Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Paweł Lisicki, „Dogmat i tiara. Esej o upadku rzymskiego katolicyzmu” — Laudacja (pełna wersja)

Paweł Lisicki, „Dogmat i tiara. Esej o upadku rzymskiego katolicyzmu” — Laudacja (pełna wersja)

Jacek Bartyzel

Paweł Lisicki, Dogmat i tiara. Esej o upadku rzymskiego katolicyzmu

L a u d a c j a

Paweł Lisicki od ponad ćwierćwiecza jest postacią zaznaczającą dobitnie swoją obecność w kulturze polskiej jako eseista, powieściopisarz, dramaturg i dziennikarz. Już po jego debiucie Czesław Miłosz zauważył, że Lisicki czuje „głęboko wymiar teologiczny literatury i sztuki”, toteż „mamy prawo spodziewać się, że będzie następcą młodo zmarłego Bolesława Micińskiego”. Każdą ze swoich około 20 książek Lisicki potwierdza z nawiązką tę przepowiednię.

Kaliber dzieła nagrodzonego przez Kapitułę Nagrody im. Józefa Mackiewicza bierze się z dogłębności wiwisekcji kryzysu tożsamości i kryzysu wiary, jaki dotyka dziś Sancta Ecclesia Romana. Ból i trwoga, jakie odczuwać musi z tego powodu każdy wierzący i świadomy swojej wiary katolik, potęguje świadomość, że kryzys ten nie jest, przynajmniej zasadniczo, skutkiem działań zewnętrznych, jakiegoś „najazdu barbarzyńców” czy prześladowców, lecz że dzieła samozniszczenia rzymskiego katolicyzmu dokonują ci, którzy winni być jego strażnikami. Spustoszenie Winnicy Pańskiej dokonywane jest rękami pasterzy Kościoła i za ich przyzwoleniem. Nawet jeśli – jak Paweł VI – zauważają oni, że w obrębie katolicyzmu zaczyna dominować myśl niekatolicka, a swąd szatana przedostał się do Kościoła przez jakąś szczelinę, to i tak nie podejmują działań powstrzymujących szerzenie się tego zła.

Wielką zasługą Pawła Lisickiego jest to, że nie zadowala go proste – zbyt proste – wyjaśnienie, iż za tragiczną kondycję katolicyzmu wyłączną winę ponosi obecny Biskup Rzymu (jak sam chce się jedynie nazywać) Franciszek. Można by rzec, że „bergoglianizm” i wszystkie jego ekscesy z deklaracją z Abu Zabi na czele głoszącą, iż wielość religii jest chciana przez Boga, to nie kryzys, lecz rezultat kryzysu, który nie mógł zacząć się dopiero wczoraj. Lisicki jest analitykiem radykalnym, to znaczy takim, który sięga do „korzenia” (radix) problemu. Stawia pytanie, kiedy się to wszystko zaczęło, i odkrywa, że wtedy, kiedy Kościół przestał potępiać herezje, albowiem nie potępiać niczego, znaczy aprobować wszystko, a aprobowanie wszystkiego oznacza, że nie ma już wiary katolickiej. Nie jest oczywiście pierwszym, który zauważył, że proces destrukcji i rozkładu zapoczątkowany został na Soborze Watykańskim II, ma w tym wielu i wielkich poprzedników, do których się odwołuje. Za abpem Carlem M. Viganò powtarza, że obecny kryzys stanowi przerzut raka soborowego i nie da się tej choroby przezwyciężyć bez rozpoznania i odrzucenia błędów tego zgromadzenia. Indywidualną zasługą Lisickiego jest natomiast precyzyjne wskazanie dwóch filarów nośnych katolicyzmu rzymskiego, które zostały zaatakowane i zdruzgotane przez triumfujący na soborze i po nim progresistowski nowotwór. Tymi dwoma filarami są: zasada dogmatyczna i zasada autorytetu spersonifikowana w papieżu jako ziemskim namiestniku Chrystusa i usymbolizowana w tiarze.

Lisicki broni przeświadczenia, że dogmat „to droga do Nieba, furtka i brama do życia nadprzyrodzonego”. Bez dogmatu religia katolicka nie istnieje, gdyż do bycia katolikiem nie wystarczy uczucie religijne. Dogmat jest ujęciem w adekwatne i precyzyjne formuły całości niepodzielnej wiary katolickiej – czyli przylgnięcia rozumu do prawdy objawionej dzięki łasce – dlatego jego wyznawanie jest do zbawienia konieczne, tym samym zaś niemożliwa jest tolerancja dla przeciwnych mu błędów, a obowiązkowa nietolerancja dla nich. Potępienie herezji jest widomym znakiem, że prawdę traktuje się poważnie.

Drugą stroną tego medalu jest zniszczenie zasady autorytetu – paradoksalnie przez samego papieża – rozpoczęte porzuceniem monarszej tiary przez Pawła VI, po którym już żaden papież nie został ukoronowany. A tiara – przypomina Lisicki – pokazywała, że wszelka ziemska władza poddana jest pod zwierzchnictwo papieża, czyli w ostateczności, że pochodzi ona od Chrystusa. Tiara wyrażała nadzieję na to, że cały świat zostanie poddany jednej wierze, jednemu prawu Bożemu, królewskiemu majestatowi Chrystusa. Tak jak rezygnacja z potępiania herezji sparaliżowała zasadę dogmatyczną, tak samo porzucenie tiary było znakiem (samo)spętania duchowej władzy papieża nad światem, wycofaniem się jego autorytetu.

Lisicki wskazuje, że z chwilą utworzenia w Kurii Rzymskiej Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan prawda katolicka została podporządkowana wymogom ideologii ekumenizmu, co nieuchronnie prowadzi do rozrzedzania, rozmywania, wygładzania i reinterpretowania treści dogmatycznych, tak, aby były one możliwe do zaakceptowania przez innowierców. Niemająca żadnego zakotwiczenia w Tradycji, a wyrażona w deklaracji Dignitatis humanae nowa doktryna „wolności religijnej” oparta jest na pomieszaniu faktycznej wolności wyboru z prawem wolnego wyboru. Zgodnie z tym myśleniem to wybór nadaje wartość prawdzie, a nie prawda wyborowi. Jeśli jednak człowiek ma prawo do błędu moralnego i religijnego, to – zauważa Lisicki – Bóg nie może wiązać człowieka swoim prawem i posłuszeństwem wobec Objawienia ani w konsekwencji karać za to, że człowiek Go nie wybrał. Sobór tedy faktycznie ogłosił zasadę neutralności moralnej ludzkiego wyboru i zachowanie przez człowieka godności całkowicie niezależnej od dokonanego wyboru. Odtąd to godność jest absolutna, a prawda jest względna. Oznacza to też proklamowanie absolutnej wolności i równości dla każdej religii i każdego kultu, co prowadzi nieuchronnie do sekularyzacji państwa i dechrystianizacji społeczeństwa.

W rozpoznaniu Lisickiego „nowy” katolicyzm – już nie dogmatyczny, lecz ekumeniczny – ma zatem trzy fundamenty: pozytywny stosunek do innych religii; przyznanie człowiekowi „naturalnego” prawa do błędu; uznanie, że władze publiczne i państwa nie mają żadnych obowiązków względem Boga i religii prawdziwej. Sobór otworzył drzwi dla nowej religii antropocentrycznej, dla katolicyzmu ekumenicznego, dla – jak mówi Franciszek – „nowego humanizmu”. To pomieszanie prawdy z błędem, dwuznaczności, szukanie formuł kompromisowych, sprawiły, że „w zderzeniu z coraz potężniejszym przeciwnikiem – ideologią neomarksizmu, tyranią ruchu LGBT+, feminizmem – Rzym staje się bezbronny”.

Paweł Lisicki jest pisarzem nieustraszonym, którego znamionuje ten stopień intelektualnej odwagi, który nakazuje nie cofać się przed rozwiewaniem złudzeń utrzymujących nas w postawie słabo uzasadnionego optymizmu. Zauważa, że dla wielu katolików patrzących ze zgrozą na poczynania Franciszka obrońcą tradycyjnego, prawowiernego katolicyzmu pozostaje „papież-emeryt” Benedykt XVI, który zdiagnozował problem posoborowego kryzysu i zaproponował właściwe lekarstwo w postaci „hermeneutyki ciągłości”. Niestety, ta nadzieja jest ugruntowana na zbyt wątłych podstawach. Znaczną część książki Dogmat i tiara wypełnia „dekonstrukcja” mitu Ratzingera-konserwatysty stworzonego przez lewicowo-liberalne media, a nazbyt skwapliwie przyjętego przez pobożnych katolików. Lisicki dowodzi, że na soborze ks. Ratzinger był jednym z głównych obok K. Rahnera i H. Künga i najbardziej wpływowych rewolucjonistów, który czynnie uczestniczył w puczu „przymierza reńskiego”, skutkującym odrzuceniem schematów doktrynalnych przygotowanych przez Kurię Rzymską, choć później starał się minimalizować swoją rolę. Co gorsza, nawet w dziełach pisanych już po domniemanym przejściu na pozycje konserwatywne występują liczne ślady nieprzezwyciężonych błędów modernistycznych, jak na przykład subiektywistyczne wyobrażenie piekła tylko jako wiecznej samotności, a nie miejsca wiecznej kary.

Domyślając się, że zaskoczony tą dekonstrukcją czytelnik jego książki zada sobie pytanie, kiedy w takim razie zrodził się Ratzinger „konserwatywny”, surowy obrońca ortodoksji Lisicki odpowiada twardo: „nigdy!”. Wizerunek konserwatysty Ratzinger teolog, potem arcybiskup, kardynał, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary i wreszcie papież, zyskał dzięki dystansowaniu się od radykalnego i nieustannie radykalizującego się skrzydła teologii progresistowskiej oraz pozostawaniu na pozycjach umiarkowanych. Na pewno wstrząsnęły nim: marksistowska rewolucja na uniwersytetach w 1968 roku (sięgająca fakultetów teologicznych), destrukcja liturgii przez Pawła VI oraz otwarty atak dawnego przyjaciela i sojusznika – Hansa Künga – na nieomylność papieską. Nieprzekraczalną granicą oporu są dla Ratzingera jednak dokumenty soborowe. Jego niezmienne stanowisko brzmi: „sobór tak, wypaczenia nie”. Próbą zasypania przepaści między katolicyzmem dogmatycznym a katolicyzmem ekumenicznym było dokonane w słynnej mowie z grudnia 2005 roku rozróżnienie pomiędzy dwiema hermeneutykami w interpretowaniu soboru: uprawianą przez progresistów, wadliwą „hermeneutyką nieciągłości i zerwania z Tradycją” oraz poprawną „hermeneutyką ciągłości i reformy”. Szczególną wartością analiz Lisickiego jest wykazanie, że projekt „hermeneutyki ciągłości” od początku był niezborny i wewnętrznie sprzeczny, a ostatecznie został sfalsyfikowany pontyfikatem Franciszka, będącym nieustającą serią jaskrawych zerwań z doktryną katolicką, jak: uznanie równorzędności różnych religii, uznanie kary śmierci za bezwzględnie złą moralnie, przesunięcie tytułu wikariusza Chrystusa do kategorii „tytułów historycznych” oraz – czego Lisicki, pisząc tę książkę, jeszcze wiedzieć nie mógł – brutalna „gettoizacja” z nieskrywanym zamiarem doprowadzenia do całkowitej anihilacji nieskazitelnie katolickiej liturgii tradycyjnej.

O wszystkich tych nieszczęściach Paweł Lisicki pisze z nieskrywanym bólem i troską, nie szczędząc też sarkazmu czy nawet złośliwości, usprawiedliwianych tragizmem sytuacji, a książce nadających walor szczerości i autentyczności. Najważniejsze wszelako jest pytanie, dokąd zmierza Kościół. Lisicki pyta z drżeniem serca, jak sądzimy, czy katolicyzm z już sparaliżowaną zasadą dogmatyczną i zasadą autorytetu, katolicyzm ekumeniczny, nie pogrąży się jeszcze bardziej i nie przeistoczy w katolicyzm ekumeniczno-feministyczno-genderowo-homoseksualno-postępowy, a więc taki, jaki sam autor opisał kilka lat temu w fabularnej dystopii Epoka Antychrysta. Obawy te nie są płonne, bo żadne „znaki czasu” nie wskazują, by mogło być inaczej, więc katolikowi zatrwożonemu tym stanem rzeczy pozostaje jedynie wiara w obietnicę Pana, że „bramy piekielne Go [Kościoła] nie przemogą” (Mt 16,18). W ostatnich akapitach swojej książki autor wyraża nadzieję, że Bóg raz jeszcze zlituje się i wstrzyma swój gniew, ocali Kościół oraz świat przed takim poniżeniem, zbrukaniem i profanacją: „Może rzeczywiście znowu zstąpi Duch i sprawi, że katolicy na nowo odkryją piękno, wspaniałość i majestat zasady dogmatycznej, że odzyskają z muzeum tiarę i nałożą ją ponownie na głowę papieża, który będzie robił to, do czego został powołany: umacniał w wierze, głosił prawdę w porę i nie w porę, odrzucał błędy i herezje”.

Prawie sto lat temu Miguel de Unamuno – myśliciel daleki od ortodoksji, co trzeba zastrzec – napisał książkę o „agonii chrześcijaństwa”. Chociaż książka ta wyraża ducha protestanckiego raczej niż katolickiego i znalazła się na Indeksie, jej podstawowa myśl, uwidoczniona w samym tytule, jest trafna: chrześcijaństwo w swojej istocie jest „agoniczne” w rdzennym znaczeniu greckiego słowa „agon”, czyli „walka”, „zmaganie się”. Agon ten, którego stawką jest wieczne zbawienie albo potępienie, toczy się w duszy każdego wiernego i w całym Mistycznym Ciele Chrystusa, w Kościele Wojującym na ziemi. Naszym zadaniem jest być w tej walce po właściwej stronie, a to, jaki będzie jej doczesny rezultat, nie od naszej woli już zależy. Jak pisze Lisicki, „przyszłość jest w ręku Boga i będzie tak, jak On o tym zadecyduje”.

Pierwodruk w: „Arcana”, nr 162(6)/2021, ss. 191–195.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.