owe dni w liturgii prawdziwie ortodoksyjnej, otrzymując też naukę wolną od wszelkiego błędu. Dotyczy to również, Drodzy Przyjaciele, kwestii wielkiej wagi, na którą chciałbym zwrócić waszą uwagę niniejszym listem, jaką jest sposób pojmowania relacji Przymierza Nowego do Starego, Ewangelii do Prawa Mojżeszowego, Kościoła Powszechnego do Izraela.

Wiecie zapewne doskonale, że, jak mało która, kwestia ta jest wypaczana przez modernistyczne i zarazem – z powodów zresztą bardziej zapewne trywialnie doczesnych niż religijnych – niedopuszczalnie uległe wobec presji, nacisków i szantaży, prądy w teologii i duszpasterstwie. Liczni „jak piasek morski” nowomodni „labusie” prześcigają się wprost w odrzucaniu, a nawet potępianiu tzw. teologii zastępstwa (Kościoła jako Nowego Izraela wobec Izraela starotestamentowego), uznając ją za rzekomy „grzech antysemityzmu”. Tymczasem jest to oczywista prawda teologiczna, konstytutywna również dla samoświadomości Kościoła, jej wyrzekanie się przeto nie może być określone inaczej, jak mniej lub bardziej świadome dążenie do Jego samozniszczenia.

Ta samoświadomość towarzyszyła Kościołowi od najdawniejszych czasów, współtworząc przeto kanon Jego Świętej Tradycji. Jeden z pierwszych apologetów, uczeń uczniów św. Jana Apostoła, biskup Meliton z Sardes wykładał ją właśnie w Homilii Paschalnej, w sposób zarazem niezwykle precyzyjny i subtelny. Posłużył się on analogią do dzieła sztuki. Tak jak artysta, mając w umyśle ideę jakiegoś dzieła, sporządza najpierw pierwowzór, makietę na mniej cennym materiale – z góry przeznaczoną na zniszczenie, gdy to, co zamierzone, zostanie wykonane, tak samo rzeczy się mają ze sprawami niebiańskimi. Lud Izraela stanowił taką właśnie „makietę” przyszłego Kościoła, a Prawo Mojżeszowe było niejako szkicem, figuralną zapowiedzią Ewangelii. Dopóki nie zabłysło światło Ewangelii, Prawo Mojżeszowe było „podziwu godne”; dopóki nie pojawił się Kościół, „czcigodny był” lud izraelski. Z tą chwilą jednak, gdy zrealizowane zostało rzeczywiste dzieło, makieta stała się zbędna i straciła wszelką wartość: czymże bowiem może być figura wobec rzeczywistości?

„Tak więc – pisze czcigodny autor starożytny w kluczowym fragmencie swojej homilii – Prawo nie odgrywa już żadnej roli, odkąd zaświtała Ewangelia, lud wybrany zeszedł już z widowni, odkąd zjawił się na niej Kościół. Rzeczy niegdyś czcigodne dziś już na cześć nie zasługują, jako że ich miejsce zajęła rzeczywistość naprawdę godna szacunku. Czcigodna była niegdyś ofiara z baranka, ale teraz, wobec żywego Pana, nie jest już taka; czcigodna była niegdyś śmierć baranka, ale teraz, wobec dzieła odkupienia Pańskiego, nie ma już wartości; czcigodny był niegdyś baranek bez zmazy, ale teraz, wobec niepokalanego Syna Bożego, nie jest już taki: czcigodna była niegdyś ziemska świątynia, ale teraz, wobec królującego w niebie Chrystusa, nie jest już czcigodna; czcigodne było niegdyś ziemskie Jeruzalem, ale teraz, wobec Jeruzalem niebiańskiego, nie ma już znaczenia; czcigodna była niegdyś przynależność do ludu posiadającego obietnice Boże, ale teraz, wobec rozległości łaski, nie jest już czcigodna. Teraz już bowiem nie w jednym tylko miejscu, ani w jednej tylko określonej formie, wznosi się chwała Boża, ale łaska Boża rozlewa się aż po krańce ziemi i wszędzie tam, gdzie jest Jezus Chrystus, mieszka Bóg wszechmogący, któremu chwała na wieki. Amen”.

Łatwo można zauważyć, że wszystkie te klarownie wyłożone powody, dla których po Wcieleniu i Zmartwychwstaniu może być już tylko „jedna ścieżka zbawienia”, są zarazem tymi samymi, dla których Prawda katolicka pozostawała zawsze, pozostaje nadal i pozostawać będzie aż po czasy ostateczne w nienawiści dla świata, którą żywią ci, co nie chcą się pogodzić z utratą swojej ongiś uprzywilejowanej pozycji, utraconej przecież nie z innego powodu, jak tylko własnego zaślepienia. I nie da się temu zaprzeczyć ani rozwodnić w niezrozumiałych eufemizmach, ścieśniających odpowiedzialność jedynie do „żydowskiej arystokracji” (czyżby na dziedzińcu palatium Piłata, „ukrzyżuj Go, uwolnij Barabasza!” wył tłum arystokratów? Albo, z drugiej strony, czyż „arystokratami żydowskimi” nie byli właśnie sprawiedliwi: Nikodem i Józef z Arymatei?).

Cieszy nas i cieszyć będzie każdy krok, który przybliża powrót do doktrynalnej stanowczości i jasności po dekadach zamętu i destrukcji, niemniej nasze stanowisko musi być jasne: nie ma takiego punktu w nauce katolickiej, który można by poświęcić na fałszywym ołtarzu „dialogu międzyreligijnego”. My, katoliccy monarchiści, nie zwykliśmy płaszczyć się przed wrogiem: raczej, jak przed wiekami król Chlodwig, gdy usłyszał po raz pierwszy historię Męki Naszego Pana, każdy z nas gotów jest wykrzyknąć: „Ach, gdybym ja tam był wraz z moimi Frankami!”.

Dr hab. Jacek Bartyzel

członek honorowy Organizacji Monarchistów Polskich

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.