Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Z mojego archiwum: Olimpijczyk przeciwko Tytanom

Z mojego archiwum: Olimpijczyk przeciwko Tytanom

Jacek Bartyzel

W organie francuskich rojalistów narodowych „L’Action Française Hebdo” odnajdujemy interesującą relację z (uzupełnionej komentarzem) rozmowy przeprowadzonej przez Emmanuela di Rossetti z Ernstem Jüngerem1. Okazją do tego była reedycja eseju O pokoju oraz pierwodruk francuskiego przekładu Maxima-minima.

Największy – można to śmiało powiedzieć – mistrz prozy niemieckiej XX wieku na „zgiełk tego świata” patrzy z olimpijsko spokojnym pesymizmem [zmarł w 1998 r., w 103 roku życia – dopisek z 2013 r.]. Współczesna dekadencja, wycieńczenie duchowe i wyczerpanie prawdziwych sił witalnych, maskowane ekonomiczno-technologiczną wydajnością, nie są dla niego zaskoczeniem. Wszakże już w 1932 r., w słynnej książce Robotnik. Władza i forma życia, przewidział i opisał upadek człowieka za sprawą techniki. Technologia to nowe oblicze Diabła, któremu człowiek nowoczesny sprzedał swoją duszę, uzyskując w zamian zdolność przeistoczenia się w „robotnika” właśnie, czyli nową inkarnację mitycznych Tytanów. Ale gigantomania, rozrost masy kosztem ducha, zgubiły Tytanów, którzy musieli ulec „słabszym” bóstwom olimpijskim, z Zeusem na czele. Taki też los spotka „Tytanów” ery technologicznej, czego symbolicznym zwiastunem była już zagłada „Titanica” (w tym samym, 1913 r., w którym 18-letni Ernest, zrażony miałkością gnuśniejącej cywilizacji mieszczańskiej, uciekł z domu rodzinnego w Hanowerze, aby zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej). Dlatego pesymizm Jüngera jest dostojny i beznamiętny: los istot skarlałych duchem musi się dopełnić. To, co boli, to jednak straszliwy w skutkach i wiodący – już nie indywidua, lecz całe rzesze – na manowce nihilizmu kryzys wiary (przypomnijmy: Jeżeli Kościoły są opustoszałe, to na ołtarzach gnieżdżą się demony). A także, co szczególnie dojmujące dla pielęgnującego etos heroiczny pruskiego oficera, syfilis pacyfizmu: Jeżeli nie jest już zrozumiałe, że człowiek potrafi chcieć oddać życie za swój kraj, to jest to prawdziwy koniec wszystkiego.

Inna rzecz, że rewersem pacyfizmu w naszej epoce stało się zupełne odwrócenie sensu wojny. Wojna „klasyczna”, czyli uprawniony i ujęty w reguły sztuki wojennej sposób realizowania celów egzystencjalnych wspólnoty narodowej zorganizowanej w państwo, już dzisiaj prawie nie istnieje. Szyderstwem byłaby jednak myśl, że oznacza to jakiś „postęp” cywilizacyjny, że świat stał się doskonalszy i bardziej „humanitarny”. Pacyfiści faktycznie dopięli w jakiś sposób swego celu, ale tylko w tym znaczeniu, że udało im się doprowadzić do kryminalizacji normalnej, to znaczy obustronnie uprawnionej wojny. Skutek realny natomiast to jej przeobrażenie w ekspedycję policyjną. Przyszłe „państwo uniwersalne” (jeśli powstanie) będzie więc państwem policyjnym, żandarmem wysyłającym karne bataliony przeciwko buntującym się, „niedopasowanym” do nowego światowego ładu, narodom. Wprawdzie budowy państwa światowego jeszcze nie ukończono, ale już obecnie wszystkie toczące się wojny są w gruncie rzeczy „wojnami cywilnymi”. Uniwersalny Lewiatan wciska się wszędzie, rwie więzi międzyludzkie i narodowe, unieważnia – dzięki technice i jej „językowi” – przestrzeń i czas.

Jünger przypomina – na przekór opacznie rozumiejącym go niektórym egzegetom – że postać robotnika wykreował nie po to, aby uprawiać jego apologię, lecz aby unaocznić niebezpieczeństwo i przez rozpoznanie umożliwić walkę z nim. Są jednak dwa sposoby przeciwstawienia się „tytanicznemu” zagrożeniu, z których dzisiejsze elity wybierają niestety zazwyczaj pierwszy, czyli rebelię. A każdy buntownik jest anarchistą. Niby to (jak kontestator zrodzony w dymie rewolty 1968 r.) sprzeciwia się konsumpcjonizmowi „burżuazyjnego” stylu życia, lecz tak naprawdę z największą zaciekłością burzy – nie gorzej od hedonistycznego mieszczucha – fundamenty prawdziwego ładu: państwo, rodzinę, religię, kulturę. Ja – powiada Jünger – czynię różnicę pomiędzy anarchistą a ANARCHĄ. Postawa anarchy tylko pozornie ma punkty styczne ze ślepym buntem anarchisty. Nieporozumienie bierze się stąd, że anarcha również patrzy ze wzgardą na współczesną karykaturę wartości tradycyjnych i rezygnuje z uczestnictwa w tym hałaśliwym kłamstwie. Ucieka więc „do lasu”. Lecz tu podobieństwo się kończy. Anarcha, choć nie uczestniczy (z wyboru) we władzy, jest bliski jej prawdziwej istocie; zachowuje arystokratyczną obojętność wobec dóbr materialnych po to, by zaoferować swoją solidarność w podtrzymywaniu duchowych i fizycznych fundamentów państwa. Anarchista to człowiek „rozgorączkowany”; anarcha jest samym spokojem i może być – jak Joris Karl Huysmans (autor słynnych ongiś powieści okultystycznych, a potem spowiedzi katechumena W drodze) – niepozornym urzędnikiem i, mimo to, pisać książki niebezpieczne dla filistrów rządzących dzisiaj światem (przypominają się tu Mickiewiczowskie książki zbójeckie…).

To oczywistość – konkluduje Jünger – że żyjemy w prawdziwie „ciemnych wiekach”, i trzeba tę prawdę przyjąć z pełnym stoickiego męstwa opanowaniem. Demolibertyński nihilizm zdolny jest wyprodukować co najwyżej marne „elitki”, które gwiżdżą na „człowieka duchowego”, ale same nie potrafią się obyć bez śliniącego pochwałami motłochu. Lecz nie wszystko stracone. Ludzie ducha i sztuki – prawdziwi święci, prawdziwi wojownicy, prawdziwi artyści – zawsze odnajdą się wzajemnie, za pomocą im tylko widzialnych Znaków. To na nich zawisła egzystencja świata – i nadzieja „powrotu bogów”.

Pierwodruk w: „Świat z Piotrkowskiej”, nr 28/1993.


1 Ernst Jünger: La voix de l’esprit, propos recueillis par Emmanuel di Rossetti, „L’Action Française Hebdo”, 4 février 1993, nr 2272, s. 12.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.