Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Patriotyzm czy klientelizm? W sprawie petycji do prezydenta Stanów Zjednoczonych
Otrzymałem dzisiaj list z propozycją podpisania petycji do prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w sprawie – jak to ujęto – wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Ten nowy (a może jednak nie całkiem, zważywszy precedensy znane z naszej XVIII-wiecznej historii?) obyczaj polityczny, aby w kwestiach dotyczących problemów, jakie Polska ma z jednym państwem, zwracać się o arbitraż do innego państwa, wydał mi się na tyle ważny, że decyduję się upublicznić tu moją odpowiedź (pomijając oczywiście mojego adresata). Oto zatem treść mojej odpowiedzi.
Co do mnie, nie tylko że nie zamierzam podpisywać owej petycji, ale usilnie odradzam jej podpisywanie komukolwiek. Samo wystosowanie takiego adresu do głowy obcego państwa uważam za głęboko zasmucający upadek godności narodowej i instynktu państwowego, tym gorszy, że motywowany zapewne – niestety, zaślepionym i jednostronnie ukierunkowanym – patriotyzmem. Czym to się różni od kierowania do carycy Katarzyny apeli ze strony inicjatorów Konfederacji Targowickiej o ratowanie swobód i wolności republikańskich, zagrożonych (i poniekąd faktycznie) przez obóz oświeceniowo-reformacyjny? Absolutnie niczym! Z całą pewnością pomysł takiego apelu wyszedł z kręgu tych środowisk, określających się jako niepodległościowe, które ową „niepodległościowość” chcą „bronić” tylko na jednym odcinku i z takim stanem świadomości, jakby świat i położenie w nim Polski nie zmieniło się ani na jotę od ponad 20 lat. Na innych zaś odcinkach – w tym amerykańskim w szczególności – przyjmują dobrowolnie, ba! entuzjastycznie, pozycję najgorszego sortu, najbardziej upokarzającego klientelizmu, skomlącego do imperialnego Hegemona o protekcję. Przypominają tym idumejskich „królików” (tetrarchów) późnego Izraela, płaszczących się przed Rzymem – ale przecież patriotyczni Żydzi gardzili Idumejczykami!
Nie będę się już rozwodził nad naiwnością owego adresu, bo jeśli nawet przyjąć „zamachową” wersję katastrofy smoleńskiej i jeśli założyć, że amerykańskie służby i władze są w posiadaniu dowodów takiej zbrodni, to nie ma najmniejszej wątpliwości, że nie będą skłonne uczynić czegokolwiek, aby nadać im jakikolwiek bieg, bo nie leży to po prostu w ich interesie. Odwrotnie, mogłyby ich użyć tylko na przykład jako karty przetargowej dla zapewnienia sobie neutralności Rosji w planowanym ataku amerykańsko-izraelskim na Iran.
Trzeba więc – nie tyle inicjatorom petycji, bo ich zapewne nic nie przekona – ale ludziom przyłączającym się z odruchu serca do tej inicjatywy przypominać, że jest rok 2012, a nie — dajmy na to — 1981, że nie istnieje już czerwone Imperium Sovieticum; że na terenie Polski to nie NKWD czy GRU (tym bardziej zaś FSB), tylko CIA ma lub miało tajne więzienia, w których torturuje i poniża porwanych bądź schwytanych przeciwników; że polscy żołnierze nie udzielają już „bratniej pomocy” Czechosłowacji, lecz służą jako najemnicy w wojnach imperialnych Imperium Americanum i zasadniczo w interesie Wielkiego Izraela; że jednym ze skutków tych wojen (oraz inspirowanych z tego samego ośrodka „rewolucji demokratycznych”) jest dramatyczne pogorszenie się położenia w zaatakowanych, okupowanych lub zrewolucjonizowanych krajach naszych chrześcijańskich braci i sióstr, którym grozi wręcz w niedługim czasie zupełna tam zagłada; że wskutek tych nie tylko imperialnych, ale i obłąkańczych planów (jak odbudowa „trzeciej świątyni” w Jerozolimie) ten rejon świata – czyli Bliski Wschód – który przez półtora wieku był rejonem najbardziej spokojnym i sennym, pod pozbawioną już impetu i słabnącą władzą monarchii ottomańskiej albo pod łagodnym protektoratem zachodnioeuropejskich państw kolonialnych, jest dziś beczką prochu, od której w każdej chwili może spłonąć cały świat.
Konserwatystom nie może być także obojętny ideowy i cywilizacyjny wymiar tej kwestii. Martwy jest już przecież komunistyczny uniwersalizm egalitarystyczny, a w każdym razie to nie współczesna Rosja jest jego centrum, nośnikiem i „eksporterem”. Realnym, aktualnym i także uniwersalistycznym wrogiem jest natomiast inny egalitaryzm, inna „wielka urawniłowka”, nie podług schematów dialektyki marksistowskiej, lecz podług „Doktorów” demoliberalizmu, „prawoczłowieczyzmu”, ekonomicznego globalizmu pod batutą banksterów i międzynarodowych korporacji, konsumpcjonistycznego materializmu i hedonizmu, sojuszu Giełdy i Telewizora, krótko mówiąc: globalnej, zglajszachtowanej cywilizacji „wolnych wyborów”, w których nie ma czego wybierać, bo wszystko jest takie samo, terroru politycznej poprawności, penalizacji religijnego „fundamentalizmu”, „rasizmu i antysemityzmu” czy „homofobii” – a dla mas nowych „czterech wolności”: od religii, moralności, dobrego smaku i myślenia. A któż jeśli nie Stany Zjednoczone są dzisiaj „Związkiem Sowieckim” tego demoliberalnego egalitaryzmu, Wielkim Bratem wysyłającym w każdy zakątek świata swoich marines, aby przy użyciu supernowoczesnych środków zabijania bronili demokracji, praw człowieka i wspomnianych „czterech wolności”? To one więc są dzisiaj ideowym i cywilizacyjnym wrogiem nr 1 dla ludzi Tradycji, bo niszczącym i zdolnym do zniszczenia każdego tradycyjnego sposobu życia w jakiejkolwiek cywilizacji na świecie, w której taki sposób choćby tli się jeszcze.
Jakże zatem ludzie, którzy uważają się na ogół (i w zasadzie są nimi) nie tylko za patriotów, ale za zwolenników tradycji, religii, prawa naturalnego i kultury klasycznej, mogą wystosowywać tak nie tylko upokarzające i przeciwskuteczne, ale i nieprzemyślane adresy do największego niszczyciela tego wszystkiego, co (deklaratywnie) jest im drogie?
Pozdrawiam Państwa
Jacek Bartyzel
PS.
Pragnę zaznaczyć, że artykułując powyższe stanowisko, w ogóle nie brałem pod uwagę tego akcydensu, jakim jest to, co ideologicznie i moralnie reprezentuje Barack Obama; napisałbym dokładnie to samo nawet wówczas, gdyby prezydentem USA był ktoś formatu i pokroju Johna Randolpha of Roanoke, Johna C. Calhouna czy jakiegokolwiek innego konserwatysty.
JB