Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Notatki z Facebooka (III)

Notatki z Facebooka (III)

Jacek Bartyzel

Anno Domini 2011

kwiecień – czerwiec

Różnica

2 kwietnia 2011

„Monarchie sadzą lasy, a republiki je wycinają” (Pedro Sáinz Rodríguez).

Aurea mediocritas

5 kwietnia 2011

Przeciwko trybalistom plemiennym, uważającym, że w harfie wystarczy jedna tylko struna — i przeciwko pseudo-uniwersalistycznym trybalistom „jednej rasy, ludzkiej rasy”, mniemającym, że wystarczy rama harfy — głos nacjonalisty integralnego: „Jestem Martygińczykiem. Jestem Prowansalczykiem. Jestem Francuzem. Jestem Rzymianinem” (Ch. Maurras).

Z cyklu: „Myśli wiecznie żywe”

8 kwietnia 2011

„Podwładny powinien mieć przed obliczem przełożonego wygląd lichy i durnowaty, tak, by swoim pojmowaniem istoty sprawy nie peszył przełożonego” (z ukazu cara Piotra I z 9 XII 1708).

Antykatolicki sens Deklaracji Niepodległości Teksasu z 1836

9 kwietnia 2011

Dyktatura kultury masowej à la Hollywood (tu choćby film Johna Wayne'a o bohaterskiej obronie fortu Alamo) sprawia, że zapominamy nie tylko o tym, że bunt osadników amerykańskich na tej meksykańskiej (nowohiszpańskiej) ziemi był rebelią przeciwko prawowitej władzy, ale również, że miał jednoznacznie antykatolicki sens ideowy. Dowodzi tego dobitnie Deklaracja Niepodległości z 2 III 1836, która usprawiedliwia ów bunt ignorowaniem przez „despotyzm” interesów ogólnych, z wyjątkiem wojska i kleru – „odwiecznych wrogów wolności i jednocześnie zwyczajowych satelitów i narzędzi tyranii”, a dalej — już w typowo masońskiej i deistycznej terminologii — skarży się, iż „odmówiono nam prawa oddawania czci Istocie Najwyższej zgodnie z naszym sumieniem, zamiast tego rząd utrzymuje religię panującą i narodową, który to kult ma raczej na celu służyć ziemskim interesom jego ministrów”.

Szczyt głupoty

10 kwietnia 2011

Najzabawniejszy oksymoron, jaki znam: „ład demokratyczny”.

Tak głupi, że nie da się go nawet spożytkować literacko.

Sprintem w historię

13 kwietnia 2011

Ile trzeba czasu, aby przejść do historii jako głowa państwa?

Dokładnie tyle, ile połowa meczu piłki nożnej: 45 minut.

Pedro Lascuráin Paredes był prezydentem Meksyku 19 lutego 1913 roku od 17.15 do 18.00.

Jak tworzy się „prawdziwą” historię

15 kwietnia 2011

Był sobie kiedyś w Nowej Hiszpanii (potem Meksyku) księżyk modny i oświecony, dominikanin, doktor teologii, co się nazywał Servando Teresa de Mier y Noriega, a zwano go Fray Servando. 12 XII 1794 roku, podczas uroczystości ku czci Dziewicy z Gwadalupe, w przytomności wicekróla i arcybiskupa wygłosił kazanie, w którym totalnie podważył prawo Hiszpanów do ewangelizacji pogan. Ukarano go za to „straszliwą” karą dwóch lat zamknięcia w klasztorze dominikańskim w hiszpańskiej Kantabrii. Mimo iż bywał jeszcze parokrotnie aresztowany, w 1802 roku otrzymał pozwolenie na wystąpienie z zakonu, ale pozostał księdzem, a nawet sam papież mianował go prałatem honorowym za nawrócenie dwóch rabinów. Potem brylował w Paryżu pośród elity kulturalnej i politycznej (Chateaubriand, ks. de Montmorency, A. von Humboldt). Już w niepodległym Meksyku, jako deputowany do Kongresu Konstytucyjnego zgłosił projekt ustanowienia schizmatyckiego i demokratycznego „Kościoła” narodowego (pozostawał cały czas w kontakcie korespondencyjnym z osławionym „biskupem” konstytucyjnym w rewolucyjnej Francji, Henri’m Grégoire’em).

Kiedy zmarł (w 1827 roku) pochowano go z honorami w krypcie stołecznego klasztoru dominikanów. Lecz w 1861 roku — kiedy przy władzy na dobre usadowili się już masoni jakobini — ekshumowano jego zwłoki i je zmumifikowano, a następnie wraz z mumiami 12 innych osób pokazywano na wystawie jako „ofiary Inkwizycji”. Tę makabryczną ekspozycję wysłano także do Europy, prezentując ją w Brukseli.

To się chyba nazywa „obwoźne sado-maso” — że zacytujemy klasyka antyklerykalnej publicystyki?

Ze „skarbnicy” retorycznej meksykańskich jakobinów

19 kwietnia 2011

Podczas debaty Komisji Konstytucyjnej w 1916/17 roku wnioskowano, by państwo zakazało nauczania religii także w szkołach prywatnych, bo „tłumaczenie abstrakcyjnych idei” deformuje „ducha” (espíritu) dziecka, tak samo jak błędne metody gimnastyczne mogą prowadzić do deformacji fizycznej; jeden z deputowanych poprawił „ducha” na mózg (cerebro), oznajmiając, że pytanie o granice wolności nauczania jest pytaniem o „poszanowanie mózgu dziecka”, natomiast deputowany generał Múgica utożsamił to, mówiąc, że wychowanie religijne degeneruje i moralnie i fizycznie. Deputowany Rosas y Reyes wpadł przy tej okazji w prawdziwe uniesienie poetyckie, mówiąc: „Na zawsze musi zniknąć ta bezwstydna tyrania, która tyle wieków upodlała rasę meksykańską; na zawsze zniknąć musi ten degradujący wpływ, który przez tyle wieków cierpień i łez wywierali ci okropni inkwizytorzy ludzkiego sumienia, ci wieczni wyzyskiwacze tajemnic domowych, te plugawe i oszukańcze nietoperze, które schylały wszystkie czoła, te ohydne ośmiornice, które pochłaniały nie tylko bogactwo, nie tylko wiarę, nie tylko uczucie; ale również działanie, impuls, światło, także prawdę”. I jeszcze deputowany Cravioto, który miał dewizę rywalizującą z Diderotem: „jeśli zabraknie sznurów do wieszania tyranów, moje ręce zaplotą wątpia zakonnika” (Si cuerdas faltan para ahorar tiranos, tripas de fraile tejerán mis manos). Inny członek komisji, Enrique Recio domagał się wprowadzenia do konstytucji zakazu spowiedzi, aby wyzwolić lud meksykański „ze szponów przebiegłego zakonnika, czyniącego się panem sumień po to, by rozwijać swą nikczemną pracę prostytucji”. To akurat nie przeszło, ale tylko dlatego, że deputowany Lizares przekonał Komisję, że choć spowiedź jest niemoralna, to jednak są inne czyny niemoralne, jak np. masturbacja, których niepodobna skutecznie zakazać.

Węgierska jutrzenka Nowego Średniowiecza?

19 kwietnia 2011

„Jesteśmy dumni, że nasz pierwszy król, święty Stefan przed tysiącem lat osadził węgierskie państwo na trwałych fundamentach, a naszą ojczyznę uczynił częścią chrześcijańskiej Europy.

(…)

Szanujemy (…) Świętą Koronę, która ucieleśnia konstytucyjną ciągłość państwową Węgier i jedność narodu”.

Boże, pobłogosław Węgrów!

Ich i nasza miara

23 kwietnia 2011

Lewacka banda, nazywająca się Amnesty International, twierdzi, że nowa konstytucja Węgier jest sprzeczna z prawami człowieka.

I właśnie to nas cieszy.

„Świecka prawica”

28 kwietnia 2011

Trafna autodefinicja „świeckiej prawicy”, która i u nas nabiera wiatru w żagle dzięki instrumentalizacji religii przez hiperpatriotów — prokuratora generalnego Monarchii Lipcowej, André Dupina: „Jesteśmy rządem, który się nie spowiada” (Nous sommes un gouvernement qui ne se confesse pas).

Cóż, rząd, jak się uprze, może się nie spowiadać, ale na Sądzie Ostatecznym i tak nie wymiga się od odpowiedzialności.

Prawowici królowie Anglii, Irlandii i Szkocji

29 kwietnia 2011

Gdyby, co nie daj Boże, jacyś monarchiści, a zwłaszcza monarchistki sentymentalne, nazbyt ekscytowały się jutrzejszym ślubem księcia Wilhelma, to przypominam, że prawowici królowie Anglii, Irlandii i Szkocji (nie „Wielkiej Brytanii”!) od czasu gdy w 1688 roku wtrynili się na tron protestanccy uzurpatorzy, to: Jakub II Stuart (VI Szkocki), zmarły w 1701, następnie: Jakub III (VII Szkocki, 1701-1766), Karol III (1766-1788), Henryk IX (1788-1807). Po wygaśnięciu zaś Stuartów, potomkowie córki Karola I – Henrietty (1644-1670), zamężnej za Filipem ks. Orleańskim, a następnie córki tychże – Anny Marii, zamężnej za królem Sardynii z dynastii Sabaudzkiej, Wiktorem Amadeuszem II, czyli: król Sardynii Karol Emanuel, jako Karol IV (1807-1819); syn tegoż Wiktor Emanuel, jako Wiktor I (1819-1824); jego córka, a żona ks. Modeny, Franciszka IV, Maria Beatrycze, jako Maria III ((II Szkocka) (1824-1840); syn tejże, książę Modeny, Franciszek V, jako Franciszek I (1840-1875); córka tegoż, a żona Ludwika Wittelsbacha, króla Bawarii, Maria Teresa, jako Maria IV/III (1875-1919); syn tejże, Kronprinz Ruprecht, jako Robert I/IV (1919-1955); syn tegoż, Albrecht, król Bawarii, jako Albert I (1955-1996). Aktualnie zatem prawowitym królem Anglii, Irlandii i Szkocji jest syn tegoż – Franciszek II (ur. 1933).

Niuans

2 maja 2011

Jean Meyer — historyk zasługujący na zaufanie — pisze (La cristiada, Mexico 2007, t. I, s. 366-383), że w 1936 r. rząd polski zaoferował pomoc w postaci broni i amunicji powstańcom z drugiej (la segunda) cristiady. Rzecz ostatecznie nie doszła do skutku, ale z winy meksykańskiego negocjatora Miguela Palomara. Nie aż taka zatem ta sanacja bezbożna była, jak to dziś w modzie pisać wśród prawicowców.

„Zasługa” liberalizmu

4 maja 2011

Czasami przeciwnicy ideowi sami uprzejmie podają nam powód, dla którego nie możemy się z nimi zgodzić. Czytam u liberała Pierre'a Manenta (uważającego się za katolika!): „Gdybym miał jednym słowem podsumować zasługi liberalizmu, powiedziałbym tak: postęp liberalnego porządku politycznego hamuje poszukiwanie chrześcijańskiej 'teologii politycznej'. Czym jest 'teologia polityczna'? Jest to konstrukcja intelektualna, która próbuje wydobyć porządek polityczny lub społeczny z propozycji lub dogmatów chrześcijaństwa” (artykuł z „La Nef”, cytuję za artykułem Denisa Sureau Teologie polityczne XX wieku w najnowszym numerze „Christianitas”).

I właśnie ta „zasługa” liberalizmu sprawia, że katolikowi nie wolno być liberałem.

Odkrycie

5 maja 2011

Na portalu myśli sowizdrzalskiej (konserwatyzm.pl) zrobili odkrycie (znany pogromca Platona-masona), że misteria pogańskie były pogańskie. Kto by pomyślał!!!

Uczniowie Czarnoksiężnika

13 maja 2011

Paradoks liberalnego kontraktualizmu: poprzez artefakt państwowości ustanowionej dopiero przez „umowę społeczną” miał nadzieję uciec od wyimaginowanego „stanu naturalnego” wojny wszystkich ze wszystkimi. W rzeczywistości właśnie ów stan dopiero sam stworzył, co widać dzisiaj z przerażającą oczywistością w każdej dziedzinie życia: politycznej, społecznej, gospodarczej, a nawet religijnej.

Donoso Cortés i Pius IX

13 maja 2011

Czytelników polskiego przekładu Mowy o dyktaturze Donosa Cortesa („Res Publica Nowa”, 1/2007) ostrzegam przed fatalnym błędem w jednym ze zdań odnoszących się do papieża Piusa IX, które w oryginale brzmi następująco: ¿a sus beneficios no igualan, si no exceden, sus ignominias?, zaś we wspomnianym przekładzie tak: „czy jego dobrodziejstwa nie równają się, jeśli nie przewyższają, jego nikczemności?”.

Na miłość boską, Donoso Cortés nie uważał Piusa IX za nikczemnika! Tłumacze zapomnieli, że ledwie kilka zdań wcześniej nazywał go „mężem wielce sprawiedliwym” i „najbardziej ewangelicznym na ziemi”. Bolał natomiast nad wykorzystaniem przez prawdziwych nikczemników (liberałów) jego nadmiernej dobroci i ufności w reformy konstytucyjne w początkowych latach jego pontyfikatu. Dlatego użył słowa (ignominia), które oznacza wstyd, sromotę, hańbę (czego doznał), ale w żadnym razie nikczemność (której by się dopuścił).

Odruch

18 maja 2011

Przeczytałem ogłoszenie o konferencji pt. „Liberalizm bardziej sprawiedliwy”. Chwilę potem poczułem, że odruchowo sięgam ręką do kieszeni marynarki, żeby sprawdzić czy portfel mam na swoim miejscu.

„Odpowiednia długość”

25 maja 2011

Jako recenzenta artykułów w czasopismach naukowych zawsze wprawia mnie w zakłopotanie pojawiające się w arkuszach recenzyjnych pytanie „czy artykuł jest odpowiedniej długości”? Odpowiedniej do czego? Kto to wymyślił (i czym się inspirował)?

Tradycjonalizm a „prosty” konserwatyzm

27 maja 2011

Istotną a często słabo rozumianą różnicę pomiędzy tradycjonalizmem a „prostym” konserwatyzmem dobrze wyjaśnia — w eseju O Integralismo como doutrina política z 1971 roku — portugalski myśliciel Henrique Barrilaro Ruas (1921-2003). Konserwatysta przyjmuje do wiadomości wszystkie fakty społeczne bez dyskusji, zaś zmianom przeciwstawia się jedynie przez prosty odruch zachowawczy, z nawyknięcia do istniejącego stanu rzeczy, ewentualnie również przez sentyment do rzeczy „oswojonych”, więc miłych jego sercu. Tradycjonalista natomiast waloryzuje dodatnio nie fakty, lecz utrwalone w wielopokoleniowej egzystencji narodu zasady fundamentalne. Jego wizja jest zakorzeniona, na pozór bez różnicy z poglądem konserwatysty, w historii, ale czas historyczny jest, w jego pojmowaniu, „uświęcony przez wieczność” (sagrado pela Eternidade). Bez tej wizji eschatologicznej, bez scalenia doczesnego życia człowieka i narodu z planem Bożym nie może być prawdziwego tradycjonalizmu; można wówczas być jedynie konserwatystą, to znaczy kimś, kto z nadmiaru czci dla faktów sam pozbawił się środków obrony przed naciskiem faktów nieprzyjaznych dobru osoby i prawdziwemu dobru wspólnemu.

Ten ostatni argument przypomniał mi się po wysłuchaniu w dniu wczorajszym bardzo dobrego referatu mojego doktoranta, Marcina Polakowskiego, o filozofii Michaela Oakeshotta, który zalecał w polityce „podążanie za tym, co utajone”, co w praktyce sprowadza się do pragmatycznego nasłuchiwania tego, co już zdołało sobie wywalczyć miejsce w przestrzeni społecznej, i ostatecznie do jego „legalizacji” (czymkolwiek by to było). I takie, niestety, podejście króluje dziś w postępowaniu polityków i partii „konserwatywnych”.

„Diabeł się w ornat ubrał…”

27 maja 2011

„Sprawiedliwość w końcu dopadła złoczyńcę” — obwieścił Adam Michnik. Przez chwilę się ożywiłem: czyżby Szwecjaliści wydali w końcu naszej Temidzie Stefana Michnika? Malheureusement, po chwili okazało się, że to chodzi o gen. Mladica.

Wspakkultura

2 czerwca 2011

Kolejny dowód, że rację mają ci, którzy mówią, że żyjemy w epoce doprawdy satanicznej „wspakkultury” moralnej: dwie wypowiedzi premiera, bodaj tego samego dnia. Jedna, doprawdy delikatna replika na zaczepkę roznegliżowanej dziennikarki, wzbudza falę potępienia ze strony czekistek antyseksizmu i płaszczących się przed nimi politycznych eunuchów; druga, naprawdę skandaliczna i cyniczna zarazem, o możliwości legalizacji związków sodomickich, ale dopiero „po wyborach”, żeby Parada Oszustów nie straciła dostępu do żłobu, przechodzi bez echa albo wręcz ze zrozumieniem i aprobatą. I to ma być ten „katechon”, który „powstrzymuje”, jak bredzą lunatycy „realizmu”! Chyba raczej herold Antychrysta.

„Prawa człowieka” ode Złego są

3 czerwca 2011

Gdyby „prawa człowieka” naprawdę istniały, Bóg z pewnością nie omieszkałby nas o tak ważnej rzeczy powiadomić (zapewne to miał na myśli Donoso Cortés pytając: ¿De donde [el hombre] sabe que es noble si Dios no se lo ha dicho?). Mógłby to uczynić na dwa sposoby: albo bezpośrednio nam to objawiając, tak jak Dekalog, albo uzdalniając każdą istotę ludzką do odczytania tych praw, tak jak norm prawa naturalnego. Ale tego nie uczynił! Są one więc bez wątpienia wymysłem niektórych tylko ludzi. Ontologiczną fikcyjność tych praw przyznają niekiedy półgębkiem nawet co inteligentniejsi postępowcy, jak Kołakowski, natychmiast wszelako dodając, że jest to fikcja niezbędna, bo inaczej byśmy się pozabijali.

Czyżby? Wszakże, od czasu kiedy owe „prawa” proklamowano, przelano więcej krwi niż kiedykolwiek wcześniej, i to właśnie w ich imię, co się multiplikuje wraz z wymyślaniem coraz to nowych ich „generacji”. Pomyślmy o niezliczonych ofiarach walki o „prawa socjalne i ekonomiczne”, o męczennikach Kościoła zamordowanych w imię walki o „prawo do wolności religijnej”, a teraz zwłaszcza o rzeziach milionów nienarodzonych w imię „praw reprodukcyjnych” kobiety — przy nich rewolucje sprzed dwustu lat o „prawa polityczne” wydają się już wręcz blednąć. Całe to niezmierzone morze krwi jednym głosem zdaje się wołać, że ojcem tych „praw” (w tym sensie zatem istotnie „świeckich”) jest Książę Tego Świata, ten, który pierwszy zbuntował się przeciwko „tyranii” Jednego („pierwszy wig”, jak mawiał dr Samuel Johnson).

Poésie pure

4 czerwca 2011

Dowodem tego, że autentyczne słowo poetyckie jest epifenomenem boskiego Logosu, jest zdolność olśnienia blaskiem jego sensu bez rozumienia leksykalnego znaczenia. Zrozumiałem to czytając po raz pierwszy takie sonety Stephane'a Mallarmé, jak ten o incipicie ***Ses purs ongles très-haut dédiant leur onyx… czy ***Mes bouquins refermés sur le nom de Paphos… Potem parę razy sprawdzałem w słownikach znaczenie słów takich jak „onyks”, „ptyks” czy „lampadofor”, bo ciągle je zapominałem — i cóż z tego, skoro ani nie byłem jeszcze bardziej olśniony, kiedy je sobie przypominałem, ani nie traciłem ani uncji zachwytu, kiedy z niczym mi się nie kojarzyły. Wiedziałem odtąd z niezachwianą pewnością, że to jest absolutny szczyt poetyckości. Do takiej poésie pure w naszej literaturze zbliżyli się chyba tylko Mickiewicz w lirykach lozańskich i Tadeusz Miciński w W mroku gwiazd i w wierszach z „Nietoty”, jak zwłaszcza w tej cudownej frazie: „Migocą złote pomarańcze / w odludnym czarnym salonie”. Szkoda, że w większych poematach, powieściach i dramatach popadł w straszną grafomanię (i w nie mniej okropne herezje), acz w Bazylissie… są grudki szczerego złota w pokładach miki. Tak czy inaczej, „poezję czystą” stawiam wyżej nawet od najpiękniejszej poezji religijnej czy filozoficznej, ponieważ tylko ona odnajduje ontologiczny ekwiwalent Absolutu religii i filozofii, a nie tłumaczy go tylko albo alegoryzuje.

Nawiasem mówiąc, to, co napisałem wyżej ma swoją analogię w kwestii języka liturgii. Owa pogardzana przez „odnowicieli” liturgii wiejska babina, odmawiająca podczas mszy różaniec i nie rozumiejąca prawie żadnego słowa wypowiadanego po łacinie, nie miała żadnych trudności, aby zrozumieć sens dokonującej się na ołtarzu Ofiary, podczas gdy uczestnicy NOM niby to (choć też można mieć wątpliwości) rozumieją znaczenie każdego słowa, ale sens już im umyka lub jest źle pojmowany — właśnie z powodu zbrodni przekładu.

Skandaliczna prawda

7 czerwca 2011

Szkandał, szkandał, bo prawdę piszą: http://wyborcza.pl/1,75477,9729957,Franco__generalissimus__nie_dyktator.html.

Lewak Savater pisze, że odebrało mu mowę. Niestety, to tylko hiperbola.

Chwalę się…

8 czerwca 2011

…i czekam na burnyje apłodismienta (pieriechaduszczije w owaciju): w ciągu jednego tygodnia wypromowałem dwóch Doktorów!

Michel del Castillo o Franco

9 czerwca 2011

Był czas, kiedy nawet jeszcze nie cała lewica bredziła w obłąkanej nienawiści. Oto, co o Franco pisał emigrant z jego państwa i demoliberał, Michel del Castillo: „…w całym świecie zachodnim uczyniono z Franco faszystę. Tymczasem on zniszczył faszyzm hiszpański, Gdyby żył José Antonio Primo de Rivera, znienawidziłby tego kabotyńskiego generała. (…) Franco daleki był od filozofii nazistowskiej. Rosenberg w Hiszpanii zostałby wtrącony do więzienia. Te historie wysokich jasnowłosych aryjczyków, tworzących rasę panów, i ludów niższych, predestynowanych do roli niewolników Germanów, ta obsesja siły i okrucieństwa dręcząca bladych wąsatych urzędników – wszystkie te mętne opowieści nie interesowały wcale Caudilla. (…) Generalissimusowi nie chodziło wcale o przeprowadzenie rewolucji ani o zbudowanie nowego społeczeństwa. Bronił honoru, czyli wiary Hiszpanii. (…) Zamknąć frankizm w tym worku na wszystko, jakim stało się słowo faszyzm, to znaczy zrezygnować ze zrozumienia czegokolwiek z ostatnich czterdziestu lat historii Hiszpanii. Powtórzmy raz jeszcze: Franco nigdy nie był faszystą. Oczywiście włożył na głowę czerwony beret i pozdrawiał tłumy ręką uniesioną do góry. Ale nosił wiele innych nakryć głowy i wszelakiego rodzaju mundury, zależnie od okoliczności. Jeśli idzie o organizację państwa i o praktykę polityczną, przyjmował w istocie idee, które były pod ręką. (…) Było mu wszystko jedno, czy muzyka grała taki czy inny hymn, czy państwo nazywało się narodowosyndykalistyczne czy narodowosocjalistyczne. Dla tego niewysokiego, zamkniętego w sobie człowieka liczyło się tylko państwo potężne, zjednoczone i katolickie. (…) On sam chciał być jedynie narzędziem Opatrzności. (…) Franco nie myślał o zorganizowanym ludobójstwie. Nie dążył do eksterminacji jakiejś rasy lub jakiegoś ludu. (…) Bicie, zmuszanie do wypicia litrów oleju rycynowego, takie zabawy dobre były dla Włochów, którzy nigdy nie wiedzieli, co to jest powaga. Franco wiedział, że ma misję do spełnienia – ma wyrwać marksizm z ciała Hiszpanii. Bóg go wybrał, aby stał się ramieniem Jego Sprawiedliwości” (M. del Castillo, Hiszpańskie czary, Warszawa 1989, 107, 110, 112-3, 117).

Jeszcze raz Savater

11 czerwca 2011

Fernando Savater biada, że Hiszpanie oddadzą władzę „skrajnej prawicy, klerykalnej i konserwatywnej”. Przesadza oczywiście, bo ta w dzisiejszej Hiszpanii ledwie oddycha, a rozpycha się tylko „centroprawica” demokratyczno-aborcyjna. Niemniej, przyjemnie przeczytać, że „oświeceni” trzęsą się ze strachu.

Don Donaldo Zapatero?

12 czerwca 2011

„Nie będziemy klęczeli przed księdzem” – powiedział capo di tutti capi administrujących naszą gubernią, który patrząc na słupki coraz bardziej hardzieje i być może szykuje się do odegrania roli naszego Zapatero. Nie wiem czy mgr historii Tusk (który sam przyznał, że na studiach był leserem) wie, że niemal dosłownie powtórzył maksymę orleanistycznego ministra Ludwika Filipa, iż „jesteśmy rządem, który się nie spowiada”. Ale co do meritum się zgadza. Nie da się jednocześnie klęczeć przed księdzem i przed Biedroniem. Kręgosłup by tego nie wytrzymał.

Praktyczne dylematy konserwatysty

13 czerwca 2011

Straciłem dobre pół godziny na dyskusję z kierownikiem apteki w Toruniu na temat ważności recepty wystawionej w Łodzi niezgodnie z wymaganą tam jednolitością zapisu odręcznego bądź drukowanego. Serce moje było jednak w niezgodzie z moim również interesem, bo jako konserwatysta byłbym za zróżnicowaniem prawa każdej prowincji, a broniłem żarliwie obowiązującej zasady unitarności państwa i prawa, z czym zresztą mój interlokutor teoretycznie się zgadzał.

„Zakurzone korytarze”

14 czerwca 2011

Oto jak otwartym tekstem nowi filodoksi oznajmiają, gdzie jest miejsce tradycji klasycznej: „Pochodzący z katolickiej doktryny termin ‘prawo natury’ rzadko jest przedmiotem zainteresowania współczesnych filozofów. (…) najczęściej błąka się po zakurzonych korytarzach podrzędnych katolickich uczelni”, pisze dr Tomasz Żuradzki, od „naturalistycznych teorii normatywności” — zapewne geniusz, tylko jeszcze nieodkryty.

Kisiel o „ideałach dzieci Soboru”

16 czerwca 2011

P. Dominika Kozłowska, redaktorka „Znaku”, rozpacza nad porażką kręgu „dzieci Soboru”, którym nie udało się urzeczywistnić w polskim Kościele „ideałów Kościoła otwartego”, a sekunduje jej sławna już red. Katarzyna Wiśniewska, rzucona w „GW” na najtrudniejszy, eklezjalny, odcinek frontu ideologicznego.

Warto w związku z tym przypomnieć co na temat tego „intelektualizmu katolickiego najwyższej próby” oraz jego „Tygodnikowo-Znakowych” promotorów sądził Stefan Kisielewski (Kisiel) — katolik wprawdzie „letni”, wieczny katechumen właściwie, ale przytomny. Oto parę wyimków z jego Dzienników:

1/ Tymczasem w „Tygodniku” ukazał się artykuł Turowicza „Kryzys w Kościele”, który mnie wściekł potwornie. Facet pisze, jakby nie żył w Polsce i w komunizmie, ale gdzieś we Francji czy we Włoszech. Te subtelne problemy „kolegialności” w Kościele tutaj nie mają najmniejszego sensu albo, co gorsza, mają zupełnie przeciwny – tutaj ważny jest zgoła inny problem: stosunek moralności prywatnej do „publicznej” [5 stycznia 1969].

2/ Bardzo mnie zmierził „Tygodnik”, a raczej niektórzy jego wodzowie: Jerzy [Turowicz], ksiądz Andrzej [Bardecki] i Żychiewicz, czyli ojciec Malachiasz. Mają w głowie tylko… walkę z prymasem o reformę Kościoła, przy czym są tak rozżarci, że mówią o prymasie dosłownie ostatnimi słowami. (…) Ci idioci uważają się niemal za książąt Kościoła i nie mają teraz większych zmartwień, jak tylko owe reformy, które tyczą się może świata zachodniego, ale nie nas, bo tutaj głupkowaty moloch komunizmu przytłacza wszystko, a wszelkie dyskusje soborowo-reformatorskie toczą się wobec marksistowskiej klaki, zainteresowanej w tym, aby katolicyzm był jak najmniej intensywny, jak najbardziej rozwodniony przez „liberalizację”. Nie wiedzą, gdzie żyją, mają tylko swoje „hobby”: za dobrze im się, kretynom, żyje [12 stycznia 1969].

3/ W „Tygodniku” wywiad Turowicza z przewodniczącym „Pax Romana”, jakimś tam Hiszpanem. Szlag mnie trafia, gdy czytam takie rzeczy. Tutaj całe życie oparte jest na gwałceniu sumień i metodycznym, codziennym przymuszaniu ludzi do kłamania, a ten mi pieprzy o braku wolności w Hiszpanii oraz reformach soborowych i ich odbiorze na Zachodzie. „Tygodnik” w istocie niczym nie różni się w tych sprawach od „Argumentów”, a do tego jeszcze ów Hiszpan gratuluje nam, że tak dzielnie budujemy społeczeństwo „egalitarne”. Ci moi dawni przyjaciele nie wytrzymali dwudziestu pięciu lat komunizmu, przerobiono im mózgi, ani się obejrzeli. Już po nich – odpisuję ich na straty [6 lutego 1970].

4/ Z Jerzym T[urowiczem]. pokłóciłem się okropnie – oczywiście o „Tygodnik”. Doszło do krzyków, trzaśnięcia drzwiami, niepożegnania się niemal. (…) Jedyny prywatny tygodnik na 32 miliony ludzi, który, mimo cenzury, miałby szansę zaznaczyć jakoś, że są w tym kraj niemarksiści, którzy coś myślą i robią stał się, dzięki maniakalnemu skupieniu się na sprawach reformy Kościoła, czymś niemal dywersyjnym wobec prymasa i rozbijającym zainteresowanie katolicyzmem u wielu laickich środowisk. Mania reform jest w dodatku oparta na wzorcu zachodnim, rak zachodniości toczy to nieszczęsne pismo i nie pozwala mu dojrzeć problemów specyficznie polskich dzisiaj, wynikłych ze znalezienia się katolickiego kraju w rękach marksistów. Sumienia ludzi są tu codziennie gwałcone, co dzień, na wszystkich zebraniach, w szkole, w pracy głosić trzeba marksistowskie kłamstwa, a „Tygodnik”, jakby drukowany na bezludnej wyspie, zajmuje się synodem czy soborem oraz drażnieniem prymasa [25 lutego 1970].

5/ A w „Tygodniku” Turowicz wygłupia się dając wywiad z Don [sic!] Helderem Camarą, brazylijskim biskupem rewolucjonistą. Proponuje socjalizm, a [Leszek] Kołakowski religię. Świat zwariował albo ja nic nie rozumiem! Wszyscy zamieniają się rolami! [29 sierpnia 1971].

6/ Turowicz potwornie mnie podrażnił swoim artykułem w „Tygodniku” o rocznicy soboru. Najważniejsze problemy świata to dla niego żądanie reform, rewolucja hipisów, sprawy „środowiska” etc., słowem problemy zachodnie. Nie ma więc Rosji z jej zamknięciem kraju, zniweczeniem informacji, nieszczęściem uwięzionych narodów, terrorem fizycznym i moralnym. Oczywiście, Jerzy powie, że o tym pisać nie może, bo cenzura nie pozwoli, ale to wykręt: nawet gdyby mógł, toby już o tym nie pisał, bo przez lata przemilczania to już w nim przestało istnieć, przestało być dlań realnością, taką jaką jest dlań śmieszny światek od Rzymu do Monachium. Gdyby Rosja i jej niewiarygodny, straszliwy eksperyment były dlań realnością, to nie pisałby z takim namaszczeniem o wycinku świata zachodniego jako o całej ludzkości. To już człowiek z Orwella, zakłamany wewnętrznie, nie wie może o tym, że propaganda izolująca od nas pewne problemy (niemówienie o czymś jest też propagandą) ustawiła mu mózg w sposób fikcyjny. […] Druga karykatura człowieka powstała na naszych oczach, to ksiądz Andrzej Bardecki, ze swoim ślepym reformizmem soborowym, nie widzący nic innego wokół – a tu przecież piekło kompromisu i zakłamania. Drażnią mnie oni – choć dzięki nim żyję i coś tam piszę [6 października 1972].

7/ Z Turowiczem będę wreszcie musiał porozmawiać – bo „Tygodnik” staje się nie do zniesienia, po prostu organ MSZ, dlaczego ja mam to firmować?! [19 grudnia 1972].

8/ „Zastanawiam się, czy papież [Paweł VI] przypadkiem nie stracił wiary – bo Turowicz i ksiądz Bardecki stracili ją na pewno. Nie wierzą w diabła, w piekło, a i w Opatrzność Bożą też chyba nie za bardzo – inaczej nie sililiby się tak, aby interweniować w ludzkie sprawy i być «na poziomie». Papież powinien potępiać wszelkie zło, z lewa czy z prawa, i powoływać się na wieczność, nie zaś miotać się kurczowo wśród polityków, co robi przykre wrażenia, a niedowiarków śmieszy” [29 listopada 1974].

Dobra nowina dla liberałów

21 czerwca 2011

Joseph de Maistre, J. J. von Görres, Juan Donoso Cortés, bł. Pius IX, Ramiro de Maeztu — można by tę listę jeszcze rozwijać, ale dość, jest wystarczająco reprezentatywna. Co łączy tych tytanów katolickiej Kontrrewolucji, poza tym oczywiście, że znamy ich jak luminarzy tradycjonalizmu? Otóż, wszyscy oni byli wcześniej, krócej lub dłużej, mniej lub bardziej umiarkowanymi, ale jednak liberałami. Historia ich życia jest więc krzepiąca. Dowodzi, iż liberalizm, ta (jak by powiedział Voegelin) „prawicowa” wersja gnostyckiego zamroczenia umysłu wizją porządku całkowicie immanentystycznego, to ciężka i groźna choroba duszy, wiodąca na zatracenie wieczne, ale uleczalna. Liberałowie, jest dla was nadzieja!

Plucie w dół i plucie w górę

22 czerwca 2011

Zdaniem Carla Schmitta, dla nawróconego dandysa i romantyka, Julesa Barbeya d’Aurevilly, „Kościół katolicki był (nie tylko, ale również) wysokim balkonem, z którego mógł pluć na głowy motłochu”.

Nie wiem czy Schmitt ma rację, bo tylko szczątkowo znam twórczość Barbeya. Lecz jestem zupełnie pewien, że gdyby Barbey żył i nawrócił się sto lat później, w dobie „opcji preferencyjnej na rzecz ubogich” i gestu Pawła VI (Pablo Sexto — Mao Sexto, jak mawiał prof. F. Elias de Tejada) oddającego papieską tiarę na przetopienie, to zyskałby raczej okazję do uprawiania znacznie trudniejszej sztuki: próby plucia z dołu w górę, żeby obryzgać tych, co na balkonie (o ile jeszcze w ogóle tam ktoś jest).

Bratnia dusza

24 czerwca 2011

Zmarł gen. Aczałow, co to miał zdobywać Warszawę, gdyby nadwiślańskiemu „katechonowi” nie udało się powstrzymać roszczeniowej hołoty. O dziwo, na portalu wielbicieli knuta nie zawodzą jeszcze pień żałobnych.

Hieny cmentarne w Valle de los Caídos

26 czerwca 2011

Socjalistyczne hieny cmentarne chcą wykopać szczątki gen. Franco z Doliny Poległych. Nie tylko to oczywiście, ale tzw. całokształt dowodzi jasno, że katolicka Hiszpania jest dzisiaj zniewolona przez szatana, a el anticristo Zapatero to jego najgorliwszy sługa.

A na marginesie: obecny „król” — uzurpator prowadził przecież kondukt żałobny Caudillo aż do samej Bazyliki w Valle de los Caídos — wszyscy to mogą zobaczyć. Więc mam nadzieję, że ta karykatura el rey católico też się w końcu doigra i jego również „zdefaszyzują” w ramach „pamięci historycznej”.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.