Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Notatki z Facebooka (VIII)

Notatki z Facebooka (VIII)

Jacek Bartyzel

Anno Domini 2012

lipiec – wrzesień

Mesjaniści i słowianofile

1 lipca 2012

Najbardziej irytujące u tych, którzy wrzeszczą bez przerwy o „ruskich agentach”, nie jest nawet to, że mają bielmo na drugim oku i nie widzą ani agentury amerykańskiej, ani brukselskiej (niemiecką jeszcze czasem tak, ale tylko w tandemie z rosyjską), ani izraelskiej, ani jakiejkolwiek innej; jeszcze gorsze jest to, że zupełnie do nich nie dociera, iż skoro każde poważne państwo ma swoją agenturę (w sensie ścisłym czy sensu largo) w obszarach swojego zainteresowania, to odpowiedzią innego poważnego państwa jest po prostu budowanie swojej agentury w tym pierwszym. Już Norwid pisał, że zamiast biadolić nad istnieniem partii moskiewskiej w Polsce, trzeba poważnie myśleć o tworzeniu partii polskiej w Moskwie. Trudno wszakże pozyskiwać poważną agenturę, jeśli Rosjan traktuje się z nieukrywaną pogardą i odrazą, jako gorszy sort ludzi, o których nie mówi się i nie myśli inaczej, jak o półzwierzęcych „kacapach” (nie będę się już rozwodził nad tym, że nasze poczucie kulturalnej wyższości ma dość wątłe podstawy, zwłaszcza od czasu, kiedy komunizm zaorał nasze naturalne elity). W ten sposób można pozyskiwać rzeczywiście tylko sprzedajne kreatury bez żadnego poczucia godności osobistej i narodowej. A mnie się marzy nowy Zdziechowski, dyskutujący w moskiewskich i petersburskich salonach z Trubeckimi, Cziczerinem czy Sołowiowem, albo Mereżkowski i Zinajda Gippius w salonach warszawskich; choćby i ostry, ale twórczy i pełen wzajemnego szacunku dialog dwu duchowości, „mesjanistów i słowianofili”, by przywołać tytuł książki tego pierwszego.

7 lipca 2012

Lenin, trzeba przyznać, dawał często całkiem trafne i zawsze aktualne wskazówki. Na przykład ta: „Partia ma obowiązek stosować wszelkie środki dla przezwyciężenia mętnych poglądów”.

***

Na bezrybiu i rak ryba, więc może kanibale są jakimś rozwiązaniem dla morbus democraticus?

Papua Nowa Gwinea: atak kanibali zakłócił wybory | wiadomosci.onet.pl

***

Pisarz w społeczeństwie

Rozpiętość ról jest tu oczywiście ogromna. Rzucając okiem na dzieje, zobaczymy, że pisarz był: w Grecji archaicznej (i w feudalizmie europejskim) bardem wojowników; w Grecji klasycznej – obywatelem polis; w Rzymie (i w Polsce przedrozbiorowej) – ziemianinem; w średniowieczu – klerkiem; w renesansie – humanistą; we Francji absolutystycznej – dworzaninem i akademikiem; w oświeceniu – gazetowym felietonistą udającym filozofa; w Niemczech – urzędnikiem, nawet Ekscelencją (Goethe!); w romantyzmie i modernizmie europejskim – cyganem lub dandysem; w XIX-wiecznej Polsce i Rosji – wieszczem, prorokiem, „sumieniem narodu”; w komunizmie – „inżynierem dusz ludzkich”, a praktycznie – propagandystą; współcześnie na Zachodzie – nikim szczególnym, „osobą prywatną”, jak (prawie) wszyscy. Role więc różne, bardziej lub mniej szlachetne, a niektóre zupełnie nieszlachetne. Ale coś najpotworniejszego zrodziła Ameryka: pisarza – człowieka interesu. Groteskowe zderzenie tej mentalności z jakkolwiek rozumianą „normą europejską” unaocznia przygoda Ciorana (kiedy stał się już sławny) z wydawcą amerykańskim, który chciał się dowiedzieć, gdzie pisarz ma swoje biuro i kto jest jego agentem literackim.

Ale ten morbus americanus niestety rozlewa się na zewnątrz. Sam pamiętam, jak w 1989 roku spotkałem się w Paryżu z Guy Sormanem, który przyjął mnie… no właśnie, w swoim biurze na dolnym Montmartrze. Nic dziwnego zresztą, bo jest to przecież główny propagator amerykanizmu we Francji.

***

Dopiero po śmierci króla Szwecji Karola XIV Jana (a wcześniej napoleońskiego marszałka, Jana Chrzciciela Bernardotte’a) wyszło na jaw, dlaczego nigdy nie pozwolił się zbadać żadnemu innemu lekarzowi, oprócz zaufanego, przywiezionego z Francji. Otóż ów syn bednarza kazał sobie za młodu, podczas rewolucji, wytatuować na piersi napis: „Śmierć królom i tyranom!”.

Przypadek ten unaocznia, że człowiek roztropny unika podejmowania decyzji nieodwracalnych.

Menéndez Pelayo

8 lipca 2012

Prof. Ayuso przypomniał mi, zapowiadając konferencję jesienią, że niedawno (19 maja) minęła 100 rocznica śmierci Marcelina Menendeza Pelayo, wielkiego polihistora, którego można przyrównać do naszego Brücknera. W swoich wyborach praktycznych Menéndez Pelayo niestety błądził, przyłączając się oportunistycznie do Partii Konserwatywnej, wspierającej pseudo-Restaurację uzurpatorów, ale jako myśliciel i historyk był szczerym tradycjonalistą i nieubłaganym pogromcą wszelkiej heterodoksji. Warto przytoczyć kilka jego mocnych myśli w tym zakresie:

„Nietolerancja jest nieodzownym prawem zdrowego sądu ludzkiego. Tak zwana tolerancja zaś jest łatwą do praktykowania cnotą, lub raczej chorobą wieku, w którym panuje sceptycyzm i brak wiary”.

„Rozumiem i błogosławię Inkwizycję, gdyż jest ona symbolem idei jedności, która przyświecała naszemu życiu narodowemu i kierowała nim przez wieki; gdyż jest ona owocem ducha rdzennie hiszpańskiego”.

„Tylko przez jedność wiary naród może żyć własnym życiem, świadom siły, jaką mu daje jednomyślność; jedynie ona uzasadnia i zakorzenia instytucje przez naród stworzone; tylko poprzez nią tłoczone są soki żywotne narodu aż do najdalszych rozgałęzień organizmu społecznego. Bez jednego i tego samego Boga, bez tego samego ołtarza, bez tych samych ofiar, co wielkiego i silnego mieć będzie naród? Jaki lud ośmieli się rzucić się z wiarą i rozmachem młodości w wartki strumień wieków? Tę jedność dało Hiszpanii chrześcijaństwo! Szczęśliwą jest ta epoka, czas naszej chwały i cudownych zdarzeń, epoka młodości i krzepkiego życia. Hiszpania zdobywająca dla światła Ewangelii połowę globu ziemskiego! Hiszpania, poskromicielka heretyków, światło Trydentu, miecz Rzymu, kolebka świętego Ignacego! To właśnie jest nasza wielkość i nasza jedność – nie mamy innej!”.

Codzienność zabijania

10 lipca 2012

Wielu ludzi, nawet tych, których rewolucja (anty)francuska napawa słuszną odrazą, żyje w przeświadczeniu, że jej zbrodnie dotknęły tylko klasy uprzywilejowane: króla i jego rodzinę, arystokrację, kler, czy choćby uczonych, jak Lavoisier. Nawet trudno się temu dziwić, bo, po pierwsze, te ofiary są dobrze znane i rozpoznawalne, po drugie zaś – ich śmierci były „widowiskowe”, co zabijani sami jeszcze wzmacniali, pragnąc przynajmniej uwznioślić swą śmierć: ileż to podniosłych, bądź choćby tylko dowcipnych maksym wygłosili, wstępując na szafot, dając ostatnie świadectwo swojej edukacji, wychowania, dobrego smaku. Tymczasem codzienność zabijania wyglądała zupełnie inaczej niż kontredans menueta i „herbertowskie” wycedzenie ostatniego szyderstwa, jak choćby ów słynny bon mot pana de Malesherbesa, który potknąwszy się na schodach prowadzących pod gilotynę, powiedział: „zły znak, Rzymianin wróciłby się do domu”. Codzienność to nie spektakl, tylko szlachtowanie: to rozpruwane brzuchy ciężarnych kobiet, dzieci rozrywane w pół lub wrzucane żywcem do paleniska, spławianie powiązanych w dziurawych barkach, zakłuwanie bagnetami, wieszanie etc. I przede wszystkim: ilościowo znakomita większość (70-80 procent) tych ofiar to wcale nie „uprzywilejowani”, lecz ludzie prości, zwłaszcza chłopi.

Las Navas de Tolosa

11 lipca 2012

Zbliża się okrągła (800 lat) rocznica przełomowej w historii katolickiej rekonkwisty Hiszpanii bitwy pod Las Navas de Tolosa (16 VII 1212), w której połączone armie czterech chrześcijańskich królestw iberyjskich pokonały jeszcze liczniejszą armię kalifatu Almohadów. Chwała bohaterom i ich królom: Alfonsowi VIII Szlachetnemu (Kastylia), Piotrowi II Katolickiemu (Aragonia), Sanczowi VII Mocnemu (Nawarra) i Alfonsowi II Grubemu (Portugalia).

Moje chożdienije w narod

20 lipca 2012

Do mnie, Dzieci Wdowy! Chciałoby się powiedzieć: oto już jestem z Wami po wszystkie dni aż do awarii SYSTEMU (lub mózgu), aliści sprawa nie jest taka prosta. Wioska, w której teraz przebywam, położona jest w niecce i nie można złapać sygnału. Połączenie, ale bardzo niestabilne, miewam tylko, gdy wejdę po drabinie na dach komórki. To lepszy punkt obserwacyjny, lecz nie zapominam, że obserwujący łatwo może stać się obserwowanym, zwłaszcza w takim miejscu, i wcale bym się nie zdziwił, gdyby na przykład doniesiono miejscowemu proboszczowi, że we wsi pojawił się Szymon Słupnik (od św. Laptopa). Żeby mieć bardziej stabilne połączenie, muszę jeździć, tak jak teraz, do pobliskiego miasteczka, gdzie siadam w pizzerii i zamawiam kawę, która nazywa się dumnie espresso, ale moc i zapach ma raczej amerykańskiej. Widok mam na główny placyk, pośrodku którego stoi kościół, nawet niebrzydki i właśnie odmalowywany. Cóż, kiedy taki klerykalizm wzburzył chyba bojowników świeckiego państwa, toteż wewnątrz placu przykościelnego, bo ogrodzonego, postawiono plastikowy publiczny wychodek. To nawet dobra metafora dla rozpychania się profanum w obszarze sacrum, bo widać jasno, że kiedy „defanatyzatorzy” zeświecczą już do końca, to będziemy mieli jedną Wielką Świecką Kloakę (Profanum Imperium Magnum Latrocinium).

Rozpocząłem też (na niewielką skalę) studia etnograficzno-antropologiczne. Okazji do tego dostarczyła mi zwłaszcza wczorajsza wycieczka (droga lasem, całkiem przyjemna) do wiejskiego sklepu. Kiedy odpoczywałem na ławeczce przed sklepem, popijając browarek, nawiązałem – a raczej ze mną nawiązano – kontakt werbalny z Panią Augustynką, która wyłudziła ode mnie dwa papierosy. Pani Augustynka – niewiasta w wieku nieokreślonym, dyć już nie mołodycia i o gabarycie iście gargantuicznym – robiła zakupy przede mną. Dociekliwie dopytywała o ceny i świeżość różnych towarów, lecz ostatecznie zdecydowała się na opcję minimum egzystencjalnego i zakupiła jedynie piwo „Harnaś” (co zresztą sprzedawczynie usiłowały jej wyperswadować). Pani Augustynka, wyraźnie zadowolona, że ma też czym przepalić browar, i zalotnie powiewając powłóczystą spódnicą, zabawiała mnie uprzejmą konwersacją, na której jednakowoż nie mogłem się skoncentrować, bo musiałem pilnie dawać baczenie, aby jej brudnawy kundel nie zawarł nazbyt bliskiej znajomości z moją Xymenką.

Tak oto rozpocząłem chożdienije w narod, co w końcu etosowi tradycjonalistycznemu nie przeczy, acz nie zapominam o memento dla takiego „społem” z ludem: „społem to jest malowanka / społem to jest duma panka / społem to jest chłopskie w pysk / społem – w przepaść!”.

Logistikon duszy

21 lipca 2012

Chociaż, jak wiadomo, Eric Voegelin jest bardzo problematycznym autorem z katolickiego punktu widzenia, to jednak pięknie uwypukla te aspekty filozofii Platona, które unaoczniają jego zdumiewającą bliskość podstawowym intuicjom chrześcijaństwa, jak choćby w tym fragmencie, w którym podniesiona jest wartość tego, co chrześcijanin nazywa po prostu codziennym rachunkiem sumienia:

„Poza zwykłą wybujałością pożądań znajdują się bowiem ostateczne żądze, które «budzą się w duszy, gdy śni», ale zazwyczaj, w życiu na jawie, trzymane są na wodzy przez kontrolę mądrości i prawa. W snach bestia oddaje się szaleńczym mordom, kazirodztwu i perwersji. Mądry człowiek zdaje sobie sprawę z tych możliwości i ich źródeł. Nie zaśnie, zanim nie obudzi w swojej duszy elementu logistikon i nie nakarmi go szlachetnymi myślami, zebranymi w skupionej refleksji. Dopilnuje, by w ciągu dnia jego pragnienia nie były ani wygłodzone, ani przekarmione, aby żadne z przyjemności lub cierpień nie zakłóciło jego kontemplacji; uśmierzy swoją namiętność, aby nie zasnąć z gniewem, który ktoś mógł w nim wzbudzić. W ten sposób, uspokoiwszy dwie niższe części swojej duszy i obudziwszy najwyższą, sprawi, że jego odpoczynek nie będzie zakłócony złymi snami (571d-572a). Postępowanie człowieka despotycznego stanowi dokładne przeciwieństwo postępowania mądrego. Daleki od próby osiągnięcia katharsis swojej duszy, będzie, przeciwnie, wychodził poza granicę swych sprzecznych pożądań i przez dopuszczenie żądzy swoich snów do życia na jawie pozwoli, by tłuszcza walczących pragnień przejęła w nim panowanie” (Eric Voegelin, Platon, przeł. Alicja Legutko-Dybowska, Warszawa 2009, s. 201).

Mini-traktat o legitymizmie

22 lipca 2012

Legitymizm to „struktura” złożona i wielowarstwowa, w której kolejno odsłaniają się coraz głębsze pokłady (w ruchu myśli od legitymistycznej „fizyki” do metafizyki i teologii), nie zawsze uświadamiane sobie także przez wszystkich, którzy są lub uważają się za legitymistów. Ten proces ma w zasadzie także charakter diachroniczny, acz nie należy tego traktować w sposób zbyt dosłowny, bo przynajmniej u najwybitniejszych myślicieli (jak Bonald we Francji, o. Magín Ferrer w Hiszpanii czy Ribeiro Saraiva w Portugalii) głębszy sens legitymizmu może występować już synchronicznie z fazą zdominowaną przez jego „płytsze” rozumienie.

1) Najpierw zatem jest prosty odruch fidelitas – że zacytuję Bismarcka, który zresztą legitymistą oczywiście nie był: „dynastyczna, męska wierność” – tych, którzy będąc „wiernymi poddanymi ze wszystkich stanów i prowincji” (J. de Maistre, Listy rojalisty sabaudzkiego) stają do walki w obronie swojego „pana przyrodzonego” przeciwko buntownikom wzniecającym rewolucję. Ich pojawienie się jest zatem kontrrewolucyjną (czynną) reakcją na zaistniałą sytuację – czyli najwcześniej jest to w Szwecji (koniec XVI w.) i w Anglii (XVII w.), potem we Francji (koniec XVIII w.), w innych krajach dopiero w wieku XIX (a na Węgrzech dopiero w XX). Ci legitymiści – co warto podkreślić – na ogół wcale nie wiedzą, że są legitymistami, w ogóle nie znają tego słowa (które, w języku politycznym pojawiło się na Kongresie Wiedeńskim, ale jako samookreślenie upowszechniło się dopiero po 1830 roku); rzecz zresztą zupełnie zrozumiała, bo przecież ci „obrońcy tronu i ołtarza” są ludźmi czynu, a nie myśli, i bardzo często ludźmi prostymi (czyż trzeba przypominać ludowy charakter większości kontrrewolucji?). Wystarczy im „wierzyć głęboko” (Platon nazwałby to pistis), tak jak ongiś św. Joanna D’Arc, że ten oto król, którego bronią, jest królem prawowitym.

2) Jako że zazwyczaj trwałym skutkiem obalenia prawowitej dynastii czy jej starszej linii wskutek rewolucji jest zaistnienie uzurpacji, formuje się druga warstwa legitymizmu – już świadomego i znającego swoją nazwę oraz „rację istnienia” – czyli („formalny”) legitymizm dynastyczny, „legitymizm pochodzenia”. Powstają „partie” legitymistyczne (oczywiście należy pamiętać o nikłym stopniu sformalizowania XIX-wiecznych partii w ogóle). Zgodnie ze wskazówką de Maistre’a: „musicie nauczyć się być rojalistami; kiedyś był to instynkt, dzisiaj to nauka”, legitymiści muszą już dyskursywnie wyłożyć swoje racje: udowodnić, dlaczego Stuartowie, Karol X, Don Carlos etc. są królami prawowitymi, a Orańczycy, Ludwik Filip, Izabela Burbońska etc. są uzurpatorami. Pojawia się zatem „apologetyka” legitymistyczna, którą w języku platońskim nazwałbym legitymistyczną dianoia, czyli wywodem empiryczno-logicznym. Jej najświetniejsze przykłady to O Bonapartem i Burbonach Chateaubrianda, La cuestión dinástica Magina Ferrera, El Rey de España Antonia Aparisiego, czy Dom Miguel e seus direitos A. Ribeiro Saraivy. Ten rodzaj legitymistycznej apologetyki powraca falami zawsze wtedy, kiedy przy jakichś okolicznościach spór dynastyczny wznieca się na nowo, jak w kolejnych wojnach karlistowskich w Hiszpanii czy po śmierci Henryka V we Francji, gdzie po raz kolejny stanęła „na ostrzu noża” sprawa: „biali Hiszpańscy” czy „narodowi” Orleańczycy. Lecz badając tę kwestię i szukając uzasadnień dla praw do tronu (bądź co bądź obalonych monarchów), teoretycy legitymizmu odkrywają dwie równolegle rzeczy, które w sposób bardzo istotny modyfikują ich wyjściowe stanowisko polityczne:

a) Punktem wyjścia są dla nich dane oczywiste i odnajdywane w status quo tuż przed rewolucją i uzurpacją: Karol X i jego zstępni są starszą linią niż ich kadeci Orleanowie, dla zapewnienia panowania swojej córce Izabeli Ferdynand VII bezprawnie narzucił sankcję pragmatyczną etc. Pragnąc zatem przywrócenia status quo ante, legitymiści zrazu chcą prostego powrotu do monarchii takiej, jaką była „wczoraj”, czyli absolutystycznej. Lecz podejmując studia nad tradycją monarchiczną, badaną coraz bardziej źródłowo, cofając się zatem do, ogólnie rzecz ujmując, średniowiecza, studiując zatem na przykład prawa fundamentalne Królestwa Francji i proces ich formowania się, prawa koronne i fueros Aragonii, Nawarry i Kastylii, czy uchwały pierwszych portugalskich Kortezów z Lamego (1139), odkrywają oni, że nowożytny absolutyzm (łącznie z ideą „boskiego prawa królów”) stanowił bardzo poważne wypaczenie rdzennej tradycji monarchicznej tych królestw. Odkrywają tym samym fundamentalne przeciwieństwo pomiędzy monarchią tradycyjną, która była ograniczona (ale oczywiście w innym sensie i przez inne typ instytucji niż współczesny konstytucjonalizm proweniencji liberalnej) oraz związana z organiczną strukturą społeczeństwa hierarchicznego i zróżnicowanego co do pełnionych funkcji przez poszczególne ciała społeczne, a monarchią absolutną i administracyjną, która sta(wa)ła się już „państwem” w sensie nowożytnym, a więc biurokratyczną „maszyną”, zaciskającą się jak obręcz na coraz bardziej spłaszczonym i różnym od państwa „społeczeństwie”. Skutkiem tego legitymiści, którzy w pierwszym pokoleniu (odpowiednio do czasu pojawienia się w danym państwie) są absolutystami, stają się antyabsolutystami i tradycjonalistycznymi obrońcami „starożytnej konstytucji” (naturalnej). Te antynomię widać np. w Anglii („kawalerowie” w czasie wojny domowej i Filmer jako teoretyk, a jakobici XVIII-wieczni, z teoretyków choćby sir Charles Leslie), we Francji (ultrasi za Restauracji, a legitymiści po 1830), w Hiszpanii (realistas z epoki konstytucji Kadyksie i za Ferdynanda, a karliści); w niektórych wypadkach przemiana następuje jeszcze u tych samych osób (Bonald we Francji, czy migueliści w Portugalii).

b) Te same studia skłaniają legitymistów ku temu, aby dostrzec, że nawet najstaranniejsza i najlepiej udokumentowana źródłowo argumentacja jurydyczna oraz historyczna jest niewystarczająca jako przyczyna usprawiedliwienia (legitymizacji) władzy nawet władcy mającego „nienaganny” czy też (jak mawiają prawnicy) „niezaczepialny” tytuł do panowania. Pojawia się naprzód (Bonald) rozróżnienie pomiędzy „zwykłą”, tj. konwencjonalną i ludzką légalité a prawowitością – légitimité, której źródła muszą być transcendentne. Ale co to znaczy, że władza pochodzi od Boga? Jeśli rozumieć to w każdym wypadku jako Boże błogosławieństwo – a nie jako „dopust” – to obracałoby się to przeciwko legitymizmowi, bo usprawiedliwiałoby każdą władzę, więc i uzurpatorską, rewolucyjną i nawet anty-boską. Legitymiści odkrywają zatem zagubioną w monarchiach nowożytnych (albo spłyconą, albo zdeformowaną przez anglikanizm czy gallikanizm) ideę boskiego wikariatu królów, jako racji ich panowania – ale zatem także podstawy do słusznego i prawomocnego oporu wobec władcy (także tylko de iure, stąd „bunty” karlistów przeciwko niektórym z nich, od hr. de Montizón po Karola Hugona), nawet posiadającego prawowitość pochodzenia, ale sprzeniewierzającego się temu religijno-misyjnemu posłannictwu króla chrześcijańskiego. Pojawia się więc to, co w legitymizmie francuskim nazywa się „legitymizmem teologicznym” i prowidencjalistycznym (jest on wyraźny już u A. Blanc de Saint-Bonneta i u samego Henryka V w XIX w.), a w hiszpańskim – „legitymizmem wykonywania” (ejercicio). Bardzo ważnym czynnikiem pogłębiającym ten aspekt legitymizmu jest też dokonująca się w połowie XIX w., zwłaszcza po Syllabusie (1864) bł. Piusa IX „ultramontanizacja” legitymizmu; dotąd w szeregach legitymistów (francuskich) można było spotkać niemało liberałów i protestantów, którzy są wierni prawowitemu królowi ze względów sentymentalnych, ale pragną w gruncie rzeczy „nowoczesnej” monarchii konstytucyjnej, po tym jest to co najwyżej osobliwością. Hierarchia zasad i celów jest teraz następująca: Chrystus Król – Papież – Król doczesny.

3) Wskutek dwu wyżej wskazanych przyczyn wykształca się więc teologia polityczna legitymizmu, czyli to, co – stosując konsekwentnie terminologię platońską – nazwałbym legitymistyczną noesis, poznawczym „drugim żeglowaniem” w regiony metapolityki sakralnej. I nie ma w tym nic dziwnego, że chociaż zalążki tego „noetycznego” legitymizmu dostrzec już można u autorów XIX-wiecznych, to jego dojrzały i kompletny kształt jest późny, bo wymaga zgromadzenia, a zarazem przekroczenia (przypomnijmy Oakeshottowską definicję z jednej strony wiedzy historycznej jako gromadzenia i dodawania danych, z drugiej zaś – filozofii polityki jako odrzucania wiedzy już posiadanej w tym samym procesie wstępowania po stopniach „wieży”) wielu wyjściowych założeń. Tę teologię (i metafizykę) legitymizmu zbudowali więc dopiero – i to w niektórych tylko krajach, bo inne legitymizmy zatrzymały się niejako na poprzednich etapach… i uwiędły w dynastycznym formalizmie – we Francji Guy Augé i Gérard Saclier de la Bâtie, a w Hiszpanii Francisco Elías de Tejada, Rafael Gambra i Álvaro d’Ors dopiero w drugiej połowie XX wieku! Ten legitymizm jest więc rzeczywiście „młodą” teorią, ale czy to wada? Chyba przeciwnie, bo to dowodzi jej żywotności.

Odrębną sprawą jest natomiast kwestia źródeł i inspiracji tej teologii. Można powiedzieć, że z jednej strony są to wspólne źródła powszechnie uznanych autorytetów teologicznych, na czele ze św. Augustynem (zwłaszcza koncepcja imperatora felix dzięki rozszerzaniu wiary chrześcijańskiej) i św. Tomaszem z Akwinu (zwłaszcza rozróżnienie – wręcz na poziomie ontologicznym – pomiędzy rex a tyrannus, których nie należy nawet obejmować jedną wspólną nazwą gatunkową); z drugiej natomiast pewne partykularne tradycje teologiczno-polityczne danego królestwa. Na przykład we Francji będą to nawiązania nawet do teologów karolińskich (Alkuin, św. Smaragdus), prezentujących królów/cesarzy frankijskich jako „Nowych Dawidów”, w Hiszpanii do teologów wizygockich, na czele ze św. Izydorem z Sewilli; w Anglii do teorii „dwóch ciał króla”. Również w Hiszpanii, ale i wszędzie tam, gdzie zaznaczyli swoje panowanie Habsburgowie, jako depozytariusze tradycji Sacrum Imperium Romanum, odnajdujemy też nawiązania do chrystocentrycznej teologii imperialnej wczesnego średniowiecza (przedgregoriańskiego) – przykładem może być metapolityczny ruch Sacrum Imperium Maurizio Ruggiero we Włoszech.

Cóż zatem w świetle powyższego sądzić o „odkryciu”, iż teologia polityczna legitymizmu wywodzi się z herezji kalwińskiej, wyznawanej przez króla Szkocji i Anglii Jakuba VI/I (bezpodstawnie zresztą kojarzonego nadto z purytanizmem – ruchem wrogim monarchii w ogóle, a przez króla Jakuba zwalczanym)? Pomijam już ten szczegół, że król Jakub był rzeczywiście wychowywany przez zaciekłego kalwinistę (prezbiterianina) Buchanana, ale jego (króla) dzieło bynajmniej nie wzbudziło zachwytu nauczyciela. Teoria divine right of the Kings była oczywiście partykularną tradycją rojalizmu angielskiego w XVII wieku, ale – jak już napomknąłem – nawet angielscy i szkoccy jakobici w XVIII wieku już o niej zapomnieli i nawiązywali raczej do przedabsolutystycznej „monarchii prawa” Plantagenetów i Tudorów; Leslie pisał, że król „jest związany (…) swą przysięgą złożoną Bogu przy koronacji królewskiej i obietnicą daną swojemu ludowi. Jest związany wszystkimi prawami sprawiedliwości i honoru”. A cóż dopiero na kontynencie, w krajach romańskich, gdzie nie zachodził ten specyficzny przypadek angielski, że katolicyzm nie był już religią panującą, a nawet religią narodu. Legitymiści sensu proprio, czyli XIX- i XX-wieczni, albo teorii króla Jakuba w ogóle nie znali, więc nie mogła ona na nich wpłynąć, albo – jeśli znali, jak hiszpańscy karliści, to energicznie ją zwalczali, nawiązując do własnej tradycji słynnego oponenta króla Jakuba, czyli Francisco Suareza SJ.

Burbońskie fatum?

23 lipca 2012

Dano mi do konsultacji tłumaczenie pewnych dokumentów z historii Francji; w gruncie rzeczy chodziło o pewne niuanse terminologiczne, które dla czytelnika – „laika” mogą być niezrozumiałe: celowe wykorzystanie wieloznaczności słowa „Ojciec”, gdzie nakładają się na siebie znaczenie Ojca Niebieskiego i ziemskiego, oraz grzecznościowego Monsieur, który w tym wypadku nie oznacza żadnego zwykłego „pana”, tylko jest odnoszone do królewskiego brata (Monsieur le frère) – tak samo, jak do i o siostrze króla mówi się Madame la sœur).

Dokumenty to (listy do króla Ludwika XVIII), choć przyczynki, bardzo ciekawe. Oba pochodzą z lutego 1820 roku, z prowansalskiego miasteczka Sarrians (w departamencie Vaucluse – tam, gdzie swoją willę miał Petrarka), stanowią reakcję na hiobową wieść o zamordowaniu (trzeciego w kolejce do tronu) diuka de Berry; pierwszy napisali reprezentanci lokalnego kleru oraz zarządu szpitala (Hôtel-Dieu), drugi – świeccy, członkowie Rady Miejskiej. Prócz wyrazów grozy i współczucia oba listy zawierają niemal identyczne w treści dwa apele: 1) aby przywrócić cenzurę prasy, kładącą kres bezkarnemu szerzeniu bezbożnych i wywrotowych doktryn (faktem – paradoksalnym – jest, że to właśnie dopiero podczas Restauracji literatura oświeceniowych les philosophes „zbłądziła pod strzechy” dzięki wolności prasy i masowym, jak na ówczesne standardy, nakładom); 2) aby królewski brat, aktualny Delfin, hr. d’Artois (późniejszy Karol X), od piętnastu lat wdowiec (ojciec diuka de Berry), ponownie się ożenił, aby zadbać o zapewnienie zagrożonego w tym momencie istnienia dynastii.

Zaiste, sytuacja była dramatyczna pod tym względem. I panujący król, Ludwik XVIII, wdowiec i bezdzietny, i starszy syn hrabiego d’Artois – diuk d’Angoulême (późniejszy, już tylko de iure, Ludwik XIX), byli impotentami. Wprawdzie wdowa po zamordowanym, diuszessa de Berry, była właśnie w stanie błogosławionym, ale nie wiedziano przecież, jakiej płci będzie dziecko, jeśli w ogóle się narodzi. Kiedy okazało się, że jednak był to syn, nastąpił powszechny wybuch entuzjazmu (późniejszy rewolucyjny poeta Hugo też napisał Odę do kołyski diuka de Bordeaux), cóż z tego jednak, skoro po latach okazało się, że jego małżeństwo też okazało się bezpłodne (nie pomogły nawet modły zainicjowane przez św. Jana Marię Vianneya), i ostatecznie, w 1883 roku, wraz ze zgonem hr. de Chambord (Henryka V), wygasła także starsza linia Burbonów.

Dokumenty te nasunęły mi trzy refleksje. Pierwszą jest ta, iż pokazują one dowodnie, że zaledwie pięć lat po Restauracji i po ćwierćwieczu rewolucyjnej zapaści la vieille France, francuska prowincja była wciąż jeszcze szczerze i gorąco rojalistyczna. Niestety, tylko prowincja, ale nie Paryż, a już Katarzyna Medycejska zauważyła słusznie, że nie da się rządzić Francją, nie panując nad Paryżem i nie podobając się paryżanom.

Drugą jest ta, że nawet w najbardziej wyrafinowanej kulturalnie monarchii współczesnej trwa niezmiennie elementarne, atawistyczne przeświadczenie najbardziej archaicznych i pierwotnych wspólnot, iż pomyślność królestwa i poddanych jest nierozerwalnie złączona ze sprawnością seksualną i płodnością króla. Wysoka cywilizacja jedynie sublimuje to w wyszukane eufemizmy i metafory, jak w tych właśnie listach („… czyż nieszczęsny Ojciec (…) nie mógłby poprzez uświęcone przez Niebiosa węzły, dać Waszej Królewskiej Mości następcę godnego bratanka Króla Męczennika?”; „niech nowy związek Monsieur obiecuje Francji nowe lilie”). Tego odwiecznego paradygmatu nie są w stanie zrozumieć tylko prawdziwi dzikusi – the hollow men, że posłużę się Eliotowską frazą – demokraci.

Trzecia, najbardziej pesymistyczna, że mimo wszystko jest coś głęboko zastanawiającego w tej sekwencji impotentów i bezpłodnych w dynastii, która cudem nieomal powróciła na tron. Może to i zwykły przypadek, ale może jednak jest w tym jakieś potwierdzenie tej posępnej konstatacji Donoso Cortesa (z 1849 roku), że wydaje się, iż Bóg skazał na zagładę monarchię francuską, chociaż była to najbardziej starożytna i pełna chwały monarchia świata chrześcijańskiego?

Niemoralna propozycja

24 lipca 2012

Pan poseł Stanisław Pięta w skrajnie emocjonalny sposób przeciwstawia się zaplanowanej na 17 sierpnia wizycie w Polsce prawosławnego patriarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla, jego spotkaniu na Zamku Królewskim w Warszawie z przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, abpem Józefem Michalikiem, oraz odrzuca ideę pojednania Polaków z Rosjanami – nie bacząc nawet na to, że jej fundamentem ma być nie co innego jak potępienie zbrodni stalinowskich, tak na Rosjanach, jak na Polakach. A jeśli to jest zły fundament pojednania, to co może nim być lepszego? Poseł Pięta, który – jak przypuszczam – uważa się nie tylko za polskiego patriotę, ale również za dobrego katolika, nie widzi także nic niestosownego w „uprzejmym” zaproponowaniu patriarsze Cyrylowi dokonania, ni mniej, ni więcej, tylko aktu bluźnierczej idolatrii, albowiem sugeruje mu, żeby pomodlił się do swojego zwierzchnika pułkownika KGB – Putina. Zapewne uważa to za swój prześwietny błysk wyrafinowanej ironii; można by jednak zapytać, czy sam, modląc się słowami Modlitwy Pańskiej: i nie wódź nas na pokuszenie…, nie dodaje myślnie: ale ich („Ruskich”) to już na pokuszenie (ku dokonywaniu aktów bałwochwalczych) możesz wodzić jak najbardziej?

***

Dziś w nocy zmarł Andrzej Terlecki – łodzianin, polonista, piłsudczyk, uczestnik ROPCiO i członek KPN; mój druh spod celi w obozie dla internowanych w Sieradzu i w Łowiczu; miłośnik Kresów i koneser kresowej kuchni. Jeden z tych niewielu już, o których w tym wysterylizowanym, kosmopolitycznym, Kryształowym Baraku, w który żyjemy, można było powiedzieć: „A to Polska właśnie”. I także człowiek coraz rzadszej cnoty miłosierdzia: chyba najbardziej płakać będą po nim ci nędzarze i bezrobotni, których karmił w swojej restauracji „Kresowa” (prowadzonej właściwie hobbystycznie, na krawędzi utrzymania się), nie dając im przy tym zgnuśnieć w demoralizującej bezczynności, bo za drobne prace porządkowe. Świeć Panie nad Jego duszą!

Dajcie mi temat!

28 lipca 2012

Bywa, że sami obwinieni potwierdzają (acz raczej bezwiednie) słuszność ataku Platona na poetów – ale przecież jedynie poetów mimetycznych, naśladujących rzeczywistość „trzeciego stopnia oddalenia” od prawdziwego bytu. Podczas zjazdu poetów w Pławowicach Julian Tuwim zdobył się na takie wyznanie wobec gospodarza (Ludwika Hieronima Morstina): „Panie hrabio, ja wiem, że jestem geniusz, potrafię napisać wszystko, tylko że… ja nie mam nic do powiedzenia”. I faktycznie, pisał błyskotliwie, ale o niczym, feeria wielosłowia o czymkolwiek, a w końcu już tylko to, co mu kazali. Znamienne, co powiedział Staffowi, kiedy wybuchła afera wokół tego kretyńskiego Do prostego człowieka: chyba nawet nie udawał zdziwienia, skarżąc się: czego oni ode mnie chcą, przecież tam są takie dobre asonanse…

To samo równie często występuje w gatunkach „nieczystych”, jak reportaż czy publicystyka. Chociażby Ksawery Pruszyński: wspaniała rasa – najlepszy typ kulturalnego ziemiaństwa, wrażliwość, inteligencja, styl… i tylko brak odrobiny samodzielności, człowiek – echo, odbicie cudzych poglądów. „Temat, dajcie mi temat, bo nie wiem, o czym pisać”. Książka, którą zaszokował swoje konserwatywno-katolickie środowisko – W czerwonej Hiszpanii – była taką, jaką była, nie dlatego, że zmienił poglądy, tylko przez przypadek: miał jechać do strefy powstańczej, ale wskutek jakiegoś nieporozumienia przekroczył granicę do strefy czerwonej i nasiąkł jak gąbka tym, co tam usłyszał. Medium właściwie doskonałe.

***

Urządzam właśnie holocaust pośród kandydatów na znajomych i studiując ich dossier, znalazłem samookreślenie prawdziwie intrygujące: „poglądy polityczne – neutralne”. Czyżby druga zasada termodynamiki politycznej?

***

Czas oddać definitywnie brytyjski „konserwatyzm” na złom. Bo w piekle mają już z pewnością przygotowany stosowny kociołek:

Cameron przestrzega Kościół w sprawie małżeństw homoseksualnych | NarodowySzczecin.pl

Trzebienie chwastów

31 lipca 2012

„Tamadá wygłosił po gruzińsku krótkie przemówienie końcowe. – Wiele chwastów zgromadziło się w Gruzji. Gruzję trzeba przeorać! (…) Starzy gruzińscy bolszewicy (…) przełknęli w milczeniu wino i toast. Ale młody pomocnik, naruszając kaukaski ceremoniał, sam odpowiedział Tamadzie: «Chwasty wytrzebimy a Gruzję przeoramy» (…). Tamadzie bardzo spodobała się ta odpowiedź. Tamadą był Stalin, a jego pomocnikiem Beria” (A. Awtorchanow, Zagadka śmierci Stalina. Spisek Berii, Londyn 1983, ss. 33-34).

Przypomniała mi się ta opowieść, kiedy zobaczyłem wczoraj Biedroniowe oświadczenie: „Polska to chory kraj. My go uleczymy”.

Lecz może by tak tę maksymę – o „przeorywaniu” kraju i „wytrzebianiu chwastów” – obrócić w przeciwną stronę?

Volapük klasy politycznej

2 sierpnia 2012

Osobnika należącego do tzw. klasy politycznej (biedny Gaetano Mosca, autor tego pojęcia: czy mógł przewidzieć, jak strasznie zostanie ono strywializowane?) można natychmiast rozpoznać po używaniu w mowie dziwacznych i niepotrzebnie złożonych związków frazeologicznych. Zapytany(a) o cokolwiek, zamiast powiedzieć zwyczajnie, że coś wie (lub nie wie), zawsze odpowie, że ma (nie ma) takiej wiedzy albo że ją posiada (nie posiada). Zdradza to skądinąd odruchowo „właścicielski” stosunek do wiedzy. Nigdy też nic nie jest „dzisiaj”, tylko „na dzień dzisiejszy”. Inna mania to nietłumaczenie obcych słów mających swoje odpowiedniki, co oczywiście ma robić odpowiednie wrażenie na tłuszczy wyborczej; mistrzynią w tym zakresie jest chyba walcząca o „transparentność” życia publicznego kobieta egzażerowana Julia Pitera. „Transparentna” w takich wypadkach jest jedynie głupota.

Gott mit uns

4 sierpnia 2012

I jak tu się dziwić temu, że marksistowski jad zatruł encyklikę papy Montiniego Populorum progressio, skoro ten, który ją faktycznie napisał, czyli francuski dominikanin, o. Louis-Joseph Lebret OP, dzielił się takimi oto refleksjami z seminarzystami w São Paulo: „Jeśli mnie spytacie, po czyjej stronie stoi Bóg, kapitalistów czy komunistów, to muszę przyznać, iż sądzę, że po stronie komunistów. A jeśli mnie spytacie, czy jestem z tego powodu nieszczęśliwy, odpowiem na to jednym krótkim słowem «nie»”.

Lecz jeszcze bardziej – niż tak ostentacyjne opowiedzenie się duchownego i zakonnika po stronie komunistów – przygnębiające jest to, że zaledwie kilkadziesiąt lat po Quadragesimo anno, gdzie tak jasno pokazano, że chrześcijański ustrój społeczny nie może mieć nic wspólnego ani z liberalizmem, ani z socjalizmem, sławny bądź co bądź katolicki teolog i socjolog mógł dojść do tak przerażająco prymitywnego oglądu świata, dzielącego się zerojedynkowo na „kapitalistów” i „komunistów” – i jeszcze dawać temu sankcję boską!

A potem, raz puszczone po tej obłędnej trajektorii wahadło odchyla się w drugą stronę i przychodzi inny katolicki teolog – „neokonserwatysta” Michael Novak i domaga się od Kościoła, aby ogłosił, że „poza kapitalizmem nie ma zbawienia”.

Święty dyktator

5 sierpnia 2012

Rocznica męczeńskiej śmierci powstańczego dyktatora Romualda Traugutta i jego czterech towarzyszy z Rządu Narodowego. Nie był – i słusznie – zwolennikiem tego bezsensownego powstania, wywołanego zresztą przez „Czerwieńców” dążących do rewolucji społecznej, ale kiedy już do niego, wraz z innymi Białymi, przystąpił, kiedy stało się ogólnonarodowe, to dokonał iście nadludzkich wysiłków, żeby je podtrzymać. A także człowiek głębokiej wiary, kandydat na ołtarze (prymas Wyszyński bardzo tego pragnął, a i prymas Glemp mówił o tym, jako o jednym z celów swojej posługi, gdy przed laty byliśmy u niego na audiencji jako delegacja KZM). Jedna z najpiękniejszych postaci w dziejach naszego narodu. Cześć mu i chwała!

6 sierpnia 2012

„Prawowitość królów jest obrączką, którą narody łączą się z Bogiem, aby pozostać żywotnymi i szlachetnymi” (Antoine Blanc de Saint-Bonnet, 1815-1880).

***

Wielka wojna białych ludzi

Nam, Polakom (a piszę te słowa akurat w rocznicę wymarszu Pierwszej Kadrowej), I wojna światowa kojarzy się raczej pozytywnie, bo przyniosła wskrzeszenie Polski, ale z uniwersalnego punktu widzenia ta największa w dziejach rzeź militarna jest pozbawioną sensu tragedią, w której Europejczycy, solidarnie i z metodycznym szaleństwem zamordowali Europę, czyniąc z niej niewolnicę Ameryki i Bolszewii.

Anatole France, epikurejczyk i wolterianin, całe życie człowiek lewicy, umiał się jednak zdobyć na wyrażenie szacunku dla dwóch przywódców, którzy czynili rozpaczliwe wysiłki, aby przerwać tę masakrę: papieża Benedykta XV i cesarza Karola I, dodając równie i te słowa: „Król Francji – tak, król – zlitowałby się nad biednymi ludźmi, doprowadzonymi do ostateczności, u kresu sił, ale demokracja jest pozbawiona serca i wnętrzności. Jest niewolnicą pieniądza, bezlitosną i nieludzką”. Jego przyjaciel Clemenceau zagroził mu, że go zamknie, jeśli opublikuje te słowa.

Wojna jest rzeczą z natury okrutną, więc oczywiste, że rzezie zdarzały się w każdej epoce. Istnieje natomiast naprawdę substancjalna różnica pomiędzy wojną „klasyczną” (w rozumieniu ius gentium i ius publicum europeum) a rewolucyjną i demokratyczną wojną totalną; opisywali to choćby Schmitt, Maschke i Barnes: 1) przede wszystkim wojna przestaje być pojedynkiem równoprawnych stron, dążących do narzucenia swojej woli przeciwnikowi, ale nie jego totalnego zniszczenia; celem wojny nie jest już zawarcie korzystnego pokoju, ale znicestwienie wroga; możliwa zatem jest tylko „bezwarunkowa kapitulacja”; 2) następuje kryminalizacja (najpierw propagandowa, potem jurydyczna) wroga – staje się on bestią, nosicielem zła, jako „wróg obiektywny” (rodzaju ludzkiego), a nie wróg egzystencjalny; nie można więc z nim zawrzeć pokoju, bo to byłoby przywróceniem mu statusu człowieczeństwa; jest przestępcą, którego należy schwytać i osądzić; 3) z powyższego wynika, że nikt nie może pozostać neutralny (ten, kto chce być neutralny, udziela faktycznie wsparcia przestępcy); 4) wojen nie prowadzą już suwerenni władcy i państwa, tylko narody i/albo klasy; 5) w konsekwencji tegoż znika podział na żołnierzy i cywili – każdy nie tylko może, ale powinien i musi uczestniczyć, tak jak potrafi, w walce, także kobiety i dzieci; 5) to skutkuje z kolei: a) koniecznością totalnej propagandy, bo inaczej nie da się nakłonić czy zmusić miliony zmobilizowanych cywili, żeby walczyli, oraz b) przemianami obyczajowo-społecznymi – kiedy mężczyźni siedzą latami w okopach, kobiety masowo zastępują ich w fabrykach i biurach, i już tam zostają; 6) jeśli wojna ma charakter społeczny i klasowy, to zawsze pociąga za sobą równoległą wojnę domową („pokój chatom, wojna pałacom”); 7) jednocześnie następuje „orwellizacja” wojny (bo ideologia pacyfistyczna każe ją zdelegalizować); nikt już nie wypowiada wojny, bo przyznałby się, że jest agresorem, więc przestępcą; są tylko „pokojowe interwencje”, „misje humanitarne”; 8) przeciwnikiem stają się pojęcia abstrakcyjne („siły wstecznictwa”, „podżegacze wojenni”, „terroryzm”), więc to ostatecznie sprawia, że taka wojna nigdy nie może się skończyć, bo jak zasiąść do stołu rokować z rzeczownikiem? Jest to zatem „wieczna wojna dla wiecznego pokoju”.

***

Kłamstwo ma rzeczywiście krótkie nogi, acz niekoniecznie w tym (moralistycznym) sensie, jaki zawiera się w owym porzekadle. Podczas I wojny światowej propaganda państw demokratycznych, zwłaszcza Anglii, wymyślała tak piramidalne bzdury na temat barbarzyństwa „niemieckich Hunów” (obcinanie belgijskim niemowlętom rączek, ukrzyżowanie nagiej Francuzki w Szampanii etc.), że kiedy w II wojnie Niemcy faktycznie dopuszczali się okropieństw, to już mało kto chciał dawać temu wiarę. A cesarz Wilhelm II, przywódca skądinąd nieszczególny i niezrównoważony, miał jednak poczucie humoru, bo kiedy usłyszał, że brytyjski dom [de facto] panujący zmienił nazwisko na „narodowe” Windsor, to zapytał, czy teraz będziemy chodzić do teatru na Wesołe kumoszki z Sachsen-Koburg-Gotha?

***

Mało znana „szara eminencja” demokratycznego imbecyla Wilsona – George D. Herron, pastor kongregacjonista, socjalista i pacyfista – jak typowy właśnie pacyfista uznawał tylko demokratyczną wojnę totalną do „ostatecznego zwycięstwa” sił postępu nad siłami wstecznictwa. W broszurze, którą opublikował w 1917 roku, protestując przeciwko przerwaniu wojny, użył argumentu, iż taki zgniły kompromis, który ocaliłby siły reakcji, „złamałby Panu Bogu serce”.

Gdyby ułożyć antologię „osobistych przekonań Pana Boga”, przypisywanych Mu przez rozmaitych szaleńców i sekciarzy, to byłoby to dzieło gigantycznych rozmiarów, a obrzydliwości tej rangi, co Katechizm rewolucjonisty, Mein Kampf czy Krótki kurs.

***

Nieuctwo demokratycznych polityków to stara „tradycja”. Aristide Briand, wielokrotny minister spraw zagranicznych i premier III Republiki, myślał, że Sobór Trydencki to „sobór trzydziestki”, bo mu się Trento skojarzyło z trente.

Się deklinować

8 sierpnia 2012

Miałem dziś przygodę dokładnie taką samą jak Michał Rusinek. Dzwoni do mnie – z numeru zastrzeżonego oczywiście, jak przystało na Instytucję – młoda, wykształcona, zapewne z dużego miasta i radośnie świergoli: „Dzień dobry, czy rozmawiam z Panem Jackiem Bartyzel?” ~ „Proszę Pani, moje nazwisko się deklinuje”. ~ „Ach, więc Pan nie jest Panem Bartyzel?” ~ „Droga Pani, ja nie zaprzeczyłem, zwróciłem tylko uwagę na to, że użyła Pani złego przypadku deklinacyjnego”. ~ „To bardzo przepraszam, widać pomyliłam numer, do widzenia”.

ZSSRUSA

9 sierpnia 2012

„Połączenie rosyjskiego rozmachu rewolucyjnego z amerykańskim zmysłem praktycznym – oto istota leninizmu w pracy partyjnej i państwowej. Tylko takie połączenie daje nam skończony typ działacza-leninowca, daje styl leninizmu w pracy” (J.W. Stalin, O podstawach leninizmu, w: Zagadnienia leninizmu, Warszawa 1949, s. 84).

Czyli wychodzi na to, że amerykanizm i bolszewizm to bracia syjamscy. Co zresztą dawno już zauważyli Carl Schmitt i Igor Szafarewicz.

***

Prawo do womitowania

Kiedy wchodzi się w net, to nie da się niestety uniknąć przejścia przez codzienną porcję przyrodzonego i niezbywalnego prawa człowieka do wymiotowania, jakiego dostarczają portale tzw. informacyjne. Oto kilka przykładów samych nagłówków z dzisiejszej Wirtualnej Polski: Szokujące zdjęcia umięśnionych, Rodzice bronią Waśniewskiej, Skandal w Rosji trwa (oczywiście skandalem nie jest to, co zrobiły te trzy zdziry, tylko ich ukaranie), Madonna się modli (ciekawe do kogo?), Syn Bolesław Bieruta przerywa milczenie (a kto go prosił, żeby tracił okazję do siedzenia cicho?). Do tego oczywiście zawsze coś antyklerykalnego, zawsze kto z kim i jak, oraz „zastanawianie się” czy jakaś gwiazdeczka pokazała „za dużo”, czy w sam raz. Coraz bardziej więc utwierdzam się w przekonaniu, że najważniejszą rzeczą, jaką kontrrewolucja będzie miała do zrobienia, jest zakopanie do piachu i zalanie cementem tzw. wolnych mediów. Platon miał całkowitą rację: w dobrej polis zezwolić można tylko na „hymny na cześć bogów i pochwały dla ludzi szlachetnych (agathoi)” (Politeia, 607a).

***

Nie łudźmy się: to szaleństwo jest świadome i metodyczne. A swoją drogą, „nasze” miały być dotąd tylko kamienice, teraz zaś okazuje się, że roszczenia się poszerzyły i „nasza” jest również polska młodzież. Profesor Etyk będzie ją wychowywał w B’nai B’rith (Loża Polin)?

Jan Hartman: Chowajmy naszą polską młodzież od małego biseksualnie | wsieci.rp.pl

Od kali-juga do kali-juga

10 sierpnia 2012

Umiejętność periodyzacji to podstawa myślenia historycznego, nie tylko w skali zbiorowej. W historii familijnej moich Dziadków każde zdarzenie dało się precyzyjnie umiejscowić w jednej z czterech epok, w których żyli: 1) „za nieboszczki Austrii”; 2) „za polskich czasów”; 3) „za okupacji”; 4) „za komuny”.

Słyszałem to od nieustannie dzieciństwa, ale znacznie później przeczytałem tekst Józefa Mackiewicza: Okupacja, czy coś gorszego?, a przede wszystkim uświadomiłem sobie, że ten cykl juga jest niesłychanie pesymistyczny: zaczyna się kataklizmem i kończy się kataklizmem.

Szigalewszczyzna w zarodku

11 sierpnia 2012

Do servile state najłatwiej adaptują się dzieci: jadąc wczoraj pociągiem, byłem świadkiem, jak dwie dziewczynki bawiły się w donosicielstwo. „Panie konduktorze, tu ktoś jest niegrzeczny, pali papierosy, trzeba go ukarać! Panie konduktorze, tu ktoś jest niegrzeczny, wychyla się przez okno…” etc., etc.

Ale subtelnej mamusi też można im pogratulować: „a to jebane konfidenty”, wykrzyknęła w końcu, niby żartem zresztą.

***

Absurdalność ataków pisowskich na abpa Michalika i de facto cały Episkopat może jednak okazać się samobójczą felix culpa, bo w Polsce jeszcze nikt nigdy wojny z Kościołem nie wygrał i, miejmy nadzieję, nie wygra. Może więc właśnie jest to początek końca klinczu, w którym tkwimy od lat i szansa na zwolnienie tej partii z funkcji POP(rawicy), a zwolnienia miejsca dla jakiego normalnego ugrupowania katolicko-narodowo-konserwatywnego?

To idzie młodość

17 sierpnia 2012

Proszę to porównać:

Giovinezza, giovinezza

primavera di bellezza,

nel fascismo è la salvezza

della nostra libertà.

Nagości wiecznie młoda witaj! Młodości wiecznie naga witaj!

Trzeba nareszcie wywieść to na jaśnię: Gombrowicz to pisarz autentycznie i w najlepszym stylu faszystowski, można rzec: botticelliański. Obrazoburca i nonkonformista, jak Malaparte, Drieu La Rochelle czy Brasillach. I cóż bardziej faszystowskiego niż postawić Synczyznę ponad Ojczyzną?

***

Słyszę, że Cerkiew Rosyjska prosi o miłosierdzie dla tych wywłok z Pussy Riot. Wypadałoby jednak, aby grzesznice okazały skruchę, ale o tym z kolei nie słyszałem. Ale dobrze: więc niech sąd zamieni im karę łagru na taki sam czas sprawowania najniższych posług w świątyni. Przy szorowaniu podłóg pozycja klęcząca narzuca się sama przez się, więc miałyby szansę błagać o Miłosierdzie Boże nad ich znieprawionymi duszami.

Si non jurabis, non regnabis

18 sierpnia 2012

Scena, którą podaję za artykułem Una pequeńa historia del Carlismo del siglo XX a través de tres semblanzas: Tomás Domínguez Arévalo, José María Arauz de Robles y Francisco Elías de Tejada (autor José Martín Brocos Fernández) w 120 numerze przeglądu „Arbil”, której źródłem jest relacja militarnego szefa karlistów, Artura Marqueza de Prado z 2008 roku:

Madryt, początek lat 70. ubiegłego wieku; w domu José Marii Valiente (1903-1982), szefa Wspólnoty Karlistowskiej w latach 1955-1968, spotykają się, z inicjatywy gospodarza: książę-socjalista Carlos Hugo de Borbón-Parma (1930-2010) i główny teoretyk ortodoksyjnego karlizmu, prof. Francisco Elías de Tejada (1917-1978), który już od dawna ma wyrobioną (negatywną) opinię na temat Księcia. Gospodarz traktuje to jako „spotkanie ostatniej szansy” uratowania jedności karlizmu. Książę jest nastawiony dość ugodowo, jego rozmówca przeciwnie. W pewnym momencie Elías de Tejada mówi: „Nie jest w mojej mocy uczynić Cię królem Hiszpanii, ale mogę sprawić, że nim nie zostaniesz”.

To bardzo charakterystyczna wypowiedź: pokazuje, że w karlizmie nie wystarcza mieć formalnego prawa do tronu; trzeba jeszcze wykazać się wiernością dla Tradycji, ale o tym, czy tak jest, decydują ci, którzy sprawują (jak by powiedział Józef Szujski) „rząd moralny” we Wspólnocie, albo jeszcze lepiej – ci, przez których przemawia Święta Tradycja.

***

Tłumy imbecyli na całym świecie, u nas też, protestują przeciwko wyrokowi na świętokradczynie z Pussy Riot.

A rok temu, kiedy w Paryżu policja tłukła (a policja francuska umie bić, jak mało która) chłopców i dziewczęta z młodzieżówki Action Française, odmawiających różaniec przed teatrem w proteście przeciwko „sztuce”, w której obrzuca się kałem wizerunek Chrystusa, to celebryci, w tym sama łagodność Juliette Binoche, ogłosili list, którego tenor był taki, że nie tylko dobrze, że bije, ale jeszcze za słabo bije, bo trzeba dać odpór katofaszystom zagrażającym największej zdobyczy oświecenia i rewolucji, czyli „wolności słowa”.

Mysz

19 sierpnia 2012

Ledwie kilka minut temu, kiedy tak tu sobie siedzę na dachu komórki z laptopem na kolanach, poderwał mnie przeraźliwy pisk. Spojrzałem na dół, widzę, że nasza słodka Gatunia dopadła mysz, ale akurat dokładnie pod siatką oddzielającą działkę od pola. Mysz wykorzystała tę niezręczną dla kotki sytuację i po jakichś kilkudziesięciu sekundach szarpaniny wyrwała się i uciekła w grządki ziemniaków, a Gata stała bezradnie z dość głupią miną na swoim niewinnym pyszczku.

Pewnie mnie tu zaraz skarci jakiś solarny wojownik za humanitarystyczne miazmaty, ale przyznam, że kibicowałem myszy. Zresztą, skoro wygrała walkę o przeżycie, to znaczy, że na to zasługiwała.

Pomieszanie z poplątaniem

20 sierpnia 2012

Utarło się u nas postrzegać PiS jako kontynuację nurtu piłsudczykowskiego, co moim zdaniem jest wielką mistyfikacją; piłsudczykiem autentycznym, tak w sposobie myślenia, jak w genealogii jest (raczej był, bo nie jest już czynny politycznie) Leszek Moczulski, natomiast bracia Kaczyńscy – współpracownicy bardzo aktywni i pracowici KSS KOR – mają rodowód raczej w socjalizmie „międzynarodowym” aniżeli „niepodległościowym”. Ale to tylko tak na marginesie, natomiast mnie uderza dziś w ich stosunku do Kościoła to, że powielają oni pozycje wczesnej endecji, tej jeszcze pozytywistycznej i agnostycznej, to znaczy akceptują Kościół katolicki jako instytucję życia narodowego, związaną z polskością, lecz jednocześnie chcą duchowieństwo „wprzęgnąć” do „pracy narodowej”, pozostawiając mu samodzielność wyłącznie w bardzo wąsko zdefiniowanej sferze kościelno-religijnej, a przede wszystkim uzurpują sobie (jako kierownictwo tegoż ruchu narodowego) prawo dyscyplinowania i piętnowania kleru, jeśli uznają, że ten zachowuje się niewłaściwie z patriotycznego punktu widzenia – oczywiście definiowanego przez tę partię.

Niedemokratyczny sojusz

21 sierpnia 2012

I czy ja nie miałem racji, twierdząc, że główny powód wściekłości na abpa Michalika to „legitymizacja niedemokratycznego sojuszu i ołtarza”? Że lewactwo i libertyństwo to oburza, to rzecz normalna, ale czy to nie powinno dać do myślenia patriotom uważającym się za prawicę? Natomiast młodemu człowiekowi, absolwentowi politologii, który plecie przy okazji bzdury o sprawach, o których nie ma pojęcia, czyli o liście biskupów polskich do biskupów niemieckich, wymsknęło się bardzo charakterystyczne zdanie, jakoby ówczesny Kościół (polski) był „podporą opozycji demokratycznej”. Po pierwsze, w okresie napisania tego listu (1965), młody politologu, w PRL-u nie było żadnej „opozycji demokratycznej”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Po drugie (i ważniejsze), Kościół katolicki może udzielać – zawsze warunkowego – wsparcia tym lub owym siłom politycznym, lecz nigdy nie może być ich „podporą”, bo większe i wyższe nie może podpierać niższego i mniejszego.

http://wyborcza.pl/1,86116,12336422,Antyliberalowie_lacza_sie.html

***

Nie chciałbym być posądzony o nostalgię za ancien régime’em, niemniej muszę stwierdzić, że w Epoce Saturatora wszystkie czasopisma, które wówczas czytałem: „Twórczość”, „Dialog”, „Pamiętnik Teatralny”, magazyn „Sztuka”, „Literatura na Świecie”, „Pismo Literacko-Artystyczne”, „Znak”, „Więź”, „Chrześcijanin w Świecie”, można było kupić w każdym kiosku. Dzisiaj poważne periodyki można nabyć tylko w Empikach. Automatycznie eliminuje to właściwie z tego obiegu czytelniczego tych, którzy nie mieszkają w co najmniej średniej wielkości mieście. A druga refleksja to ta, że część z tamtych tytułów wychodzi nadal, ale dawno już zrezygnowałem z ich kupowania. Bo i po co? W „Dialogu” Puzyny mogłem poznawać dramaty Montherlanta, Claudela, Greena, Eliota, dzisiaj – jak nieraz zaglądam na wszelki wypadek – są tam głównie sztuki o sodomitach i ćpunach.

Gdzie ci Frankowie?

22 sierpnia 2012

Niektórzy dobrzy ludzie i jeszcze lepsi katolicy, kręcący nosem na antyliberalne porozumienie abpa Michalika i patriarchy Cyryla, uważają, że alternatywą winna być katolicka ofensywa na schizmatyków. A ja się pytam, kto miałby tę krucjatę łacińskich „Franków” przeciwko „perfidnym Grekom” poprowadzić: Barack Obama jako nowy Godfryd de Bouillon, David Cameron jako Ryszard Lwie Serce, François Hollande w zastępstwie Ludwika Świętego, Angela Merkel jako inkarnacja Fryderyka Barbarossy i Bronisław Komorowski jako książę Henryk Sandomierski, z Donaldem Tuskiem jako Jaksą z Miechowa?

No i kto miałby być św. Bernardem z Clairvaux tej krucjaty?

***

Bateria mi się kończy, wiec za chwilę muszę się wyłączyć, ale postawię jeszcze takie pytanie: czy gdyby polscy biskupi przyłączyli się do jakiegoś apelu żądającego oddzielenia w Rosji Cerkwi od państwa, demokratyzacji i przestrzegania praw człowieka, to ci, którzy ich teraz atakują za porozumienie, przyjęliby to z aprobatą, czy by ich atakowali za „wtrącanie się do polityki”?

Poważny problem

23 sierpnia 2012

Nie wiedziałem, że Derek Holland dawał Politycznym Żołnierzom również i tak praktyczne wskazówki, jak ta: pijesz 4,5,6 lub więcej piw? Ogranicz się do 2-3. A potem pyta retorycznie: czyż krzyżowcy znani byli z zamiłowania do picia piwa? Tu już parsknąłem śmiechem, bo przypomniałem sobie, że nasz Leszek Biały wymigał się od udziału w krucjacie, wyjaśniając papieżowi, że w Ziemi Świętej nie ma piwa, a on bez niego obyć się nie może. Pamiętam, że kiedy czytałem o tym, jeszcze prawie dzieckiem będąc, w Polsce Piastów, to wyraźnie było widać, że Jasienica pisze o tym z aprobatą, mnie zaś było wstyd za naszego księcia za tak trywialne podejście. Stanowczo, nasi prapraprzodkowie mieli niedobór, a nie nadmiar romantyzmu, dopiero później wahadło poszło za bardzo w drugą stronę.

Różności

24 sierpnia 2012

Doprawdy rzadko to robię: dotychczas wyrzuciłem z grona Znajomych chyba tylko dwie osoby, ale teraz moja cierpliwość się wyczerpała i usunąłem pewnego wielbiciela Polski Ludowej i socjalizmu narodowego, który zalewał mi (dosłownie!) czerwienią tablicę główną. Higiena oczu jest prawie tak samo ważna, jak higiena mózgu.

***

Ogromnym i błędnym uproszczeniem jest (nagminne) wydawanie sądów generalizujących typu: konserwatyści (narodowcy, piłsudczycy, socjaliści, ludowcy – wstaw dowolne) „zawsze tak uważali” – zwłaszcza jeśli chodzi nie o kwestie nadrzędne, światopoglądowe czy metapolityczne („posady wieczyste i niezmienne”, jak pisał Hoene Wroński), lecz o „stosunki zmienne i przygodne”, czyli politykę bieżącą, także geopolitykę. Zawsze należałoby dodawać: którzy? kiedy? w jakich okolicznościach? Na przykład „ostatni Stańczyk”, uważający się za strażnika świętego ognia realizmu szkoły krakowskiej, czyli Jan Bobrzyński (1882-1951), wiosną 1939 roku przedstawił najbardziej chyba maksymalistyczny program w historii polskiej myśli politycznej, czyli… sojusz polsko-japoński, którego rezultatem miał być rozbiór ZSSR, z granicą polsko-japońską na Uralu. Imperium Słowiańskie Konfederacji Narodu to przy tym program minimalistyczny.

***

„Kapłan, który nie byłby monarchistą, nie jest godny odprawiać mszy przy ołtarzu. Kapłan, który jest republikaninem, jest zawsze człowiekiem złej wiary. Bóg namaszcza monarchę jako głowę królestwa, podczas gdy prezydent jest wybierany przez ludzką pychę. Król utrzymuje się przy władzy, stosując się do przykazań Bożych, podczas gdy prezydent musi po to przymilać się do tych, którzy go ustanowili. Król prowadzi swoich wiernych poddanych do Boga, podczas gdy prezydent oddala ich od Boga” (Włodzimierz, metropolita kijowski, torturowany i zamordowany przez bolszewików 7 lutego 1918).

Przekładałem z hiszpańskiego, za pewnym karlistą z Filipin, więc podejrzewam, że w oryginale był „car”, a nie „król”, ale to przecież to samo, a i tak piękne.

Retusz

27 sierpnia 2012

Takie malutkie odkrycie. W Hiszpanii bohaterskiej Jędrzej Giertych cytuje (s. 278) – i nawet wyjątkowo podaje stronę (97) wydania z Burgos z 1937 roku książki będącej zbiorem artykułów zagranicznych dziennikarzy o karlizmie – historię opowiedzianą przez francuskiego dziennikarza rojalistycznego M. Chaminauca o czterech bardzo młodych requetés, którzy w przeddzień wymarszu na front w Guadarrama poszli do domu publicznego, lecz kiedy rzecz się wydała, zostali aresztowani, a następnie wydaleni z tercio, jako niegodni walczenia pod sztandarami karlistów.

Ja mam drugie (skrócone) wydanie tej książki z 1968 roku, opublikowane przez oficynę katolicką w Sewilli, gdzie reportaż Chauminaca jest, ale tej anegdoty nie zawiera. Zapewne wydawcy uznali, że mimo „budującego” morału historia ta rzuca cień na etos karlistowski i ją po prostu ocenzurowali. Ot, taki „drobny” retusz.

Poza prawicą, centrum i lewicą

28 sierpnia 2012

„Wyjaśnię czytelnikowi, dlaczego nie jestem ani nie czuję się prawicowcem, ani centrystą, ani lewicowcem. Teoretycznie, łączy mnie z prawicą to, co ona mówi bez udawania o religii i patriotyzmie; z centrum to, co ono mówi bez udawania o przekonywaniu, umiarkowaniu i równowadze; z lewicą to, co ona mówi bez udawania o ustanowieniu sprawiedliwości społecznej. Ale wiem bardzo dobrze, że prawica, centrum i lewica, jako trzy podzielone i zwalczające się grupy, prowadzą Hiszpanię do ruiny i zguby” (pisarz karlistowski, Jesús Evaristo Casariego, 1913-1990).

Na blogu („Núcleo de la Lealtad”), za którym to cytuję, nie podają niestety skąd i z jakiego okresu pochodzi ten cytat, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że Casariego napisał to albo przed 1936, albo (raczej) po 1975 roku, bo to pasuje tylko do parlamentarnej partiokracji prawicowo-centrowo-lewicowej.

1 września 2012

Tak zwany duchowy testament śp. kardynała Martiniego (nad którym rozpływają się z zachwytu merdia) dowodzi, że niestety bredził postępackie androny do samego końca. Obawiam się, że przez swoją zatwardziałość nie dał Panu Bogu szansy okazania miłosierdzia jego biednej duszy.

***

Wyświetla mi się tu z prawej strony, że mógłbym dodać do znajomych Michała Boniego. To taki zapracowany minister ma czas na pytlowanie na fejsie?

Sekta prawdziwych patriotów

2 września 2012

Kupiłem sobie w kiosku w małej mieścinie „Gazetę Polską”, bo gdzieś usłyszałem, że mnie tam zaczepiono. Niestety, okazało się, że to jakiś starszy numer, ale jak już go miałem w ręku, to postanowiłem zapoznać się z zawartością, bo nie miałem tego pisma w ręku od bardzo, bardzo dawna – dokładnie od czasu, kiedy red. Sakiewicz napisał tam paszkwil na FSSPX pt. Sekta prawdziwych katolików. Muszę przyznać, że była to lektura porażająca. Chwilami miałem wrażenie, jakbym przez pomyłkę wziął do ręki archiwalną gazetę ukazującą się w drugiej połowie XIX wieku (oczywiście poza zaborem rosyjskim) i opisująca martyrologię Polaków pod rządami Murawiewa-Wieszatiela i Apuchtina. To jest unisono i fortissimo ten ton, który Max Scheler opisywał jako resentyment, czyli zapiekłą, a jednocześnie bezsilną, więc stłumioną i ograniczającą się do wściekłego potrząsania kajdanami nienawiść. Gdyby w starożytnej Helladzie istniał rynek prasowy, to ta gazetka mogłaby być „Gazetą Helotów” wygrażających werbalnie Spartiatom. Ale to jest przecież potrząsanie kajdanami już wyimaginowanymi, więc prowadzi do gnostyckiego samozatrucia duszy iluzjami. Jak się zdaje, „Gazeta Polska” ma spory nakład i wielu czytelników, więc jeżeli co tydzień karmią się oni taką porcją rozgrzewających do białości emocji, to naprawdę źle to wróży naszej zbiorowej kondycji psychicznej.

***

Magnat

Już i mnie czasami nachodziło zwątpienie, że prawdziwej arystokracji już nie ma, że się zdegenerowała, a wraz z tym zniknął wszelki wykwint, wyszukany język i dobre maniery. Aliści przyszła chwila otuchy. Oto, na mój służbowy adres przyszedł liścik, którego nadawca podpisał się: Mason Hrabia Abanatezer Breweriasz Cezariusz Krasuski Koniecpolski Wróblewski Żeliwo herbu Jelita, ul. Szlachetny Dwór 1, 60-480 Poznań, Wielkopolska, P.O. Box 11, a w środku – urwany nagłówek Gazety Wyborczej i dopisek odręczny: „Czytaj dobrze jebany kurwa chamie!” (bez przecinków). Zdaje się, że to nie tylko magnat całą gębą, ale i szczery Polonus.

***

Dyferencja

Mnie się podoba, chociaż p. Bogna Białecka twierdzi, że dowcip z letka skopany.

— Jaka jest różnica między dominikanami a jezuitami?

— Dominikanie zostali powołani w XIII wieku w celu walki z herezją albigensów.

— A jezuici?

— Jezuici zostali powołani w XVI wieku w celu walki z herezją protestantyzmu.

— No to czym się różnią?

— A widziałeś kiedyś jakiegoś albigensa?

Ale po prawdzie to z tą nieobecnością albigensów to nie całkiem prawda. Ja mam nawet taką książeczkę XX-wiecznego katarskiego „papieża”. Właściwie to powinienem spytać władze kościelne, czy wolno mi takie kacerstwo w bibliotece trzymać, ale przecież jak bym współczesnych kurialistów o to zapytał, to by mnie obśmiali, albo wysłali do wariatkowa, albo – co jeszcze gorzej – kazaliby mi z nimi dialog ekumeniczny prowadzić.

5 września 2012

Jak podaje Agencja FARO, zmarł Don Rubén Calderón Bouchet – patriarcha tradycjonalizmu argentyńskiego. Niechaj anielski orszak jego duszę przyjmie i zaprowadzi go aż przed oblicze Boga Najwyższego!

„Ideał” Montini

7 września 2012

My tu się zżymamy na lepienie pomników z gówna, takich jak załgany film o Wałęsie, a okazuje się, że modernistyczne „posoborowie” w niczym nie ustępuje naszym fałszerzom. Obejrzałem właśnie pierwszą część niemożebnie landrynkowego filmu o Pawle VI. Szlachetnego młodego księdza Montiniego oburza, jak papież może pertraktować z „antychrześcijańskim potworem” Mussolinim i przydawać mu chwały, zawierając z nim układ przywracający Watykanowi suwerenność. I pomyśleć, że mówi to człowiek, który kilkadziesiąt lat później pertraktował (nic nie osiągając) z rzeźnikiem Tito, przyjmował na audiencji Podgornego, wspierał Ho Szi Mina, a do największego chyba zbrodniarza, jakiego nosiła ziemia – czyli do Mao Zedonga – napisał list gratulacyjny, zapewniający o szacunku, jakim darzy go cały świat, akurat w roku rewolucji kulturalnej! I ten wyjątkowo płaszczący się przed wszystkimi rzeczywistymi potworami i tyranami papa Montini, który tak haniebnie postąpił z kardynałami Mindszentym i Ślipyjem, przedstawiany jest jako nieugięty wróg kompromisów z możnymi tego świata. Inny fałsz: papież Pius XII, tuż po obraniu go, wypowiada się krytycznie wobec antynazistowskiej encykliki Piusa XI, a przecież to on właśnie ją faktycznie inspirował i napisał jako sekretarz stanu. Także obraz Włoch faszystowskich jako prześladujących Kościół tak samo, jak bolszewicy, jest kłamstwem: były oczywiście spięcia, zwłaszcza w zakresie wychowania dzieci i młodzieży, ale trzeba „znać proporcją, mocium panie” i przede wszystkim nie zapominać, że ten okres dla Kościoła był ogromną poprawą w porównaniu z półwiekowym okresem „niewoli watykańskiej” w państwie liberalnym, kiedy masoni urządzali swoje prowokacyjne „procesje” z satanistycznymi sztandarami pod murami Watykanu.

***

He, he, he, towarzysz fabrykant Engels „homofobem”: „pederaści zaczynają liczyć swoje szeregi i uważają, że stanowią siłę w państwie (…) Całe szczęście, że my osobiście jesteśmy zbyt starzy, byśmy w razie zwycięstwa tej partii mieli się jeszcze obawiać, że każą nam ciałem płacić haracz zwycięzcom (…). Nam biednym ludziom operującym frontalnie, z naszą dziecinną skłonnością do kobiet, niełatwo wówczas będzie żyć”.

http://www.pch24.pl/engels---opowiesc-o-lewicowych-tradycjach,5562,i.html#ixzz25mnOhgk6

Giovanni, ale jaki?

9 września 2012

Po przeegzaminowaniu studentów z filozofii polityki znalazłem na korytarzu, już porzucony, plik notatek z moich wykładów. Przejrzałem je teraz i jestem zachwycony tym, jak porządnie, przejrzyście i inteligentnie zostały one zrobione. Ale jeden zabawny szczególik: przy zagadnieniu, czy platońska koncepcja państwa jest utopią, gdzie pośród rozmaitych odpowiedzi przywoływałem stanowisko Giovanniego Reale, sporządzający notatki widać nie dosłyszał nazwiska, więc napisał w nawiasie: „Giovanni jakiśtam”.

Zdziwienia

10 września 2012

Rzecz prawie już niespotykana: widziałem na ulicy księdza w sutannie, w komży i z brewiarzem, nawet całkiem młodego. Wprawdzie wychodził z Wyższego Seminarium Duchownego, ale szedł w stronę akademików. Czyli jednak można bez mimikry.

***

Słyszę, że Giertych III został konserwatywnym liberałem. No, jaja nie do wytrzymania. Jak to mawiał towarzysz Szmaciak, „proszę, ja mogę być leberał, lecz musi być jakaś derektywność”. Ale skąd ona płynie?

Wiedeń 1683

11 września 2012

Wbrew wszystkim mądralom, co uważają, że trzeba było dogadywać się z pohańcami – bycie antemurale Christianitatis to najlepsza rzecz, jaką zrobiliśmy w dziejach.

Urojenie

12 września 2012

Sławny już (w kategorii Herostratesów) doktor Napierała oświadcza, że nie chciałby żyć w „nazi-teokracji pana Bartyzela”. A skąd mu przyszło do głowy, że bym go tam zapraszał? Z najlepiej urządzonej polis takich jak on należałoby od razu (jak w Politei) „wyświecić”, a w państwie drugim co do jakości (czyli w Nomoi) miałby pięć lat na zrozumienie swoich bezecnych błędów – pod troskliwym okiem dobroczynnej, jak zawsze, inkwizycji.

***

Na zakończenie dnia się pochwalę: dziś została wszczęta procedura nadania mi tytułu profesora zwyczajnego.

Edukacja demokratyczna

14 września 2012

Amerykańska demokracja: „system, w którym prawie każdy jest kształcony, lecz prawie nikt nie jest wykształcony” (Russell Kirk).

Ideał naszych urzędników z MEN i MNiSW, już prawie spełniony.

Prawo fundamentalne

15 września 2012

Przejrzałem sobie program Ogólnopolskiego Kongresu Politologii i szczególnie zainteresował mnie – ba! zafascynował – temat: Współzależność praw człowieka na przykładzie prawa do właściwego wyżywienia.

Widzę teraz, że prof. Adam Wielomski i dr Paweł Bała nie pochylili się w swojej książce o prawach człowieka z należytą troską nad tym aspektem prawoczłowieczyzmu. Ja, w każdym razie, jestem za i chętnie prześlę organizatorom pożądane przeze mnie menu. Obawiam się tylko, że – jak to w socjalizmie – to jakiś urzędnik znowu będzie decydował, jakie wyżywienie i dla kogo jest właściwe.

16 września 2012

„Władza bez autorytetu, czyli posłuszeństwo bez czci, to ścisła definicja moralnej opresji” (Augustin Cochin, La Révolution et la libre-pensée, Introduction, Ed. Plon, Paris 1924, s. L).

***

Piękno i bestia

Goncourtowie, którzy fascynowali się japońszczyzną, pokazują kontrast między naszą a japońską kulturą na przykładzie poezji erotycznej. Japończyk, który by przeczytał zwykłe wyznanie „kocham Cię”, skrzywiłby się z niesmakiem, że to prostackie i wulgarne, bo nazbyt wyraźnie sugeruje, jakich apanaży poeta oczekuje od obiektu deklarowanych uczuć. Więc jak powiedziałby to poeta japoński? Na przykład tak: „chciałbym być płatkiem chryzantemy, który spadając, muśnie rękaw Twojego kimona”.

Śliczne to, niemniej jeśli przypomnimy inne znane aspekty kultur Dalekiego Wschodu, to okaże się, że subtelne wyrafinowanie w tej sferze i nie mniej wyrafinowana sztuka okrucieństwa są bliźniakami syjamskimi.

***

Brakuje mi bardzo na tym forum p. Adriana Rajskiego, który od jakiegoś czasu zniknął. Nikt (poza p. Alanem Galusem) nie potrafił mnie tak inspirująco wkurzyć, jak on.

Złote myśli X. Piotra Skargi

18 września 2012

„Trzy wolności dobre: od grzechu, obcym panom nie służyć, od tyrana wolnym być, a czwarta wolność diabelska jest: „bez prawa, bez urzędu żyć, na zwierzchność nie dbać, mędrszemu i starszemu nie ustąpić, wolność mieć do grzechu, do zabijania i wydzierania” (Kazania sejmowe, kazanie szóste).

„Bo nikt króla bluźnić nie może, który by i Boga zaraz tego, który go stawi, nie zbluźnił” (kazanie szóste).

„Mówić, pisać, wywodzić umiemy, a czynić namniej. Nie masz pilnych, nie masz ostrych, nie masz porządnych, nieodproszonych urzędników” (kazanie siódme).

„Daleko lepiej do królów prawa przysadzać i jemi moc ich okreszać, dla pewniejszego rządzenia i niedostatków ludzkiej do złego skłonności” (kazanie siódme).

21 września 2012

Zmarł komunistyczny ludobójca, Santiago Carrillo, odpowiedzialny bezpośrednio za śmierć co najmniej dwunastu tysięcy ludzi, w tym w „hiszpańskim Katyniu” w Paracuellos de Jarama; później także przyjaciel Jana Karola Dzieciobójcy i Adama Michnika. Najprawdopodobniej poszedł na zatracenie wieczne w piekle, bo nic nie wiadomo, aby się nawrócił i żałował za popełnione zbrodnie, niemniej dobrym uczynkiem będzie prosić Boga o zmiłowanie dla jego nędznej duszy.

25 września 2012

Nie zmieniam ogólnej opinii na temat „partii smoleńskiej”, ale to, co się stało z pochówkami ofiar, to jest nieprawdopodobny skandal, bo brak szacunku dla szczątków zmarłych uderza w sam rdzeń naszej cywilizacji. Trzeba powiedzieć jasno: Tusk i jego kłamliwa banda to zwyczajni troglodyci.

27 września 2012

407 lat temu nasza, polsko-litewska, husaria rozbiła pod Kircholmem w puch heretyckiego uzurpatora tronu Szwecji. Na pohybel protosocjaldemokratom!

29 września 2012

Mam tzw. mieszane uczucia w związku z dzisiejszym marszem, dlatego nie paliłem się specjalnie do jego komentowania. Z jednej strony, nagromadzenie nikczemności, kłamstwa, nepotyzmu i złodziejstwa ekipy platformerskiej sięga takiego poziomu, że w zupełności uzasadnia tzw. gniew ludu. Z drugiej strony, ten usprawiedliwiony odruch jest aż nadto wyraźnie kanalizowany przez PiS, a więc model histerycznej „polityki szarpanej” i w gruncie rzeczy nieniosącej za sobą żadnej rzeczywistej alternatywy dla systemu, bo trudno za taką uznać zemstę na personalnych wrogach, gdyby udało im się wrócić do władzy. I tak zatem źle, i tak niedobrze: może Polska zostanie „wybudzona”, ale nie ma żadnej pewności, że wybudzony pacyent nie będzie zachowywał się, jak lunatyk we mgle.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.